Witold Suski
OSTROVIANA
IX
Proza o regionie
Ostrów Mazowiecka 2008 r.
Ręce skrzyżuję , głowę pochylę,
w dawność popłyną myśli i chwile.
Jesień wichurą w szyby zapłacze ,
dawne stracone znowu zobaczę . =
Władysław Broniewski = Chwile =
Wstęp
Zamieszczone teksty stanowią wybór z powieści , nowel , pamiętników 28 autorów. Ułożone są z biegiem czasu .
Dominuje tematyka zmagań zbrojnych z najeźdźcami. Pamiętniki chłopów dokumentują stosunki społeczne , obyczaje ,życie codzienne . Poważne rozważania uzupełniają łagodząco opisy przyrody .
Przerwy w narracji autora zaznaczone są wielokropkiem .
Dodatek – to krótkie informacje o dalszym biegu opisywanych zdarzeń i notka biograficzna o autorze .
W słownictwie używanym przez piszących nastąpiły tylko niewielkie zmiany w przystankowaniu.
Korzystałem z części artykułu Jana Kaczyńskiego = Ziemia ostrowska w literaturze , pamiętnikarstwie i publicystyce = zamieszczonym w książce Ostrów Mazowiecka . Z dziejów miasta i powiatu , K i W , Warszawa 1975 .
Przy redagowaniu kierowałem się znajomością i przestrzeganiem ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (jedn. tekst: Dz.U. z 2006 r. Nr 90, poz. 631 ze zm.)
Wydrukowałem z funduszy własnych 50 egzemplarzy, do przekazania nieodpłatnie bibliotekom i szkołom.
Czytelników interesujących się tematyką literacką zachęcam do zapoznania się z treścią części X cyklu Ostroviana pod tytułem Poezja o regionie .
Treść książki znajduje się też na stronach internetowych
www.powiatostrowmaz.pl
www.bibl.ostrowmaz.pl
Henryk Sienkiewicz
Potop
Państwowy Instytut Wydawniczy , Warszawa 1977
Tom III. Rozdział XXIII . str. 309 – 313 .
… Pan Kmicic , chcąc się przedostać od Warszawy ku Prusom Książęcym i Litwie , rzeczywiście niełatwe miał zaraz zadanie , bo nie dalej jak w Serocku stała wielka potęga szwedzka .
Karol Gustaw kazał jej swego czasu umyślnie tam stanąć , aby przeszkadzać oblężeniu Warszawy. Ponieważ Warszawa była już wzięta , przeto armia ta nie miała tymczasem nić lepszego do roboty , jak nie puszczać oddziałów , które Jan Kazimierz chciałby na Litwę lub do Prus wysyłać .
Stał na jej czele Duglas , biegły wojownik , wyćwiczony jak żaden ze szwedzkich jenerałów w dorywczej wojnie i dwóch zdrajców polskich , Radziejowski i Radziwiłł . Było z nimi dwa tysiące piechoty , a drugie tyle jazdy i artylerii .
Wodzowie zasłyszawszy o ekspedycji Kmicica, gdy i tak trzeba im było zbliżyć się ku Litwie dla ratowania na nowo obleganego przez Mazurów i Podlasian Tykocina , szeroko rozciągnęli na pana Andrzeja sieci w trójkącie nad Bugiem , między Serokiem z jednej , Złotoryją z drugiej strony i Ostrołęką na szczycie .
Kmicic musiał przez ów trójkąt przechodzić , bo spieszył się , a tamtędy była mu droga najbliższa. Wcześnie też pomiarkował się , że jest w sieci , ale że przywykł do tego sposobu wojowania , więc się nie zrażał . Liczył na to , że sieć ta zbyt jest rozciągnięta i dlatego oka w niej tak szerokie , iż w razie potrzeby przedostać się przez nie zdoła. Co więcej : jakkolwiek polowano na niego pilnie , on nie tylko kluczył , nie tylko się wymykał , ale i sam polował.
Naprzód przeszedł Bug pod Serockiem , dotarł brzegiem rzeki do Wyszkowa , w Brańszczyku zniósł ze szczętem trzysta koni wysłanych na podjazd , tak iż , jak książę pisał , ni zwiastun klęski nie został. Sam Duglas nacisnął go w Długosiodle , lecz on rozbiwszy jazdę przedostał się poza nią i zamiast umykać co duchu , szedł im na oczach aż do Narwi , którą wpław przebył.
Duglas został nad brzegiem czekając na promy , ale nim je sprowadzono , Kmicic głuchą nocą wrócił się znów przez rzekę i uderzywszy na przednie straże szwedzkie , wzniecił popłoch i zamieszanie w całej Duglasowej dywizji . Zdumiał się tym postępkiem stary jenerał , lecz nazajutrz jego zdziwienie było jeszcze większe , gdy dowiedział się , iż Kmicic obszedł armię i wróciwszy na miejsce , z którego ruszono go jak zwierza , zagarnął w Brańszczyku podążające z wojskiem wozy szwedzkie wraz z łupami i kasą , wyciąwszy przy tym pięćdziesiąt piechoty konwoju.
Upływały czasem całe dnie , że Szwedzi widzieli jego Tatarów na krańcu widnokręgu , a dosięgnąć go nie mogli. Za to pan Andrzej co chwila coś urywał .
Żołnierz szwedzki nużył się , a polskie chorągwie , które trzymały się jeszcze przy Radziejowskim , lub z dysydentów złożone , służyły nieszczerze .
Natomiast ludność wysługiwała się z zapałem głośnemu partyzantowi .
Wiedział o każdym ruchu , o najmniejszym podjeździe , o każdym wozie , który wyruszał naprzód lub pozostawał w tyle.
Częstokroć zdawało się ,że igra ze Szwedami , ale były to igraszki tygrysie.
Jeńców nie żywił , kazał ich wieszać Tatarom , gdyż tak samo czynili w całej Rzeczypospolitej Szwedzi .Chwilami , rzekłbyś , napadała go wściekłość niepohamowana , bo ze ślepym zuchwalstwem rzucał się na przeważne siły .
– Wariat dowodzi tym oddziałem – mówił o nim Duglas.
– Albo wściekły pies ! – odpowiedział Radziejowski .
Bogusław był zdania , że jedno i drugie , ale podszyte znamienitym żołnierzem . Z chlubą też opowiadał jenerałom , że tego kawalera po dwakroć własną ręką zwalił na ziemię .
Jakoż na niego najzacieklej następował pan Babinicz . Szukał go widocznie ; sam ścigany , ścigał .
Duglas odgadł , że musi być w tym jakaś prywatna nienawiść.
Książę nie zapierał , chociaż objaśnień żadnych nie dawał. Płacił też Babiniczowi równą monetą , bo idąc za przykładem Chowańskiego wyznaczył cenę na jego głowę , a gdy to nie pomogło , zamyślił skorzystać z jego ku sobie nienawiści i właśnie przez nią w potrzask go wprowadzić .
– Wstyd nam już porać się tak długo z tym rozbójnikiem – rzekł do Duglasa i Radziejowskiego – kręci się on koło nas jak wilk koło owczarni i spomiędzy palców wymyka. Pójdę mu tedy z niewielkim oddziałem na przynętę , a gdy na mnie uderzy , póty go na sobie zatrzymam , dopóki wasze dostojności nie nadciągniecie ; wówczas nie wypuścim raka z kobieli .
Duglas , któremu gonitwa dawno się już uprzykrzyła , mały tylko stawiał opór twierdząc , że nie może i nie powinien życia tak wielkiego dostojnika i krewnego królów dla schwytania jednego grasanta azardować. Lecz gdy książę nalegał , zgodził się .
Ułożono , że książę pójdzie z oddziałem pięciuset jeźdźców , ale każdemu rajtarowi wsadzi za plecy piechura z muszkietem. Fortel miał posłużyć do wprowadzenia w błąd Babinicza .
– Nie wytrzyma on , gdy usłyszy o pięciuset tylko rajtarach i uderzy niezawodnie – mówił książę – tymczasem , gdy mu piechota w oczy plunie , rozproszą się jego Tatarzy jak piasek … i sam polegnie lub żywcem go dostaniem.
Plan ów przeprowadzono szybko i z wielką dokładnością . Naprzód puszczano przez dwa dni wieści , iż podjazd z pięciuset koni ma być pod Bogusławem wysłany . Jenerałowie liczyli na pewno , że miejscowa ludność uwiadomi o tym Babinicza . Jakoż tak się stało .
Książę ruszył głęboką nocą ku Wąsowu i Jelonce , przeszedł w Czerwinie rzekę ( Orz ) i zostawiwszy jazdę w gołym polu zasadził piechotę w pobliskich zagajnikach , aby niespodzianie wychylić się mogła. Tymczasem Duglas miał się posuwać brzegiem Narwi udając , że idzie ku Ostrołęce. Radziejowski zaś zachodzić miał z lżejszymi chorągwiami jazdy od Księżopola.
Wszyscy trzej wodzowie nie wiedzieli dobrze , gdzie w tej chwili jest Babinicz , bo od chłopów niepodobna się było dowiedzieć . Rajtarowie zaś nie umieli chwytać Tatarów .
Przypuszczał jednak Duglas , że główna siła Babinicza stoi w Śniadowie i chciał ją otoczyć tak , aby jeśli Babinicz ruszy na księcia Bogusława , zajść mu od granicy litewskiej i przeciąć odwrót .
Wszystko zdało się sprzyjać szwedzkim zamiarom. Kmicic istotnie był w Śniadowie i zaledwie doszła go wiadomość o Bogusławowym podjeździe , zapadł natychmiast w lasy , aby niespodzianie wynurzyć się z nich pod Czerwieniem .
Duglas , zawróciwszy od Narwi , trafił po kilku dniach na ślady tatarskiego pochodu i szedł tym samym szlakiem , zatem już z tyłu za Babiniczem . Upał mordował straszliwie konie i ludzi poprzebieranych w żelazne blachy , lecz jenerał szedł na przód , nie zważając na te przeszkody , pewien już zupełnie , że zajdzie Babiniczową watachę niespodzianie i w chwili bitwy.
Na koniec po dwóch dniach pochód dotarł tak blisko Czerwienia, że dymy chałup widać było . Wówczas stanął i poobsadzawszy wszystkie przejścia , najmniejsze ścieżki , czekał . Niektórzy oficerowie chcieli iść na ochotnika i zaraz uderzyć , lecz on wstrzymał ich mówiąc :– Babinicza , po uderzeniu na księcia , gdy pozna , że nie z samą jazdą , ale i z piechotą ma do czynienia , cofać się musi …a może wracać tylko dawnym szlakiem, wówczas wpadnie nam jakoby w otwarte ramiona.
Jakoż pozostawało tylko nadstawiać ucha , rychłoli odezwą się wycia tatarskie i pierwsze strzały z muszkietów . Tymczasem upłynął jeden dzień i w lasach czerwieńskich cicho było , jak gdyby nigdy nie postała w nich noga żołnierska .
Duglas począł się niecierpliwić i pod noc wysłał maleńki podjazd ku polom , przykazawszy mu największą ostrożność . Podjazd wrócił głęboką nocą , nic nie widziawszy i niczego nie sprawdziwszy.
Świtaniem ruszył sam Duglas z całą siłą naprzód.
Po kilku godzinach drogi dotarł do miejsca ,
na którym pełno było śladów żołnierskiego postoju . Znaleziono resztki sucharów , potłuczone szkło , kawałki ubioru i pas z ładunkami , jakich używali piechurzy szwedzcy . Niewątpliwie więc stała w tym miejscu Bogusławowa piechota , lecz nigdzie nie było jej widać .Dalej , na mokrej łące , przednia straż Duglasowa spostrzegła mnóstwo wycisków ciężkich rajtarskich koni , na brzegu zaś ślady tatarskich bachmatów…..
Widocznie Bogusław cofał się, a Babinicz szedł za nim .
Duglas zrozumiał , że musiało zajść coś niezwykłego …
Dodatek .
1. Henryk Sienkiewicz ( 1846 – 1916 ) publicysta , nowelista , autor wielu powieści. Za napisaną w 1896 r. powieść = Quo vadis = otrzymał w 1905 r. Nagrodę Nobla.
2. Powieść =Potop= jako druga część trylogii ukazała się drukiem w 1886 roku. Wydarzenia historyczne zostały wyidealizowane = dla pokrzepienia serc = Polaków.
Pamiętnik Generała Prądzyńskiego
Napisał Jerzy Moszyński
Tom II . Kraków 1909 , str. 496 – 503 .
Rozdział V. Działania na głównym teatrze wojny.
Wyprawa na gwardye .
1. Projekt Prądzyńskiego wyprawy na gwardye .
Wykonanie tej operacji ulegało przecież niemałym trudnościom. Główne armie stały nad Kostrzyniem wobec siebie , niemal w oczach jedna drugiej. Trzeba było wojsko kilkadziesiąttysięczne wykraść , że tak rzekę z przed oczu Feldmarszałka i zyskać koniecznie kilka dni dla dokonania rozłączenia głównej armii rosyjskiej i gwardyj . Jeśliby to się nie udało i jeżeliby wódz rosyjski za wcześnie spostrzegł i nasze zamiary odgadł, tedy mógłby zniweczyć je , połączając wojsko swoje z gwardyami pod Nurem . Wtedy nie tylko nie bylibyśmy nic wskórali na przedsięwzięciu naszem , ale i owszem bylibyśmy sami wywołali skoncentrowanie większej masy przeciwko sobie.
Nie mało nałamałem ja sobie głowy różnemi kombinacjami tej operacyi .
Pierwszą moją myślą było debeszować przez Serock między Bug i Narew z całą masą sił naszych , pozostawiwszy mocną dywizyą z wszech broni złożoną , na dotychczasowych stanowiskach armii polskiej dla maskowania jej ruchu . Po kilku dniach , skoroby operacja polska zdemaskowaną została , skoro spodziewćby się można , że nieprzyjaciel nie zdoła już uskutecznić swojego połączenia przez Nur i ta dywizja byłaby pociągnęła za resztą wojska.
Między Bugiem a Narwią armia polska byłaby uderzyła przeważającą masą na gwardye , byłaby się starała pochwycić je niespodziewanie , pobić i przerzucić za Narew przez Łomżę .
Następnie armia ta byłaby się zwróciła szybko na prawo ku Bugowi na spotkanie z Feldmarszałkiem , o którym nie wątpiłem , że jeżeli tylko uda nam się zachwycić mu Nur , pośpieszy ze swoją armią przejść Bug w okolicach Drohiczyna dla ratowania gwardyi.
W Nurze pozycja jest taka , że garstka wojska mogłaby uczynić niepodobną przeprawę otwartą siłą choćby też najliczniejszej armii.
................................................................................................
Ale te moje pomysły nie trafiły do pojęcia generała Skrzyneckiego . Chociaż zaczął przyzwalać mi na wyruszenie się przeciwko gwardyom , przecież zupełnie inaczej odemnie uważał te całe przedsięwzięcie. Z tej różnicy w zdaniach i widokach naszych nie mogło nic dobrego wyniknąć .
Nigdy on nie mógł pojąć , ażeby wojska rozciągnione nad Wisłą i stojące przed Warszawą , zgromadziwszy się i wziąwszy dzielną inicjatywę , idąc naprzód , miały lepiej zabezpieczać Warszawę jak stojące na swoich stanowiskach. Dlatego , lękając się wciąż o jedno i drugie , nigdy nie zechce dać w tej mierze instrukcji namiestnikowi swojemu , którego nad Kostrzyniem pozostawi. Ta lękliwość o Warszawę przejdzie i na innych generałów , jak to zobaczymy.
Gdy już Wódz naczelny przyzwalał na maszerowanie przeciwko gwardyom , podałem mu następujący plan tej operacji :
Dzień 1. Wojsko maszeruje dwoma kolumnami w jak największym utajeniu do Dębego i Cyganki . Generał Umiński przededniem zluzował czaty Giełguda i pozostaje w miejscu , w obliczu nieprzyjaciela.
Dzień 2 . Grodzisk i Kobiałka . Mosty pod Serockiem ukończone i zabezpieczone przedmościcami .
Dzień 3. Wojsko przechodzi na prawy brzeg Bugu i staje obozem pod Popowem .
Dzień 4 . Wojsko dochodzi do Brańszczyka i do Jaskół .
Dzień 5 . Wojsko do Ostrowa , Brok zajęty.
Dzień 6 . Bitwa z gwardyami ( do walnej bitwy ledwo nazajutrz pod Śniadowem byłoby przyjść mogło ) , przednie straże posunięte do Nura , do Jędrzejowa , ku Zambrowu i ku Śniadowu . Ostrołęka atakowana i wzięta po lewej stronie Narwi przez dywizyą , która szła na Jaworów , po prawej generała Jankowskiego .
Dzień 7 . Pogoń natarczywa aż do Narwi . Główne wojsko rozszerza się nad rzeczką Brokiem zajmując mocnymi oddziałami Brok , Nur , Ciechanowiec , posuwa oddziały ku Brańskowi i Wysokiemu Mazowieckiemu . Trzy kolumny posuwają się ku Łomży: jedna na Śniadów , druga od Ostrołęki na Miastków , trzecia prawym brzegiem Narwi posuwa się na przeciwko Nowogrodu.
Dzień 8 . Atak i wzięcie Łomży z trzech stron : od Śnadowa , od Ostrołęki i od Piątnicy.
Trudno jest dalej oznaczać działania dniami . To tylko nadmienić można , że po wzięciu Ostrołęki i Łomży śmiało posuwać można kolumnę , która oczyści z nieprzyjaciela Augustowskie ( to zależy od stopnia do jakiego gwardie pobite zostały ) przetnie mu komunikacyą z Prusami i posuwając się ku Litwie nada tamecznemu powstaniu wielkie znaczenie . Główne siły nasze , stojące na prawym brzegu Bugu między Brokiem a Nurem zabezpieczą doskonale takowe działanie . Stąd będzie można działać na Białystok , na most pod Drohiczynem a według okoliczności na Brześć Litewski .
Diebitsch nie ma mostu , jak tylko w Brześciu i w Drohiczynie ( miał go i w Nurze ale ja przypuszczałem , że mu ten zachwycimy zanim on się spostrzeże , było to podstawą całej operacji ) . Jeżeli się dowie nawet drugiego dnia o naszym ruchu , a w trzecim dniu rozpocznie ruch – to pomaszeruje z główną swoją siłą na Drohiczyn do Ciechanowca przeciwko nam. Nie może stanąć pod Czyżewem prędzej jak dnia siódmego , to jest kiedy Ostrołęka i Łomża zdobyte zostaną .
… Jak tylko Diebitsch rozpocznie swój ruch ku Drohiczynowi , natychmiast generał Umiński przechodzi do działań zaczepnych .
Dodatek
1. Ignacy Prądzyński ( 1792 – 1850 ) był oficerem armii Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego . Aktywny politycznie na sejmach w tym okresie . Współzałożyciel Towarzystwa Patriotycznego , za co był więziony w latach 1826 – 1829 .W powstaniu listopadowym jako generał był szefem sztabu wojska polskiego . Stworzył kilka śmiałych planów ofensywnych . Autor cennych prac wojskowo – historycznych i pamiętników . [ z ] Nowa encykl. powsz. Wyd. Naukowe PWN , tom 5 , Warszawa 1996 .
2. Podany wyżej plan ofensywny w czasie działań bojowych na zamierzonym obszarze nie powiódł się . Po stoczonej 22 maja niepomyślnej bitwie pod Nurem nastąpiła przesądzająca o upadku powstania bitwa pod Ostrołęką ( 26 maja 1831 r. ).
3. Książka z której pochodzi wybrany fragment znajduje się w zbiorach Biblioteki Publicznej w Warszawie przy ul. Koszykowej , sygn.35 829 . Maszynopis z tejże w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Ostrowi Maz.
Zbigniew Chądzyński
Wspomnienia powstańca z lat 1861 – 1863 .
Wydawnictwo MON, Warszawa, 1963, str. 117 – 122
Ignacy Mystkowski przez swą prawdziwie ojcowską łagodność , trafne postępowanie pozyskał miłość ogólną . Szybko też i z pomyślnym skutkiem pod jego zarządem postępowało tworzenie się oddziału.
Od kwietnia do połowy maja ( 1863 r. ) już do 1200 ludzi pod bronią liczył pod swymi rozkazami . Siłę tę rozdzielił Mystkowski na 4 mniejsze oddziały , których dowództwo powierzył : Karolowi Frycze, zdolnemu i odważnemu dowódcy , Ostaszewskiemu , b. emigrantowi , ostatnio urzędnikowi drogi żelaznej Warszawsko – Wiedeńskiej , Janowi Podbielskiemu , b. kapitanowi jeneralnego sztabu, młodemu człowiekowi , znakomitych zdolności , całe życie swe z myślą o Polsce pracującego i kształcącego się .
… Mystkowski , jako naczelnik tego oddziału , miał główne dowództwo nad wszystkimi czterema oddziałami .
Ulubionym wówczas Mystkowskiego jak i organizacji wschodnich powiatów marzeniem były plany Padlewskiego ,przerwania komunikacji kolejowej na drodze żelaznej petersburskiej , wywołanie ogólnego ruchu , przywieść do skutku .
Aby to wykonać , przede wszystkim potrzeba było młodego żołnierza chociażby najmniejszym zwycięstwem ośmielić i wlać w niego zaufanie we własne siły . Okoliczność do tego nastręczyła się wkrótce . W nocy z 4 na 5 maja oddział moskiewski był wyprawiony z Ostrołęki do wsi Gostkowo w celu aresztowania ob. Józefa Małowiejskiego , naczelnika powiatu ostrołęckiego .
Zawiadomiony o tym Mystkowski pomiędzy wsiami Stok i Jelenie z zasadzki urządzonej na ów oddział uderzył . Zabił 15 Moskali , 28 ranił , 6 wziął w niewolę . Resztę rozpędził , zdobył nadto różne rekwizyta wojskowe , jak furgony , powóz , kotły itp. , nie licząc broni i ładunków.
Pomiędzy wziętymi do niewoli znajdowali się Deniszewicz naczelnik żandarmerii i Cywiński oficer liniowy ( jako Polacy w służbie moskiewskiej pozostający ) .Obydwaj po aresztowaniu już ich zdradziecko Mystkowskiego zabić usiłowali . Za doraźnym przeto wyrokiem sądu wojennego powieszeni zostali . Z naszej strony straty były znaczne , mieliśmy 13 w zabitych i 15 w rannych.
Po tym zwycięstwie Mystkowski przygotował wyprawę przeciwko jenerałowi Toll , obserwującego drogę żelazną warszawsko – petersburską . Siły moskiewskie o wiele przewyższały nasze . W miasteczku Czyżewo znajdowało się około 1200 piechoty z odpowiednią liczbą artylerii i kozaków. We wsi Małkinia stały dwie sotnie kozaków . Otwartym bojem z naszą ruchawką , nędznie uzbrojoną , było niepodobna wyprzeć Tolla. Wypadało więc szukać sposobu , który by przez przepędzenie Moskwy zapewnił powstańcom przewagę stanowczą w tej stronie.
W dniu więc 13 maja przy wsi Kietlanka pomiędzy Czyżewem a Małkinią przez powyjmowanie podkładów w drodze żelaznej urządził zasadzkę . Będąc pewny , że wskutek zaatakowania Małkini Toll na wiadomość telegramem o tym mu udzieloną , spiesząc zagrożonym z pomocą wpadnie w zastawione nań sidła .Ukryty zaś w gęstwinie lasu oddział nasz znienacka nań uderzy i rozgromi . Gdyby nie zdrada niejakiego Suchodolskiego , b. emigranta , ostatnio konduktora technicznego drogi żelaznej , wtajemniczonego do naszych planów , skutek byłby pomyślny nastąpił . Powstanie w tych stronach bez zaprzeczenia przybrałoby większe rozmiary i inny kierunek .
Rzeczywiście po zaatakowaniu Małkini przez Karola Frycze , Jenerał Toll z 800 przeszło piechoty , drogą żelazną dążąc swoim na pomoc , przez pomienionego wyżej Suchodolskiego o zasadzce powiadomiony , zachował stosowne środki ostrożności. Po przybliżeniu się do punktu wzmiankowanego , pociąg zatrzymał . Żołnierzy na stronę przeciwną tej , gdzie byli ukryci partyzanci wysadził . Spoza wagonów ogniem rotowym nacierających już kosynierów przywitał . Kosynierzy odparci w nieładzie cofając się , w gęstwinie lasu znaleźli schronienie . Mieliśmy 28 zabitych , 17 rannych . Między zabitymi : Mystkowskiego , Podbielskiego , Ostaszewskiego , Plucińskiego . Straty niczym nie powetowane , wszyscy ci ludzie największą miłość ludu wieśniaczego posiadali . Włościanie sami swych synów przyprowadzali do oddziału pod ich dowództwo . Znosili żywność , przyodziewek , czynili nawet składki pieniężne.
Po śmierci Mystkowskiego tłumy kobiet , dzieci , starców codziennie przybywały do oddziału w największym płaczu pytając , "gdzie jest nasz ojciec" . Przez kilka dni tajono śmierć Mystkowskiego . Gdy dłużej czynić tego nie było można , wyznano prawdę . Też same tłumy wieśniacze pobiegły na grób jego i tam kwiatami i wieńcami zasypali cichą , skromną mogiłę bohatera.
Długo , długo zaprawdę imię Ignacego Mystkowskiego nad Narwią i Bugiem we wszystkich lepiankach słomą krytych z prawdziwą czcią bratnią , wspominanym będzie. Był to człowiek prawdziwie ludowy , jakich daj Boże najwięcej , by ziemia nasza wydała .
… Karol Frycze , po śmierci Mystkowskiego , objął tymczasowe główne dowództwo nad osieroconymi po swych dowódcach oddziałami . Połączył w jeden , celem doprowadzenia do skutku myśli swego dzielnego poprzednika. Niekorzystne wrażenie , spowodowane przedstawieniem się na drugi dzień po bitwie Jana Turowskiego , naczelnika wojskowego województwa płockiego , zniechęciło do najwyższego stopnia Fryczego i skłoniło do zaniechania przedsięwzięcia . Turowski za przybyciem swym polecił całemu oddziałowi wystąpienie pod broń . Do strzelców na pół przeplataną polskimi i moskiewskimi wyrazami z dobitnym oficerskim akcentem powiedział mowę , w której między innymi z napoleońska pozwolił sobie wyrazić się : ,, bądźcie gorliwi a będę z was kontent " . Na wieść przywiezioną przez żandarmerię o pojawieniu się Moskwy w pobliżu , wskoczył na bryczkę i w przeciwną ujechał stronę.
… Frycze , tym przedstawieniem się naczelnika zniechęcony , po odjeździe jego odezwał się do otaczających go kolegów : ,,widzę , że nikczemność i podłość schwytały w swe niedołężne ręce losy sprawy narodowej ! . Mianując takich Turowskich wojewódzkimi , powiodą oni nas do zguby ! Gdyby mi nie żal było tych ludzi , z takim zapałem garnących się do szeregów , zaraz bym odjechał ! Po chwili dodał ,, tylu dzielnych poległo , trzeba i mnie zginąć ".
Wkrótce też , bo w dniu 23 maja , we wsi Łączka ( k. Długosiodła ) lekceważąc sobie doniesienia o zbliżaniu się Moskwy , nie zachowawszy należytych ostrożności , był napadnięty i zabity . Straciliśmy wtedy w zabitych 23 , w rannych 11 . Między innymi polegli : Lasocki – inżynier , emigrant , w przeddzień bitwy przez Rząd Narodowy na dowódcę nadesłany , Walewski – b. oficer Wojsk Polskich z 1830 r. , Sokołowski – student prawa z Warszawy , Antoni Ostrowski – syn właściciela dóbr z radomskiego , Dzierżanowski z Tykocińskiego . W liczbie rannych byli : Frycze w dni kilka zmarły ( w Porębie ) i Drozdowski – b. oficer moskiewski , wzięty do niewoli , a po wyleczeniu z ran rozstrzelany w Pułtusku .
… Po śmierci Fryczego objął jako zastępca dowództwo Polikarp Dąbkowski , b. emigrant z 1848 r. , ostatnio dzierżawca w Pułtuskiem , człowiek ambitny , zarozumiały ,uparty , bez żadnego wykształcenia wojskowego i taktu w postępowaniu. Włościanina nieraz pozwolił sobie krzywdzić słowem i czynem. Wyraz " cham " był mu zbyt ulubionym . Strzelców za uchybienia przenosił do kosynierów ; tym sposobem wlewając pogardę do ludu wiejskiego , którego najwięcej w tej broni służyło . Pewien czas włóczył się on z oddziałem bez celu i planu , od dworu do dworu . Chlubił się swym naczelnikostwem przed pannami w krynolinach . Zostawszy naciśnięty przez przeważające siły moskiewskie z Pułtuska , Ostrołęki i Czyżewa , pod wodzą Tolla wyszłe , oddział pod pozorem słabości opuścił . Dowództwo oddał Maksymilianowi Broniewskiemu b. uczniowi szkoły w Cuneo.
Broniewski w dniu 3 czerwca zajął pozycję w lesie przy wsi Nagoszewo . Nie mogąc się , jak miał początkowy zamiar ( i dobry ), doczekać zaatakowania go przez Tolla , postąpił dalej w las i tam obóz , nie rozstawiwszy należycie pikiet , założył . Wkrótce przez kozactwo wytropiony i zaatakowany został . Mając li tylko jedną drożynę prowadząca do Nagoszewa wolną, toż w ściśnionej kolumnie wymaszerował .
Moskwa właśnie li tego oczekiwała i urządziła w zbożach i zaroślach silną zasadzkę. Za ukazaniem się na wysokości tejże zasadzki oddziału , za danym sygnałem Moskwa sypnęła niespodzianie ogniem krzyżowo – rotowym .
Broniewski podawszy tył z kawalerią uciekł do lasu , pozostawiwszy strzelców i kosynierów bez komendy ich własnemu losowi i męstwu .
Kosynierzy i strzelcy prosto na strzały rzucili się w zboża , by poszukać wroga . Wyższa od taktyki i strategii śmiałość i przytomność umysłu jednego z powstańców nazwiskiem Szymańskiego , b. podoficera od huzarów , odniosła triumf .
W czasie bitwy Szymański mając ze sobą trąbkę wojskową zatrąbił odwrót . Kapitan dowodzący rotą moskiewską omylony tymże sygnałem podał tył . Wówczas Masłowski i Zduńczyk ze swymi kompaniami kosynierów uderzyli na hura i wielu Moskali zasiekli . Ksiądz Rostkowski , benedyktyn z Pułtuska , ze znaczną częścią kosynierów wpadł do wsi Nagoszewa , do której się byli zrejterowali Moskale i przy udziale miejscowych mieszkańców stodoły i chałupy z znajdującymi się w nich Moskalami zapalił.
Prawdziwą rzeź przerwał jenerał Toll z nowym oddziałem przybywszy i zniewoliwszy naszych do cofnięcia się .
Jest pewnikiem prawie , że ile razy kosynierzy dobrze i na razie wprowadzeni byli do bitwy , nieprzyjaciel pierzchnął . Kosa broń wolności , straszna jest na niewolników caryzmu zmienionych w bierne machiny.
Gospodarze wsi Nagoszewo , Maciej Kozieł , Łukasz i Jan Stelmaszczyk , Sobieski podpalając własne chałupy i stodoły z zabarykadowanymi w nich Moskalami , chwalebną śmierć ponieśli.
W bitwie trwającej kilka godzin straciliśmy w zabitych 110 , w rannych 20. Między zabitymi :Rawskiego b. emigranta , Krasnodębskiego – wójta gminy , Kożuchowskiego – b. oficera moskiewskiego , księdza Rostkowskiego , Wincentego Zygasa – b. podoficera artylerii moskiewskiej , Berendsa – b. junkra huzarów . Wzięto do niewoli Szumskiego – b. podoficera artylerii moskiewskiej, którego później rozstrzelano w Łomży.
Straty moskiewskie były znaczne , lecz nieznane z powodu , że nasi cofnąć się byli zmuszeni przed nowymi nieprzyjacielskimi siłami .
Dodatek .
Zbigniew Chądzyński ( 1836 – 1888 ? ) Wykształcenie średnie zdobywał w Sandomierzu i Płocku . Od 1860 r aplikował w Sądzie Kryminalnym w Warszawie a następnie w poprawczym w Piotrkowie. Tu od sierpnia 1861 r. włączył się do działalności konspiracyjnej. W 1861 r. przeniósł się do Warszawy gdzie podjął pracę w Sądzie Poprawczym. Od 1862 r. był wolnym słuchaczem Szkoły Głównej . Działał aktywnie w Organizacji Narodowej .Od stycznia 1863 r działał w Płockim : naczelnik cywilny powiatu pułtuskiego ( do 27 marca ) , pomocnik Komisarza Rządowego , ( do 11 czerwca ) ,Komisarz Rządu Narodowego w Województwie Płockim był do 4 października 1863 r. W połowie listopada opuścił kraj udając się do Drezna , później do Paryża , w którym przebywał do końca życia . Wspomnienia te pisał w Paryżu w 1867 r. Przeprowadził w nich konsekwentną krytykę powstania . Podaniem wielu faktów pogłębia naszą wiedzę o powstaniu .
Stanisław Strumph – Wojtkiewicz
Ziemia i gwiazdy
Wyd. MON, Warszawa, 1961, str. 104 – 111
Bitwa o Nagusewo (3 czerwca 1863 )
… Początkowo zawierucha wojenna omijała Nagusewo i najbliższe jego okolice .
Lasami przemykały się większe i mniejsze partie powstańcze , drogami ostrożnie szły rosyjskie roty i sotnie. Kotłowały się stronami dalszymi bitwy i potyczki . Jednak szumiące nowiny wszystkich interesowały . Powoli przechylając chłopskie sympatie na stronę powstańczą . Jednocześnie wyszła na jaw niechęć obywatelstwa ziemskiego do ruchu , który zakazywał płacenia dziedzicom czynszu i zapowiadał przydzielenie gospodarstw chłopom.
Rozchodziły się pogłoski o bitewnej dzielności kosynierów , czyli swojej rodzonej braci .
… Nareszcie nad ranem dnia piątego maja ( 1863 r ) echo leśne przyniosło z północy grzechot bitwy zupełnie niedalekiej.
Nagusewo zerwało się na nogi .
Z chałup powychodzili starsi medytując , czy to nie z Ostrowi dochodzą odgłosy zaciętej walki.
Rozwidniało się na dobre , gdy z lasu pokazały się furgony wiozące bagaże i kilku rannych .
Jak się okazało , wielka siła powstańcza zasadziła się pomiędzy wsiami Stok i Jelenie na dwustu Moskali , rozpędzając ich na cztery wiatry.
Eskortujący rannych kosynierzy , pośród których rozpoznano nie tylko znajomków spod Ostrołęki , ale i parobków z najbliższej okolicy – byli pierwszymi żołnierzami – chłopami , jakich w Naguszewie oglądano. Z dumą pokazywali oni zdobyczną broń . Rannych wieźli na wozach pochwyconych razem z bagażami .
,, Śtucerów i pistoletów nabraliśmy w lesie , bo to z kosami na nich poszliśmy " – chełpił się młody kosynier . Starszy dodał ,, I – ii co tam śtucery , butów także nazbieraliśmy , a i kotłów kilka dobrych do warzenia strawy".
… W początku czerwca ( 3 – go ) także Nagusewo przeżyło swój wielki a straszny dzień wojenny.
Trzy roty rosyjskiego wojska z huzarami i kozakami wyruszył wtedy z Ostrołęki na obozowisko powstańców w Jastrzębcu .
Dowódca powstańców odszedł parę mil w lasy ostrowskie , rozłożył się pod samym Nagusewem , ale pikiet nie wystawił.
Kozacy zdołali wytropić nowy obóz . Powstańcy musieli się cofać ,a pozostała im tylko jedna drożyna wolna , właśnie do Nagusewa .
No i zaczęło się …..
Wiejek najlepiej wszystko wiedział , bo w słynnej bitwie pod Nagusewem odegrał niepoślednią rolę.
– Jużem od świtu pomiarkował , że z naszymi może być źle – opowiadał. Pastuszek jeden przybiegł rano , wystraszony , bo dużo zaczajonego wojska zobaczył w zaroślach i w zbożach za Strugą na polach Nagusewki , akurat na drodze , co koło lasu prowadzi do Ostrowi. Tom postanowił dać znać naszym .
W południe jak gruchnie !. Ogniem rotowym ze stron obu sypnęły burki w naszych , co pomiędzy zasadzkę całą kolumną weszli .
Powstańczy dowódca tył ze swoją kawalerią zaraz podał . Strzelcy i kosynierzy pozostali w kotle , a ten rotowy ogień ciągle ich trzebi. No , tom nie wytrzymał . Przy pomocy kobiet skrzyknąłem naszych , co już przedtem z kosami pod Stok chodzili , a i nowych kilkunastu. Miałem trzech Badurków , Fidurka jednego , Sobierajów dwu , jeszcze Kuleszę i obu Elertów , Brzostka młodego , także parów Kozów i Koziełów , no i Kolatora z Laskowizny . Szykujemy się , jak umiemy , z kosami , siekierami , kijami . Mieliśmy i strzelby może ze trzy. Poprowadziłem ich do ,, naddawka ", a każdy się trzęsie. Chciałby naszym pomóc , ale boi się. Wtem patrzymy – w lesie za traktem , kupa ludzi , także się czai , to puszczaki , co także na pomoc przybiegły . Jak i my z kosami , kijami , tylko strzelb mieli więcej.
Tośmy się zaraz zmówili i hurmem z wielką wrzawą w te zboża i zarośla razem wpadli. Plączemy się w tym zbożu , machamy , kto czym może , krzyk robimy okrutny wrogowi na bojaźń , a sobie dla odwagi. Najmniej krzyczał i tylko rozkazy wydawał jeden z puszczaków , najstarszy , znaczy , bo niby dowódca , ale jeszcze młody. Jakąś szkapę na oklep dosiadł , żeby każdy go widział , jak nadaje kierunek i zapycha naprzód nie dbając o kule.
-Strzelali zaś ostro ? – zapytał Nowak .
Wiejek zastanowił się i odrzekł : – Wiecie zamiast rotowego ognia zaczął się bezładny , jakby garściami grochu rzucać o podłogę , ale prawdę mówiąc nie do nas tylko do tamtych . Myśmy nagle się pokazali wrogowi w tym wysokim zbożu , w zaroślach .
U naszych co w kotle , trębacz był , znał moskiewskie sygnały . Zatrąbił im do odwrotu. No i zaczęło się , Bartku !
Reszta sołdatów podała tył . Chroniła się biegiem do Nagusewa . Zajęła te pierwsze domy : Macieja Kozła , braci Stelmachczyków , Sobierajów , co się Sobieskimi przezwali .
Rąbaliśmy i cięliśmy , co się da , kiedy uciekali. Jednoręki ksiądz Rostkowski wszystkim dawał przykład . Wreszcie gospodarze chałupy podpalili , sami poginęli , ale z tych trzech rot piechoty mało który sołdat ocalał. Chyba , że się gdzieś schował i przeczekał , bo zaraz potem zaczął się dla nas inny bój z tymi nowymi rotami , co pokazały się od Małkini i od Ostrowa.
To właśnie wtedy my z Nastusią uratowałyśmy Nagusewo – wtrąciła Kosińska .
– Wy z Nastusią ? – zapytał zdziwiony Nowak .
– A żebyście wiedzieli ! Jak już zapaliły się chaty co stały za strugą , bliżej kuźni , to my patrzymy – wlecze się żołnierz ruski , za nim drugi , kozak , oba ranne , trochę osmalone. Wydarli się z ognia , krwawią . Osłabł jeden . Nastusia mnie zawołała , wciągnęłyśmy go pod okap , dały jednemu i drugiemu mleka , podwiązały rany . Powiadam wam mocne chłopy a prawie nam pomdlały .
– No i cóż dalej ? – pytał Nowak .
– Ano , trochę ucichło , już nie strzelali tam w Nagusewie , kiedy znowu bieda. Dali znać , że ciągnie nowe ichnie wojsko gościńcem od Ostrowa. Zaraz przybiegli nasi ze strzelbami , w ,, naddawku " się zasadzili po krzakach. Ale przedtem chcieli tych obu Rusków pozabijać , takie to wszystko rozżarte było przez bitkę. My z Nastusią nie dałyśmy naszych Rusków . Nastusia własną osobą ich zasłoniła . Jak nie krzyknie ! – Obiecali mi , że do naszych strzelać już nie będą . Kosińska też niezgorszą mowę do nich miała .
Skutek był taki , że rannym dali spokój .
Jak Moskale do wsi weszli cała siłą , chcieli ludzi wieszać a wieś spalić. Wtedy oba ranne ruskie wojaki powiedziały im , że ludzie tu dobrzy , obronili ich i nie dali śmierci .
Sam generał Toll z Małkini całą sprawę rozsądził. Nastusię po twarzy pogłaskał . Kosińskiej dał srebrnego rubla , wieś ułaskawił, tylko jadła kazał wojsku naznosić i kozackie konie połapać , bo się rozbiegły …
Dodatek .
Stanisław Strumph – Wojtkiewicz powieściopisarz o tematyce wojskowej i publicysta żył w Warszawie w latach 1898 – 1986 .
Adolf Dygasiński
Wilk , psy i ludzie
Wybór nowel , Nasza Księgarnia , Warszawa 1951, str. 57 – 64.
… Witajcie mi, witajcie, nadnarwiańskie lasy! Wasza woń i świeżość zdaje się jeszcze pieścić i upajać mię dzisiaj, choć już dwadzieścia lat temu, jak was pożegnałem. Obraz boru, jak wszedł w duszę, tak w niej pozostał ze wszystkimi szczegółami. I oto widzę przed sobą reprezentantkę naszej szpilkowej roślinności, sosnę. U dołu nie ma ona gałęzi, jest wysokopienna, czerwonawa, leni się cieniutkimi warstewkami jakby pieniążkami, rozrzuca swą korę dokoła. Wyżej pokryta jest sękami i sęczkami; w górze nosi koronę jak jeleń rosochatą, rzadką w konary, pomiędzy którymi wysoko czernieje gniazdko wronie, jastrzębie lub krucze. Przysiada ją niekiedy zielona jemioła, co ku dołowi opuszcza kołpak swych liści tak żywo połyskujących, bo na cudzej wypasionych skórze. Przy ziemi sterczą korzeniska, leży mnóstwo szyszek oraz igieł, tych materiałów budowlanych dla mrówek. Z tych jedne oto dźwigają taką igłę rozparłszy się całymi siłami jak dwa mocne chłopy; inne odbywają staranne poszukiwania w szyszkach, zalazłszy w każdy ich zakątek: a inne jeszcze wybrały się w uciążliwą podróż, het ku wierzchołkowi drzewa. Alić przyleciał piękny, pstry dzięcioł, lekko przysiadł na drzewie, okiem bystrym objął pozycję i zaczął tu swoje gospodarstwo. Strach wielki wśród pracowitego narodu mrówek. Każde stworzenie zna swoich nieprzyjaciół, umie ich dopatrzyć, dosłyszeć, zwietrzyć. Więc te, które były blisko podstawy sosny, czym prędzej na ziemię schodzą, niektóre chronią się na szczyt drzewa i na jego gałęzie, a inne chcą oszukać nieprzyjaciela i chowają się po kryjówkach pod korą. Daremnie! Dzięcioł należy do drapieżników, jawnie napadających na swą zdobycz. Krzyknął głośno – raz, drugi raz ... potem dziobem stuka jak młotem, wali w korę. Strach wielki pada na ukryte owady, ten huk ogłusza je strasznie i prawie że pozbawia przytomności umysłu; wyłażą na wierzch przerażone, zaczynają zmykać; ale cóż im to pomoże wobec dzięcioła? Wiewiórka, przestraszona zgiełkiem, wyskoczyła także jak bomba z dziupli swojej; podskakuje niby piłka rzucona lub sunie w górę zręczniej od dzięcioła; zadarła twój ogonek, zasiadła na dwóch łapkach i ciekawym okiem przygląda się dzięciołowej pracy.
Przy jednym drzewie tyle istot żywych, choć wszystkich przeliczyć nie zdołamy przecież. I ćmy, i pajączki, i chrząszczyki świat tu sobie założyły. Było im dobrze, bezpiecznie, przyjemnie wśród żywicznej woni aż po chwilę, kiedy nieprzyjaciel wytropił schronienie, zniszczył rodzinne gniazda i rozrzucił je, a założycieli rodzin pozabijał, porozpędzał na cztery wiatry. Nie w prostym kierunku, ale dookoła jak śruba mknie dzięcioł w górę, nurtuje wszędzie państwo owadów. Taki zły, choć taki piękny: szaty jego jaśnieją, i szkarłatem, i jedwabistym połyskiem. Podchodzi ku szczytowi; wiewiórka parsknęła i dzięcioł odleciał do innej sosny; on także boi się kogoś, widać.
W gęstwinie świerka, po jego szarej korze, między powyginanymi gałązkami uwija się całe stado popielatych i modrych sikorek, tych kolibrów naszych krajowych; piszczą i szczebiocą sobie z cicha, jakby wiodły poufną jakąś dysputę, a przy tym prowadzą zawzięte łowy na komary poszukujące cienia, na świętojańskie robaczki, sprężyki itd. Stary świerk stoi niby na kopcu, na stosie swych opadłych i uwiędłych szpilek; niedaleko wyrosło kilku synów jego, którzy podobni są do małych gotyckich wieżyczek otaczających wielką wysmukłą wieżę w tymże stylu.
A dalej czerni się gąszcz młodego drzewstwa, które przysłoniło ziemię swoim parasolem, tak iż się tu nie przedrą promienie słoneczne i przeto na ziemi gdzieniegdzie tylko kępka wysokiej trawy porasta. Zimą przez gąszcz ten przechodzi główny trakt zwierzyny. Tędy sunie zając, a za nim trop w trop lis ściga; tutaj wilki zbierają się na wiece; tu odyniec zakłada legowisko, spodziewając się wytchnienia przed ludzką napaścią, i zwinna kuna przemyka się tędy, i sarna goni pierzchliwa. Historię nocy może każdy odczytywać w zimowy ranek ze śladów, które mieszkańcy lasu zostawili po sobie na śniegu.
Idziesz dalej, a po drodze furknie ci przed nogami z krzykiem drozd albo się zerwie wrzaskliwa sójka. Wobec wspólnego wroga wszystkie żywe istoty lasu mimowolnie wchodzą w związek solidarny. Gdy sójka wrzaśnie, wtedy ma się już na baczności i zając zaspany pod krzakiem, i wiewiórka na gałęzi, i motyl się z kwiatka porywa.
Kończy się gęstwina szpilkowej młodzii widać porębę. Z poręby można się już niebu dobrze przypatrzyć. Słońce świeci tu i przygrzewa. Na słońce wychodzą z lasu węże i jaszczurki, aby się w porębie wylegiwać; o południu zaś gromadzi się wszelki owad leśny, wzdychający do jasnych promieni światła. Brzęczą tu rozmaite muszki; ważki i szklarze bujają w powietrzu; motyle przelatują to górnym, to dolnym szlakiem – białe, szare, niebieskie, żółte, duże i małe. I bezskrzydłe mrówki, i zielone pająki, i czarne szczypawki, siedmiokropki albo biedronki krzątają się raźno. Koniki polne hasają, skaczą; świerszcz przygrywa do tańca, do zabawy powszechnej. Pod wpływem promieni słonecznych zrodziła się chyba energia i uczucie szczęścia organizmów. Więc nie dziw, iż w dzień biały, ciepły – panuje ruch taki powszechny. Wszystko się kształci, doskonali, wzrasta, każde stworzenie używa życia, jak umie.
Nie ma kwiatka, w którym by jakiś owad nie pracował; gęsta trawa wstrząsa się od ruchu drobnych stworzeń, które chyłkiem i milczkiem pełzają po samej ziemi. Osy, szerszenie, trzmiele brzęczą. Czasem jak kula wypada z gąszczu drobna, szara ptaszyna, pogoni za motylem, schwyci go i znika. Niech tu się pokaże człowiek, koń, sarna, w ogóle większe jakie stworzenie, a w mgnieniu oka opadną je krwi chciwe gzy z wielkimi oczyma, wpijają się w ciało i raczej śmierć przeniosą nad porzucenie swej ofiary.
Nastrojona wyobraźnia ludzka nie zawsze w duchu prawdy pojmuje przyrodę. Bawi człowieka ten ruch istot żywych, ale czyż się myśli zawsze, że nie wszystko tu jest szczęściem i weselem. Przede wszystkim te stworzenia bardzo ciężko pracują, walczą jedne z drugimi. Nie każdy głos jest tu głosem szczęścia. Jest także dużo i cierpień, bólu. Miliony jestestw pada w krwawych zapasach o kawałek chleba, o uczucia swoje, o prawa; jedne giną, aby żyły drugie. Każdy się bowiem broni, każdy walczy, ale nie każdy zwycięża. Życie ziemskie oraz ziemia sama, aby się zapłodnić, potrzebują trupów, aby życie rozwijać dalej. Więc gdy jedni święcą pogrzeby i żałobę, drudzy ich kosztem wyprawiają wesela i uczty. W walce o istnienie znajdujemy tak dobrze trupy mrówek , świerszczów, motyli, jak zwłoki ludzi i różnych ssaków. Bo nic się nie organizuje bez dezorganizacji. Wszędzie jest wojna, wszędzie bohaterowie triumfatorzy i bohaterzy męczennicy. Pająk usnuł piękną, symetryczną i jakby z jedwabiu siatkę, na którą poeta patrzałby ze zgrozą, gdyby się w niej łowili ludzie zamiast much i komarów. A jednak, ściśle mówiąc, i te stworzenia są naszymi bliźnimi, podobnie jak same pająki.
Wśród liściastych drzew i krzewów znów inny rodzaj życia panuje. Rumieni się kalina; drżą srebrne liście osiki; biało połyska brzoza; szumi górą dąb stary, wiązy i grabina; jeżyna dołem się słania, bujnym swym liściem przykrywa grzyby; rozłożyste paprocie, gęsto usiane borówki, poziomki, szczawie zajęcze, kępy przylaszczek rosną na przemian z sasankami, konwalią, pierwiosnkami i jaskrami. W leszczynie cieniuchnym głosikiem śpiewa a śpiewa pokrzewka i zielona żabka wtóruje jej niby grzechotką; na sęku dębu zięba nuci krótką, lecz powabną piosenkę, a ponad nią wesoło pogwizduje wilga przerzucając się z gałęzi na gałąź jak kłębek szczerozłotych nici. Tęsknym, urywanym głosem gil w oddaleniu poświstuje, a tęskniej jeszcze od niego jakieś pisklę nawołuje z gniazda ku sobie zabłąkaną kędyś matkę. Wśród gąszczu liści słychać w górze gruchanie gołębi, a ponad tym wszystkim od czasu do czasu zakraka kruk w przelocie.
Nowe znowu obrazy życia roztaczają się około leśnych strumieni, źródeł, moczarów i bieli. Strumień rwie się przez mchy, zarośla, korzenie drzew; ale tyle spotyka on przeszkód, że wreszcie traci niejako swą siłę, gubi swoje łożysko, spływa po wierzchu, rozlewa się wokoło, i wsiąka w ziemię, tworzy bagno. Wody przybywa nieustannie, powstaje jeziorzysko. Rosną dokoła sitowia, rokiciny, wikle, tataraki; olszyna się rozpuszcza, korzeniami grząski grunt trzyma; do niej tulą się sztywne trawy, skrzypy, a gdzieniegdzie wykwita storczyk lub bukiet kaczyńca.; Wśród wód wznoszą się tu i owdzie, jak wysepki, zielone kępki, pokryte trawą bujną, rdestem wodnym i niezapominajkami. Ale sam środek jeziorzyska albo bieli trudny do przejrzenia. Wody wezbrało się tu dużo, a żadne jej brzegi nie hamują; płynąć nie może już dalej, bo oto wzgórze na drodze spotkała, więc cofa się nazad i rozlewa na wszystkie strony. Lecz nim zalała okoliczne miejscowości, zebrała się głównie w jednej kotlinie. Jest to więc biel. Niegdyś rosły tutaj drzewa, ale pogniły, tylko nagie czarne pale sterczą po nich nad wodą, po powierzchni której pływa rzęsa; pływają także szerokie liście grzybienia, a wielkie, białe oraz żółte kwiaty tej rośliny unoszą się nad wodą, podobne do starożytnych roztruchanów. Wysmukła trzcina to rośnie kępami wśród wód, to brzegiem gęsto porasta, woda ją wzrusza, wiatr nią kołysze i stąd dziwne szumy, skrzyp oraz gwizd przerywają ciszę tego ustronia. Czasem kurka wodna wypłynie, łyska skrajami się przemyka, cyranka z potomstwem żeruje, zapadają wielkie kaczki krzyżówki i wśród trzcin oraz tataraków rozpoczynają pilne poszukiwania. W noc księżycową słychać tutaj ciągło pluski; biel nakrywa się mgłą gęstą, jakby przysłonić chciała swoje tajemnice, O świcie latem ruch i życie zaczyna się po bielach. Kto się przybliży, ten usłyszy gwary i głosy różnorodne. Oto wielki kaczor wzniósł się nad wodę, niby stoi na jej powierzchni, skrzydłami trzepoce w powietrzu wrzeszcząc donośnie: tak... tak... tak!... Całe stado niebawem powtarza za nim to samo hasło. Niektóre młode wprawiają się w nurkowanie, inne opuściły dziób i szyję pod wodę, a tył ciała ustawiły pionowo. Na brzegu stoi czapla zadumana jakoś poważnie, zdaje się być obojętna na wszystek ten zgiełk wielki. Dwie bielutkie mewy z dalekich stron przyleciały tu z wiatrem, przenocowały, a rankiem odbywają jeszcze przegląd bieli. Muskają wodę, rzucają się w górę, szybują, to znowu jak kule spadają ku dołowi. Nadbrzeżną kałużę obsiadły małe kuliki z pliszkami. Około kępek po błocie gonią bekasy i dubelty. Czasem porwie się który, wzleci, krzyknie i znowu spada na bagno.
Wtem nagle na wodę padł cień jakiś olbrzymi, jakby czarna płachta odbiła się na bieli. Przeciągły pisk zabrzmiał po wszystkich bagienkach, po wodzie zaś rozległ się plusk przeciągły, rzekłbyś, iż ciężkie jakie cielsko przewlekło się tędy... to ptactwo wodne się chroni. Wszystko ucichło, pierzchło, bo oto olbrzymi jastrząb, łowca i pierwszy po człowieku tępiciel skrzydlatej zwierzyny, odbywa ranne odwiedziny; potrzeba mu właśnie podatku krwi i życia od istot słabszych. Przeleciał nad samą powierzchnią wody powolnie, ciężko, bacznie dokoła siebie obserwując. Nic nie widać. Pośpieszył ponad zielone kępki, zrywają się kszyki i trwożliwe głosy niosą w powietrze. Ale któż krzyka dogoni?... Zawiedziony łupieżca wzbił się w górę i usiadł na samym szczycie sąsiedniego drzewa.
Dodatek . Adolf Dygasiński żył w latach 1839 – 1902 .
Po ukończeniu gimnazjum w Pińczowie rozpoczął studia w Szkole Głównej w Warszawie na wydziale historyczno – filologicznym. Udział w Powstaniu Styczniowym spowodował ich przerwanie. W następnych latach był nauczycielem w dworach szlacheckich. Podany wyżej fragment noweli jest wspomnieniem jego pobytu w Szczawinie .W latach 1871 – 77 prowadził księgarnię naukową w Krakowie. Następne lata życia spędził w Warszawie .
Powieść o chłopskiej emigracji ,, Na złamanie karku " powstała na podstawie pobytu autora w Brazylii w latach 1890-91.
Jego twórczość literacka obejmuje :przekłady , rozprawy popularno – naukowe , artykuły publicystyczne , recenzje a w latach 1884 – 1901 dwadzieścia jeden powieści i sto trzydzieści nowel.
Opisuje głównie stosunki wiejskie . Często sięgał do źródeł mowy ludowej. Pozostawił wiele szczegółowych opisów przyrody.
Pamiętnik chłopa
ze wsi Laski k/ Czerwina
Nazwisko autora nie ustalone .
Zamieszczony [w ] Młode pokolenie chłopów . Warszawa 1938
Przedruk [ z ] Syska H. , W dolinie Orza , Pojezierze , Olsztyn Białystok 1982, str . 70 – 86 .
Podane fragmenty dotyczą ostatniego ćwierćwiecza XIX wieku .
W zachowanej gwarowej pisowni dokonałem drobnych zmian w stylu i przystankowaniu.
Nie długo mnie mama zaczęła zaganiać do roboty. Najpierw do pasienia krow , alie jaki ja mogłem być pastorz , kiedy miałem dopiero 6 lat.
Nawet nie mogłem zdążyć za tymi krowami .Co rano to mama zagnała te krowi na pasnik i powiedziała gdzie mam paść. To ja tam pasem , az znowu mama przysła po mnie. Jak było ciepło to ja tak pasłym , a jak zimno , to mama napaliła mi ogień i ja siedziałem koło ognia , alie i krowów pilnowałym. Miałem od mamy taki przykaz , żeby komu skody nie zrobić .A mama była sroga , jak co zawinił , to nie darowała , tylio ukarała. I tak przebiedowałem pół lata , od św. Jana do św. Marcina.
Wtencas nastąpiła zima .Dziadek już umarł , nie było mnie komu zastąpić . Musiałem kartofle strugać i do cego byłem zdatny , to musiałem pomagać . Choć były siostry , to miały z przędzeniem , z krowami. Trzeba było odrobić i kośnika i młockę i tego co zaorał i co drzewa przywiozł . Wszyscy mieliśmy roboty bez przestanku , a ja byłem najmłodsy .I tak całą zimę przebiedowałem , jak mogłem . Ale ze juz mnie nie było tak , jak w lecie , bo zawse byłem na oku mamy. Mama wszystko widziała i za duzo pozwalać nie chciała na żadne wybryky .
Wtencas siostry wzięły mi pokazywać litery i ja zacąłęm i poznawać. Byłem do nauki pamiętliwy , bo jak tylko poznałem litery w abecadle , to już potem zacąłęm je składać , nawet i cytać . Mama i siostry bardzo się ciesyły , ze mi ta nauka sła dobrze .
I tak przesiedziałem w domu do św. Wojciecha , co to bywa 23 kwietnia. Wtencas u nas rozpocyna się pasienie krów , to i mnie mama przeznacyła na pastorza . Mieliśmy swojech 6 krów , a 7 sąsieckich przyjęła , to miałem wszystkich 13 . Juz teraz byłem mądrzejszy, niż poprzedniego lata ,wziąłem ganiać do starsych pasterzy , których było dużo .Nawet i tacy paśli co mieli po pietnaście lat , nawet i więcej .A coz ja kiedy miałem dopiero siedem , to ja musiałem być jem wszystkiem posłusny . Co mi kazali to ja musiałem robieć . Jak trzeba było krowów zawrócieć , to ja musiałem jść , bo starsy nie posedł . Jak byś się nie posłuchał , to kazali ci swoje krowy wyłąceć i paść osobno . Bardzo mi się samemu przykrzyło , to ja robiłem co mi kazali , aby być w kompanii . Ale już tego lata było mi wesoło z duzemi pastorzami . Kiedy krowy nam chodziły , tośmy urządzali rozmaite gry : to biliśmy kozła to znowu biliśmy świnkę . Wyznacyliśmy sobie takie wyścigi , kto chyszy . Znowu biadowaliśmy się , kto był mocniejsy . Ale ja byłem najlichsy , bo byłem najmłodsy i najmniejsy . …
I tak schodziło lato . Było wesoło , było lasów dosyć , zwierzyny było pełno w tech lasach .Trafiło się zobaceć wilki , kozę , nawet dzika , a co było zajęcy , wiewiórek , lisów itp. A co było ptastwa : kuropatew , drozdow , carnokosow , zołnow ,jastrzębow , nawet i orzoł się pokazał. Do tego drobnego ptastwa . Jak wsedł do lasu , to az miło było. Tu śpiewa skowronek , to słowik , tam krzycy wrona , tu skrzecy sroka , tam krzycy cajka , tu kuje dzięcioł , tam kuje zołna . Pełno hałasu i stukania w tym lesie , ze trudno wszystko opisać.
Takie muzyki wprawiało ptastwo , ze zaden muzykant na zadnym jenstrumencie takiej melodyj wyprowadzić nie umiał. Nie można było się nasłuchać i ucieseć tej muzyki.
Zbierali jaja kace , bo było dosyć kacek. Starse pastorze to mieli zachowane patelnie w lesie . Nazbierali jaj i młodych piskląt , smazyli i robili sobie takie obiady .
… Znowu mieliśmy takie bice po dwa i trzy sążnie , u tych bicy były pękawki z krowiego ogona .Rano to nie wołał , żeby wyganiać, tylo sedł i trzaskał tem bicem , to już ludzie wiedzieli , ze pastorz wygania .Drudzy mieli takie trąby sobie robione. …
… I tak miło i wesoło schodziło mi te lato . Była mi najgorsa bieda , kiedy padał desc .Bo pastorz jak zołnierz , cy pada cy nie pada jednakowo musi być na placu i dobytku pilnować . Starse pastorze , to się pochowali przed descem , tobie nakazali pilnować .
Zmokłem tak , ze nie było suchej nitki , to wtencas śmiali się ze mnie . Musiałem tak chodzić do wieczora . I tak przygnałem do domu , dopiero mi mama dała suchą odzies , ale co się zębami nasiekłem od zimna to nie do pojęcia.
W jesieni znowu trochę było smutno , trochę wesoło. Dnie były krótse i mgliste .Tu bociany zbierają się do gromady , tam jaskółki stadami nad wodą. Dzikie gęsi stadami odlatują do takich miejscowości , co tam wody nie zamarzają .Żurawie mają taki głos , ze o trzy kilometry można je słyseć, jak one zacną grać . Narescie duzo było kacek . To była uciecha , na wszystko się zglądałem .
Tak schodził mi dzień za dniem , az do św. Marcina , którego przypada na 11 listopada. Wtencas końcy się pasienie bydła i tego dnia daje się widomość tem sąsiadom , którech się pasło krowy.Roznosi się takie brzozowe chluby , ze już pasienie zakońcone. Gospodarz jak nie skąpy , to da więcej – złoty lub pół , a jak sknera to da 10 lub 5 groszy. To ja wtencas uzbierałem 2 złote , bo pasłem krowy dobrze , to i gospodarze nie załowali mi grosa. To sprawiło mi duzo uciechy , bo to nazywały się moje i tak je miałem we swojej obserwacji . Nikomu nawet nie chciałem pokazać , az mama mi za te pieniądze kupiła capkę .
Nastąpiła zima , znowu trzeba było w domu być z mamą i siostrami . Mama kazdemu wyznaczła robotę na cały tydzień .Ty mas krowy napojeć i wydojeć , ty mas drzewa wyrąbać i w piecu napalać , a ty mały kartofle strugać i drzewa do chałupy nanieść. A drzewa nie tyle wychodziło co teraz. Garnki gotowały się na kominie . Pomiędzy temi garnkami się paliło i się gotowały .Alie Boze sam się zmiłuj , co to była za męka. …
… I znowu nastąpiło lato , alie juz ja krow nie pasem . Siostra wysła za mąz na 15 morgow ziemi .Nie było komu robić , tylio ich dwoje , to mnie mama zostawiła jem do pomocy . Alie cos ja mogłem jem pomóc.
Jednak pierwsa moja pomoc była konie wyprowadzać na paśnik i kiedy była potrzeba znowu je przyprowadzieć. Przyniosłym drzewa , zaganiałem krowy w południe i na wiecór . Trochę byłem pomocą i swojej mamy , bo już nie sukała oraca. Za tę pomoc , co ja śwagrowi pomagał to mamy tę ziemię zaorał i zasiał.
Alie i tu mi dobrze nie było , bo ten świagier był strasnie narwany . Jak co nie po jego , to łajał , co ja tego nie lubiłem . A był do wszystkiego zdolny ,był cieślą , budownicem i stolarzem . Ja tez byłem do tego ciekawy i także wszystko mi się udawało , to on mnie trochę i lubił.
I tak upływały dnie , miesiące i lata . Także i ja rosłem i siły mi z kazdem dniem przybywało . To już później trzeba było jechać do boru po drzewo , także na polie pomagać bronować.
Kiedy przysła zima , trza było mleć zboze na mąkę do chleba i na ospe dla świń . To był dla mnie najgorse sprzykszone , bo to strasne było nudno , ze nie sporo ta mąka z pod tech kamieni wychodziła . Dwa garnce trza było mleć godzinę przez odpoczynku.
… Ludzie nie spali jak dziś . Kładło się spać po godzinie dziesiątej , a wstawało o drugiej w nocy .
Trzeba było narznąć siecki dla dobytku . A jakie to było rznięcie ? Były lady ręcne na podobę korytka , w które się wkładało słomę , a przy końcu tego korytka był rzezak na podobę kosy .
… Przysła wiosna , jedni siali , drudzy wywozili gnoj na polie . Już było wesoło , bo już w domu nie siedziałem . Chocias swojech koni nie miałem , to na śwagrowech odwoziłem gnoj i śwagrowi pomagałem. Po obsianiu gryki wtedy chłopy już byli wolniejse od roboty polnej . Dla kobiet nastąpiły pielidła , którech wtencas nie brakowało. Co to wtencas było za wesoło . Tu śpiewają ptaki , tu śpiewają dziewcyny , ze od tego śpiewu az łany zboza sie uginały . I rosły az miło , bo noce były bardzo ciepłe , rosy były duze . A najbardziej rosły trawy.
Koni nikt nie trzymał na stajni , tylio wszyscy wyprowadzali dniem do lasu i tam się pasły same .Na noc wyjezdzalim na noclek i to w dwudziestu , a casem i więcej. Całą noc był ogień , pokładli się dookoła i tak spali . Mało kto spał , bo jedni drugim psotowali .Trzeba było pamiętać o koniach , bo strach było wilków.
Te konie tez takie były mądre , ze daleko od ognia nie odchodziły , az w rozwidnieniu dopiero się oddalały.
… No i znowu nastąpiły zniwa . Zyta nie kosili tak jak dziś , tylio wszystko zęli na sierpy . To jak wysedł na pole , to az miło było , bo we wsi mało kto siedział. Tu zną zyto , śpiewają taką piosneckę, tu zną drudzy , śpiewają inną , wsędzie śpiewy . A do tego śpiewu słowik , tam skowronek , który podlatuje pod obłoki .
Chłopy wiązą snopy , tam zajezdzają i zabierają do stodoł .
Już teraz mama brała mnie ze sobą i ucyła jak mam sierpem robieć.Tego lata nie naucyłem się na dobrze , bo mało ząłem . Musiałem pomagać przy wiązaniu i zwozeniu do stodoły . To była dla mnie uciecha , bo lubiłem jeździć na koniach .
Przesły zniwa , nadesło kopanie kartofli . Tu juz było gorzej , trza było za ciemna wstawać , na słonka wschod musiało być śniadanie .
Mnie było najgorzej , musiałem przyprowadzieć konie , bo świager po śniadaniu jechał orać. Z kobietami musiałem jść kopać kartofle , co ja tego nie lubiłem , a musowo było . Jak była pogoda , to dobrze , alie jak padało cy zimno , to trza było się tylio namarznąć .Alie trochę i wesoło , bo jak przysły godziny obiadowe , to az miło było obejrzeć się dokoła. Ognie się paliły , bo gdzie kto kopał , tam zaraz i piek .Do piecenia wybrało się kartofli równej wielkości , dwadzieścia na kazdego kopaca. Kartofle rozsypało się na murawę i nakładło na nie drzewa.Roznieciło się ogień i trzeba było przewracać kartofle , żeby równo się upiekły. Zacynają obiad , te kartofle się je i cebulą lub gruskamy zakąsuje i zapija wodą . Taki chłopski obiad w kopanie kartofli .
Kiedy skońcyło się kopanie , chłopy brali się siać zyto , a kobiety do tarcia lnu.
… Byłem nieurodny , alie do tego wymowny , wiedziałem co komu . Jak ze starsem , umiałem pomówieć ze starsem , a jak z małem , tak samo. Wsyscy wogólie mnie lubili . Nawet dziewcęta chęć miały do mnie z tego , ze mogłem dobrze śpiewać piosnecki nabozne i leśne. A co tańcować to pierwsy byłem , ze nie było mnie równego w całej wiosce. Znowu starsym byłem posłusny i kto co chciał nikomu nie odmówiłem. Nawet małe dzieci mnie lubili , bo jem zadnej krzywdy nie robiłem .
… Tak upływały dnie , a ja rosłem i męzniałem .
Roman Rubinkowski
Część pamiętnika nauczyciela nadesłanego na konkurs o temacie ,, Nauczycielstwo a duchowieństwo " zamieszczonego w miesięczniku Wieś Współczesna 1958 , nr. 1 , str. 110 i 111.
... Rok 1902 . Zostałem nauczycielem ludowym.
Już od pierwszych dni mojej pracy zrozumiałem , co mi należy robić w szkole i w środowisku . Stanąłem do pracy pełen młodzieńczego zapału i z wiarą w powodzenie .
Pierwszą posadę otrzymałem we wsi folwarcznej . W szkole tej od 2 lat nie było nauczyciela .Zastałem kompletną pustkę w budynku szkolnym . Wstęp do pracy młodego zapaleńca był niezbyt pociągający . Ale to nic . Dodam tylko , że podróż moja z Mławy do Czyżewa była bardzo ciekawa i pełna wrażeń , gdyż pierwszy raz jechałem koleją.
Ale wróćmy do szkoły. Po załatwieniu koniecznych formalności urzędowych przystąpiłem do zorganizowania szkoły. Przyjąłem do szkoły dzieci służby folwarcznej , której wstęp był utrudniony i niepożądany . Za ten ,, wyczyn " dostałem surową naganę od władz szkolnych .Dzieci jednak pozostawiłem w szkole.
Komisarz do spraw włościańskich zorganizował w urzędzie gminnym bibliotekę dla ludności wiejskiej – bibliotekę ogłupiania i zacofania . Zaproponowano mi prowadzenie tej biblioteki , ale nie przyjąłem ,,zaszczytnej " propozycji .Zanotowano to również na moją niekorzyść. Wydawałem młodzieży dziełka popularne M. Brzezińskiego , Sikorskiej i inne .Były to książeczki z tzw. biblioteki "pajęczej". Tą drogą zebrałem sporą gromadkę młodzieży , z którą prowadziłem pracę oświatową.
Nie uszło to uwagi władz szkolnych i administracyjnych . Wysłano mnie jako ,, niepewnego " na kurs do Łomży , a następnie przeniesiono do innego powiatu ( ostrowskiego , WS)
Nowa posada . Wieś kościelna ( Zuzela , WS ) , wszechwładny stary proboszcz i jego klika różańcowa. Do takiego ciemnogrodu wpadłem i zrozumiałem , że praca moja będzie nader ciężka . Rzeczywiście walka była nierówna , ale jak się później okazało zwycięska .
Proboszcz rozdawał chłopom do czytania pisma z dziedziny żywego różańca . Organista osławioną gazetę urzędową ,,Oświatę ".
Ja zaś zorganizowałem kółko rolnicze , nie pańskie Towarzystwa Rolniczego lecz Zaraniarskie . Na zebraniach czytaliśmy ,,Zaranie " i omawialiśmy aktualne zagadnienia społeczne .
Proboszcz gromił moją działalność z ambony , ja zaś co tydzień podawałem do ,,Zarania " korespondencję , w której sporo miejsca poświęcałem duszpasterskiej pracy ks. proboszcza.
Jeszcze większa ogarnęła go furia , gdy dowiedział się o założeniu przeze mnie kasy pożyczkowo – oszczędnościowej dla chłopów małorolnych . Kasa ta znakomicie przyczyniła się do ulżenia doli drobnego rolnika.
Wiadomość o tym , że potulne dotąd owieczki czytają nie tylko ,,Zaranie ", ale i wychodzącą w Tłuszczu ,,Siewbę" całkowicie wytrąciła z równowagi ,, wielmożnego proboszcza " , bo tak kazał się tytułować . Staruszek gniewał się , pienił i groził , ale widoczne było ,że bitwę przegrał. Grono moich uświadomionych zwolenników stale się powiększało. Nawet ci od różańca zaczęli odwiedzać nasze zebrania , nie zważając na zagniewanego proboszcza.
Jednym z ważniejszych posunięć było zorganizowanie pomocy dla strajkujących robotników i ich rodzin . Przyjęto na czas krytyczny kilkoro dzieci robotniczych do rodzin zamożniejszych chłopów . Zjawisko przyjścia z pomocą strajkującym robotnikom z dzisiejszego punktu widzenia można uważać jako próbę zadzierzgnięcia więzi między wsią a miastem .
Proboszcz i w tym wypadku nie omieszkał zwalczać naszej działalności . Starał się wszelkimi sposobami , aby zebrane pieniądze nie trafiły do rąk strajkujących robotników .
Mawiał , że lepiej byłoby ofiarować je na Macierz Szkolną .
Dodatek .
Roman Rubinkowski ( 1880 – 1959 ) był nauczycielem szkół początkowych w Klukowie i Zuzeli . Okres I wojny światowej spędził w Rosji .Uczył dzieci rosyjskie i polskich uciekinierów .
Od 1918 r. do końca życia mieszkał w Ostrowi Mazowieckiej . Pracował jako nauczyciel szkoły powszechnej Nr. 1 a od 1935 roku do 1957 był jej kierownikiem. Pełnił też funkcje społeczne : ławnika , wiceburmistrza miasta i we władzach Spółdzielni Spożywców. Po wojnie był pierwszym przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej. Krzyż Kawalerski O. O. Polski , Złota Odznaka Spółdzielczości i nazwanie ulicy =Romana Rubinkowskiego = – to ważniejsze uhonorowania jego pracy .
Bonawentura Ostrzycki
Ostrów Łomżyński .
Monografia publicystyczna
Gebethner i Wolff , Warszawa 1906 . str 74 – 90
Rozdz. V . Społeczeństwo ostrowskie
… Życie narodu zrobiło olbrzymi krok naprzód , nie pozostała w tyle i prowincya , tem bardziej , że właśnie głównie na jej terenie odbywała się i odbywa jeszcze ewolucya dziejowa narodu.
Chwila obecna w Polsce , z wielu powodów ważna , pod jednym względem ma pierwszorzędne , daleko sięgające znaczenie . Oto w obecnej chwili dokonywa się głęboka przemiana narodowego charakteru . Resztki dawnego typu polskiego znikają z dniem każdym , a nowy typ jeszcze nie powstał .
Przyjęty za przedstawiciela charakteru narodowego typ szlachecki przeżył się doszczętnie . Warunki społeczne , w których wyrósł i psychicznie się wykończył typ szlachcica polskiego znikły , a następnie zniknął i typ charakteru przez niego wytworzony . Nigdy się one na naszej ziemi nie powtórzą , więc i typ nigdy się nie odrodzi .
Z drugiej strony charakter dziejów naszych nie sprzyjał rozwojowi innego typu , mianowicie mieszczańskiego. Na szali politycznej mieszczaństwo polskie w historyi naszej nie zaważyło i zważywszy warunki obecne , nie zaważy nigdy .
Nie dziw przeto , że oczy wszystkich instynktownie zwracają się w stronę olbrzymiej masy ludu wiejskiego , który z konieczności ewolucji dziejowej występuje teraz na widownię polityczną i dopomina o przynależne sobie prawa .
Czy to się komu podoba , lub nie , kmieć polski jeden zdolen jest dostarczyć materiału na urobienie się nowego typu narodowego . …
… Pod hasłem tedy ludu i razem z ludem podjęliśmy pracę przekształcania społeczeństwa.
Prowincya w tej pracy zajęła przodujące stanowisko , bo bezpośrednio styka się z ludem.
Przysłowiowy tedy wint przepadł doszczętnie w Ostrowie , pozostało po nim wspomnienie . Zawrzała natomiast praca społeczna . Nazywam pracą społeczną tego rodzaju działalność zbiorową , która zmierza do podniesienia poziomu kulturalnego , etycznego i ekonomicznego w danym odłamie społeczeństwa.
Działalność ta musi koniecznie przybierać formę zbiorową , stowarzyszeniową . W tym celu tworzą się instytucye społeczne.
W Ostrowie takich instytucji istnieje cztery : straż ogniowa , kasa pożyczkowo – wkładowa , towarzystwo dobroczynności i spółka rolna.
Najstarsza z nich jest straż ogniowa , która obchodziła dwudziestą piątą rocznicę istnienia . Pożyteczności straży nie potrzeba dowodzić . Zaznaczyć należy , że pożytek jej jest mniejszy lub większy w miarę sprawności jej członków i sprężystości zarządu.O ostrowskiej straży ogniowej nie można powiedzieć , żeby rozwój jej był stały i systematyczny .Tabor straży nie posiada udoskonalonych narzędzi pożarowych najnowszego typu …..
Wspaniale i bodaj z dniem każdym rozwija się kasa pożyczkowo – wkładowa . Obraca ona rocznie więcej , niż setką tysięcy rubli. Stała się dobrodziejstwem dla mieszkańców. Dla jednych udzielaniem pożyczek na przystępny procent , dla drugich przyjmowaniem wkładów na dobry procent , jakiego by w kasach rządowych nie otrzymali. …
Uznanie zatem za kasę ostrowską należy się przede wszystkiem założycielom . Dalszy jej bieg był tylko dziełem rozmachu , który na terenie ostrowskim znalazł odpowiednie warunki.
Na anemię chroniczną cierpi w Ostrowie najbardziej potrzebne , najgłębiej humanitarne Towarzystwo Dobroczynności . Jego działalność polega na rozdawaniu mniejszej lub większej jałmużny biedakom , pożywienia w naturze na święta wielkanocne , ubrań dzieciom . …
Wyszukiwaniem biednych , potrzebujących doraźnej pomocy zajmują się panie . … Ale z biegiem czasu zapał począł stygnąć . Może w grę weszła obrażona miłość własna pań , które nie spotkały się z należytem szacunkiem za pracę podejmowaną. Przyczyniło się i to ,że grube natury proletaryatu obdarzanego nie odczuwały wdzięczności za dobrodziejstwo , biorąc jako rzecz z prawa się im należącą . Wytworzyła się nadto między biednymi rywalizacja i zazdrość . …
Pomoc doraźna zaostrzy tylko apetyt potrzebujących , nigdy go nie nasycając. Dobroczynność powinna wejść na tory roboty szeroko zorganizowanej , działającej celowo i systematycznie ... przez : szpitale , ochronki , przytułki dla starców.
… Tymczasem dobroczynność ostrowska , mimo kilkunastoletniej egzystencji , nie zdobyła się dotąd na żaden z wymienionych zakładów. … Ale oprócz tych ogólnych przyczyn istnieje w Ostrowie jeszcze jedna szczegółowa a mianowicie rywalizacja dwóch przeciwdziałających sobie partyj wśród miejscowej inteligencyj. …
Przybyszowi , który wpadł w wir ostrowskich stosunków i dostał się między pionierów tutejszej cywilizacji na razie wydaje się , że istotnie zastał tu placówkę intensywnie prowadzonej pracy społecznej .
Jakież to uspołecznione miasto ! mimo woli wyrywa się z ust jego wykrzyknik . Na pozór za istnieniem tego uspołecznienia wszystko zdaje się przemawiać. Posiedzenia , sesye , rozprawy , narady nad sprawami nie cierpiącymi zwłoki – odbywają się codziennie . …
Pracy społecznej ostrowskiej czynię zarzut płytkości , twierdzę , że polega raczej na frazesach , niż na czynach . Zarzucam jej , że jest podejmowaną w celach zdobycia sobie taniej popularności .
Jakie ma widoki przed sobą ta pożądana popularność , nie wiem , nie chcę dociekać, gdyż może za daleko poniosłaby mię satyra nieokiełznana. …
Dodatek .
Bonawentura Ostrzycki , Ks. Prawdzic to pseudonimy literackie księdza Adama Maciejewskiego ( 1874 – 1919 ).
W latach 1903 -1907 był wikarym w Ostrowi. Następne lata życia spędził w Płocku jako wykładowca w Seminarium Duchownym , kapelan szpitalny i katecheta w progimnazjum. Pisał dużo prozą i wiersze .Po książce ,,Ostrów Łomżyński ," ukazały się ,,Lud a duchowieństwo " w 1907 r., ,, Tam sięgaj , gdzie wzrok nie sięga " w 1911 r. Publikował teksty w Miesięczniku Pasterskim Płockim ".
Po śmierci autora wydano we Włocławku w 1929 r poezje w zbiorze "Z nad Bugu , Sierpnicy , Wisły ".
Tadeusz Jabłoński
Młodość mego pokolenia
Książka i Wiedza , Warszawa 1977 , str. 66 -73 .
… Od tego czasu wypadki szybko następowały po sobie. Rano przyjechała do nas rodzina dziadka z Różana. Cały swój dobytek umieścili na wozie jednokonnym. Musieli wyjechać z Różana ostrzeliwanego już przez wojska niemieckie. Ustępujące oddziały rosyjskie nakazały opuszczenie miasteczka, które zaczęło się palić ze wszystkich stron. Ludność cywilna skierowana została pod strażą rosyjskich oddziałów konnych .na wschód. W czasie przejazdu przez Ostrów w nocy udało się niektórym uciekinierom zboczyć z traktu głównego na boczne drogi lub do lasu. Tak oto krewni dziadka zjawili się niespodziewanie u nas. Cofająca się na wschód armia carska zostawiała za sobą spaloną ziemię zielonych obszarów Mazowsza. Potwierdził to także mój najstarszy brat Kazimierz, który przyjechał z Czyżewa. Zawiadomił on matkę, że wuj wraz ze swoją rodziną zdecydował się na dobrowolną ewakuację do oddalonych guberni państwa rosyjskiego. Przekazał także swój przyszły adres dla nawiązania z nim kontaktu w wypadku podobnej decyzji ze strony matki.
Tego samego dnia spostrzegliśmy, że naczelnik urzędu pocztowego oraz najbliżsi jego współpracownicy, Rosjanie. pakują swoje kuferki, palą dokumenty i demontują aparaturę telegraficzną. Niebawem wszyscy opuścili nas, kierując się wozami do stacji kolejowej w Małkini. Biegając po łąkach nad Broczyskiem wyśledziłem wyrzucone do wody jakieś baterie, zwoje kabli oraz różne drobne i prawie nieużyteczne części pochodzące z pocztowych urządzeń telefonicznych i telegraficznych. Natychmiast opowiedziałem babci o swoim odkryciu, jednak zamiast zainteresować się tym, nakazała mi nie wyciągać z rzeki tych rzeczy, strasząc przy tym, że w bateriach są szkodliwe kwasy. Prawdopodobnie obawiała się dotykać jakiegokolwiek sprzętu pochodzącego z rosyjskich urządzeń, gdyż już z dnia na dzień spodziewała się wkroczenia wojsk niemieckich. Obawa babci okazała się niebawem słuszna.
Po paru dniach pojawiły się liczne patrole kawaleryjskie, które próbowały zmusić ludność do opuszczenia domostw i kierowania się na wschód wraz z cofającą się armią rosyjską. Pewnego dnia pod wieczór zobaczyliśmy dookoła łuny pożarów. Dziadek, pomny opowiadań o losach mieszkańców Różana oraz okolic Łomży, przygotowany był także na możliwość podpalenia naszych zabudowań czy też przeniesienia się ognia z gorejących w pobliżu zagród. Aby odżegnać zbliżające się niebezpieczeństwo, dziadkowie obchodzili co pewien czas swoją posesję, dziadek kropił każdy róg święconą wodą, a babcia niosła obraz święty i nuciła jakieś modlitwy. Czynili to zresztą wszyscy sąsiedzi, przy czym niektórzy, bardziej praktyczni i przezorni, zbierali pieniądze na przekupienie podpalaczy. Prawdopodobnie to właśnie poskutkowało bo zabudowania dziadków nie spłonęły i zachowały się razem z domami okolicznych sąsiadów. Natomiast spłonął cały, aczkolwiek murowany, rynek, przez ludność żydowską przeważnie zamieszkały, oraz najuboższa część osady „morgami" zwana.
Na straży domostw pozostali głównie mężczyźni, a kobiety ratowały dzieci, dobytek, pościel i przyodzienie. Jedni zabierali drugich na wozy i umykali do pobliskiego lasu, który rozciągał się w odległości dwóch, trzech kilometrów. Prawie w ostatniej chwili matka nasza skorzystała także z pomocy dobrych ludzi, wrzuciła na wóz niezbędne rzeczy w tłumok zapakowane oraz walizkę. Trzymając mnie za rękę szybko ruszyła za wozem, przy którym kroczyli moi dwaj starsi bracia. Zatrzymaliśmy się w lesie obok toru kolejowego. Starszy brat zauważył migocące światełko w budynku dróżnika kolejowego i pobiegł zasięgnąć ostatnich wiadomości. Dowiedział się, że Małkinia jeszcze jest nie zajęta i że niebawem przejeżdżać będzie w stronę Białegostoku ostatnia i jedyna już lokomotywa. Czekał na nią tylko sam dróżnik z tego przejazdu, gdyż rodzinę swoją zdołał wcześniej wysłać z transportem ewakuacyjnym. Dla nas była to także ostatnia szansa ucieczki przed pożogą wojenną i przesuwającym się frontem. Kazik namawiał matkę, aby skorzystać z nadarzającej się okazji i wyjechać czym prędzej do Rosji, gdzie na pewno spotkamy się z wujostwem. W przeciwnym razie, jak twierdził, wywiozą go na przymusowe roboty do Niemiec, a on kończył zaledwie szesnaście lat. Na skutek takiej argumentacji matka nasza zdecydowała się wyjechać. Znajomi pomogli zanieść rzeczy do domu dróżnika i niebawem ujrzeliśmy wśród ciemności światełko lokomotywy. Dla -nas i dla naszych niewielkich bagaży znalazło się miejsce na węglu. Pomknęliśmy szybko w stronę Białegostoku. Tam kolejarze pomogli nam przenieść się do wagonu towarowego w pociągu ustawionym na dalszym torze.
W pełni nocy obudziły nas wybuchy i strzały armatnie. Żołnierze wbiegli do wagonu i polecili natychmiast go opuścić. Pomogli nam wydostać się na zewnątrz, wskazali schronienie w niedalekiej uliczce. Jeden z żołnierzy przez cały czas był w pobliżu i otaczał nas opieką. Uciekając od torów kolejowych słyszałem brzęk odłamków odbijających się o szyny i koła wagonów, ale nie zdawałem sobie oczywiście sprawy z tego, co się dzieje. Podobno był to nocny nalot „zeppelina", który atakując rosyjskie linie komunikacyjne zapuścił się aż nad Białystok. Jednocześnie od strony Łomży wojska niemieckie dokonały głębokiego wypadu i zaczęły ostrzeliwać szrapnelami miasto i dworzec kolejowy. Wkrótce jednak ustał huk rozrywających się pocisków i odgłosy strzałów artyleryjskich. Pod opieką nieznanego żołnierza rosyjskiego wróciliśmy do wagonu i ku zdumieniu matki zastaliśmy wszystkie rzeczy nienaruszone. Wkrótce pociąg popędził całą parą w kierunku Wilna.
Było to w połowie sierpnia 1915 roku. Z późniejszych opowiadań rodzinnych dowiedziałem się, że armia niemiecka zaatakowała Białystok z zamiarem uderzenia na twierdzę w Brześciu nad Bugiem i zmusiła oddziały rosyjskie, operujące wzdłuż Bugu i Narwi, do pospiesznego opuszczenia bez walki tych terenów. Dojeżdżając w południe do Wilna nie wiedzieliśmy jeszcze, że Zaręby, skąd uciekliśmy poprzedniego dnia, zostały .zajęte przez wojska niemieckie. Później opowiadała nam babcia, że Niemcy zainteresowali się natychmiast urzędem pocztowym, który mieścił się w domu dziadków. ...
Wróćmy jednak z powrotem do pociągu, który dowiózł nas w słoneczny dzień sierpniowy do Wilna. ...
Miejscem naszego przeznaczenia było gubernialne miasto Woroneż.
Dodatek
Tadeusz Jabłoński urodził się w 1905 r w Ostrowi . Po wczesnej śmierci ojca ( urzędnika ) przeniósł się z matką i bratem do dziadków w Zarębach Kościelnych ). Od 1918 r mieszkał stale w Warszawie . Historyk, prowadził badania ( ruch robotniczy ) i publikował . Brał udział w kampanii wrześniowej a potem w walkach partyzanckich w powiecie pińczowskim. Pracował w Urzędzie Rady Ministrów i PAN.
Juliusz Kaden – Bandrowski
Przymierze serc
Wyd. Albatros , Gdańsk , 1983 , str. 50 – 60 .
1 . Fragment dotyczący kwaterowania 5 Pułku Piechoty Legionów od końca listopada do końca grudnia 1916 r. w Pułtusku . (Przybył z Baranowicz )
Nasz pułk przeniesiono z Pułtuska , bośmy ukradkiem zabili kilku niemieckich żandarmów, oraz dlatego , że po naszej wilii mieliśmy w restauracji awanturę z niemieckim urzędnikiem.
Żandarmów zabiliśmy , bo znęcali się nad ludnością . ….
Jeszcze przykrzejsze było zajście z urzędnikiem w restauracji .
Przed oświetlonymi jej oknami , na gościńcu czekały już powozy . Mieliśmy zaraz wyjechać w gościnę do okolicznych dworów . Żal nam było rozstawać się , gwarzyliśmy jeszcze przy bufecie , gdy wszedł mały , otyły Niemiec w zielonym urzędniczym płaszczu. Na lince prowadził zgrabną suczkę , jamniczkę. Przy bufecie zagadał drugiego Niemca o tym , że wszyscy są teraz daleko od swych domów i dzieci .Bardzo się tęskni , zwłaszcza podczas świąt Bożego Narodzenia , które są właściwie świętem rodzinnym.
Na jednych konie tu czekają , powozy , a o drugich , równie chyba zasłużonych nikt nie pamięta .
Pożegnał się z towarzyszem , siepnął oczkami po nas wszystkich i rzekł na progu do pieska – Chodź , chodź , moja mała Poleczko .
Otwarła się nam w piersiach nagła pustka .
Kujon , blady jak trup , zatrzymał urzędnika za złoty guzik od płaszcza i spytał , czy zechce powtórzyć raz jeszcze – Ma pan ładną jamniczkę , ale pragnęlibyśmy wiedzieć , co pan przed chwilą powiedział ? Zdaje się , że coś zabawnego .
Urzędnik wyjął z ust cygaro , grubym językiem oblizał sine wargi i powtórzył słowo za słowem wyraźnie :
Chodź , chodź , moja mała Poleczko .
Kujon wyciął mu groźny policzek , potem kopnął w brzuch .
Ze łzami dzikiego wzruszenia biliśmy Niemca po tłustych , wygolonych szczękach , po głowie , póki nie zaczął krzyczeć ,żeby go nie zabijać , – ma przecież dzieci . ! Posiniaczony leżał w kącie i płakał.
Kujon oświadczył , że mamy litość dla jego dzieci , które zapewne spłodził z tą jamniczką – i rozjechaliśmy się do dworów .
Na drodze pod roziskrzonymi gwiazdami i później , już pod dachem w złotym cieple gościny , myślałem ciągle . – Czy na to , by była jego ojczyzna i moja , trzeba by on mnie lżył , a ja ,bym go po głowie pięściami tłukł ?Czy może niech kraj jego przepada i z mojego niech śladu nie będzie , byleśmy mogli mijać się w życiu spokojnie ?
Komuż to można dziś powiedzieć – nikomu !
2. Fragment informujący o przybyciu tego Pułku do koszar w Ostrowi-Komorowie na początku 1917 r. i witającej delegacji miasta
Ruszono nas z Pułtuska wielkim marszem , przez mróz i śnieg dobrnęliśmy tak do Ostrowia , śpiewając po drodze wśród samotnych chat i długich pól , którymi latał wiatr .
Przybyliśmy między olbrzymie czworoboki koszar . Ustawiliśmy się szarym zwartym murem , naprzeciw muru czekającej nas tu piechoty niemieckiej . Nasi dowódcy wyszli ku sobie i przemówili .
Wielki honor prężył się w słowach , lecz w głosach zgrzytała nienawiść .
Wykonaliśmy zwroty wojskowej czci , orkiestra niemiecka zaintonowała hymn .Z nieruchomych zmarzniętych trąb rwał się ryk ochrypły , nadymał policzki i oczy na wierzch wysadzał muzykantom . Stali sztywno . Powyżej hełmów , na srebrnej lirze czyneli skakał w takt akordów gęsty pęk włosia , godło pułkowej orkiestry .
Ręce nam kostniały od mrozu , wiatr siekł przez oczy . Zimno tężało w dziurawych butach , ale staliśmy bez drgnienia. Godło niemieckiej orkiestry miotało się w górę i w dół , niby ptak czarny .
Pokazałem to Kujonowi , chcąc mu wytłumaczyć , że tak samo zapewne wygląda przywiązana na wieki do odznak i dzwonków nasza wojskowa dusza.
… Ponura uroczystość powitania na wielkiej drodze wśród dawnych porosyjskich koszar skończyła się .
Piechota niemiecka odeszła w jedną stronę , my w drugą .
Pustym placem znów gonił gęsty tuman śniegu.
Ująwszy się pod ręce Kujon , Leń i ja ruszyliśmy przeciw zawiei szukać kasyna.
– Tam będzie , bracie ! – wołał Kujon – gdzie te chorągwie . Każdy sztandar lubi się zawsze żarcia trzymać . Jak człowiek !
Z któregoś balkonu , w perspektywie rudych budynków , zwieszały się sztywne , na kość zmarznięte barwy narodowe.
Weszliśmy do przedsionka , gdzie już czekało kilkunastu kolegów, zapłakanych z zimna.
Na co czekacie ?
Bo tam , na górze , jakaś delegacja sterczy .Łyki , paniusie !
Boisz się łyków ?
Nikt się nie boi !
Ale rychtują przywitanie z ceremoniałem , czekamy na pułkownika .Przestępując z nogi na nogę , chuchając w zgrabiałe palce kręciliśmy się po przedsionku .
…..Na schodach pułkownik oznajmił , że nie zaraz siądziemy do obiadu , a dopiero po przyjęciu delegatów ludności ( Ostrowi ), którzy już pono czekają w przyległościach pułkowej jadalni .
– Jeżeli mam tych delegatów sądzić według palt – Kujon huśtał zabłocone futra cywilne , wiszące w przedpokoju na szarach – to się naszym hołdownikom nie przelewa .Grzbiety wyświechtane , pachy wytarte , boki sztukowane.
Rozkroczony przed gromadką czarnych okryć litował się – Pomyślcie tylko , panowie , taki mieszczanin za tym łachem , za kawałkiem sierści gania całe życie po błocie. Żonę z tego żywi , dzieci wychowuje , jeszcze go w rękę całują.
Nadleciał adiutant pułkowy ,– że pułkownik już czeka .
Weszliśmy tłumnie do przestronnej jadalni.
Od ściany do ściany ciągnął się długi , nakryty stół , a za wysokimi oknami pędziła puszysta śnieżyca .
Pułkownik w kącie sali przyklepywał rozdziałek i czcigodnym chrząkaniem gotował się do występu .
Przez uchylone drzwi jadalni widać było w pustej przylegości zgromadzonych w samym środku delegatów . Stali w dwa rzędy , objęci ubogim światłem zamarzniętych szyb , nieruchomi i jakby zasłuchani.
Bliżej ściany brodacz z faworytami przystrzyżonymi na wzór któregoś cesarza , dalej nikły człowieczyna o głowie wydętej , dalej w szeregu mały pyszczek czerwony , osypany nie zgoloną siwizną . Na samym końcu długowłosy , strzelisty młodzieniec.
Przed panami ,, szlachcianka " w niebieskim kontusiku , jakieś chude , żółte biedactwo w bufkach bordo i dama z olbrzymimi piersiami w czarnych koronkach .
Od tego tła dam odcinała się główna zapewne postać delegacji, damulka z czubkiem mokrych piórek na głowie , z bukietem różnokolorowych nieśmiertelników , trzymanych pod lewą piersią , na atłasowym przodziku żakieta.
Kwiaty wystrzelały spod serca sztywno na pokój , wstążki kokardy rozchodziły się w prawo i lewo . Frędzle w palcach trzymali skrzydłowi panowie .
Proszę panów za mną . Pułkownik chrząknął , ordynansi otworzyli drzwi . Weszliśmy .
Delegacja zmartwiała w bezruchu , nasz dowódca złożył ręce na szabli .
Kokardy narodowej wstążki wyprężyły się gwałtownie , czarne tło panów okrzepło .Zapadła tak wielka cisza , że słychać było w porywach wichury , jak na atłasowym przodziku trącają się wzajem nieśmiertelniki .
Ja jako przewodnicząca tutejszej Ligi Kobiet … – jedna ręka wzniosła się , aby odsunąć woalkę , drugą jeszcze mocniej ścisnęła kwiaty.
Jako przewodnicząca … – drżące wargi wchłonęły chciwie strugę powietrza.
Ja … – spod obrębu woalki wypłynęły łzy.
Pułkownik przeniósł zbrojną swą postać z nogi na nogę , my chórem westchnęliśmy zaszczytnie.
Piórka na głowie mówczyni drgały raz po raz , wolna od kwiatów ręka broniła się przed czymś niezaradnie .
– Otóż mam zaszczyt w imieniu ludności i całego naszego miasta , po tylu latach niewoli naszej , powitać Was panowie żołnierze … Polscy …żołnierze !
Oddała pułkownikowi bukiet gestem przelęknionego szczęścia.
… Pułkownik , przyjąwszy wiązankę , kilka sekund przetrawiał w skupieniu wrażenie .
– W imieniu całej ludności i całego naszego miasta witamy Was tu wszyscy jednogłośną radością – podjęła ofiarodawczyni.
Ba ! – puknął z czarnego tłumu mężczyzn czerstwy , jędrny głos – przede wszystkim nie przedstawiliśmy się i panowie nie wiedzą , z kim mają do czynienia .
Wystąpił naprzód zwięzły człowieczek o ostrym , czerwonym pyszczku , rozdął nozdrza i uderzył nosem przed nią :
Jestem rejent Chmurło .
Podali sobie z pułkownikiem ręce w sposób ważny , niewątpliwy , niejako historyczny .Po czym rejent ruchem krótkich palców , niby grabkami , wyrywał z grupy delegatów poszczególne postacie i przedstawiał współuczestników . ( doktor , aptekarz , pomocnik aptekarza , żona rejenta , dwie nauczycielki )
Teraz gdy już o sobie wszystko wiemy – zwrócił się rejent do przewodniczącej – przepraszam i prosimy .
… I oto znów popłynął głos przewodniczącej : sięgnął do wszystkich dawnych powstańczych poczynań . Okazało się z tej mowy , iż jesteśmy następcami tych wszystkich pokoleń żołnierzy , którzy wśród głodu i chłodu , borem lasem , przymierając czasem ..
Pułkownik chłonął to pokrewieństwo z niezmierną łatwością.
Z całego rzutu gestów i okrzyków dowiedzieliśmy się o beznadziejnych chwilach mroku . Dopiero teraz miasto jak jeden mąż …
Ostatnie słowo urwał rejent – Miasto nie zgadza się z przewodnią myślą naszą !
Mówczyni zaprzeczyła uśmiechem prawie radosnym. Szła dalej ze swą myślą przewodnią . Lecz ile razy wzbijała się tokiem słów pięknych ku szczytom entuzjazmu , tyle razy rejent przerywał .
Już mieliśmy żałować , że przez lasy skręciwszy , nie usłyszeliśmy mazurka Dąbrowskiego , którym przy świeżej bramie orkiestra z miejskich żywiołów złożona miała nas powitać , gdy rejent z twarzą , jak osolony befsztyk czerwoną , skoczył przed zbrojne forum:
– Z żadnych miejskich żywiołów , ale zwyczajne zapłacone żydki !
Panowie , – bił się w piersi łapczywie – lepsza naga prawda i lepiej już gryźć sercem !
– Witamy was , jak dziady – skwierczał rejent , nie masz tu żadnych wszystkich , żadnej solidarności , a raczej wprost przeciwnie ! Macie za sobą w mieście nas , paru myślących ludzi , biedną inteligencję. …
Ale macie przeciwko sobie całe obywatelstwo ziemskie . Łyki , kler też przeciw wam. Możecie marznąć ,.ginąć przezacni legioniści , drodzy żołnierze polscy .Każdy tubylec wykręci się z tego sianem , orientacją !
Hasło : za parawanem orientacji grosze ciułać i czekać .
Oferujemy wam nasz wstyd , nasze upokorzenie . I to jest prawda ! Tak , gryzę tutaj sercem !
Przewodnicząca podniosła ręce , delegaci schmurzyli się pokutnie.
… – O tak , może znajdzie się u nas parę jednostek bierniejszych. Jest to malutkie miasto , nie umie zabrać się do rzeczy , w każdym jednak razie stara się wedle sił.
Dość powiedzieć , że właśnie wczoraj na gremialnym posiedzeniu miasto postanowiło uczcić przybycie wasze.
Będzie to …wenta , raut , bal ,– lotto.
Będzie to uroczystość wielka wspólna !.
Delegaci stali zgnębieni . Każdy przecie pamiętał , jak wyglądało owo posiedzenie. Co mówił ksiądz kanonik , co pan Gomółka – prezes straż ogniowej . Jak docinali sobie z rejentem .
Czymże dla ziemian , czy dla stronników pana Gomułki było przyjście legionowego pułku do miasta ?
Niemcy takiego pułku polskiego żywić nie chcą , miastu na kark zrzucają .
Wenta , raut , bal czy lotto – przepiękna uroczystość wspólnego powitania – wołała przewodnicząca Ligi Kobiet .
Pułkownik przyjął sprawę taktownie , do komitetu wyznaczył swego zastępcę , naszego kapitana.
Potem podziękował , ręce wszystkim uściskał i dał znać ruchem głowy , że widzenie skończone .
Uczyniliśmy stosowny hałas .
Delegacja skłoniła się i gęsiego wyszła . …
Dodatek . 1.Po krótkim stacjonowaniu w Ostrowi – Komorowie Pułk ten przeniesiono do fortu w Różanie , następnie do Zegrza .
2. Pisarz Juliusz Kaden – Bandrowski ,( właściwe nazwisko Bandrowski . Kaden to jego pseudonim literacki) urodził się w 1885 r. w Rzeszowie . Od 1914 r. żołnierz w Legionie Polskim , adiutant J. Piłsudskiego i kronikarz I Brygady. W okresie międzywojennym czołowy ideolog obozu Piłsudskiego . Od 1929 r współredaktor rządowej ,, Gazety Polskiej ". Ważniejsze prace : Piłsudczycy 1915 , Łuk 1919 , Gen. Barcz 1923, Miasto mojej matki ( wspomn. ) 1925 , W cieniu zapomnianej olszyny ( wspomn. ) 1926 , Czarne skrzydła t. 1 1928 , t. 2 1929 , Mateusz Brigda 1933.
Zmarł 8 sierpnia 1944 r z ran odniesionych w Powstaniu Warszawskim .
[ z ] Nowa encyklopedia powszechna PWN , t. 3 , Warszawa 1998.
Mieczysław Harusewicz
Za carskich czasów i po wyzwoleniu
Jan Harusewicz . Wspomnienia – dokumenty .Londyn 1975 .
Rozdz. XXII . Spotkanie z własnym państwem, str. 298 – 303 .
W tragicznych pierwszych dniach sierpnia 1920 r oboje rodzice przyjechali ( z Finlandii – WS ) wreszcie do Warszawy i w parę dni później znaleźli się w Ostrowi .
Zbieg wojennych okoliczności sprawił , że w tych samych dniach moja jednostka wojskowa stała w Komorowie położonym o 3 km od Ostrowi .
Byłem właśnie świeżo upieczonym podporucznikiem saperów …..
Ktoś z mieszkańców Ostrowi , dowiedziawszy się o powrocie moich rodziców, uczynnie przyjechał zawiadomić mnie o tym . Zdarzyło się to w momencie wymarszu po jej kompanii z Komorowa przez Ostrów do stacji w Małkini .Zameldowałem memu dowódcy por. inż. Steckiewiczowi , że pragnę po drodze przywitać rodziców , których nie widziałem od trzech lat .
Pozwolił mi zostać tak długo w Ostrowi , ile wyniesie różnica czasu między pieszym marszem kompanii a końskim kłusem i galopem .Oficerowie w jednostkach technicznych zaopatrzeni byli w wierzchowce. Wyliczyłem , że na dystansie 15 km zyskam dwie godziny. Moje spotkanie z rodzicami po paru latach rozłąki i po tylu przeżyciach musiało się zamknąć w ramach tego krótkiego czasu .
Rodzice , którzy zaledwie zdążyli usiąść w swoim domu , już właśnie zostali poderwani alarmem , że muszą natychmiast zbierać się do ewakuacji .
Gorączkowo pomagałem im spakować się zanim moja ,, Strzałka " doniesie mnie ,, na zbity łeb " do Małkini.
Ciężkie było nasze pożegnanie. W pamięci pozostała mi jakże zmieniona i pochylona postać mego ojca , którego wysoka sylwetka przedtem zawsze tak górowała nad otoczeniem . …
Dobrze się stało , że rodzice moi opuścili Ostrowię bodajże zaraz nazajutrz po dniu , w którym nastąpiło nasze spotykanie . W parę dni później czerwona armia już zajęła tę połać kraju . Najeźdźca ze wschodu wtargnął do domu ojca , w którym wróg z zachodu gospodarował w czasie I wojny światowej aż przez trzy lata . Prawie nic już nie pozostało do zabrania w domu , na którym wrogowie szukali zemsty za to , że nie mogli dosięgnąć właściciela.
Krótkotrwała wizyta przybyszów ze wschodu zaznaczyła się jedynie dodatkowymi uszkodzeniami zabudowań i ogrodu.
Jak się później dowiedziałem , rodzice zdołali ewakuować się do Kalisza , gdzie wówczas rezydował kolega ojca mec. Alfons Parczewski.
Po odparciu przez wojska polskie najazdu i powrocie rodziców do domu w uwolnionej Ostrowi trzeba było zająć się doprowadzeniem go do stanu umożliwiającego zamieszkanie . Przy pomocy córki i życzliwych mieszkańców miasta udało się odzyskać część mebli .
Gdy po zawieszeniu broni znowu wpadłem na parę dni do Ostrowi , zastałem w salonie fortepian , część podniszczonych mebli i parę obrazów na ścianach .W jadalnym nie było na czym siedzieć i czym jeść. W sypialniach na prostych żelaznych łóżkach były sienniki . Najwięcej zmartwiło rodziców zniknięcie czterech dużych szaf bibliotecznych z całkowitą zawartością. Niektóre książki były tym cenniejsze , że stanowiły dary z dedykacjami od autorów .Zostały mi z nich w pamięci najcenniejsze jak : Sienkiewicza , Reymonta , Wyspiańskiego , Kasprowicza. Zginęły wszystkie fotografie , poza rodzinnymi było szereg zdjęć wybitnych osobistości z autografami . Utkwiła mi w pamięci podobizna kompozytora Zygmunta Noskowskiego , z którym łączyła ojca przyjaźń i wzajemne uznanie dla ich tak różnych działalności.
Wielką stratą dla ojca było zniknięcie zawartości wielkiej szafy wmurowanej w hallu wejściowym , gdzie przechowywane były komplety szeregu czasopism .
Od pierwszego dnia powrotu do kraju wpadł ojciec w takie trudności materialne , że mimo złego stanu zdrowia zmuszony był od razu podjąć praktykę lekarską .
XXIII. Znowu praca w terenie i parlamencie( str. 306 i 307 )
Życie polityczne świeżo odbudowanego państwa rozwijało się coraz bujniej , chociaż na pewno na niezbyt wysokim poziomie.
Tym nie mniej było po prostu psychiczną niemożliwością dla Jana Harusewicza pozostać na uboczu nurtu politycznego po blisko 40 latach żywego w nim udziału .
Stanął więc w 1922 roku do pierwszych wyborów parlamentarnych , jako kandydat ze swojej Ziemi Łomżyńskiej .
I znowu , odbył kampanię wyborczą , jako kandydat Związku Ludowo – Narodowego , który zastąpił po wojnie Stronnictwo Demokratyczno – Narodowe .Z ramienia Związku było dwóch kandydatów . Drugim był znacznie młodszy ks. Kazimierz Lutosławski .Rodzina Lutosławskich także była organicznie związana z Ziemią Łomżyńską , gdyż mieli tam swój rodowy majątek Drozdowo .
Obydwaj kandydaci bez większych trudności uzyskali mandaty. Ojca ten dowód zaufania ze strony współobywateli spotkał już piąty raz .
Dobrze została przeorana gleba Ziemi Łomżyńskiej przez wiernego jej syna .Wydajne okazało się ziarno myśli narodowej , skoro po dziesięciu latach od wyborów do IV Dumy w 1912 r , spotkał się ten kandydat z gorącym uznaniem .
Wejście do Sejmu , wreszcie do polskiego parlamentu w niepodległej Ojczyźnie , było spełnieniem marzeń ogarniających od 40 lat najpierw młodzieńca a potem dorosłego i doświadczonego człowieka , który realizm łączył z prawdziwie polskim romantyzmem.
Po uformowaniu się parlamentarnego , licznego klubu Związku Ludowo – Narodowego został wybrany na jego wiceprezesa .Na ulubionym gruncie jakby nowe siły , nowy przypływ energii znowu wstąpił w starego parlamentarzystę . Jako wiceprezes klubu , brał udział w polityce ogólnej , zarówno w okresie organizacji tej polityki na gruncie sejmowym , jak i później gdy Związek miał swych przedstawicieli w rządzie.
Miało to miejsce w 1923 r. a później za rządów premierów Władysława Grabskiego i Aleksandra Skarzyńskiego .
Jako wytrawny parlamentarzysta Jan Harusewicz przywiązywał dużą wagę do kontaktów personalnych a w miarę możliwości do dobrych osobistych stosunków z przywódcami innych ugrupowań politycznych .
Miał więc już wkrótce życzliwie ułożone stosunki z takimi osobistościami polskiego świata politycznego jak : Wincenty Witos , Maciej Rataj , Ignacy Daszyński , Józef Chaciński , Stanisław Stroński .
Zawsze więcej przywiązywał wagi do cech osobistych człowieka , do motywów jego działania , niż do oficjalnej etykiety partyjnej , która nie zawsze była elementem stałym.
Sanacja w Sejmie 1922 r. jeszcze nie występowała pod swoim sztandarem .Był to etap , na którym zadawalała się penetrowaniem innych istniejących partii politycznych. Wątpliwe czy miałby mój ojciec kontakty osobiste z kimś z sanacji , gdyby nawet już wówczas taka ,, bezpartyjna partia " istniała.
Swobodne obracanie się na gruncie parlamentarnym było oczywiście ułatwione dzięki temu , że nazwisko mojego ojca było znane wszystkim ważniejszym działaczom politycznym ze wszystkich trzech byłych zaborów , zarówno z pokolenia do którego sam należał , jak i z następnego.
Podobnie jak w Dumie , brał żywy udział w komisjach parlamentarnych , w budżetowej którą uważał za najważniejszą , bo mającą wgląd we wszystkie resorty , w oświatowej i spraw zagranicznych.
Zabierał też przy , ważniejszych okazjach , głos na sejmowych posiedzeniach plenarnych . …
Dodatek
Mieczysław Harusewicz ( 1899 -1991 ) urodził się w Ostrowi Maz. w rodzinie Jana – lekarza i Amelii z Paczowskich – nauczycielki. Po 1905 r. przebywał z rodzicami w Petersburgu gdzie ojciec był z okręgu łomżyńskiego posłem do Dumy . Tam ukończył szkołę średnią . Po powrocie do Polski podjął studia na Politechnice Warszawskiej .W szeregach Akademickiej Legii Ochotniczej wziął udział w walkach z Ukraińcami o Lwów i w wojnie z bolszewikami w 1920 r. W okresie studiów wydatnie współdziałał w Młodzieży Wszechpolskiej a potem w Obozie Radykalno – Narodowym. Był jednym z pierwszych inżynierów – budowniczych Gdyni a następnie Stalowej Woli . W czasie wojny uczestniczył w bitwie pod Kockiem . Przedostał się na zachód i służył w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie .
Po wojnie zamieszkał w Londynie , uczestniczył w działalności Obozu Narodowego . Dwa ostatnie lata życia spędził w Warszawie. Tu zmarł i spoczął w grobie rodzinnym na Powązkach . [ z ] Leon Mirecki , Mieczysław Harusewicz , Myśl Polska , luty 1991 .
Maria Dąbrowska
Przygody człowieka myślącego .
Czytelnik , Warszawa 1987 .
Rozdział 12. Ludzie samotni, str. 173 – 185 .
W czasie długich tygodni choroby, tak samo natrętnie jak ataki gorączki, pojawiała się z mechaniczną niemal prawidłowością scena o niezmiennym, raz na zawsze zaistniałym przebiegu. Zaczynało się od tego, że Joanna czuje w garści grudkę śniegu, którą chciałaby komuś wtłoczyć w usta. Potem zaczyna słyszeć dzwonek. Dzwonek dzwoni u sanek, sanki biegną po lśniącej drodze wyżłobionej między zaspami śniegu. Słychać tarcie się płóz, chrzęst uprzęży, spasiony konik niesie lekko, tanecznie. Wielki kożuch na przedzie to gospodarz spod Ostrowi Mazowieckiej, ojciec jednej z Joasinych uczennic, a osoba, co się ku niej pochyla i prosi: „Zasłoń usta, Joaśka" – to nie Henryk, to Ewa Radgoska. I ten dzwonek tak cienko dźwięczący, i nic. Scena pojawia się, znika .i pojawia się znowu, i znaczyć będzie zawsze to samo: pożegnanie z miasteczkiem, gdzie dwa i pół roku temu zaczynała swój zawód nauczycielki, początek czasu, w którym nie miało już nigdy być Henryka Pawęty.
Jakże to dziwnie się poznali! Przybył do miasteczka w drugim roku jej pracy jako nauczyciel przyrody. Usłyszała go, zanim ujrzała. Poszła była odwiedzić swych ostrowiańskich znajomych, a gdy zrzucała płaszczyk w sieni, z za otwartych drzwi bocznego pokoju rozległ się czyjś młody, męski głos, mówiący:
– Ktoś bardzo ładny wszedł do przedpokoju. Kto to jest?
Pamięta, jak ścierpła z zachwytu na brzmienie tego głosu, który w myśli od razu nazwała „srebrnym", jak olśniło ją potem, kiedy ich sobie przedstawiono, gwałtowne, mocne spojrzenie przejrzyście jasnych oczu, jak spłoszyły i rozczarowały ją słowa wyrzeczone z beztroską radością:
– Ależ pani mi się podoba! Przepadłem!
Joanna nie miała, bo nie chciała mieć doświadczenia w sprawach miłosnych i nie wiedziała, czemu zasmuciło ją, że pociągający młody człowiek mówił od razu przy pierwszym spotkaniu o swym dla niej zachwycie. Czuła tylko, że takie zachowanie się nie wróży nic poważnego i że chce się jej z tego powodu płakać. Myliła się, te niedyskretne „publiczne"; oświadczyny były miłością od pierwszego wejrzenia, taką samą, jakiej ona dała wyraz pełnym trwogi milczeniem.
Joanna nie liczyła na miłość. Nie liczyła na nią w ogóle, zbyt nieśmiała, by spodziewać się czegoś, co byłoby godne jej dumy i jej wymagań. Lotna, śliczna (tak ją zazwyczaj określano, sama miała się za ledwo niebrzydką) i chmurnie płochliwa, uciekała przed hołdami zalotników, z których każdy ją czymś przerażał albo raził. Ale Henryk Pawęta zabiegł jej wszystkie drogi, nie było przed nim ucieczki. Miłość jego była nadal zachwycająco wesoła, jawna, głośna, jak pieśń ptaka, co dla jednej śpiewając wszystkich dokoła czaruje. Rozpogodził Joasię, zakwitła przy nim, stanęła przed swoją wielką szansą zabłyśnięcia tak rzadko lśniącym w człowieku blaskiem szczęścia, lecz natura jej z oporem wciągała się w tę piękną grę możliwości. Uczucia jej były nieufne, miłość jej była zatroskana. Gdy Pawęta wobec wszystkich okazywał jej czułość i uwielbienie, umierała ze wstydu i budziło to w niej powątpiewanie o sile jego miłości. Ona bowiem bladła i niemiała, gdy ktoś przy niej wymówił jego nazwisko. Czuła się zdolna kochać go za cały świat i cierpiała, gdy czyjekolwiek słowa, uśmiechy, spojrzenia zwracały się do niego z rozradowaną życzliwością. A ciągle się zwracały, bo Henryk Pawęta był człowiekiem przystojnym, bardzo towarzyskim i łatwo jednającym sobie serca. Za jego też przyczyną cała szkoła żyła pod urokiem tego romansu. Gdy w adwentowe świty zagrały po miasteczku starożytne mazowieckie „ligawki", to chłopaki najrzewniej buczały na nich pod balkonem Joanny i pod oknami Henryka. A chłopskim rodzicom uczniaków i dziewczynek żadne sanki nie zdawały się dość pięknie rzeźbione, gdy w niedzielę Henryk i Joanna zapragnęli pojechać spacerem na leśniczówkę.
Gimnazjum było koedukacyjne, większość młodzieży – dzieci chłopów i drobnych rzemieślników; innej ludności poza urzędnikami, doktorem, księdzem i aptekarzem w Ostrowi nie było.
I dzieci, i rodzice lubili Joannę Tomyską. Mimo że nie tak obcesowa jak Henryk i trudniejszego usposobienia, umiała do nich trafić, pozyskać sympatię i zaufanie; była obdarzona jakimś sobie tylko właściwym rodzajem poważnego natchnienia w postępowaniu z ludźmi, a zwłaszcza z młodzieżą. Na jakiś sposób czasy to były bohaterskie. Wszystkiego brakowało, było powojennie trudno i młodo, ach, jak młodo! Nie widziała czarnych stron życia głuchej prowincji. Cicho i dyskretnie cieszyła się malowniczością wszystkich miejscowych postaci, nawet śmiesznych. Pasjonowała ją młodzież surowa i garnąca się do nauki jak do Sakramentu. Zachwycała się leśnym i polnym krajobrazem widzialnym z każdej uliczki. Cóż dopiero, kiedy pojawił się Henryk! A jednak... Nie bez zastrzeżeń było to ,,cóż dopiero". Szczęście wzbogaciło, lecz i powikłało proste radości życia Joanny. Nie tylko w jej wnętrzu, ale i w sensie życiowym. Nadto sprzyjające ich miłości miasteczko zaczęło zbyt natarczywie interesować się tym, czy dojdzie do wesela i kiedy ślub?
Nie doszło do wesela. Zachwycenie trwało cztery z górą miesiące, gdy nagle w pewien styczniowy dzień przyszło nieszczęście. Im dwojgu tylko wiadome, osobliwe, dla nich samych niezrozumiałe, jak często bywają katastrofy miłości, niczym, zdawałoby się, znikąd nie zagrożonej. O cóż im poszło? O wszystko i o nic. Zaczęło się od błahego sporu, który ujawnił między nimi tak wielką różnicę poglądów, upodobań, odczuwań życia i świata, że to doprowadziło do zerwania. Joanna czuje w sobie dreszcz grozy na samo wspomnienie tego dnia, tej rozmowy. Toczyli ją przez sześć blisko godzin w miejscu najbardziej nieodpowiednim, bo w lesie. Było mroźno i śnieżno, ale pogodnie i tak cicho, że pejzaż wyglądał jak nieprześcignione w doskonałości chińskie malowidło. Niedziela. Poszli przed południem za miasto, żeby napatrzeć się okiści, blaskom słońca na śniegu, grze świateł w modrych cieniach gęstwiny. Wrócili prawie o zmroku z zabitym szczęściem w sercach.
Lecz nie same tylko różnice poglądów (Joanna sprzyjała socjalizmowi, Pawęta był zagorzałym „narodowcem") przywiodły ich do klęski miłosnej. Pieszczotliwa beztroska, z jaką Henryk Pawęta nie przypisywał im wagi, była gorsza od wszelkich różnic. Pobłażanie, z jakim traktował przepaście, co się między nimi rozwarły, Joanna odczuła jako lekceważenie i obelgę. Pogodna, rzekłbyś, rozbawiona niewzruszoność, z jaką obstawał przy swoim,
Dodatek .
1. Pisarka Maria Dąbrowska ( z Szumskich ) żyła w latach 1889 – 1965 . Należała do działaczek niepodległościowych i propagujących rozwój spółdzielczości .
2. Powieść ,, Przygody człowieka myślącego " o losach polskiej inteligencji nie została ukończona . Narracja urywa się w 1944 roku.
Joanna Tomyska po opuszczeniu Ostrowi leczy zapalenie nerek w Warszawie . Od nowego roku szkolnego jest nauczycielką w Gimnazjum w Bydgoszczy . W czasie okupacji hitlerowskiej bohaterowie opowiadania mieszkają w Warszawie nic o sobie nie wiedząc . Ona uczy na tajnych kompletach . Umiera ranna w czasie Powstania Warszawskiego. Henryk Pawęta traci życie w egzekucji ulicznej .
Istnieje domniemanie , że losy postaci książkowej Joanny Tomyskiej są zbieżne z życiorysem siostry autorki Jadwigi Szumskiej.
Henryk Syska
Kęs rodzinnego zaścianka
Ostrołęckie Towarzystwo Naukowe , Ostrołęka 1994 .
Wypisy
… Jeden z moich profesorów Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego , historyk Leon Białkowski , gorąco mnie zachęcał do utrwalenia genealogii zasiedziałej gdzieś chłopskiej rodziny . Przewidywał wszystkie trudności poszukiwawcze , wynikające z braku uwierzytelnionych zapisów metrykalnych i pomocnych . Zapewniał – rzecz doprowadzona do końca , byłaby dziełem pionierskim , godnym najwyższego uznania .
… Z Kamieńczyka nad Bugiem , szumnej ongiś osady północnego Mazowsza , zapewniającej ponoć najdoskonalszych w zawodzie retmanów do spławu kloców , pochodził mój dziadek po mieczu Karol . W jakich okolicznościach i za czyim pośrednictwem upatrzył sobie w Drwęcy pannę na wydaniu Annę Orłowską , będzie już tajemnicą. Na podobieństwo także stałych osiedlin młodej pary w Drozdowie nad Narwią .
Rok 1877 jest datą urodzin mojego ojca . Ponieważ wydarzenie to zbiegło się z nagłą śmiercią dziadka , zwyczajem rodzinnym babcia Anna pamięć nieboszczyka uczciła jego imieniem mego ojca jako ostatniego już następcy. Pozbawiony męskiej opieki syn wcześnie rozpoczął samodzielne życie zarobkowe .
Obdarzony doskonałym zdrowiem i sprawnością fizyczną , jął się odpowiedzialnej , ale dobrze płatnej ,, oryłki ". Przyznać trzeba ze smutkiem , nabył tam , wszystkie ujemne naleciałości zawodowe. Wiadomo , gdzie postój , tam karczma , sposobności więc do wypitki i hulanek nadmiar , zwłaszcza przy brakach domowego nadzoru.
… Dziadek mój po kądzieli Franciszek Zając obdarzony był po Powstaniu Styczniowym nadziałem w Drozdowie . Ziemi sporo , pożytku skąpo . Rodzina rozmnożona według do dziś obowiązujących moralnie nakazów kościoła . Trzech synów i pięć córek zasiadało wokół biesiadnego stołu pod słomianą strzechą . Najmłodsza pośród wszystkich Matka moja zwana pieszczotliwie ,, Franecką " .
Babcią po kądzieli była Marianna Kwiatkowska z pobliskich Olszaków.
Wymiana obrączek ślubnych między nimi nastąpiła przed ołtarzem zabytkowego już dziś kościoła w Lubielu .
Żyjącemu według przykazań boskich małżeństwu bezustanna bieda zaglądała do okien . By opędzić jako tako , powtarzający się każdej wiosny przednówek , zaciągali pod zastaw gruntu pożyczki . Kiedy możliwość ich spłaty coraz bardziej oddalała się w nieskończoność , po wielu namysłach podjął dziadek dramatyczną jak na przywiązanie swe do roli decyzję .
Postanowił rzucić ojcowiznę i przyjąć służbę w odległym nieco Gostkowie . Fornalskie zobowiązania , zapewniały kąt w czworakach i obowiązkowe ,, posyłki " dla dorastających dzieci .Stała wypłata ordynaryjna , zagon pod ziemniaki i własna krowa na wikcie dworskiej obory , uwolniły go od wieczystego niedojadania na ,,swoim".
Matka moja Franciszka , z domu Zając , miała pełną i dozgonną świadomość swego kurpiowskiego pochodzenia . .Ujrzała świat w Przetyczy na Puszczy Białej …..
… Z Drozdowa do Gostkowa droga niedaleka . Przy jakiej okazji i za czyim pośrednictwem nastąpiło tam ( uwieńczone ślubem w Zambskach Kościelnych )spotkanie moich rodziców – odpowiedzieć trudno . Nie wpadło mi niestety w porę do głowy , by zaczerpnąć nieco wiadomości o początkach nowego stadła małżeńskiego , które nie da się zaliczyć do związków udanych. Rada w radę i nastąpiła wyprowadzka do Długosiodła . Jeszcze po II wojnie światowej dochodziła mnie wiadomość , że budynek zajmowany częścią przez rodziców jest w dobrym stanie i można go obejrzeć . Niestety , z mojej być może opieszałości do spotkania tego nie doszło . Wielka szkoda , bo pod tym dachem , wyprzedzając mnie o pełne dwudziestolecie , zjawiło się rodzeństwo: Władysław , Stanisław , Janina , Piotr i Jan. Pomijam pierwszą , zgasłą przedwcześnie trójkę .
… Prowadzone przez kilka zimowych i wiosennych miesięcy 1915 roku walki rosyjsko – niemieckie spowodowały ogromne zniszczenia w pasie nadnarwiańskiego frontu . Ruinie uległy wioski dolin Orza i Orzyca . Dachu nad głową pozbawieni byli mieszkańcy gmin Goworowo , Rzekuń , Szczawin . Po wyciszeniu zmagań bojowych nastąpiła gorączka odbudowy. Dość liczna tu , zalegająca Stany Zjednoczone Ameryki Północnej emigracja zarobkowa , pospieszyła z natychmiastową pomocą .
Dał znać o sobie dokuczliwy brak rzemieślników do stawiania murów ,rozbijania kamieni do podmurówek ,ciesiołki , stolarki , do słomianych strzech. Wszystkie te umiejętności jak gdyby zjednoczyły się w osobowości ojca .
Ponieważ okolice Długosiodła zostały bez wojennego uszczerbku, a spław drewna Narwią został zatrzymany , ruszył w poszukiwaniu nowych możliwości zarobkowania .Zamiar tymczasowości zmienił się niebawem w stały pobyt . Po kilku krótkich ,rozpoznawczych raczej zatrzymaniach , przypadł ostatecznie w Damiętach .
… Zdarzyło się to 4 marca 1920 roku , na kilka miesięcy przed wejściem Armii Sowieckej . Nie mająca pamięci do poszczególnych dat Matka odpowiadając na pytanie , wyjaśniała po latach – było to w bolszewiki .
Jednoizbówka , miejsce mego przyjścia na świat , godna byłaby malarskiego odtworzenia i przybliżenia chłopskiej biedy wyrobniczej . Szczytem zwrócona ku drodze, jednym oknie na poboczu , gliniastej podłodze . Z dwuspadową przybudówką wejściową , pod słomianym poszyciem , wiecznie wyziębiona , daleka od przytulności . Bez ogrodzenia , zieleni drzew i krzewów , sprawiała wrażenie wyjątkowego ubóstwa. Izba tyle tylko , że nie piwniczna , jak w tkliwych wierszach Marii Konopnickiej , a nad powierzchniowa . Zdana bezbronnie na wichry ,śnieżyce i w miarę – dopływ świeżego powietrza .
… Po złote runo za ocean wyjechał brat Matki , Piotr. Zachęcony listami poszedł jego śladem Jan , który pociągnął za sobą siostry : Annę i Katarzynę . Dobra to była rodzina . Mimo okrojonych zarobków , właściwych przybyszom bez określonego zawodu , nie szczędziła swych zasiłków całej , również czteroosobowej , a pozostałej w kraju reszcie . Na każde bez wyjątku bożonarodzeniowe i wielkanocne święta każda z nich oczekiwała poleconego listu , z dolarową , opieczętowaną wkładką.
Wykorzystując ten dar , łaknąca własnego kąta i kawałka ziemi własnej Matka nabywała od różnych właścicieli drobne , wydłużone kawałki rozszachowanych pól . Po urzędowym scaleniu wioski wyniosły około trzech hektarów.
Był rok bodajże 1926 . Pamiętam chadzjących dumnie po zagonach ,,ometrów ", uwijających się z biało czerwonymi tyczkami ,, figurantów ". Pomnę też pogwarki zadowolonych z nadziału i nie mniej zgorzkniałych , pokrzywdzonych jakoby i być może przez przekupnych urzędników państwowych . Kiedy jednak nastąpiło oczekiwane święcenie skomasowanych pól , wszystkie skargi uleciały w niebiosa i ucichły . Obwożony dwukonną bryczką ksiądz obmachiwał kropidłem pola. Tłum śpiewał nabożne pieśni . Pierwsza i ostatnia już banderia konna dodawała powagi uroczystościom.
Tym to sposobem moja kurpiowska rodzina z Puszczy Białej poczęła wrastać w herbowy , kpiący z siebie samego , nieustępliwy w sporach sąsiedzkich , nie stroniący od adwokackiego pośrednictwa i awanturniczych wybryków – zaścianek ( Damięty ).
… Osiągnął żywot mój pełne pięciolecie , gdy nastąpiła przeprowadzka do własnego kąta . Na krawędzi żywicznego i samosiewnego zagajnika , oczekiwała nas składająca się z kuchni i pokoju , opółkami kryta i o podłodze z desek chałupa.
Palenisko pod okapem dostarczało więcej niż dotychczas bywało żaru i światła . Na ścianie zegar wagowy głosił godziny . Między dewocyjną tandetą ścienną wybijał się obraz Niebieskiego Stworzyciela . Do chałupy , od strony szczytowej przylegała dobudówka dla konia i krowy . Pamiętam serdeczne i trudne do naśladowania ich współżycie .
… Przywilejem rozproszonych pól było wspólne dla całego zaścianka pastwisko .Położone za kolejowym nasypem , nad wodnistą jeszcze i rybną strugą , dopływem prawobrzeżnym Orza , na tzw. ,, pieńkach ". Dostarczało jedyne letnie pożywienie dla gromadzkiego dobytku. Licznego stada mlecznej rogacizny strzegł wspólnie opłacany pasterz . Pamiętam go , jak każdego dnia rozgłaszał na mosiężnej trąbce wezwanie do nadchodzącego wygonu . Rad chodziłem z Matką do udoju , a mieliśmy krowę o pięknych rozłożystych rogach . Wypieszczona i dorodna , w majestacie swej użyteczności , na głośne wołanie nadsłuchując podnosiła łeb , a po chwili biegła kłusem ku przyjaznym sobie osobom . Świeże , ciepłe jeszcze mleko było podstawowym dla mego dzieciństwa pokarmem . .Przy każdym prawie obejściu znalazło się miejsce dla kilku przynajmniej owiec , których wełna była podstawą sąsiedzkiej posługi przy foluszu , zwanego tu ,, baranim weselem ".
… Przypomina mi się cząsteczka nieodwracalnej przeszłości , należących do kilku właścicieli choinek. Otwarty dla wszystkich , samosiewny i wciąż zachwycający świeżością , oraz nadmiarem grzybów przytułek. Nie brak tu było prawdziwków , gąsek , zielonych i szarych prośnianek , rydzów , pępków . Chodząc po mchu i zaglądając pod krzaki jałowca , kiedy sprzyjała urodzajom najwłaściwsza pogoda , szybko można było napełnić kobiałkę zbieracza.
Choinkom nadawał dostojeństwa stojący tam od pokoleń krzyż , miejsce wyprowadzki i ostatniego już pożegnania zmarłych . Koniec żałobnego pochodu , z księdzem , organistą i śpiewem ,, Kto się w opiekę poda Panu swemu ". Dzień zgonu i czas poprzedzający obrzędowość pogrzebową zwolniony był od gromadzkich wesołości .Nad nastrojem wsi górowała czarna chorągiew. Nie zdarzyły się też i nie słyszałem gadki o chadzających duchach . Za to nabożeństwa za wieczysty ich spokój były dość często , choć nie w nadmiarach . Od wczesnego dzieciństwa każdy zgon ściskał mnie za gardło . Rzecz godna uwagi ; znany nam już krzyż , zwłaszcza nocą był siewcą przedziwnego lęku . Najbardziej nawet odważny i obojętny religijnie , będąc o tej porze sam na sam z Męką Pańską , zdejmował czapkę i odmawiał ,, któryś za nas cierpiał rany , Jezu Chryste zmiłuj się nad nami ".
… Trwały jeszcze ślady walk rosyjsko – niemieckich 1915 roku . Nie tylko na cmentarzach wojennych przy Ponikwi Małej , koło Goworowskej stacji kolejowej , pośrodku Żabina i w zaroślach gierwackiego Wykna. Przez wiele lat przy każdej orce i bronowaniu ujawniały się kule karabinowe , wysypiska pustych gilz , rzadziej pociski artyleryjskie . Łatwość zdobycia broni palnej spowodował długo trwający nawyk rzęsistego wiwatowania odjeżdżających do ślubu orszaków.
… O latach głodowych w Puszczy Białej , w stronach Długosiodła i Przetyczy często wspominała moja Matka.
… Zaścianki w dolinie Orza nie doznawały takich dolegliwości . Pola tu urodzajne , plony wyższe , choć kultura upraw nigdy nie osiągnęła tu szczytu swoich możliwości . Zbiory okopowych ,żyta , pszenicy , jęczmienia wzrastały każdego roku , zwłaszcza w niepodległej Polsce. Za mojej pamięci przestarzałe narzędzia pracy zastąpiono osiągnięciami najnowszej techniki . Ręczne rżnięcie sieczki wypierał kierat , drewnianą bronę zastąpiła żelazna , tradycyjna soch dawno już poszła w odstawkę .Na klepisku coraz częściej zjawiała się młocarnia , szuflowanie ziarna zastąpiła wialnia. Nadal jednak wysiewano zboże z płachty , sieczono je kosą . Unikano też fabrycznych nawozów ( cena ! ).
… Wypiek chleba to wioskowy , często powtarzający się obrzęd . Na goworowski chleb nie narzekano , tyle tylko , że był drogi , nie na kieszeń bądź co bądź zamożnego zaścianka .
Przygotowanie dzieży pod parą , pracowity rozczyn , pulchnienie ciasta , sporządzanie z niego bochenków , sadzenie ich do rozgrzanego pieca wyłącznie do tego przeznaczoną łopatą . To kolejność wykonywanych czynności wszystkich damięckich gospodyń . Ostatni bochen uroczyście znaczony był krzyżem. Duże , nie tylko węchowe znaczenie miał podsyp na łopacie razowej mąki . Czasem wypierał ją podkład z kapuścianych lub chrzanowych liści .
… Wątpliwe jest ustalenie , która z damięckich zagród wyróżniła się pionierskim zakupem roweru . Dopiero po odejściu lat kryzysowych część zamożniejszej młodzieży sięgnęła po ten środek szybszego pokonywania odległości .
Zachęcone chłonnym rynkiem zbytu , ostrołęckie sklepy ściągały nabywców współzawodnictwem cen i możliwością ratalnego zakupu.
… Nigdy , przypadająca 14 września uroczystość goworowskiego odpustu nie była odkładana do najbliższej niedzieli . To parafialne święto przypadało na przysłowiowy Święty Krzyż . Wolny od pracy dzień ściągał do chałup gości , ożywiających do późnych godzin wieczorowych cały zaścianek . W chałupie naszej także bywało ludno . Niezawodnie każdego roku , pojawiała się samotnie żyjąca w Łączce koło Długosiodła ciocia Józefka. Nie zaniedbywał tego obowiązku wuj Tomek , z ciocią Rózią i częścią swej rodziny . W młodości pospołu z ojcem spławiał drewno i miał w zapasie mnóstwo rzeczywistych i zmyślonych przygód. Na tę okoliczność otrzymywał zwolnienie wuj Aleksander , pełniący obowiązek ogrodnika w Jemielistym . Przeżywając kilku dziedziców , spędził kilkadziesiąt lat pracowitego żywota , aż przeszedł na zasłużoną emeryturę , pobierając ją w wysokości pół ordynarii . Wpadło mi też do pamięci , jak wuj Tomek odjeżdżając wciskał mi do ręki dziesięciogroszówkę . Dar serca , na jaki stać było gospodarzącego na piaskach , nie tak dawnego ,, księcia wód " flisaka .
Już następny dzień po odpuście rozpoczynał kopanie kartofli . Dość dużo sadzono ich w zaścianku .Składano je i zabezpieczano przed mrozem na placu przydzielonym wiosce podczas komasacji . Tymczasem szły w ruch motyki i kosze , bo o kopaczkach konnych tyle tylko , że wiedziano , ale i to nie najdokładniej.
… Nadal jeszcze buchały kartofliska ogniskami z roznoszącym się zapachem pieczonych ziemniaków . Wyciągane z gorącego popiołu , oskrobane smakowały jak przysłowiowe raczej , bo nie spotykane w Damiętach pączki .
… Od 1897 roku Damięty przestały liczyć czas wysokością słońca i długością cienia. Najdokładniej sprawdzał godziny swą punktualnością kursujący obok pociąg . Pojawiał się wiele razy na dobę , donośnym gwizdem ostrzegał przed każdym , mijanym z umiarkowaną szybkością przejazdem .
Kolej żelazna przerwała raz na zawsze zbiorowy pęd gęsi z zaścianka do Pragi , gdzie sprzedawano je po korzystniejszej , niż w Goworowie , czy Ostrołęce cenie .
… Z udziałem czołgów , karabinów maszynowych , kawalerii i piechoty , jesienią 1928 roku odbywały się w dolinie Orza wielkie ćwiczenia wojskowe. Nadzwyczajnym widowiskiem było lądowanie za torami kolejowymi dwupłatowego samolotu zwiadowczego , wokół którego nastąpiło jarmarczne zbiegowisko. Wojsko polskie miało w zaścianku licznych entuzjastów i przyjaciół . Wezwania nadchodziły z jednostek garnizonowych : Modlina ,Wilna ,Łomży , Grodna , Gdyni.
Wracali bez narzekań na służbę . Wręcz przeciwnie . Każdy wychwalał znakomitą wyżerkę , przyodziewek . Na swój sposób żegnał koszarową wspólnotę pokaźnym zasobem własnych i przywłaszczonych przygód .
… Wśród najstarszego pokolenia mieszkańców Damięt z przyległościami niepokoił brak ojczyźnianych nastawień .Głucho tu było o bitwie ostrołęckiej ( w maju 1831 r ) ,powstaniu styczniowym. Wyjątkowo ciężkie położenie ekonomiczne odrodzonej Polski , pogłębione dociskiem kryzysu lat trzydziestych spowodowały nawrót tęsknot do Ruska. Spowodowały ją mniejsze jakoby obciążenia podatkowe i korzystniejsza wycena produktów rolnych. Obronny przykład , że ,,za Ruska " nie miały Damięty państwowej szkoły , która wymagała przecież nakładów pieniężnych – nie chwytał . Dość długo bowiem nie zachwycała ona znacznej części tutejszego społeczeństwa , obstającego raczej przy posyłce dzieci do krów , niż do nauki czytania i pisania. Wszystko to razem narzuciło spór pokoleniowy wyciszony dopiero pod z końcem II Rzeczypospolitej .
… Odległa od Damięt o kilka kilometrów Publiczna Szkoła Powszechna w Borawem miała już obszerny , za pieniądze państwowe zbudowany budynek , z wypalonej na czerwono cegły , z mieszkaniem dla kierownika . Poziom najzupełniej wystarczający dla dzieci bardziej pędzonych do gospodarskich zajęć , niż odrabiania lekcji. Nie tylko osobistym dla mnie wydarzeniem była jednodniowa wycieczka do Warszawy.
… Mieliśmy własny Samorząd Szkolny , gdzie przypadła mi nawet zaszczytna rola wójta. Skłonny do rymotwórstwa napisałem wiersz o tym zespole. Zbliżone tematyką wiersze wysłałem do Płomyka . Skwitowane zostały w dziale odpowiedzi redakcyjnych. Ostrołęcki Inspektorat Szkolny ogłosił konkurs o szkodliwości dla organizmu ludzkiego sacharyny. Dwie godziny lekcyjne przeznaczono na wypracowanie . Mój wysiłek został wyróżniony nagrodą . Była nią barwna talia Czarnego Piotrusia.
… Czas mijał , doczekałem się następnych odwiedzin biskupa , tym razem sufragana, Leona Wetmańskiego. Byłem świadkiem wstępnych jego powitań przez starostę Kulikowskiego . Miało miejsce na skrzyżowaniu dróg bitych , obok przejazdu kolejowego , opodal Pasiek . Krótkie powitanie , zdawkowe słowa , uściski dłoni .
… Mimo wielkiej ochoty i wewnętrznych pragnień , wymknęło mi się duchowe uczestnictwo przy pańskim stole. Przeszkodziła zarobkowa pasionka cudzych krów , własności ośmiu kolejarskich rodzin .Zgodnie ze zwyczajem , powrót bydła do obór na zimowisko następował po pierwszym ,znaczącym opadzie śniegu . W 1934 r wyzwoleńczy odruch nieba przyszedł dość wcześnie , bo już 3 listopada . Otrzymawszy należność , bez podziękowania i pochwał , wróciłem di domu. Co mnie zaskoczyło , to pewnego rodzaju zazdrość , że wprawdzie pasłem cudze krowy , ale to przecież kolejarskie . Według naiwnych przekonań wielu ,wyskoczyłem jednak poza obszar Damięt , doświadczyłem innego , choćby o kilkanaście wiorst odleglejszego świata .
… Zmuszony poniżającą koniecznością , dawałem okresowy przynajmniej pozór na pracę folwarcznych bandosów.
Widziałem , jak rządca z Ponikwi Małej , pokrzykując spędzał ze rżyska pochylone nad ocalałym kłosem wyrobnice . Szeregi kobiet oczyszczających z zielska buraki cukrowe nie roznosiły po polach radosnego śpiewania . Karbowy nadzorując młode , zgarniające koniczynę robotnice nie szczędził im plugawych wyzwisk. Skojarzyłem to wszystko z chadzającą ongiś na pańskie do Rybienka nad Bugiem , Gładczyna , Lubiejewa czy Bogut moją Matką . I tym razem krańcowy niedostatek wypędzał z chałup dziewczęta , do rozrzucania nawozu , młocki lokomobilą , podawania snopów . Za kilkadziesiąt groszy dziennie i miskę byle jakiej strawy dziennie.
… Pomimo podejmowanych prób , nikomu z damięckiego zaścianka nie udało się umieścić kogoś z rodziny ,,w klasach ". Nie tylko przez ostrołęckie gimnazjum , ale i Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego przeszedł zwycięsko Edward Damięcki, syn Stanisława z Gierwat . Krążyła wieść , że na to wykształcenie poszedł cały posag jego matki.
… W Goworowie ,Kadzidle , Kruszewie i Ostrołęce mieliśmy jedno lub dwudniowe kursy ( Związku Młodzieży Ludowej ) , gdzie padały żywiołowe oskarżenia władz , o pokazywanie pleców chłopskim potrzebom i chłopskiemu radykalizmowi politycznemu. Z Warszawy i Białegostoku przyjeżdżali wysokiego lotu przewodnicy , których wystąpienia bardzo konstruktywne i krytyczne , znacznie odbiegały od buntowniczych nastrojów młodzieży. Dzięki Związkowi J. Kuśmierczyk z Kruszewa i W. Dziełak z Damięt skończyli Uniwersytet Ludowy w Suchodole koło Krosna . Brat mój Piotr dzięki stypendium ostrołęckiego sejmiku wyjechał do Mazowieckiego Uniwersytetu Ludowego w Głuchowie koło Skierniewic. Regina Ciszkowska wróciła wzbogacona dyplomem ukończenia Szkoły Rolniczej dla dziewcząt w Kościelcu .
… Za mojej pamięci na , czoło wszystkich , podstawowych inicjatyw , jak w wielu innych wioskach i osadach , wyprowadziła się Ochotnicza Straż Pożarna . Dzięki niej i z pomocą Zakładu Ubezpieczeń Wzajemnych , obok szkoły wzniesiono magazyn narzędzi gaśniczych , z przybudówką przeznaczoną na dom ludowy . Zasłużonym jej animatorem był Wacław Dobek , także i prezes kółka rolniczego.
Podstawowe ćwiczenia wojskowe rozwijał paramilitarny , cieszący się tu dużym powodzeniem , liczny i sprawny odział "Strzelca". Obrotny Lewkowicz , którego córka uczęszczała z nami do szkoły , z trudem , ale prowadził sklep spożywczy . Ostrą wymianę zdań i sprzeczności prowadzili tu nabywcy machorki , soli , cukru i innych produktów spożywczych.
W tak zróżnicowanym środowisku komunizował wytrwale i do czasu Aleksander Kruk , przed Reiffem prezes Powiatowego Zarządu Związku Młodzieży Ludowej . Bywałem u niego częstym gościem , przyjmowany nie tylko dobrym słowem , ale zabieraną do domu prawnie zakazaną lekturą. Czytałem różne ulotki okolicznościowe , także stale wydawany ,, Czerwony Sztandar " i ,, Przegląd Wschodni ".
… Choć nie z własnych zamiłowań , ale popędzany najzwyklejszym w świecie musem i biedą , sięgnąłem także po ten jedynie dostępny mi zawód . Stało się to za sprawą mistrza kopyt , mieszkającego kątem w Gierwatach Jana Sagały . Ożeniony w Damiętach , ku powszechnemu żalowi bardzo szybko owdowiał. Mając dostateczne zamówienia u ostrołęckich sklepikarzy , chętnie przyjmował uczniów tyle do nauki , co bezpłatnej pomocy. Dość sprawnie opanowałem szpilowanie podeszew i zelówek , klepanie namoczonej skóry sposobienia dratwy . Po rocznym terminowaniu mogłem już ściągnąć z kopyta gotową parę męskich pantofli. Dla dopełnienia tych umiejętności , przez kilka zimowych tygodni zatrzymałem się w jednym z warsztatów goworowskich . Bez większych też nadziei dokonałem skoku do syreniego grodu . U doskonałego majstra przy Wąskim Dunaju przyswoiłem sobie wytwarzanie obuwia szytego. Wkrótce jednak nastąpiło przeproszenie szydła na odległym od Starego Miasta osiedlu zwanym Jelonkami . W obu przypadkach rozstaliśmy się bez wzajemnych zakłóceń i żalów . Mijał półmetek 1937 roku.
… Dzięki białostockiemu Zarządowi Wojewódzkiemu Związku Młodzieży Ludowej otrzymałem skierowanie z całorocznym stypendium do tej , zasłużonej szkoły ( Rolniczej w Krzyżewie ). Skuteczne pośrednictwo zaofiarował mi Walerian Ryć , obrotny kierownik organizacyjny , także wychowanek Krzyżewa.
Skończyła się wreszcie moja żebranina , rozsyłka odmownie załatwianych podań. Raz na zawsze pozbyłem się szewskich narzędzi .
Radośnie mogłem spojrzeć wokół siebie , dumny początkiem zdobywczego odcinka nowych możliwości życiowych.
Wiązało się to z ostatecznym już pożegnaniem damięckiego zaścianka , gdzie zaciskając zęby , zwijając pięści , z rzadkim tylko , wymuszonym uśmiechem na ustach , w samotności pośród wielu , przetrwałem osiemnaście lat wyczekiwania .
Dodatek.
Dalsze etapy życia Henryka Syski ( 1920 – 2000 r.) : Nauka w Państwowej Średniej Szkole Ogrodniczej w Ursynowie k/Warszawy , praca konspiracyjna w okresie okupacji . Od początku 1945 do jesieni 1946 r. przebywał w Lublinie , pracował jako dziennikarz i publicysta , sekretarz Woj. Zarządu Stronnictwa Ludowego , Członek Wojew .Rady Narodowej .Uczęszczał na wykłady polonistyki na Uniwersytecie Lubelskim. Mieszkając w Warszawie do 1962 r był najczęściej redaktorem tygodników dla wsi . W tym czasie napisał 13 książek o północnym Mazowszu .
Pozostałe lata życia spędził w Olsztynie zajmując się pisarstwem . Do tematyki mazowieckiej dołączył kurpiowską i mazurską . Książki jego powstawały ( 70 )w wyniku szperania w źródłach archiwalnych i czasopismach .Posiadał własny styl barwny, od serca .
Stanisław Siennicki
Pamiętnik z 1933 r.
Zamieszczony [ w ] Pamiętniki chłopów , Instytut Gospodarstwa Społecznego , Warszawa 1936 , str. 449 – 554 .
… Praca kulturalno – społeczna w naszej okolicy w tym czasie prawie że nie istniała .
Kasa spółdzielcza , obracając walutą markową , stopiła w tej powodzi markowej kilkadziesiąt tysięcy przedwojennych oszczędności miejscowej ludności. Po przeliczeniu na złote zamknęła rachunek sumą kilkudziesięciu groszy i zawiesiła swoją działalność .Znam jeden wypadek , że wychodźca przysłał do kasy z Ameryki tysiąc dolarów przed wojną . Gdy powrócił w 1924 r upominał się u zarządu Kasy choć o parę złotych i nic nie otrzymał .W kasie okoliczni rolnicy złożyli duże sumy na pożyczkę państwową . Pożyczkę przeliczono bardzo nisko i znowu prawie wszystko przepadło .
Podejmowano też próby zakładania spółdzielczych sklepików w okresie ,, kontyngentów " na cukier , sól , naftę . Gdy przestało istnieć Ministerstwo Aprowizacji i wprowadzono wolny handel , sklepiki te stopniały jak śnieg marcowy pod promieniami wiosennego słońca. Sam byłem członkiem takiej spółdzielni i miałem w niej udział 300 marek udziału . Suma ta zginęła mi wraz ze spółdzielnią.
Kółko rolnicze , które dawniej dobrze się rozwijało i miało własny majątek , istniało tylko na papierze. Jego działalność ożywiali wysłańcy
dwóch zwalczających się organizacji rolniczych. Był wypadek , że kółko w jedną niedzielę wnosiło uchwałę należenia do tej a w następną niedzielę do innej centrali .
W Ostrowi istniała Spółdzielnia Rolniczo – Handlowa .Zostałem jej członkiem w 1925 r. Była to jedyna organizacja rozwijająca swą działalność na szeroką skalę , lecz był to niestety fałszywy tylko pozór.
Zabiło to zmysł oszczędności wśród tutejszej ludności i zniweczyło ideę spółdzielczości i życia organizacyjnego .
Brałem udział we wszystkich poczynaniach i byłem członkiem wszystkich działających na terenie gminy ( Małkinia ) i powiatu organizacji społeczno – rolniczych . Ukrywałem się wszędzie wstydliwie i obawiałem się zabierać głosu o sprawach publicznych. Czułem się do tego za małym i za biednym .Ograniczałem się do roli obserwatora i ubolewałem nad bankructwem życia organizacyjnego w okolicy .
… Aby dobrze gospodarować postanowiłem się tego uczyć. Zacząłem więc czytać pisma rolnicze jak ,, Gazeta Gospodarska " i ,, Przewodnik Gospodarstw Wiejskich ".W miarę zdobywania doświadczenia nad poprawieniem swojej gospodarki zacząłem nieśmiało pisywać do ,,Gazety Gospodarskiej ".
W 1927 r będąc już trochę szerszym gospodarzem , zacząłem po trosze występować na widownię życia publicznego i brać się do pracy społecznej. Przede wszystkim chciałem w swojej wiosce ( Daniłówka I ) przeprowadzić zalesienie nieużytków .Wyczerpane przez kilka lat po wyrębie lasu piaszczyste grunta zaczęły się zamieniać w pół lotne nieużytki . Obliczyłem , że jedna tylko moja wioska posiada około 600 morgów piaszczystych nieużytków a mają ich dosyć i okoliczne wioski .
Wszcząłem więc starania w wydziale powiatowym w celu bezpłatnego otrzymania sadzonek sosny. Udało się to uzyskać , ale co można poradzić z ciemnym tłumem. Znaleźli się mądrale , którzy nie chcieli się zgodzić na zalesienie z różnych powodów . Skompromitowałem się występując w imieniu ciemnego i niezorganizowanego ogółu . Skrzynie ładnych sosnowych sadzonek kupionych za sejmikowe pieniądze , poszły w marność .Znalazło się jednak kilku takich co las zasadzili .Sobie też zasadziłem kawał zagajnika .
W miesiącach zimowych były próby wznowienia działalności kółka rolniczego. Urządzano szereg zebrań odczytowych i kursy rolnicze , ale w lecie kółko jakoś znowu zasnęło .Powołany byłem na sekretarza kółka .
W tym samym roku założyliśmy w Małkini Kasę Stefczyka . Zostałem powołany na prezesa rady nadzorczej. Kasa rozpoczęła działalność w warunkach nadzwyczaj trudnych. Brakowało zaufania ze strony osób posiadających gotówkę i własnych funduszy na potrzeby kredytowe okolicznej ludności. Po rozpożyczeniu otrzymanych z Centralnej Kasy trzech tysięcy musiała zawiesić swą działalność.
W tymże 1927 r. założona została w Ostrowi Komunalna Kasa Oszczędności. Rok ten zalicza się do pomyślnych pod względem gospodarczym także i dla rolnictwa . Było to jednakże sztuczne i przejściowe ożywienie gospodarcze dzięki obfitemu dopływowi kredytów.
Kredyt stał się wtedy dziwnie łatwy do uzyskania . Wieś zaroiła się wprost od agentów , spryciarzy podróżujących i rozwożących wprost po domach różne towary i wszystko sprzedawane na kredyt .Ceny były na wszystko wygórowane , boć kupując na kredyt nie wypada targować się o cenę.
A czegóż się wtedy nie kupowało na kredyt ? Drzewo w lasach państwowych , nawozy sztuczne kredytowane przez Państwowy Bank Rolny , zboże siewne , pasze treściwe , maszyny do szycia ,rowery , materiały ubraniowe , obrazy świętych. Jednym słowem wszystkie potrzebne i niepotrzebne rzeczy. Wystarczyło tylko podpisać weksel.
Gdy przyszedł termin wykupienia weksla , zaciągało się nową pożyczkę gdzieś w Kasie Komunalnej czy spółdzielczej i to zawsze większą , by po wykupieniu weksla jeszcze trochę gotówki zostało. Było to ,,wybijanie klina klinem "
... Wiosną 1930 r. ukazała się nakładem Państwowego Instytutu Naukowego Gospodarstwa Wiejskiego w Puławach napisana przeze mnie książka ,, Gospodarstwo na piaskach ", która spotkała się z przychylną oceną w pismach rolniczych . Takąż ocenę uzyskała w omówieniu ,, książki rolniczej "działu rolnego Polskiego Radia .
Ta pierwsza udana próba zachęciła mnie do dalszej pracy pisarskiej .
W całym szeregu artykułów związanych z życiem wsi starałem się oświetlić je z dołu , z tego punktu widzenia na którym stałem.
Z pierwszego starcia z kryzysem , w którym omal nie zostałem położony na obie łopatki , wyniosłem trochę praktycznego doświadczenia .Stałem się ostrożniejszy i tę zasadę oszczędności i samowystarczalności w gospodarstwie starałem się głosić i rozpowszechniać.
... W grudniu 1930 r. powołany zostałem na członka zarządu Kasy Stefczyka w Małkini i odbyłem w Białymstoku kurs rachunkowości spółdzielczej .
W styczniu 1931 r. nabyłem w nadleśnictwie państwowym na warunkach kredytowych drzewa na budowę domu .Mieszkanie w obórce już mi się sprzykrzyło . Byłem zmuszony brać się do budowy ze względu na mój coraz szerszy udział w pracy społecznej i wzrost znaczenia w okolicy. Miałem pokaźną ilość inwentarza żywego i zdawało mi się , że będę mógł spłacić zaciągnięte zobowiązania. W ciągu lata wyrżnąłem nabyte drzewo na materiał budowlany , a z różnych obrzynków miałem jeszcze sporo materiału do rzemiosła bednarskiego , które dodatkowo prowadziłem .
W jesieni 1931 r. napisałem nowelkę z życia spółdzielczego " Jarmark w Ślepowronach " , która została odznaczona na konkursie i zamieszczona w kalendarzu spółdzielczym ,, Zjednoczenie " na 1932 r.
Od tego czasu stałem się stałym współpracownikiem czasopisma spółdzielni rolniczych . W ciągu dwóch ostatnich lat zamieściło ono około stu napisanych przeze mnie artykułów na tematy społeczno – spółdzielcze i gnębiącego naszą wieś kryzysu gospodarczego.
W grudniu 1931 r. byłem komisarzem spisowym w powszechnym spisie ludności , tak jak w 1921 r.
Zostałem także korespondentem Głównego Urzędu Statystycznego.
W tym samym roku byłem też powołany na członka Rady i Zarządu Okręgowego Towarzystwa Organizacji i Kółek Rolniczych w Ostrowi Maz. oraz na członka Rady Okręgowej Związku Rewizyjnego Spółdzielni Rolniczych w Białymstoku .
W miarę jak rozszerzało się pole mojej pracy społecznej , miałem też możność wejrzeć w tajniki naszych bolączek chłopskich .Wyrobiłem sobie pewien sąd co do istoty gnębiącego wieś naszą kryzysu gospodarczego , uzupełniony doskonale własnym doświadczeniem .
Poznać i doświadczyć naprawdę kryzys mogłem dopiero w 1932 r.
Urodzaje ozimin zapowiadały się nie szczególnie , bo zasiewy były dokonane późno i nieraz w błoto . Az tu 14 czerwca przeszła nad naszą okolicą burza gradowa , która zniszczyła zasiewy zbóż prawie w 100 % . Pola przedstawiały się jakoby jedno cmentarzysko .Pierwszy raz w życiu widziałem tak smutne pobojowisko gradowe .Spróbowałem zaorać zniszczone pola i obsiać gryką lub łubinem na przyoranie . Za miesiąc przyszła druga burza jeszcze gwałtowniejsza i zniszczyła i te powtórne zasiewy . Ocalały z pogromu tylko ziemniaki , które na ogół dobrze obrodziły. Jako uzupełnienie tej klęski przyszedł pomór świń. Miałem pięcioro ładnych świń , pokładałem w nich dużą nadzieję i wszystkie padły . Prawdziwy obraz nędzy można było spotkać nie tylko u mnie , ale w każdej chałupie w tutejszej okolicy .
Stanąłem wobec zagadnienia niewypłacalności . Miałem do spłacenia dawne długi , za drzewo w nadleśnictwie , podatki i wydatki domowe.
Powiedziałem jednak sobie , że taka już chłopska dola. Co rok to musi spotkać mnie nie jedna ale i kilka klęsk na raz . Nie myślałem już o opuszczeniu gospodarstwa jak przed trzema laty .
W kilka godzin po gradobiciu zjechał na miejsce wójt gminy , który powołał komisję w celu dokonania szacunku szkód. Po kilku tygodniach zjechał znowu pisarz gminny i przeprowadzał dokładną rejestrację wszystkich poszkodowanych z uwzględnieniem stanu majątkowego , liczby osób ,zadłużenia i potrzeb gospodarczych .
Ludziska liczyli na jakieś zapomogi czy choć ulgi w podatkach.
Tymczasem zamiast spodziewanych zapomóg czy pożyczki otrzymali z Urzędu Skarbowego upomnienia wzywające do płacenia podatków.
Jako prezes kółka rolniczego zwróciłem się do Urzędu Skarbowego o rozłożenia na raty czy umorzenie podatków i otrzymałem odpowiedź odmowną. Uzasadniano ,że nie złożono powiadomienia o klęsce w ciągu 14 dni po wypadku . Gmina sporządziła furę oszacowań i odległy o 14 km Urząd Skarbowy nie mógł się o klęsce dowiedzieć.
Nadleśnictwo również skierowało sprawę do sądu i za 750 zł wartości drzewa urosło mi z górą 200 zł procentów i kosztów sądowych . … Gorzej było gdy zaczęła zbliżać się wiosna , a tu czym żyć do nowych zbiorów i czym obsiać pola . Po naradzie na zebraniu kółka rolniczego postanowiliśmy wysłać delegację wprost do Ministerstwa Rolnictwa. Jednym z delegatów byłem ja. Opracowałem na piśmie obszerny memoriał celem złożenia go p. ministrowi . Miałem też znajomego posła – rolnika z powiatu łukowskiego – i ten poszedł z nami do ministra . Po dwudniowym oczekiwaniu zostaliśmy wreszcie przyjęci przez wiceministra Karwackiego. Podanie na piśmie poparliśmy wymownymi słowami i szczerymi – a nie udawanymi – wprost łzami. Pan wiceminister przyjął podanie i obiecał je rozpatrzyć i załatwić . Z tym powróciliśmy do naszych mocodawców. W kilka tygodni później otrzymałem z ministerstwa pismo z zawiadomieniem , że sprawa udzielenia nam pożyczki na zasiew została skierowana do Państwowego Banku Rolnego. Bank ten dał odpowiedź ,że kredytów nie udzieli.
Odnośne pisma Ministerstwa Rolnictwa i Państwowego Banku Rolnego schowałem sobie na pamiątkę . Dopiero w połowie maja za wstawiennictwem miejscowego starosty udało się uzyskać w P.B. Rolnym kredyt siewny. Było i to wielką choć spóźnioną pomocą.
… Jedną z przyczyn powodujących kryzys , jak i przeszkodą w jego usunięciu jest brak organizacji zawodowej na wsi naszej .Cała praca rolnika objęta jest monopolem pośrednictwa . Zapewnić rolnikowi opłacalność pracy może tylko dobrze zorganizowana i odpowiednio nastawiona spółdzielczość rolnicza . Niestety , ciąży nad tą ważną gałęzią pracy społecznej jakaś klątwa niepowodzenia .
Byłem od szeregu lat członkiem spółdzielni rolniczo – handlowej w Ostrowi. Zdawało się , że ma ona odpowiednie kierownictwo i dobrze prosperuje , a jednak upadła . Członkowie muszą dopłacać znaczne sumy na pokrycie jej strat .
Mówi się w prawdzie o założeniu nowej spółdzielni . Jest ona tutejszemu rolniczemu powiatowi potrzebna . Jednak wytworzył się taki nastrój , że na razie uruchomienie spółdzielni jest nie możliwe.
Od 1931 r. jestem kierownikiem tutejszej ( w Małkini ) Kasy Stefczyka .
Praca , jaką pojąłem ratując ją od upadku tę placówkę spółdzielczą jest nadzwyczaj ciężką i niewdzięczną .Znaczne oszczędności tutejszej ludności , ulokowane w poprzednio istniejącej Kasie stopniały zupełnie w czasie inflacji . Trzeba kilka lat pracy , by kasa mogła odbudować w okolicy utracone zaufanie.
… Główną przeszkodę w prowadzeniu pracy społecznej widzę w wielkim braku oświaty i czytelnictwa na wsi.
Chłop nasz ciemny i nieoczytany poddaje się biernie swemu losowi , pozwała się wyzyskiwać .Ogranicza swe wymagania życiowe i kulturalne do granic wprost nieprawdopodobnych . W tym morzu powszechnej nędzy topią się też i uczciwe jednostki . Inaczej mówiąc , kto z działaczy wiejskich jest kandydatem na posła , wójta , czy inny dobrze płatny urząd , kto umie szachrować i krzyczeć , ten się wybija na wierzch. Robi się zaraz ,, gładszym " od szarego tłumu , na tym znać jego działalność.
Kto chce iść z ludem , a nie przed ani nad ludem ,ten musi pracę społeczną zaczynać od rozjaśniania umysłów swemu otoczeniu .
Dodatek
Stanisław Sienicki ( 1892 -1946 ) rolnik , rzemieślnik – samouk . Poszerzając wrodzone zdolności czytaniem czasopism i książek wszedł do grupy aktywnych działaczy społecznych w gminie Małkinia i w powiecie ostrowskim.
Od 1944 r. był v-ce Prezesem Zarządu Powiatowego Stronnictwa Ludowego i v-ce Przewodniczącym Powiatowej Rady Narodowej w Ostrowi .
Zamordowany przez przeciwników politycznych 30 X. 1946 r. w Zalesiu w czasie pełnienia stanowiska Kierownika Państwowej Nieruchomości Ziemskiej .
Pamiętnik Nr 35
Gospodarz dziesięciohektarowy
w pow. ostrowskim
Urodziłem się w 1890 roku, wychowałem się przy ojcu na gospodarstwie dwudziesto morgowem. Skończyłem szkołę gminną. W 1907 roku ojciec kupił dziesięć morgów ziemi i mnie wysłał do Ameryki, żeby pomóc spłacić kupioną ziemię. Miałem wtenczas 16 lat. Po wyjeździe moim do Ameryki ojciec umarł w 1908 roku . Pozostawił trzydziestomorgowe gospodarstwo i sześcioro dzieci. Mnie w pierwszych dwóch latach nie bardzo los sprzyjał w Ameryce, zostałem pokaleczony w fabryce, bez dwa lata nic nie zarobiłem, jeszcze dług miałem. W następnych latach powodziło mi się dobrze, zarobiłem gotówki 900 dolarów czyli 1800 rubli. Wzięła mnie tęsknota do rodziny i w 1913 roku dnia 25 stycznia wyjechałem z Ameryki. Przyjechałem do rodziny w dniu 15 lutego 1913 roku i w dniu 16 maja 1913 roku zostałem wzięty do wojska rosyjskiego, gdyż losy moje minęły 1912 roku w październiku. Strasznie mi się wydawało przykro. Żałowałem żem przyjechał z Ameryki, z rodziną byłem zaledwie trzy miesiące. Szukałem sposobu ucieknąć z powrotem do Ameryki, lecz pieniądze, które miałem zarobione w Ameryce, zabrano mi do kasy wojskowej i tu nie mogłem nic poradzić nie mając pieniędzy. W 1914 roku w sierpniu zaczęła się wojna z Niemcami i Austrią. Od razu zostałem wysłany na front austriacki. Zostałem ranny dnia 9 września 1914 roku w prawą rękę i lewą nogę koło Stanisławowa. W dniu 3 października 1914 roku przybyłem do Moskwy. Dnia 12 grudnia 1914 roku zostałem zwolniony ze służby. Do 1916 roku gospodarzyłem na ojczyźnie. A że była macocha, nie mogłem się pogodzić, jak to zazwyczaj matka nierodzona.
W 1915 roku ożeniłem się do sąsiedniej gminy Poręba, wioski Udrzyna na osiem morgów ziemi. Ojca nie było tylko matka z dwojgiem dzieci : córką, i synem , który miał dziesięć lat. Gospodarstwo było opuszczone, jak mogłem doprowadziłem do porządku. Powodziło mi się nieźle, lepiej niźli braciom i siostrom moim, co pozostali na ojczyźnie . Gospodarzyłem sześć lat tj. do 1922 roku. Założyłem spółdzielnię spożywców , gdyż Udrzyn to jest wioska niemała Byłem w niej rachmistrzem i prezesem. Dobrze się rozwijała dopóki ja byłem. Teściowa moja miała życzenie, żebym ustąpił, bo ona chce syna na gospodarstwie pozostawić na co się chętnie zgodziłem. W 1922 roku otrzymałem parcelę z państwowego majątku .Dziesięć hektarów na podstawie inwalidztwa na wypłat na 41 lat, po 288 złotych rocznie. Ziemia była zapuszczona bez budynków i obsiewów całe dziesięć hektarów wyglądało jak smug, trzeba było wiele trudy ponieść i kapitału włożyć, żeby można było na otrzymanej parceli gospodarzyć. Chciałem początkowo rzucić lecz po zastanowieniu się wziąłem się do pracy. Szwagier mnie spłacił z tych ośmiu morgów, teściowa zaczęła prosić, żeby go nie obdzierać, zgodziłem się na 1500 złotych. Po swoim ojcu otrzymałem spłaty 3500 złotych . Do tego otrzymywałem renty 42 złote miesięcznie. Od razu wziąłem się za gospodarstwo .Dom wybudowałem w 1928 roku, który mnie kosztował 6356 zł . Obory dla inwentarza kosztowali mnie 1500 zł, stodoła 1200 zł., kierat maszyna, wialnia do czyszczenia zboża i narzędzia rolnicze 1110 zł. Doprowadzenie ziemi do porządku, jak nawozy sztuczne, nasiona, założenie sadu, pobudowanie kurnika, ogrodzenie podwórza, studnia 1225 zł. Razem zaprowadzenie gospodarstwa kosztowało mnie 11381 zł. Miałem swojej gotówki 5000 zł., 6381 zł, pożyczyłem. 1000 zł. otrzymałem pożyczki od rządu, 5381 zł. zrobiłem długu prywatnie. Nastawiłem gospodarstwo przeważnie hodowlane. Inwentarz karmiłem dobrze paszami treściwymi. Na nawozy sztuczne i nasiona szlachetne nie żałowałem pieniędzy. Od razu i ziemia się poznała. Zaczęło mi się na polu dobrze rodzić, wyrobiłem sobie tem u ludzi dobrą opinię, że dobrze gospodarzę i majątek mi rośnie, bo rosło mi jak na drożdżach. Ja widząc, że mam posłuch u ludzi i dobrą opinię zacząłem organizować mleczarnię. Strona jest mleczna; jedno, a drugie nie mogłem na to patrzeć, że we wsi siedzi pośrednik, który miał mleczarnię i ludzi wyzyskował. Od razu mi się udało, pośrednik widział, ze źle, zaczął mnie namawiać, żebym dał spokój z założeniem Mleczarni Spółdzielczej, to on mnie będzie dobry tłuszcz w mleku robił i płacił będzie dobrze za mleko. Jednak ja się na to nie zgodziłem. Zaczął mnie straszyć, że będzie konkurencję prowadził ze Spółdzielnią i musi zbankrutować. Ja na nic nie zważałem, w 1929 roku Spółdzielnię Mleczarską zorganizowałem. Pośrednik zaczął początkowo grymasić, ale ja miałem wyrobiony dobry posłuch u ludzi. Stałem na czele Spółdzielni, jako prezes i rachmistrz. Pośrednik nie mógł nic poradzić, ani jeden gospodarz nie dał mu mleka. Uciekł w nocy ze wsi, gdyż w dzień mu było wstyd się wyprowadzać, bo członkowie powiedzieli, że jak się będzie wyprowadzał to go odprowadzą z muzyką. Starałem się, żeby jak najprędzej spłacić maszyny i zbytnio nie obciążać członków. Wypłaty za mleko starałem się kalkulować nie taniej, jak w innych mleczarniach, a nawet jakąś jedną dziesiątą grosza na jednostce tłuszczu więcej . Rosło zadowolenie wśród członków Spółdzielni . Jako prezes Spółdzielni starałem się, aby dostarczyć jak największą ilość mleka od krowy. W 1929 roku od 14 kwietnia do 31 grudnia dostarczyłem od jednej krowy do Spółdzielni mleka 2478 litrów .
W 1930 roku zorganizowałem Spółdzielnię Spożywców, Kółko Rolnicze i straż ogniową. Wszystko szło jak z płatka wywijał, czy to w pracy społecznej, czy w moim gospodarstwie .Swoje zobowiązania, długi, spłaty za ziemię, podatki regularnie spłacałem. Jeszcze mogłem dobrze się odżywiać , przyodziać, rodzinę utrzymać, która się składa dwie córki, jeden syn .
Niespodzianie jak lis zaczął wyłazić kryzys . Wprawdzie w pierwszych latach kryzysu zebrałem plon dobry, jak to się mówi śmietanę. Gospodarstwo miałem nastawione na hodowle, trzoda chlewna płaciła dobrze, a i nabiał niezłe . Żyto i ziemniaki całkiem spadli w cenie. Wprawdzie pszenica jeszcze jako tako się trzymała płaciła 36 zł. za sto kg. Ja nie sprzedałem ani jednego metra, a przerobiłem wszystko na mleko. W kalkulacji otrzymałem 70 zł. za jeden metr pszenicy i właśnie pierwszy rok kryzysu mnie najwięcej wyratował z długu. Dalej zaczęło spadać w cenie i to gwałtownie trzoda chlewna i nabiał. Zaczęły się moje plany psuć, gospodarstwo mniej dawać dochodu. Na dodatek strzymano mi rentę na ciężkie położenie skarbu. Jednak ulgi w spłacie za ziemię rząd żadnej nie zrobił . Sądziłem, że rząd strzymał mi rentę to nie będzie żądał zapłaty za ziemię . Zaczęło mi się psuć, nie mogę się wywiązać ze swoich długów . …
Zacząłem się w wydatkach ograniczać .Sam się gorzej odżywiać i inwentarz gorzej żywić, w nawozach sztucznych się ograniczać. Gospodarstwo zaczęło tem gorzej upadać. Po zastanowieniu się i obliczeniu okazało się, żem palnął błąd i to taki, że trudno na razie naprawić. Ziemia się obniszczyła przestała obficie rodzić. …
W mojej wiosce u niektórych gospodarzy jeszcze gorzej jak u mnie. W pracy społecznej też zaczęło się psuć . Spółdzielnia Rolniczo-Handlowa, która była w powiatowym mieście, zaczęła się likwidować a członkowie mają duże straty płacić . Sąsiednie mleczarnie zaczęły się załamywać i nastąpiła panika. Tempo wstrzymało rozwój naszej spółdzielni.
W lipcu r. b. zostały zarządzone wybory na wójta gminy .Zwrócili się do mnie członkowie spółdzielni z propozycją, abym przyjął stanowisko wójta, to oni rozpoczną agitację. Po pewnym namyśle zgodziłem się, a nawet nabrałem chęci .Uważałem, że mi roztworzy się droga do dalszej pracy nie tylko samorządowej ale i społecznej. Wójt ma stale styczność z ludźmi z całej gminy i wpływ na ludzi i może dużo zrobić . Widziałem jak idzie marnie i niedołężnie gospodarka w gminie.
Jednak nie przeszedłem …
Dodatek.
Nazwisko autora nieustalone
Sławomir Lindner
Ale serce boli.
Wspomnienia starego kadeta.
Instytut Wydawniczy Pax , Warszawa 1983 .
Rozdział Podchorążówka , str. 140 – 180
W gmachu kompanii na wysokim parterze mieściły się dwa plutony , na piętrze jeden i kancelaria . W piwnicach sale gimnastyczne . W plutonach pierwsze pomieszczenie to była sala wykładowa z takimi stolikami jak w korpusie , dalej duża sala sypialna podzielona na trzy nisze. W każdej niszy drużyna dziewiętnastu podchorążych .
… Na ogół oficerowie byli młodsi niż w korpusie kadetów. Zrozumiałe , tu instruktorzy nie musieli być łagodnymi wujaszkami.
… Podchorążowie rekrutowali się z trzech rodzajów szkół . A więc ci z Różana po rocznym kursie unitarnym . Wiadomo , że po zaprawie w Różanie nawet sypiają na baczność . Druga grupa wywodziła się ze szkół podchorążych rezerwy . To ci , którzy już wojska spróbowali , podobało im się i po szkółce oraz praktyce w pułku zostawali na zawodowych. Myślę , że stanowili oni najciekawszy element . Przede wszystkim byli dojrzalsi od reszty . Przeciętnie starsi o dwa lata od kadetów , którzy stanowili trzecią grupę .
Różnice między grupami dzięki ,, wspólnemu stołowi i łożu " wkrótce się zatarły . Może najdłużej odróżniali się kadeci . Nam już po prostu nie imponowało sprężanie się na bacznośc , przybijanie w marszu i bardzo głośne meldowanie się ,, na rozkaz ". Byliśmy w stosunku do kolegów trochę bardziej odprężeni . Jeszcze nie oficerowie , lecz już w sposobie bycia ,, oficerscy ". Innych to nieco drażniło i mieli nam za złe . Sami zresztą nie wiedząc o tym przeszli na ten sam styl. Taka była konsekwencja obycia z wojskiem , a myśmy po prostu wcześniej zaczęli.
Komendantem szkoły był przez cały czas mojego tam pobytu pułkownik dyplomowany Ludwik Bociański . Należy mu się kilka , a raczej wiele słów . Małego wzrostu , szczupły , zgrabny i zawsze starannie ubrany. Kiedy włożył mundur z wszystkimi odznaczeniami , wyglądał jak choinka , lub włoski generał. Miał tych orderów polskich i zagranicznych sporo . Nosił tylko te najważniejsze , ale i tych było dużo. W szkole rządził się jak we własnym folwarku . Wszystko go obchodziło . Mundury , opalanie pomieszczeń , ozdabianie kompleksu koszarowego , trawniki , lekcje tańca , nie mówiąc o wyszkoleniu bojowym . Zjawiał się znienacka w kompanii i asystował przy gimnastyce porannej albo zjadał z podchorążymi śniadanie . Umiał się z nami cieszyć wszystkim , co nas bawiło i wtedy śmiał się jak kilkunastoletni chłopak.
A szkołę trzymał żelazną ręką. To tylko taki utarty zwrot – żelazna ręka, bo jego ręka była stalowa. Za byle przewinnienie podchorąży leciał ze szkoły do pułku , a z pułku do cywila.
… Kiedy podchorąży zasłużył na areszt , to w pojęciu pułkownika nie nadawał się na oficera . Toteż aresztu w szkole nie było . Stosowano wylewanie. Za chorobę weneryczną też . Za romans z kelnerką w jadalni też. Z tymi kelnerkami to było poważne zmartwienie , bo tak je dobierano , że mogłyby podawać w najelegantszych lokalach . Rozmowy z nimi nawet poza jadalnią były zabronione. Myślę , że to był jeden ze sposobów pułkownika wyrabiania w nas charakteru.
Drugim sposobem były bardzo ciężkie i wyczerpujące ćwiczenia . Sławna ,, Czartoria "rok przed moim przyjściem do szkoły spowodowała aż interpelację u najwyższych władz. Skarżono się , że Bociański zamęcza podchorążych . Za moich czasów też były takie ćwiczenia . Miały one na celu wyeliminowanie słabszych. Kto nie wytrzymywał fizycznie czy psychicznie – odpadał .
Zbudował w szkole piękny odkryty basen kąpielowy , który stał się również okazją do dawania nam szkoły. Pływaliśmy w nim w slipkach i w pełnym rynsztunku.
… Pierwsze zajęcia były potwornie nudne . Zaczęto prawie od szkoły rekruta. Pewno po to , żeby nas włożyć w jedne wspólne ramki. A więc chwyty bronią , szermierka bagnetem , oddawanie honorów.
… Drużyna była udana. W ciągu roku jeden tylko odpadł.
… Te same cuda robiono z nami w wyszkoleniu bojowym , ale tu rzecz była bardziej zrozumiała , ze względu na zmianę organizacji drużyny.
Tok zajęć był podobny i tu i tu , tylko rzecz prosta, wykładów teoretycznych mieliśmy tutaj mniej . Więcej spraw załatwiało się w terenie . Uważam zresztą , że niepotrzebnie. Cała trygonometria bateryjna przy pośrednich ogniach z cekaemów lżej właziłaby do głowy , gdyby człowiek nie był zmuszony chuchać w palce i obijać nogę o nogę na mrozie. Rozumiał to wykładowca artylerii i większość ćwiczeń artyleryjskich załatwialiśmy przy stole plastycznym.
… Tu też mieliśmy poduszki pod głowę , bardzo ważne dla mnie udogodnienie . Wypełniał je co prawda nie puch , lecz siano , ale spało się o wiele wygodniej.
… Wyżywienie też chyba było lepsze ( jak w Szkole Kadetów ) . W czasie śniadania nasze piękne kelnerki kładły przy każdym nakryciu po dużym racuchu w torebce , co miało stanowić nasze drugie śniadanie . Znikało ono w naszych żołądkach przeważnie na dworze i nie wiadomo kiedy. Apetyty dopisywały . Nigdzie już potem nie jadłem takiej kaszy gryczanej ze skwarkami . Ilości jedzenia nikt nie ograniczał . Wjeżdżało na stół na półmiskach.
… A wykłady były ciekawe . Wykładowca historii , kapitan , którego nazwiska nie pamiętam , piłował nas w sposób bezprzykładny. …Twierdził , że uczy nas tylko na dobrych dowódców plutonów , a nie Napoleondorków Bonaparstków , ale kto wie.
Do moich ukochanych wykładowców należał kpt. Lenkiewicz , który uczył geografii ekonomicznej . Uczono nas tego , byśmy wiedzieli o co się świat kłóci .
… Dziwny był mój stosunek do dowódcy plutonu . Od początku miał moje nieograniczone zaufanie ,później bardzo go polubiłem . Traktował nas niesłychanie poważnie. Mimo młodego wieku , frontowy oficer , który potrafił w nieegzaltowany sposób opowiadać swoje wojenne przygody.
… W każdą sobotę po zajęciach zajeżdżały na szosę przy szkole chłopskie wózki .
Panie podchorąży , jadziem ?
I wyelegantowany cuduś z braku innego środka lokomocji jechał furmanką na dworzec. W Warszawie na dworcu Wileńskim brało się już dryndę lub taksówkę . W niedzielę po południu na stacji w Ostrowi znów czekały furki.
… Zacząłem na soboty i niedziele wyjeżdżać na przepustki do Warszawy . W pierwszym rzędzie do teatru .
… Bardzo też lubiłem przesiadywać w kawiarniach. Było to coś odmiennego od koszar i atmosfery w jakiej na co dzień żyłem .
… Chodziliśmy już ubrani w eleganckie mundury oficerskiego kroju. Dostaliśmy też szasery oficerskie i sztyblety.
… Tańczyć umieli wszyscy , bo już od początku obowiązywały lekcje tańca . Były to zajęcia przymusowe.
… W lutym zaczęły się sławne zimowe ćwiczenia .
… Pełny rynsztunek ,ślepa amunicja , dwie zmiany bielizny ,koce . Plus żelazna porcja jedzenia i chleba . Wszystko to na własnych plecach.
Ruszyliśmy wczesnym rankiem szosą na Zambrów . Trzydzieści parę kilometrów. Domaszerowaliśmy tam po ledwo wyjeżdżonym śniegu przed wieczorem . To był ciężki zimowy marsz .
… Nocowaliśmy w zambrowskiej Szkole Podchorążych Rezerwy. Oni , jako nasz przeciwnik , z kawalerią i artylerią wymaszerować mieli dzień przedtem.
…Na drugi dzień o świtaniu ruszyliśmy w ogólnym kierunku na Knyszyn. Rzecz prosta , zeszliśmy natychmiast z szosy i pogrążyliśmy się w lasy . Lasy , polany , przesieki . Maleńkie wsie. Śnieg kopny . Mróz nie istnieje , bo przyzwyczaja się człowiek do każdej temperatury , a nam w dodatku jest gorąco od wysiłku. Wkrótce zdejmujemy kominiarki , a potem rękawiczki. Pod koniec dnia walę się w śnieg pod płotem jakiejś chałupy i natychmiast zasypiam.
….Gospodarz zaprasza mnie i paru kolegów do chałupy. Chałupa podlaska , straszna bieda . Babina gotuje nam mleko . Dla niej będzie to poważny zarobek . Potem przygląda się nam i konkluduje ,, Panowie , to nie takie zwyczajne wojsko , takie wszystko czyste panowie ". Śmiejemy się.
Po paru minutach idziemy dalej . Wszystko to nieco ogłupia , ale jest w tym trochę emocji .Nocujemy w następnej wiosce po strychach i stodołach . W kupie na słomie jest nam wystarczająco ciepło . Ogrzewanych lokali po drodze nie przewidziano.
Rano dowiadujemy się , że kuchnie nie doszły . Gdzieś się zaplątały . Dopiero w omówieniu ćwiczeń dowiedzieliśmy się , że to było zaplanowane. Ćwiczenia wytrzymałości na głód . Obiad też nie doszedł .
Po południu rozwinęliśmy się do natarcia . Głęboki śnieg nie ułatwiał posuwania się . Widocznie rozjemcy orzekli , że natarcie było skuteczne , bo po dojściu do lasu , uformowaliśmy się znowu w kolumnę . Wieczorem na postoju rozkaz zezwalał na zjedzenie żelaznej porcji , bo kuchnie znowu nie przyjadą . Otworzyliśmy puszki z konserwą i zjedliśmy ją na zimno , bo ognia nie wolno było palić. Chleba już nikt nie miał.
Zatrzymujemy się wieczorem na dużej polanie . Nie idziemy już dziś dalej , tutaj będziemy nocować. Batalion wystawia wartowników. Zdejmuję koc z plecaka , owijam się nim do pasa i kładę na wznak położywszy pod głowę plecak . Zasypiam z punktu i nie odczuwam żadnego chłodu . … Przenocowaliśmy jak eskimoskie psy . W śniegu.
… Tak minęło kilka wyczerpujących dni . Przeszliśmy zamarzniętą Narew i doszliśmy do wsi Wyszowata . Tutaj , kiedy grzebaliśmy się w kopnym śniegu w natarciu na bardzo szerokim froncie , trąbka ogłosiła koniec ćwiczeń .
… Tego dnia , po obiedzie zjedzonym w lesie ruszyliśmy w dalszą powrotną drogę do Zambrowa. W pierwszej przerwie marszu czekał na nas płk Bociański ze sztabem . Pułkownik był zadowolony , roześmiany i powiedział nam , że spisaliśmy się świetnie.
… W Zambrowie nocowaliśmy po prywatnych domach na strychach .Nazajutrz wyruszyliśmy do Ostrowi Mazowieckiej.
… W Ostrowi długa kąpiel pod prysznicem , czyszczeni broni i cztery dni urlopu . Prezent od komendanta za dobre wyniki ćwiczeń.
… Znienacka przyszła wiosna i zmieniła koszary w park. Przed nami stanęło widmo końcowych rocznych egzaminów.
… Ćwiczenia stawały się intensywniejsze i bardziej urozmaicone.
… Pod Brokiem ćwiczyliśmy przeprawę przez rzekę . Marsz do miejsca przeprawy był cudowny. Piękna pogoda i nie za gorąco . Ale pod drodze złapał nas tak ulewny deszcz , że przemokliśmy do suchej nitki. … Kiedy przyszliśmy nad rzekę , kazano nam się rozebrać, związać ubrania , sprzęt i broń w jeden wielki węzeł i tak przechodzić . Moja kompania poszła na pierwszy ogień. Zaczęliśmy się śmiać i ruszyliśmy na drugi brzeg, nie zdejmując ubrań ani butów.
… Potem pozwolono nam się wykąpać . Pluskaliśmy się w kryształowo czystej wodzie Bugu dość długo , by odwlec operację wciągania na siebie mokrej bielizny , drelichów i butów. Ale żywy , kilkunastokilometrowy marsz wysuszył na nas ubranie całkowicie.
… Rzecz zrozumiała , że i tutaj zajmowałem się teatrem. Zmusili mnie do tego koledzy , którzy pamiętali mnie z korpusu od tej strony. A więc i tu zorganizowaliśmy wielką rewię . W wytwornym fraku prowadziłem konferansjerkę , tańczyłem a nawet śpiewałem . Nie arie operowe , tylko przeboje rewiowe. Na program składały się jak zwykle :skecze , monologi i przygadywanie widzom. Ale za Bociańskiego było to w zwyczaju i nikt się za nic nie obrażał … Zawadzki zorganizował chór . To już nie była moja domena , ale należałem do niego , bo dawało to okazję do występów , a zatem do wyjazdów. Parę razy występowaliśmy z wielkim i znanym chórem Lachmana. Trzy razy więc śpiewałem na wielkiej scenie operowej . Pan Lachman dyrygował wtedy swoim chórem i dwustu podchorążymi . Brzmiało to potężnie i wyglądało imponująco . Chór Lachmana we frakach , a my w szaserach. Bociański życzył sobie , żeby nasze przedstawienia były pokazywane także w Różanie .
… Dwa razy w tygodniu wyświetlano w kinie jakiś film . Szkoła sprowadzała je po wygraniu ich w Warszawie . Były między nimi i bardzo frywolne , nigdy nie zdarzały się dokumentalne.
… Nie lubiłem strzelania . Potwornie się zawsze nudziłem , a samo strzelanie mnie nie pociągało . W Ostrowi strzelnica do strzelań szkolnych była pod nosem , ale na strzelania bojowe szło się 12 km na Grądy.
Wykłady skończyły się i cała szkoła pomaszerowała na strzelanie do Czerwonego Boru .Był to wielki poligon , cały w lasach , niedaleko Zambrowa. W Czerwonym Borze mieliśmy odbyć strzelanie pojedynczym cekaemem i pełną baterią , zbiorowe strzelanie z broni ręcznej i artyleryjskie.
… Zajęcia dzienne ograniczały się tylko do strzelań . Nie było wykładów ani egzaminów. Całe popołudnia mieliśmy wolne . Spędzaliśmy czas na gadkach i śpiewaniu . Nudziło się . Wreszcie przemarsz do koszar w Ostrowi i ogłoszenie wyników.
Bractwo odnosiło mundury do krawców , żeby zmienić naszywki na sierżanckie. Ale nie wszyscy . Część została plutonowymi do przyszłego roku.
… Teraz na nasz rocznik spadły wszystkie obowiązki społeczne. Redakcja pisma , teatr itd. Rzecz prosta byłem w tym zaangażowany.
A nauki w tym roku było sporo. Mieliśmy już za kilka miesięcy stać się pełnoprawnymi oficerami. Tyle , że stosunek wychowawców do nas nieco się zmienił. Otrzymaliśmy więcej swobody …..
… W listopadzie szkoła podchorążych piechoty obejmowała wartę w Belwederze . W rocznicę powstania listopadowego . Uroczystość zaczynała się przy Grobie Nieznanego Żołnierza , po czym maszerowaliśmy do dawnych koszar w Łazienkach.
… Zaczęły się powoli przygotowania do promocji . Kazano sobie zamawiać długość szabel , które mieliśmy otrzymać . Potem przyjechali krawcy . Z najlepszych warszawskich firm Ewigkeit i Bracia Senator . Obmierzli nas na wszystkie strony.
… Szykowano nam ślubną wyprawę .Walizy ze świńskiej skóry , kilka zmian bielizny , skarpetki , woda kolońska , lakiery balowe z pół ostrogami , długie buty , bryczesy , długie zielone spodnie i wszystko co potrzebne do służby, a więc mapnik , lornetkę i pistolet. Trzeba było spruć wszystko z mundurów podchorążackich , przyszyć gwiazdki , zmienić patki na oficerskie i byliśmy gotowi .
Teraz jeszcze egzaminy pozdawać i po kłopocie . Największa loteria była z ostatnią lokatą . Ryzyko polegało na tym , że można było dostać ostatnią lokatę albo wybyć ze szkoły nie kończąc jej. Ostatnia lokata dostawała od kolegów prezent , na który składali się wszyscy, na przykład patefon i 60 płyt.
Pierwsza lokata dostawała od prezydenta złotą szablę z odpowiednim napisem. Prócz tego były jeszcze pierwsze lokaty kompanijne i w plutonach.
… Nie zastanawiałem się dotychczas , dokąd pójdę . Myślałem po prostu o służbie w jakimkolwiek pułku i snułem ambitne plany o Wyższej Szkole Wojennej. Chciałem się uczyć .
… A co z wojskową karierą ? Gdyby nie wojna skończyłbym Wyższą Szkołę Wojenną i awansowałbym grubo przed czterdziestką co najmniej na podpułkownika .
… Wojna sprawiła , że jestem niczym , cywilem .
Dodatek .
Sławomir Lindner ( 1913 – 1982 ) urodził się w Nagórnej Wsi pod Kołem w rodzinie szlachecko– inteligenckiej . Ojciec Zygmunt Lindner był inżynierem architektem. Matka Helena pochodziła zamożnej rodziny szlacheckiej Rokossowskich herbu Glaubicz .
Rodzice zamieszkali w Koninie.
Ukończył Korpus Kadetów w Rawiczu . W latach 1930 – 1933 był słuchaczem Szkoły Podchorążych Piechoty w Komorowie koło Ostrowi Mazowieckiej.
Podane wyżej teksty są jego wspomnieniami z tego okresu.
Zawodową służbę żołnierską rozpoczął w 55 Poznańskim Pułku Piechoty w Lesznie.
Po kilku latach służby w tym pułku już jako porucznik był przeniesiony ,, za wesołkowatość " do 16 Batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza w Sienkiewiczach niedaleko Dawidgródka .
Na wiosnę 1939 r. przybył do Batalionu KOP ,, Hel ".
Po kapitulacji , okres niewoli spędził w obozie jenieckim dla oficerów w Woldenbergu . Ten trudny okres w życiu swoim i kolegów spędzał czynnie organizując przedstawienia teatralne i rzeźbiąc. Po wojnie był aktorem cenionym przez publiczność i kolegów za walory towarzyskie.
Wykładał w warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej .
Rzeźbił i z powodzeniem zajmował się pisarstwem.
Zofia Kucówna
Zatrzymać czas
P.P. Dom Książki , Warszawa 1995, str. 283 i 284
Pamiętam doskonale Żydów z małego miasteczka , Ostrowi Mazowieckiej , a ściślej , ni to wioski , ni osady garnizonowej – Komorowa. Tu znajdowała się Szkoła Podchorążych Piechoty o pięknych tradycjach Podchorążówki z czasów Królestwa Kongresowego, której elewem był Piotr Wysocki . Szkoła ta była do 1926 roku w Warszawie , dopiero po przewrocie majowym Piłsudski zesłał ją do małego grajdoła , ponieważ lojalnie stanęła w obronie prezydenta Wojciechowskiego.
Wokół koszar i domów wojskowych rodzin , rozłożyli swoje domostwa i handlowe interesy Żydzi.
Byłam ,, chałupiarą ", jak nazywano mnie w domu. Lubiłam wałęsać się po cudzych domach , mądrzyć się i gościć .
Zapuszczałam się nawet na ulicę Kolejową i dalej .Zaglądałam też do domów żydowskich. Pociągała mnie egzotyka tych domów , tak bardzo inna od naszych.
Pamiętam doskonale Żydów w chałatach , z grajcarkami ( pejsy WS )przy uszach ,w jarmułkach na głowie . Kobiety żydowskie w rudych perukach . Dzieci o cudownych , jak zbyt mocno palone migdały oczach. Ich świat inaczej pachniał . Ich domy miały inne dusze. Ich Bóg przemawiał innym głosem. Nawet miłość rodziców była inna niż naszych. Wydawała mi się zbyt słodka , lepsza , natrętna . Pociągał mnie ten świat przez to , że choć krzykliwy i hałaśliwy , był bardzo tajemniczy i działał na wyobraźnię .
W pamięci mojej został jako kolor . Rembrantowski monochromatyzm . Brązowa czerń z blaskiem świec.
W 1939 roku , kiedy świat żydowski pękał i walił się Matka od wysiedlonych Żydów kupiła kozę . Szaroburą kozę , która została oddana pod opiekę memu bratu . Co on biedny z nią przeżył ! Nie była posłuszna , buntowała się , bodła , tęskniła za światem z którego została zabrana , nie rozumiała naszego języka. Dzieci , mimo protestów dorosłych , nazwały ją ,,Żydówką " To była jedyna żywa istota w naszym Komorowie , która mogła bez strachu nosić tę nazwę i ocaleć. ,, Żydówka żyła z nami pod jednym dachem , dawała dziwnie słodkie , pachnące ziołami mleko i powoli stała się nierozerwalną wartością naszego domu.
Dramat narodu żydowskiego na razie nie docierał do mnie , tak jak nie docierał dramat okupowanej sterroryzowanej Polski.
Moją Ojczyzną był dom , Matka , Ojciec , Babka , Rodzina . To była bezpieczna i wolna Kraina.
Świadomość zagrożenia przyszła w Krakowie. Ulica dostarczała nieustannych napięć.
Dodatek
Ojciec autorki był w okresie międzywojennym zawodowym żołnierzem . Jako sierżant a potem podchorąży pełnił funkcję szefa kompanii w Szkole Podchorążych Piechoty w Komorowie k/ Ostrowi Mazowieckiej. W tymże Komorowie w domu dziadków ( ze strony matki ) mieszkała Zofia do ok. 1942 , kiedy rodzina przeniosła się do Krakowa.
Zofia Kucówna urodzona w 1933 r w Warszawie . Aktorka występująca w sztukach dramatycznych , komediowych i monodramach . Znana z ról filmowych i telewizyjnych .
Napisała wspomnienia : Zatrzymać czas 1990 i Zdarzenia potoczne 1993 .
[ z ] Uniw. Encykl. Powsz. PWN .
Stanisław Truszkowski
Mój wrzesień
Wspomnienia z kampanii 1939 r.
Wyd. LSW, Wyd. IV , Warszawa 1971, str. 44 – 51
… Około południa stanęliśmy w Małkini. Stacja przyjmowała wiele transportów i musieliśmy czekać na wolną rampę .
Chodząc wzdłuż wagonów przeglądałem baterię. Wszystko było raczej w porządku .Polowa kuchnia wydawała obiad , jezdni nosili koniom wodę w płóciennych wiadrach.
Wtem trębacz podał nakazany przez pułkownika sygnał : ,, Dowódcy do mnie ". Skierowałem się więc w stronę wagonu osobowego , znajdującego się w środku transportu. Szedłem właśnie wzdłuż wagonów gdy usłyszałem warkot silników.
Podniosłem głowę : trzy dwumotorowe szare samoloty wolno nadciągnęły wzdłuż toru . lecąc na wysokości 500 – 600 metrów.
Gdzieś pod lasem zaterkotały serie karabinów maszynowych , z torów huknęło parę pojedynczych strzałów. Jednocześnie rozległy się pomieszane krzyki : ,,Nie strzelać , to nasze łosie " ..,, Strzelać to Niemcy ". Zapanowała konsternacja . Podbiegłem do platformy , na której stały dwa moje cekaemy z 1915 r. Karabiny były załadowane, obsługa stała przy nich bezradnie , patrząc w niebo . Nikt nie znał sylwetki dornierów i nie umiał ich odróżnić od łosi. Ja również. Dorniery napływały od tyłu , głucho dudniąc . Wkrótce były tuż nad nami. Huki naszych czterdziestek z baterii artylerii przeciwlotniczej zlikwidowały wszelkie wątpliwości.
– Tak ! Tak ! Tak ! – szereg czerwono rudawych obłoczków wykwitł tuż przy samolotach .
– Strzelać ! – krzyknąłem do obsługi , która zagapiona w niebo , jak urzeczona oglądała nieznany fenomen .
Mój rozkaz nie odniósł jednak skutku . Kapral podobnie jak i strzelcy , pełnym zdumienia wzrokiem wodził to po mnie , to po niebie , na którym działy się tak niezwykłe rzeczy .
– Strzelać – krzyknąłem po raz drugi , podbiegając do karabinu ustawionego na przeciwlotniczej podstawie z wycelowaną w niebo lufą. W tym momencie jeden z dornierów wykonał dziwne wahnięcie na skrzydło i gwałtownie skręcił w prawo , zniżając lot i przechylając się na prawy bok. Dwa pozostałe rozpoczęły prawie pionowe wdrapywanie się do góry . Teraz ze wszystkich stron rozległy się serie z karabinów maszynowych. Zaczęły strzelać i moje elkaemy. Trafiony dornier , opadając na skrzydło spływał na linię horyzontu. Trzeba było uciszać rozszczekane karabiny maszynowe , które jak niesforne psy po przejściu dziada przez opłotki ciągle jeszcze ujadały.
– Przerwij ogień ! – krzyczeli znowu wszyscy .
Dorniery wracały prawdopodobnie z bombardowania Warszawy i schodząc na mały pułap miały ochotę ostrzelać nasz transport z broni pokładowej. Odpędzone jednak ogniem naszych dział przeciwlotniczych , umknęły nie odważając się nas atakować.
Moja bateria wyładowała się bez dalszych przygód .
… Pod wieczór wymaszerowaliśmy z Małkini brnąc przez głębokie piaski . W ciszy zupełnej wlekliśmy się jak kondukt , noga za nogą . Sypki piasek tłumił każdy odgłos . Tonęliśmy w obłokach gęstego kurzu , przez który z trudem przedzierało się wątłe światło księżyca . Marsz trwał całą długą wrześniową noc. Dopiero rano stanęliśmy w Długosiodle, działa i tabory ukrywając w lesie podchodzącym tuż pod zabudowania wiejskie . Biwakowaliśmy pod osłoną sosen , we wsi poiliśmy tylko konie . Rano zaczęło się czyszczenie armat pokrytych grubą powłoką kurzu , uprzęży , broni i całego sprzętu. Kuchnia pojechała do Długosiodła , gdzie zadymiła w jakimś obejściu , gotując kawę. Na naszym biwaku nie wolno było palić ogni ani poruszać się po drogach. Otrzymaliśmy też surowy zakaz strzelania do niemieckich samolotów , zakaz rozmawiania przez radio , podawania sygnałów trąbką , śpiewania .
Nasz pobyt w lasach nad Narwią miał być utrzymany w zupełnej tajemnicy .
Drugi i trzeci września upłynęły podobnie . Bierna obrona przeciwlotnicza , zakaz ruchu w dzień. W nocy kompletny spokój .Z daleka dochodziły głuche pomruki nadciągającej z północy burzy . Odgłosy gwałtownej kanonady pod Mławą .
3 września po południu zostałem zawołany do radiostacji naszego dywizjonu . Stała ona bezczynnie . Radiostacjom dywizji , stojącym w rezerwie , nie wolno było się ujawniać . Nic nie stało na przeszkodzie w odbieraniu audycji polskiego radia , czy też stacji zagranicznych. Radiostację otaczała grupka rozgorączkowanych żołnierzy , gestykulujących i prowadzących urywane rozmowy . Jeden z oficerów rezerwy słuchał audycji niemieckiej z Wrocławia i co parę chwil tłumaczył majorowi Pietrzakowi nadawane wiadomości. Podszedłem bliżej , major Pietrzak odprowadził mnie na bok i powiedział , że Wrocław przy grzmocie fanfar i wiwatach nadał wiadomość o zajęciu przez Niemców Krakowa i Częstochowy i o klęsce naszej armii w Borach Tucholskich. Warszawskie radio podało fakt wypowiedzenia wojny Niemcom przez Anglię i Francję.
… Wciąż jeszcze nadchodziły transporty oddziałów naszej dywizji , które opuściły Wilno 2 i 3 września. Były one bombardowane kolejno w Grodnie , Białymstoku , Łapach , Czyżewie , Małkini i Ostrowi . Mimo zniszczeń na torach i w budynkach stacyjnych strat w transportach właściwie nie było.
…..Tymczasem co dzień , od samego rana , liczne eskadry bombowców ciągnęły z Prus Wschodnich , gdzieś na południe . Ciężko warczały motory obładowanych samolotów , idących na wysokości 800 – 1000 metrów.
Trzeciego września ustał zakaz strzelania do samolotów . Z wielu stron trzeszczały teraz długie serie karabinów maszynowych piechoty . Nie stwierdziłem żadnej reakcji ze strony tak napastowanego lotnictwa niemieckiego . Przeciwnie , obserwowałem całkowitą nieskuteczność gęstych zapór ogniowych . Niemieckie eskadry powracały w południe , lecąc nieco wyżej , ich motory pracowały lżej i ciszej. Po południu zaczynał się drugi rejs ciężko obładowanych bombowców. Wracały między godziną 17 a 18.
Wszystko szło jak w zegarze . Szło , niestety przeciwko nam .
Tak staliśmy wzdłuż Narwi i Bugu , jako chwilowo bezczynny odwód Naczelnego Wodza . Na dalekim przedpolu nasze wojska , rozwinięte wzdłuż długiej linii frontu północnego , przyjmowały już pierwsze ciężkie uderzenia wroga.
Obrona frontu północnego powierzona była trzem grupom wojsk .
Na wschodzie , wzdłuż Narwi i jej dopływu Biebrzy , stała uszykowana obronnie Samodzielna Grupa Operacyjna ,, Narew ". W skład tej grupy wchodziły : Suwalska Brygada Kawalerii , 18 Dywizja Piechoty , Podlaska Brygada Kawalerii i 33 Rezerwowa Dywizja Piechoty . Dowodził generał Młot – Fijałkowski .
Zachodni odcinek obrony , wzdłuż rzeki Mławki , obsadziły oddziały 20 Dywizji Piechoty . W lewo aż po Brodnicę , rozciągała się przesłona Nowogródzkiej Brygady Kawalerii .W prawo , pod Chorzelami , stała Mazowiecka Brygada Kawalerii . 8 Dywizja Piechoty stała za dwudziestą . Dowodził generał Przedżymierski .
Na styku obu tych armii, pod Różanem i Wyszkowem , stała grupa operacyjna ,, Wyszków ", do której należała 1 Dywizja Piechoty Legionów oraz 41 Rezerwowa Dywizja Piechoty . Obie pod dowództwem generała Kowalskiego .
1 września o świcie na polskie północne skrzydło ruszyła 3 armia niemiecka .
Lotnictwo nieprzyjacielskie od pierwszego dnia wojny panowało niepodzielnie w powietrzu. Polskie oddziały , bezbronne wobec lotnictwa ponosiły poważne straty . Przewagę na lądzie miały tu niemieckie wojska pancerne -Dywizja Pancerna "Kempf".
Od 3 września rozpoczął się ruch odwrotowy polskich oddziałów.
str. 106 – 112
Nad wieczorem przyszedł rozkaz zwijania stanowisk i marszu na Wyszków , gdzie mieliśmy przekroczyć most i bronić Bugu .
…Weszliśmy w obszar dużych lasów państwowych , maszerując początkowo jakąś drożyną , a później według kompasu skierowaliśmy się na wschód przez dukty leśne .
…..O zmroku wyszliśmy z lasów na pola , za którymi już widać było miasto . To Wyszków . W niewielkim promieniu widać było gęste , ciemnobrązowe chmury , leniwie rozciągające się po polach .
Paliły się jakieś składy . Może nafta lub smoła .
Dopiero teraz zauważyliśmy , że wszystkie biegnące do miasta drogi zajęte są przez rzekę ludzi , koni i wozów .
Wszystko to szło bez przerwy , nie zatrzymując się i nie zachowując odstępów. Wozy jechały po dwa , jeden obok drugiego .
….W to wszystko powtykane jakieś kompanie piechoty , tabory wojskowe . Polami ciągnęły wychodzące z lasów szwadrony kawalerii.
…Do Wyszkowa wjechaliśmy mając drogę oświetloną pożarami budynków. ….Na ulicach miasta ludzki potok , który widzieliśmy po drodze , zmienił się w rwącą i burzliwą , pełną zatorów powódź .
Było jasne , że nasze czoło złożone z jeźdźców zostanie rozbite przez wynurzające się z bocznych uliczek wozy , a kolumna porwie się i pogubi. Kazałem działonowym jechać z tyłu za baterią , kasując zupełnie odstępy. Za nami posuwały się jeden za drugim zaprzęgi z jaszczami i armatami .
..Wołaliśmy bez przerwy – Prawa wolna , prawa wolna !
Tak wparliśmy się w nurt uchodźców i rozbitków , ciągnąc do mostu .
Nagle przed nami przeszkoda. Stoi kolumna sanitarna Mazowieckiej Brygady Kawalerii , wioząca rannych spod Mławy i Przasnysza . Stoi , nie mogąc przepchać się przez zator , który powstał na skrzyżowaniu ulic. Podjechałem do oficera z ręką na temblaku. Jak umiałem najoględniej wytłumaczyłem mu , że uzyskamy jedyną szansę wyciągnięcia ich z kolumny , jeżeli ja utoruję drogę , a oni ruszą tuż za moimi armatami .
Kawalerzysta poruszył spieczonymi wargami mówiąc wolno :
– Wy idziecie w bój , macie przed nami pierwszeństwo. My już zrobiliśmy swoje !
Traf mi dopomógł . Oto zamajaczły przed nami czołgi , które również dążyły do przeprawy .
Krzyknąłem szybko komendę : Stępa , marsz !
Ruszyliśmy tuż za ostatnim czołgiem .
… Minęliśmy tak kolumnę sanitarną , salutując naszych rannych kolegów. Z żalem patrzyliśmy z Hullejem na ten obraz . Wozy z poboru , rzadko dwukonne , wymoszczone słomą. W tym barłogu leżą lub siedzą ranni , trzęsąc się na bruku lub wybojach . Parę dni temu nałożono im opatrunki , dziś brudne , z zaciekami zakrzepłej krwi . Od kilku dni nie myci , spragnieni , w widocznej gorączce . Jadą do polowego szpitala . Wielkie nieba , gdzie oni znajdą ten szpital ?
Tak minęliśmy Wyszków .
…Bateria nasza zajęła stanowiska ogniowe na skraju lasu , mając w pobliżu baterie pierwszą i drugą .
Po południu objąłem punkt obserwacyjny na południowym brzegu Bugu .
Most na Bugu został wysadzony .
Nieprzyjacielskie patrole wkroczyły do miasteczka …
Dodatek
Autor wspomnień kapitan Stanisław Truszkowski był zawodowym oficerem , dowódcą 3 Dywizjonu Artylerii w 1 Dywizji Piechoty Legionów .
Wojciech Żukrowski
Dni klęski
Wydawnictwo MON, Warszawa 1979, Wydanie XII , str.160 – 174.
(Wydarzenia dzieją się około 10 września 1939 r. Żołnierze polscy opuścili linie obrony Narwi i cofają się dla wykonania rozkazu zorganizowania obrony na Bugu)
Most kolejowy na Bugu już wysadzono.
Wierzchołki zatopionych przęseł wyglądały ze zmarszczonej fali. Kanonierzy gromadą posiadali nad brzegiem. Nowosad zsunął ciężki hełm, powiew wstający od rzeki stroszył mu włosy zlepione od potu. Tabory powoli nadciągały.
– No i co teraz poczniemy? – zafrasował się Tomik. – Chyba poszukam łódki... – Saperzy gdzieś bród wytyczyli – powiedział krzywiąc się Górnicki. –– Prom nie nastarczy na przeprawę, ale się trudno dopytać.
– Tylko spokojnie, chłopaki. – Podchorąży westchnął. – Przecież oprócz naszej głowy jeszcze ktoś tam myśli, tam – pokazał na topole po drugiej stronie – szykuje się obrona, wojska będzie ćma, wszystko zamaskowane, tak im łatwo nie pójdzie.
– Dałby Bóg, panie podchorąży, bo już człowieka gniewa taka wojna.
Siedzieli porozwalani na jałowym, gęsim pastwisku. Wypoczywali po uciążliwym marszu. Za nami były przedmieścia Małkini Niebieskawa woda płynęła szparko, pobrużdżona żyłami nurtu. Suche kłaczki pian bielały gęsto.
– Kto umie pływać?
– Tak prawdę mówiąc – Górnicki zaśmiał się –
to człowiek nie kaczka... A i kaczce nie każą zasuwać z karabinem i granatami.
– Jakby człowiek wiedział, że gdzieś tam w środku będzie się mógł nogą podeprzeć, to można ryzyk--fizyk... Ale zawsze lepiej broń i ubrania przeholować w jakiejś balijce.
– Nawet nie próbujcie tutaj przejścia – powiedział ułan prowadząc konie do pojenia. – Na moich oczach sześciu się utopiło, łódka poszła pod fale, a ich, bo się jeden drugiego czepiał, zniosło w tamto żelastwo, wessało do dna. …
– Nic tu nie wydumamy – mruknął Tomik – trzeba się ruszyć... Poszukamy przeprawy albo rozejrzymy się za noclegiem.
Wstawali niechętnie. Między opuszczonymi domkami kręcili się taboryci. …
Było ciepłe, jesienne popołudnie. Antoni poprowadził gromadkę wzdłuż torów, ku rumowiskom strzaskanej stacji. W klarownym powietrzu, w tej chwili nie skażonym żadnym szumem, sterczały opalone kominy, jak przewrócony namiot walał się pogięty blaszany dach; Poczuli gorzki swąd pogorzeli, woń, która ich będzie prześladować. Świeżo wydeptaną ścieżką przez zagon lebiody, zwarzonej od upału, gęsiego mijali głębokie leje. Tor, dźwignięty do góry wybuchem, jak drabina prowadził ku obłokom.
Gromady żołnierzy przesuwały się między domami, przepadały w sadach . …
Skręcił w najbliższą furtkę. Między krzewami stał parterowy domek. Mimo dnia czerwone okiennice na głucho były zamknięte. Minął studnię z kołowrotem, z przewróconego wiadra piły wróble.
– Tu nocujemy? – zapytał gruby kanonier z hełmem przytroczonym do pasa. – O cholera! Już tu ktoś przed nami gospodarzył!
Weszli na werandę oplecioną dzikim winem. Na parapetach dojrzewały ciężkie od słońca pomidory. Drzwi w głąb domu stały otworem, w pokojach panował nieład. …
– Wolę już spać pod gołym niebem – powiedział Górnicki. – Wyrywajmy na ogród.
Za szopą rozciągał się spokojny sad, pociemniałe drzewa, a górą pierwsza różowość obłoków. Utrudzeni żołnierze szli ciężko za podchorążym. Powyciągali z domu materace i ułożyli się pod werandą. Napychali się łapczywie pomidorami. Pozdejmowali hełmy. Zapiszczała korba, porozbierani do pasa zlewali sobie karki, parskali w chłodnych bryzgach. Mały kapral usiadł na schodach, oparł głowę o słup, szkarłatny język dzikiego wina ściekał mu aż na ramię. W milczeniu palili papierosy. Gdzieś za domem spływały gromady uchodzących, turkotały wozy, grzmiała po bruku kłusująca bateria. Przechodziły obce formacje, nieufnie wymieniano kryptonimy, trudno się było dopytać o cel i kierunek marszu. Nieznani oficerowie zaglądali na podwórze, ale przekonawszy się, że wśród wypoczywających nie ma ich żołnierzy, wymykali się szybko, zbywali zatroskanych kanonierów wzruszaniem ramion.
– Wszyscy mówią – żalił się gruby kanonier – że aby na drugą stronę się dostać, a zaraz nas na odpoczynek poślą. Za Narwią jest siła, całe dywizje stoją... Myśmy już swoje zrobili. …
– Coś trzeba postanowić, nie można tak czekać. –
Wstaje. – Posiedźcie tutaj, chłopcy-– uspokaja kanonierów – pójdziemy z kapralem Tomikiem zasięgnąć języka. Tylko się nie rozłaźcie, żebyśmy się nie pogubili.
Długo błąkali się po ulicach między gromadami nadciągających żołnierzy, wozami uchodźców. Na próżno czekali rozkazów, jakiejś rozsądnej wskazówki. Dokąd iść? Co ze sobą począć? ...
Dodatek
Pisarz Wojciech Żukrowski ( 1916 – 2000) był w kampanii wrześniowej podchorążym artylerii. Przetworzone literacko przeżycia z tego okresu opisał w wydanej w 1952 r książce ,,Dni klęski ". Przedstawił bohaterstwo i tragizm prostego żołnierza broniącego swej ziemi . Książka ta wzbudziła zainteresowanie wielkich rzesz czytelników . O tematyce wojenno – okupacyjnej są też jego opowiadania ,, Z kraju milczenia " i powieść ,, Skąpani w ogniu '.
Pisał również powieści psychologiczno – obyczajowe ( Kamienne tablice , Plaża nad Styksem , Zapach psiej sierści ) reportaże i opowieści z Wietnamu i Laosu , scenariusze filmowe i utwory dla dzieci.
Felicjan Majorkiewicz
Dane nam było przeżyć
Wyd. PAX , Warszawa 1972, str. 40 – 67
Około godz. 15 ( 8 września 1939 ) brygada gen. Kmicic – Skrzyńskiego ruszyła na Ostrów Mazowiecką.
Szwadron kolarzy , posuwający się , w straży przedniej , o zmroku zajął zabudowania przy stacji kolejowej Ostrów M. Wkrótce jednak pod naporem Niemców , musiał się wycofać.
Siły główne brygady spóźniły się , minął moment zaskoczenia . Dowódca brygady nie zaryzykował nocnej walki w celu opanowania Ostrowi M.
W związku z tym Podlaska Brygada Kawalerii przeszła na nocny postój do rejonu na wschód od Ostrowi .
Wczesnym rankiem następnego dnia gen. Kmicic – Skrzyński zamierzał wykonać całością brygady koncentryczne uderzenie na miasto .
W tym czasie gdy Podlaska Brygada Kawalerii przechodziła na postój , czołowe elementy niemieckiej 1 Brygady Kawalerii osiągnęły Brok , nie napotykając żadnego oporu na lewym brzegu Narwi .
Niemcy wykorzystali dzień 8 września do przeprowadzenia szerokiej akcji w luce różańskiej . Rano oddziały 12 Dywizji Piechoty zajęły Ostrów Mazowiecką , a w ciągu dnia Dywizja Pancerna "Kemp" została skierowana z rejonu Różana również na Ostrów M.
… Około godziny 7,30 w dniu 9 września mjr Wróblewski przywiózł do miejsca postoju dowódcy Samodzielnej Grupy Operacyjnej ,,Narew " w folwarku Michałki rozkaz ze sztabu Naczelnego Wodza …
Rozkaz ten na wstępie podawał położenie 41 i 33 Dywizji Piechoty pomiędzy Wyszkowem i Małkinią na linii Bugu oraz 1 Dywizji Piechoty i Mazowieckiej Brygady Kawalerii – dalej na zachód . Jednostki te miały tworzyć organizacyjnie grupę pod dowództwem gen. Kowalskiego , z zadaniem utrzymania linii Bugu , a jeżeli to okazałoby się nie możliwe – opóźniania w kierunku na Sokołów – Siedlce. …
Około godziny 10 dowódca SGO ,,Narew " powziął decyzję przeprowadzenia odwrotu i osiągnięcia jak najszybciej rejonu Biała Podlaska – Brześć. …
18 Dywizja Piechoty miała rozpocząć odskok o zmroku , natomiast zgrupowanie kawalerii miało osłaniać południowe skrzydło dywizji .
W tym czasie gen. Młot – Fijałkowski posiadał już wiadomości o zajęciu przez nieprzyjaciela Ostrołęki , opuszczonej przez 42 Pułk Piechoty i Ostrowi M.
Równocześnie z rozpracowaniem decyzji dowódcy SGO ,, Narew , zredagowany został rozkaz do gen. Kowalskiego , który awizował włączenie jego grupy do składu SGO ,, Narew "i nakazywał wycofać się do rejonu Bielska Białej.
…..O zmroku 9 września Suwalska Brygada Kawalerii rozpoczęła marsz do rejonu Koskowo – Rząśnik ( na północny zachód od Ostrowi M. ), który osiągnęła przed świtem . Prawie jednocześnie z akcją 71 Pułku Piechoty , uderzyła w kierunku na Piski , wychodząc na tyły i stanowiska Dywizji Pancernej ,, Kempf . Walka trwała do południa ( 10 września ). Natarcie polskie osiągnęło pełny sukces , zmuszając Niemców do ucieczki przez Sokołowo za Orzyc . Na polu walki nieprzyjaciel pozostawił dużo sprzętu bojowego .
….Dnia 10 września około godz. 3 oddział wydzielony pod dowództwem gen . Aleksandra Hertela w składzie 1/71 pp z kompanią z III / 71 pp i baterią artylerii , uderzył z rejonu Szabły Stare na grupę bojową DP ,, Kempf ", którą zaskoczono w momencie wymarszu ze wsi Jakać na południe . Walka trwała około trzech godzin .Zdobyto Jakać , wyrzucając Niemców za rzekę Ruż . Wzięto jeńców i wiele sprzętu wojennego.
…Cechą charakterystyczną polskiego działania w rejonie Jakaci było to , że natarcie 71 Pułku Piechoty i Suwalskiej Brygady Kawalerii były akcjami samodzielnymi , bez wspólnego dowodzenia. Obie te jednostki nawiązały ze sobą łączność dopiero po zwycięskim boju.
… W tym czasie gdy nieniecka 12 Dywizja Piechoty wkraczała do Ostrowi M. , w którym to rejonie znajdowało się już gros Dywizji Pancernej ,,Kempf " i 1 Brygady Kawalerii , rozpoczęła się już walka z częścią polskiej 33 Dywizji Piechoty na lewym brzegu Bugu. Podlaska Brygada Kawalerii stała w lesie na wschód od Ostrowi ( w rejonie Kalinowa ) bez styczności z nieprzyjacielem . Łączności przewodowej z SGO ,,Narew " nie było. Utrzymywano ją jedynie dorywczo przez oficerów łącznikowych.
Dowódca Podlaskiej BK zamierzał początkowo rano 9 września uderzyć kawalerią i zaimprowizowanym oddziałem piechoty majora Strubla z 5 Pułku Ułanów na Ostrów M.
Jednak na wiadomość uzyskaną od ludności , że Niemcy przeprawiają się pod Brokiem , zmienił decyzję i postanowił uderzyć na tę miejscowość i zniszczyć most.
Około godziny 12 brygada wyruszyła w dwóch kolumnach z zadaniem zdobycia Broku przez działanie od wschodu i północy .
Dziewiąty Pułk Strzelców konnych z baterią zabezpieczał tyły brygady w lasach na południowy wschód od rejonu Bieli i od strony Ostrowi.
O zmierzchu rozpoczęła się walka o Brok.
Po opanowaniu wschodniej części miasteczka natarcie brygady utknęło. Nacierał właściwie 10 Pułk Ułanów z baterią 14 dak zamiast całości brygady. Gros sił ubezpieczało to działanie . Dowódca dowiedział się od ludności , że most został zniszczony . Niemcy przeprawiają się na pontonach .
W tej sytuacji około godziny 22 gen. Kmicic – Skarzyński powziął
decyzję zaprzestania walki i odwrotu w kierunku wschodnim .
Po marszu nocnym rano 10 września Podlaska Brygada Kawalerii , bez styczności z nieprzyjacielem , przeszła na postój w rejonie Złotoria – Zaręby Kościelne.
… Dnia 10 września o godzinie 15 gen. Młot – Fijałkowski przybył do Radogoszczy – miejsca postoju 18 Dywizji Piechoty . Jednocześnie wpłynął do dowództwa meldunek o zajęciu Zambrowa przez oddział pancerny nieprzyjaciela .
Wiadomość ta wskazywała , że wojska niemieckie wchodzą na tyły SGO ,, Narew " i odcinają jej drogi odwrotu.
Gen. Młot – Fijałkowski zdecydował wykonanie odwrotu przez trzy wielkie jednostki i wydał następujące wytyczne :
W nocy zwinąć obronę Nowogród – rzeka Ruż i przejść :
– 18 Dywizja Piechoty do lasów Czerwony Bór , z tym , że 71 Pułk Piechoty jako odwodowy , przeprowadzi rozpoznanie na Zambrów .
– Suwalska Brygada Kawalerii przyjmie ugrupowanie do natarcia na Zambrów od południa.
– Podlaska Brygada Kawalerii zapewni osłonę akcji na Zambów od południa.
Była to próba otwarcia drogi w kierunku południowo wschodnim.
…..Odwrót wojsk , przemęczonych walką i marszami , pozbawionych normalnego zaopatrzenia , rozpoczął się w warunkach krytycznych , prawie beznadziejnych .
… W rezultacie wydanych rozkazów powstały dwa rejony walki : jeden pod Zambrowem , drugi na szosie z Zambrowa do Czyżewa .
… Reakcja Niemców w dniu 11 września na wysiłki 18 Dywizji Piechoty przebicia się spod Zambrowa na południe była bardzo szybka ,dążyli oni do otoczenia i zniszczenia dywizji .
… Dowódca 18 DP ze sztabem przybył rano do Łętownicy .
Dysponował tylko częścią oddziałów dywizji , znajdującymi się w bezpośrednim zasięgu jego dowodzenia : resztkami trzech pułków piechoty , częścią artylerii ( 18 dział ). Z pozostałymi oddziałami dywizji nie było łączności .
… Rozpoznanie stwierdziło , że Andrzejewo jest bronione przez Niemców. Rozpoczął się ostatni bój dywizji , który z przerwami trwał do świtu 13 września .
Oddziały polskie wciąż nacierały oraz odpierały kolejne przeciwnatarcia Niemców. Po zapadnięciu zmroku płk. Hertel zaimprowizował ostatnie , koncentryczne natarcie na Andrzejewo i osobiście je poprowadził . Nie był w stanie przedrzeć się przez potężny ogień artylerii i broni maszynowej . Na pole walki przybywały wciąż nowe oddziały niemieckie , zarówno od strony Ostrowi , jak i Czyżewa . Natężenie walki trwało do godziny 22 . Oddziały polskie zostały zepchnięte do płonącej Łętownicy . W oddziałach 18 DP brakowało już zupełnie amunicji .
Płk. Hertel poległ , walcząc na czele resztek dywizji . Wyczerpanie żołnierzy trwającymi bez przerwy siedmiodniowymi walkami było ogromne.Dnia 13 września około godziny 5 dowódca 18 Pułku Artylerii Lekkiej ppłk. Witold Sztark , ocenił , że zostało zrobione wszystko , czego wymagał obowiązek i honor żołnierza polskiego .
Wobec tego ,już w zupełnie beznadziejnej sytuacji wysłał parlamentariuszy .
Dodatek
Felicjan Majorkiewicz ps. "Iron" ( 1904– 1975 ) – podpułkownik dyplomowany.
Uczestniczył w kampanii wrześniowej. W czasie okupacji niemieckiej w Armii Krajowej , uczestnik powstania warszawskiego .
Wybrane publikacje: Narwik, 1957, Dane nam było przeżyć, 1972, Lata chmurne – lata dumne, 1983 [ z ] Wikipedii http//pl.
Heinz Guderian
Wspomnienia żołnierza
Wydawnictwo Bellona , Wydanie II , Warszawa 1991 .
Dowództwo grupy armii miało początkowo zamiar podporządkować mój korpus 3 armii generała Von Kuechlera i w ścisłej łączności z jej lewym skrzydłem skierować go z rejonu Orzysza przez Łomżę do natarcia na wschodni front warszawski. Uważałem, że ścisłe związanie mego korpusu z armią składającą się z piechoty jest sprzeczne z charakterem mego rodzaju wojsk. Przewidywałem, że uniemożliwi mi to wyzyskanie szybkości mych zmotoryzowanych dywizji i że wskutek naszego wolnego tempa posuwania się siły polskie zgromadzone wokół Warszawy uzyskają możność wycofania się na wschód i przegrupowania się na wschodnim brzegu Bugu do dalszego oporu. Zaproponowałem więc szefowi sztabu grupy armii, generałowi von Salmuthowi, aby korpus pancerny pozostawić pod bezpośrednimi rozkazami grupy armii i wprowadzić go do walki na lewo od armii von Kuechlera, przez Wiznę na wschód od Bugu w kierunku Brześcia, Dzięki temu wszystkie próby Polaków zorganizowania raz jeszcze trwałej obrony w rejonie Warszawy zostałyby zduszone w zarodku. Salmuth, a potem także generał pułkownik von Bock, wyrazili zgodę na moją propozycję. Otrzymałem odpowiedni rozkaz i udałem się do obozu ćwiczebnego Orzysz, zawezwawszy tam uprzednio oficerów łącznikowych dywizji dla odebrania rozkazów. Z mych dotychczasowych dywizji zatrzymałem na razie 3 dywizję pancerną i 20 zmotoryzowaną dywizję piechoty. 2 zmotoryzowana dywizja piechoty pozostała tymczasem odwodem grupy armii. Dwie jednostki, toczące już walki nad Narwią i na północ od Wizny, mianowicie 10 dywizja pancerna podporządkowana dotychczas armii von Kuechlera i świeżo sformowana ze starszych roczników forteczna brygada piechoty „Loetzen", przeszły ponownie pod rozkazy XIX korpusu".
9 września między godziną 2 i 4.30 rano wydałem w Orzyszu rozkazy dowódcom obydwu dywizji należących dotychczas do mego korpusu, po czym udałem się do miejscowości Korzeniste, 19 kilometrów na północ od Łomży, do mego nowego prawego sąsiada, generała von Falkenhorsta, dowódcy XXI korpusu piechoty, aby zorientować się w jego sytuacji i zapoznać się ze świeżo podporządkowanymi mi jednostkami. Przybyłem tam między godziną 5 i 6 rano, obudziłem kolegów i wysłuchałem sprawozdania z dotychczasowego przebiegu toczonych walk. Dowiedziałem się, że próba zdobycia Łomży we wstępnym boju rozbiła się o mężną obronę Polaków, a także z powodu niedostatecznego doświadczenia bojowego naszych żołnierzy!
XXI korpus utknął na północnym brzegu Narwi.
O godzinie 8 rano przybyłem do Wizny, gdzie zastałem sztab 10 dywizji pancernej, której dowództwo, wskutek nieszczęśliwego wypadku dowódcy dywizji generała Schaala, przejął generał Stumpff. Poinformował mnie on, że jego piechota, po sforsowaniu rzeki, zameldowała mu, iż zdobyła broniące tego odcinka betonowe schrony bojowe Polaków i toczy nadal pomyślne walki. Uspokojony co do sytuacji na tym odcinku, udałem się do brygady „Loetzen", która początkowo miała stanowić garnizon tej twierdzy lecz którą potem użyto w działaniach polowych, wprowadzając ją do walki podczas natarcia na umocnioną linię Narwi. Brygada i jej dowódca, pułkownik Gall, zrobili na mnie doskonałe wrażenie. Sforsowanie rzeki odbyło się pomyślnie i brygada przeszła do energicznie rozwijającego się ataku. Po zaaprobowaniu zarządzeń wydanych przez dowódcę brygady udałem się z powrotem do 10 dywizji pancernej.
Przybywszy do Wizny, stwierdziłem ku memu rozczarowaniu, że złożone mi rano meldunki o sukcesach piechoty 10 dywizji pancernej polegały na jakimś nieporozumieniu. Piechota wprawdzie przeprawiła się przez rzekę, lecz nie doszła do betonowych schronów bojowych nadbrzeżnej linii umocnień Polaków. W danej chwili nic się na tym odcinku nie działo. Przeprawiłem się tedy przez rzekę w poszukiwaniu dowódcy tego pułku piechoty. Nie udało mi się jednak odnaleźć jego stanowiska dowodzenia; również stanowiska dowodzenia batalionów były aż nazbyt dobrze zamaskowane. Znalazłem się na pierwszej linii. O czołgach dywizji ani słychu, ani dychu: znajdowały się one jeszcze na północnym brzegu Narwi. Wysłałem więc towarzyszącego mi oficera, aby je podciągnął. W pierwszej linii rozgrywała się jakaś niepojęta scena. Na moje pytanie, co się tu właściwie dzieje, odpowiedziano mi, że odbywa się luzowanie kompanii stojących na przednim skraju. Przypominało to raczej zmianę warty w czasach pokoju. O rozkazie do natarcia nikt tu nic nie wiedział. Obserwator dywizjonu ciężkiej artylerii kręcił się wśród piechurów, nie mając żadnego zadania. Nikt nie orientował się, gdzie znajduje się nieprzyjaciel; przed frontem nie prowadzono żadnego rozpoznania. Przede wszystkim kazałem więc przerwać to dziwaczne widowisko „luzowania" kompanii. Kazałem sprowadzić dowódcę pułku i dowódcę batalionu. Dywizjon ciężkiej artylerii otrzymał rozkaz rozpoczęcia ostrzału polskich schronów bojowych. Gdy zaś po jakimś czasie przybył dowódca pułku, udałem się wraz z nim na rozpoznanie przedniego skraju nieprzyjacielskiej obrony, przy czym wysunęliśmy się tak daleko do przodu, że znaleźliśmy się pod ogniem Polaków. Leżeliśmy tuż przed ich betonowymi schronami bojowy mi. Zastaliśmy tu dzielną obsługę niemieckiej armaty przeciwpancernej, która pod rozkazami swego dowódcy sama jedna atakowała przeciwnika. Z tego też miejsca rozpoczęliśmy nasze natarcie. Nie mogę zataić, że byłem bardzo oburzony wszystkim tym, co tutaj widziałem.
Powróciwszy nad Narew stwierdziłem, że pułk czołgów wciąż jeszcze znajduje się na północnym brzegu rzeki. Poleciłem więc dowódcy pułku jak najprędzej przeprawić się na brzeg południowy. Ponieważ most nie był jeszcze gotowy, czołgi musiały przeprawiać się na promach. Była już godzina 18, gdy natarcie nabrało należytego rozmachu i z nieznacznymi tylko stratami dało wyniki, które przy energicznym i celowym działaniu można było osiągnąć już przed południem.
Zanim udałem się do przeniesionego do Wizny stanowiska dowodzenia korpusu, wydałem kierującemu budową mostu na Narwi oficerowi saperów ustny i pisemny rozkaz zakończenia jej w przyspieszonym tempie, zaznaczając, że most jest pilnie potrzebny do przeprawy 10 dywizji pancernej, a w ślad za nią 3 dywizji pancernej.
Po przybyciu na stanowisko dowodzenia poleciłem przygotować rozkaz na dzień następny. W myśl tego rozkazu 20 zmotoryzowana dywizja piechoty miała przeprawić się przez Narew na prawo od 10 dywizji, a 3 dywizja pancerna – za 10 dywizją. Nocowaliśmy w Wiźnie, w nowo wybudowanej plebanii; dom nie był jeszcze wykończony i mieszkanie w nim było bardzo niewygodne, ale inne domy były jeszcze gorsze.
10 września o godzinie 5 rano pierwszym moim stwierdzeniem było, że most na Narwi, którego budowę ukończono o północy, został na rozkaz dowódcy 20 zmotoryzowanej dywizji piechoty znowu rozebrany. Zbudowano natomiast dla niej nowy most w miejscu położonym dalej w dół rzeki. Dla przeprawy dywizji pancernych pozostały więc tylko promy. Byłem zrozpaczony. Dowódca dywizji, którego oficer saperów nie poinformował o moim rozkazie, działał w najlepszej wierze. Teraz trzeba było czekać aż do wieczora, zanim zbudowano nowy most dla czołgów.
20 zmotoryzowana dywizja piechoty pod dowództwem generała Wiktorina toczyła tego dnia zacięte walki koło Zambrowa. Silne oddziały tej dywizji maszerowały na Bug w kierunku miejscowości Nur; na tę przeprawę przez Bug wysłałem przed nią szkolny batalion rozpoznawczy, który dotarł tam bez walk. 10 dywizja pancerna doszła do Brańska, stoczywszy po drodze wiele walk. Pod wieczór podążyłem za nią i nocowałem w płonącym Wysokiem Mazowieckiem. Sztab mego korpusu, który w godzinach wieczornych przeprawiał się przez Narew i podążał za mną, znalazł się po nastaniu ciemności w płonącej wsi na północ od Wysokiego Mazowieckiego, skąd nie mógł już dotrzeć do mego miejsca postoju, tak że noc musieliśmy spędzić osobno – dla wydawania rozkazów okoliczność wysoce niepożądana. Za bardzo się pośpieszyłem z przeniesieniem stanowiska dowodzenia, lepiej byłoby, gdybym tego wieczora pozostał jeszcze w Wiźnie.
Przedpołudnie 11 września zeszło mi na niecierpliwym oczekiwaniu przybycia sztabu korpusu Na południe od Zambrowa siły polskie zamierzające wycofać się z Łomży na południowy wschód ciągnęły ku szosie, którą marszem czołowym posuwała się 20 zmotoryzowana dywizja piechoty; była zatem w ciężkiej sytuacji. Dowódca dywizji postanowił zawrócić oddziały, które wysunęły się już do przodu w kierunku Bugu, i okrążyć oraz zniszczyć przeciwnika. Zwróciłem przeciw niemu także oddziały 10 dywizji pancernej. Tymczasem wśród 3 dywizji pancernej, posuwającej się na lewo od 10 dywizji, rozeszła się pogłoska, że mnie pod Wysokiem Mazowieckiem grozi okrążenie przez Polaków. 3 batalion motocyklistów zawrócił więc do Wysokiego, aby przyjść mi z odsieczą. Żołnierze i oficerowie bardzo się ucieszyli, gdy zobaczyli mnie w tej miejscowości stojącego przy szosie. Ten przejaw tak szczerze okazanego uczucia żołnierskiego koleżeństwa miał w sobie coś krzepiącego.
Jeszcze tej nocy sztab pozostał w Wysokiem Mazowieckiem.
12 września 20 zmotoryzowanej dywizji piechoty oraz przybyłym jej dla wsparcia oddziałom 10 dywizji pancernej udało się okrążyć Polaków koło Andrzejewa. 10 dywizja pancerna doszła do Wysokiego, 3 dywizja pancerna – do Bielska. Ja sam pojechałem z pierwszymi patrolami batalionów rozpoznawczych do Bielska, gdzie z pierwszej ręki otrzymałem od nich wiadomości o przeciwniku. Po południu widziałem się z mym synem Kurtem.
Sztab korpusu został przeniesiony do Bielska. 2 zmotoryzowaną dywizję piechoty, pozostającą dotąd w odwodzie grupy armii, znowu podporządkowano memu korpusowi. Otrzymała ona rozkaz połączenia, się z nim, maszerując przez Łomżę i Bielsk. Rozkaz zawierał zdanie: „Dowódca maszeruje na przodzie swej dywizji". Gdy jednak rano 13 września generał Bader, stosując się do tego rozkazu, wyjechał do przodu, mając ze sobą tylko stację radiową, natknął się między Brańskiem i Bielskiem na wojska polskie, którym udało się wydostać z okrążenia pod Andrzejewem, i musiał spędzić kilka przykrych godzin pod ogniem nieprzyjaciela. Dopiero gdy dzięki roztropności jego radiotelegrafisty zostaliśmy o tym powiadomieni, wybawiliśmy go z tej niebezpiecznej sytuacji. Również i ten epizod zawierał w sobie pewną naukę dla prowadzenia wojny „szybkimi wojskami".
Tego samego dnia Polacy otoczeni pod Andrzejewem poddali się. Dowódca polskiej 18 dywizji dostał się do niewoli. 3 dywizja pancerna doszła do Kamieńca. Prowadzono rozpoznanie w kierunku na Brześć. Wydany został rozkaz natarcia na tę twierdzę. Przez noc zostaliśmy w Bielsku.
Otrzymaliśmy wiadomości, że oddziały polskie doszły do słynnej Puszczy Białowieskiej. Pragnąłem jednak uniknąć walk leśnych, gdyż odciągnęłyby nas one od naszego głównego zadania – dotarcia do Brześcia – i związałyby znaczne siły. Poprzestałem więc na tym, że poleciłem zorganizować obserwację tego masywu leśnego.
14 września pododdziały 10 dywizji pancernej – z batalionu rozpoznawczego i 8 pułku czołgów – wtargnęły w strefę fortów twierdzy brzeskiej. Rozpocząłem z całym korpusem szybki marsz na Brześć, aby wyzyskać moment zaskoczenia. Noc spędziliśmy w Wysokiem Litewskiem.
15 września pierścień wokół Brześcia został zamknięty na wschodnim brzegu Bugu.
Dodatek .
Heinz Guderian ( 1888 – 1954 ) urodził się w Chełmnie nad Wisłą w rodzinie oficera Fredricha . Wspólnie z bratem wstąpili do szkoły kadetów. W 1914 r. uzyskał stopień porucznika , w 1915 kapitana , w 1938 generała majora . Był teoretykiem i organizatorem wojsk pancernych . Należał do czołowych dowódców Wehrmachtu.
W dniach agresji na Polskę dowodził XIX Korpusem Pancernym atakującym z terenu Prus. 27 października 1939 r. otrzymał Krzyż Rycerski . W wojnie z Francją a potem z ZSRR dowodził grupą pancerną . Po niepowodzeniach pod Moskwą był zdjęty przez Hitlera ze stanowiska .Funkcję generalnego inspektora wojsk pancernych pełnił w 1943 r. do lata 1944 , kiedy został szefem sztabu generalnego. 28 marca 1945 r. zdymisjonowany. Przebywał w niewoli . Pierwsze wydanie jego ,, Wspomnień żołnierza " ukazało się w Niemczech w 1951 a w Polsce w 1958 . Pisał dla pokrzepienia serc Niemców , starał się oczyścić Wehrmacht z zarzucanych mu zbrodni. Książka objaśnia wiele zagadnień z okresu II wojny światowej .
Jerzy Jabłonka
Chcieliśmy walczyć
[ z ] Wspomnienia chłopów z lat 1939 – 1948 .Tom p.t. Gotuj broń , Książka i Wiedza , Warszawa 1969 , str. 125 – 134 .
… Pierwszego września 1939 r rano słuchałem radia .Nagle po zakończeniu jakiejś melodii spiker objaśnił , że dziś o świcie wojska niemieckie rozpoczęły działania wojenne przeciw Polce.
Nie przebrzmiały jeszcze ostatnie słowa komunikatu , gdy powietrzem targnęły oddalone wybuchy . Rzuciłem słuchawki i wybiegłem z mieszkania w pole. .
Nad odległą o parę kilometrów Małkinią zauważyłem kilka samolotów .Powietrze drżało od huku a nad ziemią snuły się kłęby czarnego dymu .Niemieckie lotnictwo niszczyło stację i urządzenia kolejowe.
… Z każdym dniem pogarszały się wiadomości o sytuacji na frontach. Na drogach pojawiły się tłumy uchodźców . Spotykało się młodych mężczyzn w nie dopasowanych cywilnych ubraniach .
Byli to żołnierze polscy z rozbitych formacji , zdani na własne siły .
Zamieniali oni swe mundury na przypadkowe ubrania cywilne , chcąc w ten sposób uniknąć niewoli niemieckiej .
… W tym okresie w naszej okolicy nie było stałej linii frontowej . Za dnia był już we wsi wróg a nocą przechodziły grupy artylerii czy kawalerii polskiej w pełnym uzbrojeniu. Jeżeli oddziały polskie zatrzymywały się na krótki odpoczynek , ludność częstowała żołnierzy chlebem i mlekiem. Bywało , że wycofując się nie zabierali ze sobą całego ekwipunku , a często i broni . Miejscowa ludność skrzętnie wszystko uprzątała i chowała w różnych zakamarkach .
… Dnia 1 października 1939 r. do mojej wioski ( Nieskórza ) wkroczył pierwszy oddział wojsk radzieckich. Po ustaleniu granicy znaleźliśmy się na terenie Zachodniej Białorusi .Od hitlerowskiej okupacji dzielił nas tylko jeden kilometr pogranicza.
… Mieszkańcy miejscowości przygranicznych mieli obowiązek pełnić kolejno nocną wartę. W nocy z dnia 21 na 22 czerwca 1941 r. obowiązek ten przypadł mnie i mojemu sąsiadowi .
… Gdy robiło się coraz widniej , udaliśmy się do swoich domów , żeby się zdrzemnąć . Wokoło panowała cisza i zdawało się , że nic nie zakłóci tego budzącego się dnia .
W chwili , gdy przyłożyłem głowę do poduszki , rozłegły się pierwsze wystrzały i wybuchy pocisków . Zerwaliśmy się wszyscy wśród tej piekielnej muzyki i zaczęliśmy przenosić rzeczy z domu do kamiennej piwnicy. Kanonada artyleryjska trwała stosunkowo krótko . Jej bilans to trzech zabitych mieszkańców naszej wioski i kilka uszkodzonych budynków.
Zaraz pojawił się niemiecki samolot obserwacyjny. Z sąsiedniej wsi Smolechy , odległej dwa kilometry , dobiegał terkot karabinów maszynowych. Znajdował się tam posterunek straży granicznej oraz złożony z około trzystu osób wojskowy oddział roboczy.
Żołnierze radzieccy zostali zaskoczeni jak i my. Niemcy dobrze zamaskowali swoje przygotowania i zaatakowali zupełnie niespodzianie.
W pół godziny po pierwszym wystrzale od granicy ruszyły ku nam , na przełaj przez nie zżęte zboża , tyraliery niemieckiej piechoty . Wszyscy głośno rozmawiali , śmiali się i sprawiali wrażenie ludzi idących nie na wojnę , lecz na bal. Wyglądali na podchmielonych . Podczas gdy w naszej wsi byli już Niemcy , w Smolechach jeszcze przez dłuższy czas toczyła się bitwa.
… Po przejściu pierwszych oddziałów piechoty , nadciągnęły do wioski furgony i samochody zaopatrzeniowe. Pod wieczór jedne oddziały odeszły dalej na wschód , a na ich miejsce nadciągały nowe . W końcu wszystko się przewaliło i w naszej okolicy zapanowała względna cisza. Na drogach panował ożywiony ruch.
Po upływie kilku tygodni powstała na zdobytych terenach niemiecka administracja . Zaczynały się ciężkie dni okupacji.
Już w lipcu 1941 r. wstąpiłem w szeregi Armii Krajowej.
W początkowym okresie zajęliśmy się gromadzeniem broni i amunicji , kolportowaniem tajnych pisemek i innymi pracami przygotowującymi do walki z hitlerowcami. Pierwsze sztuki broni pochodziły z wojny 1939 r.
… Wielu z młodych członków organizacji nie miało pojęcia o konstrukcji broni ,ani o sposobach obchodzenia się z nią . Zorganizowaliśmy specjalne kursy , na których starsi koledzy , byli żołnierze armii polskiej , przekazywali nam wiadomości .
… Płynęły dni i miesiące . Wojna trwała i trudno było przewidzieć , kiedy nastąpi koniec. Codziennie wzmagał się terror wroga , ale jednocześnie narastał opór w okupowanym kraju. Mnożyły się partyzanckie oddziały , akcje sabotażowe.
W końcu maja 1943 r. przez naszą wioskę przeszedł oddział podchorążych AK , składający się z około dziesięciu ludzi . Zatrzymał się w Rabędach. Wiadomość o oddziale dotarła do Niemców. Wokoło Rabęd zaczęła gromadzić się żandarmeria z okolicznych posterunków . Wywiązała się walka , dwaj partyzanci zostali zabici . Reszta wycofała się przez Nieskórz do najbliższego lasu zwanego Dębniakiem.
… Po upływie kilku dni żandarmeria zaaresztowała całą rodzinę w której zatrzymali się partyzanci . Wszelki ślad po nich zaginął .
… Na sztucznej granicy panował ożywiony ruch przemytniczy . Różnica cen na artykuły żywnościowe i przemysłowe po obu stronach stwarzała sprzyjające warunki . Jedni przemycali zmuszeni koniecznością zaspokojenia swoich doraźnych potrzeb , inni trudnili się tym zawodowo .Najbardziej rozwinięty był handel zbożem .
Szły przez granicę na wschód podziemne pisemka takie jak : Biuletyn Informacyjny ,Polska Zbrojna , Rzeczpospolita i inne. Jednym z kolporterów tych pism był przedwojenny podoficer zwany ,,Małym ".Dniami i nocami przemierzał niezmordowanie trasę od Broku do Czyżewa z nielegalną bibułą .Przenosił także informacje i instrukcje dla okolicznych placówek AK.
Czasem przemyt się udawał , czasem nie. Ryzykowano nieraz ostatnim groszem , zdrowiem a nawet życiem .
… Latem 1944 r. zaczęły płynąć od wschodu wojska niemieckie .
Ludność pędzono do kopania szańców . Niewiele to pomogło i "niezwyciężone" armie cofały się pod ciosami Armii Radzieckiej i Ludowego Wojska Polskiego coraz dalej na zachód.
W ostatnich dniach okupacji , jako członek AK , spodziewałem się, że zgodnie z tym co nam wcześniej obiecywano , zostaniemy wprowadzeni do akcji przeciw ustępującym hitlerowcom . Niestety , tak się nie stało.
W drugiej połowie sierpnia 1944 r. z mojej rodzinnej wsi i okolicznych miejscowości wojska radzieckie wypędziły okupantów.
Daleka jeszcze była droga do całkowitego zwycięstwa i długa lista ofiar którymi trzeba było je okupić.
Dodatek
Jerzy Jabłonka ( 1923 – 2000 ) urodził się i mieszkał w Nieskórzu . Pracował stale jako introligator. Pisał wiersze i fraszki.
Ryszard Czarkowski
Zakola wojennej pamięci
Wyd. MON, Warszawa 1981.
Rozdział = Nadbużańskie opłotki =, str. 17 -33.
… W atmosferze pośpiechu i podniecenia , o wiele wcześniej niż zwykle rozjechaliśmy się z wakacji ( w Glinie ) do domów . Były ostatnie dni sierpnia , zbliżał się początek roku szkolnego .
W naszym miasteczku Bielsku Podlaskim , panował dziwny nastrój . Trwająca na dobre mobilizacja objęła również naszego ojca . Zmieniał się ustabilizowany światek , w którym niewiele się dotychczas działo .
Szesnastoletni chłopiec , wychowany w spokojnej urzędniczej rodzinie , nie mogłem pojąć konsekwencji rozwoju wydarzeń .
Ojciec pracował , matka prowadziła dom . Bardziej niż ojciec zajmowała się wychowaniem dzieci .Chodziła na wywiadówki , działała w komitecie rodzicielskim. Było nas troje : ja , o półtora roku młodszy brat Zdzisław i najmłodsza Wiesia , wyróżniana przez ojca jedynaczka .To właśnie mama wpajała nam poczucie patriotyzmu .
… Było jeszcze bardzo rano , kiedy mama wbiegła do naszego pokoju i z płaczem powiedziała – Dzieci , wojna !.
Niedługo potem miasteczko wstrząśnięte zostało wybuchami bomb lotniczych , które spadły obok stacji kolejowej. Powodowani chłopięcą ciekawością pobiegliśmy z kolegami za stację i na łące w pobliżu mostu kolejowego na Białce podziwialiśmy rozległe leje po bombach. Takie było moje pierwsze zetknięcie się z wojną 1939 r.
Następne dni potęgowały ogólny rozgardiasz w miasteczku. Od strony Białegostoku ciągnęły przez Bielsk Podlaski oddziały wojskowe z taborami oraz tłumy uchodźców , na wozach , rowerami i pieszo udających się w stronę Hajnówki i Siemiatycz.
Chyba 14 września do Bielska Podlaskiego wkroczyli Niemcy.
Posterunki i godzina policyjna zmieniły obraz spokojnego i nieco sielskiego dotąd miasteczka . Sklepy zostały zamknięte . W magazynie przy stacji kolejowej można było kupić sporo soli . Jak się później okazało towaru wielce poszukiwanego i łatwo wymienialnego.
Kiedy skromne zapasy domowe żywności były już na wyczerpaniu , wybraliśmy się ze Zdzichem do pobliskich wsi Augustowa i Łubinu Kościelnego. Zabraliśmy ze sobą sztućce w etui , biały obrus i pięć kilo soli. Handel zamienny się opłacił . Powróciliśmy z zapasem mąki i słoniny na kilkanaście dni.
Ten handlowy sukces nie zapewniał na dłuższą metę egzystencji czworga osób. Mama zdecydowała , że będzie lepiej jeżeli wyjedziemy na wieś do jej braci , którzy prowadzili parohektarowe gospodarstwo rolne . Zanim jednak do nich dotarliśmy , prawie trzy miesiące spędziliśmy we wsi Chmielewo pod Zambrowem u brata matki mego ojca.
Zima zapanowała już na dobre , gdy wybraliśmy się w dalszą wędrówkę. Gdy wyszliśmy na drogę we wsi Daniłowo , nagle zamajaczyły przed nami na śnieżnej bieli jakieś postacie . Doleciały nas obce , niemieckie słowa . Zamarliśmy w bezruchu . Niemiecki patrol służby granicznej widocznie coś zauważył , bo wystrzelona rakieta oświetliła pole. Trwaliśmy nieruchomo w zapadlinach śniegu, wyczekując odejścia patrolu. Niemcom nie chciało się gorliwie szukać i po chwili odeszli. Przebiegliśmy z grubsza odśnieżoną drogę Daniłowo – Żachy i dotarliśmy wreszcie do szosy Małkinia – Ostrów. Do Gliny , wioski moich dziadków , mieliśmy jeszcze pięć kilometrów. Osiągnęliśmy ją ostatkiem sił , nad ranem.
Nie przypuszczałem wtedy , że stanie się ona moim domem na cztery długie okupacyjne lata.
Do wojny znałem wieś tylko z letnich wakacji . Kojarzyła mi się wtedy z zapachem siana , wonią leśnego igliwia i żywicy . Leniwym wylegiwaniem się w słońcu na piaszczystej łasze nad rzeką . Z łódką ,, pychówką " z jakiej łowiło się ryby na Bugu . Jazdą na koniu , którego wuj prowadził za uzdę z pastwiska . Miałem w oczach sielski i nieprawdziwy obraz wiejskiego życia . Teraz mogłem poznać z bliska i dokładnie jego dzień powszedni .
Zagrody Gliny nie różniły się zbytnio od siebie . Dwu , trzyizbowe chaty słomą kryte ,rozkraczone ze starości stodoły , studzienne żurawie . Bliźniacze niemal obejścia , rozrzucone nie opodal drogi . Monotonny pejzaż płaskich pól i poletek poznaczonych miedzami . Zamknięty ścianami lasu i krechą leniwie płynącej rzeki. Urozmaicały go głębokie nadbużańskie wąwozy i rzeczne rozlewiska , które podsychały jedynie w środu upalnego lata.
Życie w wiejskich chatach zwyczajowo ograniczało się do izby kuchennej , niekiedy obszernej , z zapieckiem .
… U wuja Pawła zastaliśmy naszego ojca z opuchniętymi nogami . Do Gliny dotarł po cywilnemu , unikając niewoli .
… Wuj Paweł dał nam do zamieszkania jedną izbę. Ten nader skromny przydział nie był powodowany skąpstwem , lecz ciasnotą domu naszych kuzynów.
W Glinie nigdy się gospodarzom nie przelewało . Ziemia kiepska , poletka kuse . Podczas okupacji wioska zbiedniała i pełny brzuch był miarą bogactwa. Reszta dóbr doczesnych uchodziła za zbytek i zgoła pańskie fanaberie .
Początkowo Niemców widywaliśmy sporadycznie . W przymusowej asyście naszego sołtysa Szymona niemieccy wozacy zabierali we wsi siano i słomę dla koni. Później zaczęli pobierać duże kontyngenty i wówczas towarzyszyli im żandarmi.
W miarę spiętrzania się wynikających z okupacyjnego ucisku trudności , coraz mniej chętnym okiem spoglądali borykający się z biedą gospodarze na przygarnięte rodziny . ,,Miastowi ", którzy przychodzili na garnuszek nie wiadomo na jak długo , stawali się ciężarem . Zarysowało się więc nowe rozwarstwienie , zagrażające nie tylko zniszczeniem więzi rodzinnych , ale i poczucia solidarności w szerszym rozumieniu.
Chłopska zapobiegliwość nakazywała rezerwę wobec przybyłych . Zamiana ról w układzie : miastowi – wsiowi nieco imponowała tym ostatnim. Byli górą i niejednokrotnie dawali to odczuć.
… Niemcy każą sołtysowi Szymonowi wybrać we wsi ludzi do roboty na kolei i przy mostach .Kto ma to robić ? Wiadomo – miastowi i biedaki wsiowe. Argument mojej matki , że synowie prosto ze szkoły , że bardzo młodzi , nie przemówił do wyobraźni sołtysa .
Tak zaczęło się dla mnie całkiem nowe , okrutne i twarde życie. Codziennie rano – jeszcze przed świtem – mama gotowała mnie i Zdzichowi po pół litra zbożowej kawy i dawała w węzełku po kromce razowego chleba . Przed piątą pukał w okno któryś z Przywoźniaków .Potem szliśmy przez las pięć kilometrów do mostu warszawskiego czy siedleckiego. Odbudowywała je niemiecka firma z Królewca ,,Windschild und Langelott ". Kierowano nas też do robót prowadzonych przez warszawską firmę budowlaną ,,Oppman, Kozłowski i Rudzki" na torach w Małkini .
Tyrało się tam za blaszankę cienkiej polewki i pajdę czarnego chleba. Byłem niewyrośnięty , chudy , kanciasty i zawsze chodziłem głodny. Dozorca z warszawskiej firmy nie patrzył łaskawym okiem na ,, inteligenciaków z miasta " . Nigdy nie był z nas zadowolony . Szykanował nas dla zasady .
… Majster Jakub chodził zawsze ze szpicrutą i często walił nią, gdzie popadło swoich podwładnych. .Sam oberwałem nieraz po plecach , za co nienawidziłem szwaba serdecznie .
… W końcu kwietnia (1941 r) , wracając z pracy leśnym duktem , obserwowaliśmy , jak Niemcy zwożą masy materiałów budowlanych i stawiają obszerne baraki . Dowiedzieliśmy się , że podobne stawiają w lesie na linii Małkinia – Ostrów. Ludzie mówili , że to jakieś wojskowe przygotowania , bo obok baraków kopano szerokie doły , mogące pomieścić czołgi lub samochody . Kierunek działań wojennych mógł być tylko jeden – wschód.
… W maju zaroiło się od niemieckiego wojska . Na początku czerwca trudno było pokazać się w lesie , bo zewsząd przepędzały posterunki Wehrmachtu.
Dopiero 18 czy 19 czerwca majster Jakub nakazał nam pozostanie w domu aż do odwołania.
W kilka dni później jeszcze dobrze się nie rozwidniło , gdy rozległ się przeraźliwy huk dział. Ludzie w panice zaczęli wynosić z domów węzełki z najpotrzebniejszymi rzeczami . Całe rodziny kryły się w opróżnionych o tej porze roku kopcach po kartoflach.
Mniej więcej po godzinie działa umilkły . Koło południa przez wieś przechodzili niemieccy piechurzy chwaląc się , że ,,Russland Kaput ". Te złowieszcze słowa zdawały się być prawdziwe . Już następnego dnia widzieliśmy w Małkini radzieckich jeńców. Wszystko wskazywało na to , że radziecki front załamał się na skutek całkowitego zaskoczenia .
Już po trzech dniach sołtys nakazał nam powrót do pracy przy moście. Po drodze spotykaliśmy konwojowanych przez Wehrmacht jeńców.
W Małkini utworzono przejściowy obóz jeniecki . Mieścił się między ulicą Brokowską a szosą do Ostrowi.
… Po pewnym czasie hitlerowcy użyli jeńców z obozu w Małkini do pracy na torach , plantowaniu skarp przy linii kolejowej i przy mostach. Wtedy znacznie łatwiej było kontaktować się z nimi. W kieszeniach ich ,, gimnastiorek " i ,,szyneli " znikały pozostawione przez nas zawiniątka z chlebem i machorką .
… O słynnym z okrucieństw obozie jenieckim w Grądach k/ Ostrowi początkowo wiedzieliśmy niewiele. Później , po pierwszych przymrozkach, śpiący na gołej ziemi i zdesperowani nieludzkim traktowaniem jeńcy decydowali się na ucieczki całymi grupami .
W zaroślach nad Bugiem spotykaliśmy wycieńczonych zbiegów.
Byliśmy świadkami pościgów za zbiegłymi jeńcami .
… Większość gospodarzy była przychylnie nastawiona do zbiegów i przychodziła im z pomocą karmiąc i ukrywając przed pościgiem.
[ Autor tych wspomnień był przez kilka miesięcy do 29 lipca 1942 r więziony w obozie pracy Treblinka I . Z grupą więźniów pracował przy mostach w Małkini . Po zwolnieniu wrócił do poprzedniej pracy . Po aresztowaniu grudniu 1942 r wuja Benedykta (zamordowany w Majdanku) uzyskał zwolnienie z pracy w firmie niemieckiej do zajęcia się jego gospodarstwem ]
…..Gdy wuja aresztowano , stało się jasne , że sami musimy prowadzić gospodarstwo i zaopiekować się jego kilkuletnią córką Wiesią.
Antoni Jaźwiński , przyjaciel wuja , uczył mnie posługiwać się pługiem , robić podorywkę , redlić ziemniaki , kosić , siać z płachty . Robić to wszystko co składa się na pracę rolnika.
… Jeździłem kasztanką do wywózki drzewa z lasu , które transportowałem do tartaku w Ostrowi . Praca wykonywana z nakazu sołtysa , była egzekwowana na równi z kontyngentem .
Na kilka dni przed ucieczką Niemców ukryłem kasztankę w gęstwinie nadbrzeżnej olszyny . Niestety , ostatni uchodzący przez Glinę hitlerowcy zabrali mi ją. Brak ulubionej klaczy zmącił nieco ogromną radość z ucieczki Niemców.
… Dwudziestego szóstego sierpnia (1944 r )rano , gdy już dobrze słychać było głuchy łomot frontu , Niemcy podpalili stojące samotnie , z dala od zabudowań wiatraki .
… Raniutko dnia następnego , zjawili się , obchodząc pola minowe nad Bugiem , radzieccy zwiadowcy z pepeszami . Po południu do wsi zajechały ciężarówki ciągnące działa . Przestano się obawiać , że Niemcy mogą jeszcze wrócić.
… Na początku września przyjechali wozem żołnierze w polskich mundurach i rogatywkach z orzełkami bez korony. Porozklejali na stodołach Manifest PKWN . Na jednym z podwórzy wyświetlili film o polskiej armii powstałej w ZSRR . Część mieszkańców wsi odnosiła się do nich z nieufnością .
… Oblegani przez młodych żołnierze wyjaśniali ,że każdy może być przyjęty do Wojska Polskiego .
Nie czekając na improwizowaną dopiero mobilizację , zgłosiłem się i ja na ochotnika do tego nowego wojska .
Pragnienie odwetu za zbrodnie , upokorzenia i ogromne krzywdy było wtedy najnaturalniejszym odruchem …
Dodatek
Dalsze losy autora . Dowodząc plutonem pod Budziszynem zostaje ciężko ranny. Po wyleczeniu , rozstaje się z wojskiem . Przez dalsze lata pracy zawodowej był prawnikiem .Mieszkał w Warszawie i Ostrowi M. Aktywnie działał w ZBoWiD . Żył w latach 1923 – 2007 .
Apolinary Kropiwnicki
Szczęście w nieszczęściu .
Fragmenty wydarzeń z mego życia w okresie II wojny światowej 1939 – 1945 .
Nakładem autora. Ostrów Mazowiecka 2000.
… Po kilkunastu ofiarach represji okupanta , na terenie Ostrowi w pierwszych dniach września 1939 r , przez kilka tygodni panował w mieście względny spokój .
Okupant organizował administrację miasta i powiatu . Wydano i rozklejono różne nakazy i zakazy . Każdy taki ,, Bekantmachung " kończył się zawsze ostrzeżeniem , że kto nie posłucha zarządzenia zostanie aresztowany , uwięziony albo skazany na karę śmierci .Życie mieszkańców miasta toczyło się monotonnie ale pod ciągłym strachem , co przyniesie dzień jutrzejszy.
Na granicy niemiecko – rosyjskiej , na szosie zambrowskiej , kilometr za miastem , było ustawione oficjalne przejście graniczne . Rosjanie przepuszczali chętnych do przekroczenia granicy z Generalnej Gubernii na teren Republiki Białoruskiej. Byli to przeważnie Żydzi.
… Tymczasem rankiem 9 listopada 1939 w mieście , przy ul. 3 Maja w piętrowym żydowskim domu , naprzeciw ratusza , wybuchł pożar. Początkowo nikt nie wiedział jaka była przyczyna pożaru. Dopiero kiedy wojsko nie pozwoliło gasić pożaru Ochotniczej Straży Pożarnej i mieszkańcom , którzy zgłosili się do pomocy , zaczęło to być podejrzane. … Tego dnia okupanci obwieśćili publicznie , że pożar spowodowali Żydzi.
Przez cały dzień trwały aresztowania Żydów , którzy nie zdążyli uciec czy ukryć się .
… W dniu 11 listopada Gestapo utworzyło kolumnę z aresztowanych Żydów , którą pod konwojem odprowadzono do lasu nad wykopane doły.
… Kiedy doprowadzono ich na miejsce kaźni , rozpoczęto egzekucję , w której zginęło , jak się przypuszcza około 600 osób. Była to pierwsza masowa egzekucja na terenie naszego miasta .
… W pierwszych dniach listopada władze okupacyjne zarządziły rejestrację oficerów , którzy powrócili z frontu . Pod tym pretekstem aresztowano wielu z nich i wywieziono do Działdowa , Norymbergi i innych oflagów.
… W ostatnich dniach kwietnia ( 1940 r. ) otrzymałem z Arbeitsamtu ( Urząd Pracy ) kartę na roboty przymusowe do Rzeszy. Wyjazd pierwszym transportem z naszego miasta 8 maja. Po kilkakrotnej , burzliwej rozmowie z rodzicami , postanowiłem nie jechać . Należało się jednak gdzieś ukryć , przynajmniej na pewien czas , dopóki nie minie pamięć o mojej rejteradzie. Dwa dni przed terminem transportu , mój Tata pojechał rowerem do Broku i poprosił Mamy siostrę , ciocię Kazię Giźińską i jej męża Leona o azyl dla mnie. Chętnie się zgodzili .
… W domu okazało się , że moja Mama przeprowadziła rozmowę z pracownikami Urzędu Pracy. Moja karta osobowa , z adnotacją o wysłaniu do Prus , znikła z ewidencji . Założono mi nową kartę z jednoczesnym poleceniem jak najszybszego znalezienia pracy i zgłoszenia do Urzędu . Wtedy Tata nawiązał kontakt z przedsiębiorcą budowlanym p. W. Lipińskim , który wygrał przetarg na budowę strażnic dla niemieckiej straży granicznej . Zostałem pomocnikiem ciesielskim zarejestrowanym w Urzędzie Pracy i na razie nic mi nie groziło .
… Przez zimę przesiedziałem w domu a na wiosnę powinienem z powrotem pójść do pracy u p. Lipińskiego .
… W pierwszych dniach marca ( 1941 r.) przyszedł do mnie kolega Genek Groblewski , który pracował w Zarządzie Miejskim , mówiąc że są jeszcze wolne miejsca . Zachęcał mnie do złożenia podania . Tak zrobiłem i zostałem przyjęty. Załatwiłem w Urzędzie Pracy przerejestrowanie i rozpocząłem pracę w Dziale Administracyjno – Gospodarczym .
…..Za kilka dni , po rozpoczęciu pracy w nowym miejscu , Stacho Piątek poprosił mnie , żebym po obiedzie przyszedł do niego , bo chce ze mną porozmawiać . Na pytanie o co chodzi odpowiedział ,że to dłuższa sprawa i nie nadaje się teraz do omawiania . Kiedy znalazłem się u niego , porozmawialiśmy chwilę , jak to się mówi , o wszystkim i o niczym . Nie chcąc prowadzić dalszej rozmowy przy domownikach wyprowadził mnie przed dom , na ławeczkę. Zaczął kluczyć trochę o historii , o odwiecznych wrogach Krzyżakach , o obecnej napaści na Polskę , o represjach , wreszcie o konieczności walki z wrogiem. Nie tylko na froncie w regularnej walce , ale każdego dnia , w każdym miejscu. Zdziwił mnie ten , ciut przydługi wykład ale cierpliwie i z zaciekawieniem czekałem co będzie dalej . Wreszcie mój ,,wykładowca " wyznał z przejęciem , że jest członkiem konspiracyjnej organizacji , noszącej nazwę Związek Walki Zbrojnej i proponuje mi wstąpienie do tego Związku . Dowiedziałem się również , że należą już do niego wszyscy koledzy z naszego Działu . Tego dnia nic więcej nie powiedział . Przy pożegnaniu polecił mi utrzymanie naszej rozmowy w tajemnicy. Zapytał także czy się zgadzam na jego propozycję wstąpienia do organizacji . Kiedy to potwierdziłem , powiedział , że w niedługim czasie zostanę wezwany do złożenia przysięgi.
… W tym czasie działalność różnych organizacji konspiracyjnych integrowała się i zwiększała swoje szeregi.
… W pierwszych miesiącach 1942 r na skutek dekonspiracji , nastąpiły aresztowania w Ośrodkach Obwodu ,, Opocznik " w Czerwinie , Goworowie , Wąsewie i Długosiodle . Z aresztowanych ponad 60 osób , ok. 40 nie powróciło z obozów koncentracyjnych . W końcowych dniach maja i pierwszych czerwca fala aresztowań nie ominęła i miasta Ostrowi. W nocy z 26 na 27 maja hitlerowcy dokonali jednego z największych aresztowań w mieście .
… Mimo ciągłych represji i aresztowań , ruch oporu stale powiększał swoje szeregi . Z niektórych rodzin członkami było po kilka osób. I tak na przykład z Ostrowi : Bejnowie – ojciec i dwaj synowie , Golankowie – ojciec i dwaj synowie , Jaskowie – ojciec i dwaj synowie , Krypowie – ojciec i trzech synów , Płońscy – trzech braci , Radwańscy – czterech braci.
…..W moich wspomnieniach zachowała się pamięć o jednym z więźniów obozu Treblinka I , skazanym za niedopełnienie obowiązku służbowego . Był to R. Słowikowski , wysiedlony z poznańskiego inżynier rolnik , przedwojenny oficer Wojska Polskiego . Władał biegle językiem niemieckim . Był kierownikiem gospodarstwa rolnego tzw. Liegenschaftu w Trynosach i członkiem konspiracji . Na jesieni 1942 r. wynajął do kopania kartofli za mało kobiet. Na początku października wyskoczył mróz i trzy hektary ziemniaków zmarzło w gruncie . Takiego niedbalstwa Niemcy nie tolerowali . Za trzy hektary ziemniaków , 3 miesiące Treblinki , w najtrudniejszym do przeżycia okresie . Trzeba było konspiracyjnemu koledze pomóc przeżyć ten trudny dla niego czas.
Na początku listopada ,, Tatar " wiedząc ,że mam rower , spytał kto jeszcze z kolegów z konspiracji posiada taki wehikuł. Odpowiedziałem , że Stach Zawadzki .Polecił nam następnego dnia cieplej się ubrać i pojechać do p. Brzęczek , pracującej w Oddziale Rady Głównej Opiekuńczej . Otrzymaliśmy plecaki z paczkami żywności dla Słowikowskiego . Okazało się , że w betoniarni , oprócz więźniów pracowało wielu robotników z okolicznych miejscowości . Jednym z nich był S. Jakubik brygadzista ze wsi Wólka Okrąglik leżącej naprzeciw obozu Treblinka I . Był on członkiem konspiracji na terenie obwodu węgrowskiego . Mając stałą przepustkę do przekraczania bramy mógł dostarczać paczki na teren obozu. Te podróże z paczkami , zawsze obaj obywaliśmy ośmiokrotnie .
… Niemiec Reinchold Ekiert był w latach 1941-42 Starostą Powiatowym w Hrubieszowie w Dystrykcie Lubelskim G.G. . Dał się poznać jako zajadły wróg Polaków .
….Sąd Okręgowy AK wydał wyrok śmierci na tego kata ziemi lubelskiej . Dwukrotnie próbowano wykonać wyrok , lecz udało mu się wyjść cało z opresji . Wystraszyło go to jednak do tego stopnia , że złożył raport z prośbą o przeniesienie do innego dystryktu .
Prośba została przyjęta i tak trafił do Ostrowi Maz. Pracował niedługo jako starosta i nie można powiedzieć , żeby źle się zachowywał .
….. Jednak wywiad AK doniósł do Komendy Obwodu ,, Opocznik ", że uciekinier z Hrubieszowa , mający na sumieniu śmierć wielu Polaków urzęduje w Ostrowi . Wykonanie , aktualnego w dalszym ciągu wyroku , zostało zlecone obwodowemu plutonowi sabotażu i dywersji .
…. Nastąpiło to 25 maja 1943 r. o godz. 8 rano na głównej ulicy 3 maja – róg Miodowej .
…Powóz z rannym starostą dojechał co koń wyskoczy do starostwa , skąd sanitarka wojskowa przewiozła go do szpitala wojskowego w Komorowie .Próby uratowania mu życia okazały się daremne .
…Od tego dnia rozpoczęły się w mieście i okolicy represje . Aresztowano kilkadziesiąt osób i rozstrzelono w lesie koło wsi Guty Bujno .
….. W czasie zimy 1941-42 zimno i głód powodowały olbrzymią śmiertelność wśród jeńców radzieckich w obozie w Grądach a później w Komorowie .
….Zaczęły się częste i masowe ucieczki , które w tych twardych zimowych warunkach , łatwiej dało się przeprowadzić . Strażnicy , którym również mróz i wiatr dawały się we znaki , byli mniej czujni. Uciekinierzy rozchodzili się po okolicznych wsiach . Ludność karmiła ich , dawała cywilne ubrania i przeprowadzała dalej za granicę Generalnej Guberni , na stronę okupowaną przez Białoruską Republikę Rad.
Niemcy tropili uciekinierów i Polaków udzielający im pomocy . Co pewien czas przeprowadzali aresztowania mieszkańców wsi na terenie Puszczy Białej. W styczniu i lutym 1942 r ze wsi Fidury , Dybki , Udrzyn , Turzyn , Niemiry aresztowano i zesłano do obozów kilkadziesiąt osób .
…..Na przełomie 1943 -44 r powstał oddział partyzancki pod dowództwem por. Alfreda Wieczorka ,, Tatara ". Wobec ciągle narastających represji okupanta , z każdym tygodniem oddział powiększał swoje szeregi . W połowie 1944 r . liczył do 150 żołnierzy.
Dalszą działalność ,, Tatara " jako dowódcy 8 komp. III bat. 13 pp AK opisuję w następnych rozdziałach tego opracowania .
Dodatek
Apolinary Kropiwnicki ps. Samson, urodził się i mieszkał w Ostrowi Mazowieckej w latach 1924 – 2002 .
W połowie 1943 r przeniósł się z Magistratu do pracy w biurze Spółdzielni Rolniczo – Handlowej. Od stycznia do czerwca 1944 r uczył się w Szkole Spółdzielczości Rolniczej w Pszczelinie . Wrócił do Ostrowi i zgłosił się do oddziału partyzanckiego 13 pp AK zlokalizowanego w lasach koło Długosiodła . Uczestniczył w bitwach tego zgrupowania stoczonych z Niemcami pod Jarząbką i Pecynką . Po wkroczeniu wojsk radzieckich został wraz z kolegami wcielony do II Armii LWP. Przez kilkadziesiąt lat pracował w biurze Powiatowego Związku Gminnych Spółdzielni ,, Samopomoc Chłopska . W latach poprzedzających przejście na emeryturę był etatowym sekretarzem Wojewódzkiego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych w Ostrołęce.
Należał do najaktywniejszych działaczy ZBoW i D w Ostrowi Maz.
Jerzy Bauer
My z Ósmej Kompanii
Wydawnictwo autora . Ełk 1995
Ujawnienie i rejestracja, str .193 -197
Żołnierze naszej Ósmej Kompanii , którzy wyszli cało z walk partyzanckich ( pod Jarząbką i Pecynką ,WS ) , utrzymują ze sobą stałe kontakty .Serdeczne więzi stale się zacieśniają. O wszystkim co nas dotyczy i co może nam zagrażać , informujemy się nawzajem błyskawicznie. Ta łączność sprawia , że wiemy wszystko o ,, Tatarze ". Mamy możliwość śledzenia losów osób wcześniej internowanych. Wiemy już ,że zatrzymywani są ujawnieni członkowie ruchu oporu spoza naszego oddziału.
Dowiadujemy się , że w Lublinie znajduje się dowództwo I Armii Wojska Polskiego , której związki weszły do walki z Niemcami już na terenach Polski , że tworzą się zalążki II Armii WP.
Dziś spotykamy ,, Tatara " jadącego wojskowym łazikiem w towarzystwie oficerów radzieckich .Jest przy pistolecie . Na ręce świeży , staranie założony opatrunek . To nas nieco uspokaja . Mijając nas dyskretnie się uśmiecha , nie zdradzając się żadnym gestem .
Już wie , że ocalała reszta jego kompanii jest w Ostrowi .
Samochód wolno przejeżdża ulicami miasta . Wygląda to na jakąś demonstrację . Jakby chciano uspokoić nasze obawy o los porucznika .
Późnym popołudniem spotykamy się , jakby umówieni , przed domem państwa Płońskich .Podniecona dyskusja toczy się wyłącznie wokół naszej , nadal nie wyjaśnionej sytuacji.
Na drugi dzień po powrocie ( z lasu pod Pecynką ) , wychodzę aby spotkać się z kolegami , uzyskać dalsze informacje .W mieście niewielki ruch .Gdzie niegdzie cywil , częściej żołnierze radzieccy. Od czasu do czasu przeciągają kolumny samochodowe i pojedyncze pojazdy.
… Jeszcze dziś po południu dowiemy się od kolegów , że Radziecka Komenda Miasta zażądała od ,,Tatara " – ujawnienia się i rejestracji całej ocalałej reszty batalionu , a także nie walczących z bronią w ręku członków Armii Krajowej.
Jak donosi ,, poczta pantoflowa ", dowódca kompanii , uzgodnił , że odbędzie się to z ,, wolnej stopy ". Przed dalszymi decyzjami korzystać będziemy z urlopu na zregenerowanie podniszczonych organizmów.
W związku z tym rozkazał stawić się wszystkim ocalałym żołnierzom batalionu w dniu następnym o godzinie siódmej przed siedzibą Wojskowej Komendy Miasta , znajdującej się na przeciw spalonego browaru.
Rozkaz dociera do wszystkich . Ocalała reszta kompanii , w wyznaczonym czasie i miejscu stawia się na zbiórkę . Teraz dopiero możemy się policzyć. Z ostatniego stanu przed bitwą 121 żołnierzy , w bitwie pod Pecynką poległo 63 .
Ppor. ,, Tatar " zarządza zbiórkę w dwuszeregu . Pada komenda – Baczność ! Na prawo patrz ! . ,, Tatar " składa raport Wojennemu Komendantowi Miasta . Ten wita nas ciepło , chwali sprawność i potwierdza wcześniej dokonane ustalenia .
Do rejestracji zgłaszamy się kolejno . Odbiera ją oficer radziecki , przed którym rozłożone są częściowo wypełnione wykazy .
Po podaniu personaliów pada ,, grzecznościowe " pytanie – ,, co mam zamiar dalej robić ? ".
Znamy już wcześniej cel spotkania i sens pytań . Wszyscy zgodnie odpowiadamy , że chcemy nadal walczyć z Niemcami . To wyraźnie jest po myśli rejestrującego . Uśmiecha się i mówi , że oni nam to umożliwią .Zupełnie przypadkowo spotykamy w Komendzie znanego nam ,, Wacka " ( Wasyla Frołowa ) wchodzącego w skład plutonu radzieckiego w naszym oddziale. Zdumiewa nas , że nie podchodzi i wyraźnie nas unika.
Po dokonaniu czynności rejestracyjnych ponownie zebranie kompanii .Przedstawiciel Komendy oświadcza , że mamy urlop do 9 września 1944 r. W tym dniu o godz. 5 mamy się stawić na placu przed ratuszem , skąd wymaszerujemy do tworzącego się Wojska Polskiego w Lublinie .W żywność zaopatrywani będziemy po drodze . Nie należy zabierać żadnych bagaży osobistych , poza środkami higieny osobistej .
Udzielony urlop przekreślił nadzieję na dłuższy odpoczynek. Jesteśmy zawiedzeni i co gorsze – nadal nie pewni losu jaki nas czeka .Tym decyzjom towarzyszą najrozmaitsze plotki jak np. o ewentualnym wywiezieniu ,,na białe niedźwiedzie ".
W mieście pojawiają się plakaty z Manifestem PKWN , w którego treść nie wszyscy wierzą.
Przez kolejne dwa dni odwiedzamy swoich najbliższych i znajomych .
Wszyscy współczują , co nas wprowadza w jeszcze większe zafrasowanie.
Miasto niezależnie od zniszczenia przez Niemców , sprawia niemiłe wrażenie .Wczesnym popołudniem ulice wyludniają się – trwa nastrój przygnębienia. Brak jasności co do przyszłości znękanego wojną i okupacją społeczeństwa .
Opuszczamy miasto , pozostawiając rodziny , niekiedy w skrajnie trudnych warunkach materialnych. …
Dodatek
Jerzy Bauer, ps. Tobruk, urodził się w 1925 r. Ostrowi . Po szczęśliwym powrocie z wojny ukończył studia ekonomiczne. Przez dalsze lata mieszka w Ełku . Do przejścia na emeryturę pracował w wyuczonym zawodzie. Jako aktywny członek Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej uczestniczy w corocznych obchodach rocznic bitwy pod Pecynką.
Paweł Batow
W marszu i w boju
Wyd. MON , Warszawa 1978, str. 476 – 479
Przyczółek nad Narwią.
…..Czytelnik pamięta , że nasze natarcie rozpoczęło się 27 sierpnia po przegrupowaniu dwóch korpusów piechoty i Dońskiego Korpusu Pancernego na skrzydle 48 armii.
Wyobraźcie sobie : armia maszeruje z Broku wzdłuż Bugu ; z prawej strony 18 korpus , w środku 105 , a na prawym skrzydle 46 korpus. Czołgiści M .Panowa tworzyli grupę szybką . Nie można było ich wprowadzić natychmiast po przełamaniu obrony nieprzyjaciela. Niemal połowę stukilometrowej przestrzeni dzielącej nas od Narwi zajmuje leśny masyw. Dopóki nie przejdziemy przez te lasy , nie ma mowy o osiągnięciu tempa .
Wyłonił się problem – w jaki sposób przerzucić odwody szybkie na obszar operacyjny.
Na prawym skrzydle u Iwanowa , mało jest dróg i trudno przerzucić tam czołgi .Przed korpusem Erastowa wycofują się główne siły niemieckie , osłaniane przez artylerię przeciwpancerną , zaminowują dopływy Bugu. Dywizje 105 korpusu natrafiają również na silny opór , ale przed ich frontem istnieją lepsze warunki dla czołgów. Tam gdzie kończą się lasy , prowadzi szosa do Wyszkowa . Piechota pomoże i czołgi się przedrą .
W zorganizowaniu współdziałania rodzajów wojsk główną rolę odgrywa dowódca ogólnowojskowy. Do niego należy zespolenie wysiłków przydzielonych mu oddziałów i związków taktycznych oraz wsparcia , pokierowanie nimi dla osiągnięcia jednego celu.
Generał Aleksiejew był właśnie tego rodzaju dowódcą .
… Zamierzony manewr przewidywał następujące działania ; oddziały fizylierów na transporterach opancerzonych wzmocnione lekkimi działami i moździerzami , miały obejść ze skrzydeł i od tyłu niemieckie ariegardy , zniszczyć ich środki przeciwpancerne i w ten sposób otworzyć drogę kolumnom Korpusu Dońskiego.
Czołgiści , działając wraz z piechotą , ogniem i gąsienicami dobijają nieprzyjaciela na szosie i kolumnami przedzierają się do rejonu Powsinek – Ostrów. Na tej rubieży korpus rozwija się i nie czekając na dywizje piechoty rusza szybko nad Narew i zdobywa przyczółek. Piechota walczy nadal z pozostałymi na tyłach oddziałami nieprzyjaciela i w marę ich likwidowania nadciąga na pomoc czołgistom.
…Nasze rachuby nie zawiodły . Śmiały manewr korpusu pancernego pokrzyżował plany niemieckiego dowództwa . Uniemożliwił mu ściągnięcie głównych sił wycofujących się dywizji z międzyrzecza i zorganizowanie obrony na ,, wale narewskim".
5 września o świcie gen. Panow zameldował : ,, Sforsowaliśmy Narew . Pododdziały piechoty zmotoryzowanej walczą po drugiej stronie rzeki ".
Korpus Doński przedostał się na rubież wodną w dwóch rejonach : 17 brygada pod Pułtuskiem , 15 i 16 o dziesięć kilometrów bardziej na południe pod Karniewkiem.
Panow powierzył im zadanie uchwycenia niemieckich przepraw , ale nieprzyjaciel wykazał dostateczną czujność i – podkreślam – okrucieństwo wobec własnych żołnierzy . Nie przypuszczałem ,że hitlerowscy generałowie zdecydują się na taki radykalny krok i zniszczą przeprawy , gdy na naszym brzegu pozostała jeszcze masa ich wojsk .
Pod Pułtuskiem czołowy T – 34 był już na moście , gdy nagle rozległ się wybuch i czołg wraz z bryłami żelazobetonu runął do wody . Na wschodnim brzegu , pod Karniewkiem , dopadliśmy wycofujące się oddziały niemieckie . Na moście pełno było nieprzyjacielskich żołnierzy , dział , samochodów , furmanek , Czołgi , z desantami fizylierów ruszyły do ataku . Ale zaledwie pierwszy czołg dotarł do przeprawy , hitlerowskie dowództwo wysadziło most , nie szczędząc swoich żołnierzy. Razem z setkami Niemców zginęło 16 naszych fizylierów.
Nie udało nam się przerzucić czołgów z marszu przez rubież wodną . Formalnie rzecz biorąc , dowódca korpusu miał prawo zatrzymać swoje oddziały do nadejścia wojsk inżynieryjnych i piechoty.
Gen. Panow zdecydował się jednak na uchwycenie przyczółka siłami piechoty zmotoryzowanej. Dowódcy batalionów major Kobiakow i major Iwanow otrzymali zadanie : sforsować rzekę pod osłoną ognia czołgów.
Pierwsi rzucili się wpław przez rzekę komuniści . Za nimi – wszyscy , którzy umieli pływać . Tymczasem inne grupy żołnierzy rozbijały zdobyte pojazdy i naprędce kleciły tratwy . Za pierwszą grupą fizylierów przeprawiły się obsługi karabinów maszynowych i kilka batalionowych moździerzy.
W chwili forsowania na zachodnim brzegu broniły się pododdziały batalionów ochronnych nieprzyjaciela .Niemcy zaczęli spiesznie podrzucać odwody . Zanim te odwody nadeszły , gwardziści zdążyli posunąć się pół kilometra od rzeki .Szerokość przyczółka wynosiła 800 metrów. Rozpoczęły się kontrataki . Zmotoryzowana piechota przez pięć godzin toczyła nierówną walkę. ( do nadejścia posiłków ).
Dodatek .
Paweł Batow ( urodz. w 1897 r. ) generał radziecki w czasie II wojny światowej . Dowodził 65 armią w bitwach pod Stalingradem , Kurskiem , na Białorusi , wschodnich i północnych ziemiach polskich . W latach 1962 -1965 był Szefem Sztabu Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego . Wydanie polskie jego książki = W marszu i w boju = ukazało się w 1963 r. [ z ] Enc. Powsz. PWN , Warszawa 1973 .
Ficowski Jerzy
Wspominki... starowarszawskie
Czytelnik , Warszawa, 1959 .
Wikcia
Wikcia nie jest jedyna. Ale wraz z podobnymi sobie – ostatnia. Fach Wikciowy skończył się: zabrakło nauczycieli tej „profesji": nędzy, głodu, upokorzenia, krzywdy. Jaka to profesja? Ano zwyczajna do niedawna: zawód wyrobnicy wiejskiej, służki we dworze, popychadła do wszystkiego, harującej Wikty. Tak: Wikta. I nieważne, jak jeszcze, Wikta i już. Dwie sylaby wykrzykiwane przez „państwo" długie lata, imię brzmiące jak wyzwisko. W dzieciństwie, zupełnie już zamierzchłym, była jeszcze Wiktusią u matki, a potem stała się Wiktą, by na starość być Wikcią. To brzmi nieco cieplej, ale i co z tego? Młodość daleko. Starzy znajomi wiedzą, że Wikcia, ale mało kto wie, jak się pisze po ojcu. Wikcia też sądzi, że to wystarczy, bo drugiej Wikci nie ma ani w samych Zarębach Kościelnych, ani w okolicznych wsiach, jak: Brewki, Nienałty, Dadźbogi, Skłody, Kosuty i Zawisty, Kępiste czy Jasienica. Wikcia. A gdzie się rodziła? – Tam gdzie pies gnata nie doniesie – odpowiadała. Na tym kończą się jej zwięzłe dane personalne i biograficzne.
Kiedy spotkałem Wikcię ostatnio w Zarębach u moich dziadków, opowiedziała mi więcej o sobie. Smutne to zwierzenia o zawiedzionych nadziejach, o tragicznej rezygnacji i pogodzeniu się z losem, o tym, że pozbawiono ją nawet uczucia buntu, sprawiono, że nie potrafi już nawet sarkać na ciężkie jarzmo, które dźwigała całe życie. Ano – Wikcia jest już stara i schorowana, może więc lepiej dziś, że jakoś tam jest szczęśliwa i pewna, iż zaskarbiła sobie mnóstwo pośmiertnych łask. ...Ale poza nią, w przeszłości wlecze się i żyje w pamięci calutkie ciężkie życie.
Urodziła się Wikcia niedaleko, we wsi Wiśniewo, parafia Piski, na kresach Kurpiowszczyzny. Do dziewiętnastego roku życia była przy ojcach, pasała rozmaite bydlątka ludziom. Miała pięcioro rodzeństwa. Ale tylko jedna siostra się trochę uczyła.:.
– Ja byłam zdolna do nauki – wspomina Wikcia. – Szkoda, że rodzice byli tacy biedniejsi. To tak dopadkami się uczyłam. Nauczyciel chodził od wsi do wsi. Niewiele załapałam przy nim, bo urodziło się matce najmłodsze i musiałam je piastować. No, ale jak je ukołysałam do snu, tom próbowała czytać, a jak jakiej litery nie poznałam, biegłam do matki, co się znała na piśmie i wytłumaczyła. Pisać nie umiałam i nie umiem, tyle, że litery do czytania poznałam. Brałam książkę i składałam sobie: był elementarz, za dziesięć groszy książeczka: tyle mojej nauki było. Tak się poduczyłam od jesieni do postu. Ale do pasienia nie było mi to potrzebne. Pasałam dwa lata cudze krowy i owce wsiowe, chyba ze trzysta było tych owiec. A potem już do ludzi na wyrobek, jak miałam czternaście lat: przy dziecku, przy kuchni, iść w pole zielsko świniom rwać – do wszystkiego. Rok minął, poszłam do innych robić...
Ciągnie się Wikcina opowieść od wyrobku do wyrobku, od służby do służby. Obarczyli małą Wikcię pracą ponad siły, odwiedziła ją matka i zobaczyła córkę przy wielkim praniu, w obłokach pary i mydlin, zmęczoną do cna, z mdlejącymi rękami. Żal się matce zrobiło i zabrała Wikcie stamtąd. Udało się znaleźć robotę w mleczarni i rok tam popracować. Aż przyjechała raz do księdza siostra jego, dziedziczka z Nieskórza, i wzięła Wikcię do dworu. Było tam siedem pokoi do sprzątania dla Wikty, parę krów do dojenia na kuchnię, ze sto kur i z piętnaście świń do obrządzania. A jeszcze gęsi, kaczki... Wszystkiemu musiała podołać sama. Rano wstawać o czwartej, przed słońcem, kłaść się o dwunastej w nocy. Jak żyć?
Ano spałam chodzący. Piłam mleko, to mi kubek z rąk na ziemię leciał, a talerz spadał z kolan. Cały dzień trzeba się było ze snem zmagać. A przecież jeszcze nie miałam najgorzej. Inni, co byli od krów, a było tych krów ze trzydzieści, musieli o trzeciej rano wstawać... I tak było przez półtora roku, w jesieni wojna wybuchła, a ja pojechałam z państwem do Rosji.
… A w Polsce państwo kupili sobie Gąsiorowo, a Wikcia poszła swoją drogą. Jedyna jej pociecha, jedyne, co robiła sobie, nie dzieciom – to śpiewki. To się mózgiem przy tym pracuje – objaśnia Wikcia laika. – Nie tak łatwo śpiewkę złapać.
… Już w kraju po różnych chodziła służbach, słaba jeszcze bardzo po chorobie i harówce. Przecie zaraz po wyjściu ze szpitala ruskiego musiała robić na pani rozkazania, a że sił nie było, więc i ustać nie mogła i zmywała na „klęcąckę". A teraz się jej różni chlebodawcy i chlebowydziercy zdarzali. Pracowała trzy lata u brata księdza w Zarębach, potem w Warszawie służyła dwa miesiące i znów do Zarąb, później do innej wsi – po dwa lata i tu, i tam. To znowu do Pętkowa na służbę do córki tej dziedziczki sprzed wojny i z Rosji. I tak szło. Biedna, zaganiana, ślubowała panieństwo, więc i dzieci się nie dochowała, została samiuteńka jak palec. Rodzeństwo jej szybko odchodziło ze świata – bieda dzieci nie pieści i przy życiu siłą' nie trzyma. Umierały. Dwoje dożyło roku, jedno – półtora, jeszcze jedno – ośmiu lat. A z żyjącą siostrą rozstała się Wikcia, kiedy ta miała czternaście lat. I dopiero w tysiąc dziewięćset dwudziestym pierwszym roku znalazła mnie – opowiada Wikcia. – Przyjechała z dwojgiem swoich dzieci. Nie poznałam jej, no bo i jak? Tyle lat! Przyszła, kiedy właśnie chleb w piec wsadzałam. „Pani zamyka drzwi, bo mi chleb popęka!" – wołam do niej. A ona: „Nie poznajesz? Ja twoja siostra!" Powiedziała, że weźmie mnie do siebie i pojechała do chorego męża do Łowicza, potem miała się przenieść na mieszkanie do Łodzi. Dostałam list od niej. Pisała, że mąż umarł. Odpisałam, był grudzień, posłałam list z opłatkiem. I koniec – nie odpisała już nigdy i od tamtej pory nic o niej ani o jej dzieciach nie wiem. Nie mam nikogo bliskiego od trzydziestu z górą lat, od tego ostatniego listu. Może by ją pan znalazł? Michalina Palmowska się nazywała po tamtym mężu, a z domu jak ja – Szymczyk. To była fachowa kobieta, krawcowa, modystka. Nie tak jak ja – taka ciapu-groch, ciapu-kapusta...
Chciałoby się odnaleźć siostrę Wikci, towarzyszkę jej ciężkiego dzieciństwa, o którym taką Wikcia nuci śpiewkę przez siebie złożoną:
… Około tysiąc dziewięćset trzydziestego roku Wikcia pojechała do siostry księdza do Warszawy na służbę. Pobyła dziewięć miesięcy i wróciła do Zarąb, gdzie przebywa już z małymi przerwami od trzydziestu lat. Warszawskie, miejskie powietrze jej nie służy. I znów po różnych gospodarzach pracowała, i ciągle jeszcze chodzi na lżejsze posługi. A to z targu coś przynieść, a to wodę, a to kurę oskubać czy kartofle obrać. No i stałe zajęcie – „kalikowanie" na kościelnych organach. Tak już od siedmiu lat. Nie jest to łatwe ani lekkie, zwłaszcza kiedy się jest po sześćdziesiątce i artretyzm kości wyłamuje. Po niedzielnym kalikowaniu cały człowiek boli. Głowa mokra od potu, a w plecy zimno, chłodem wieje. Ale płacą mi pięćdziesiąt złotych miesięcznie?– dodaje Wikcia z dumą, nie wspominając skromnie ani słowem o niebiańskiej nagrodzie, która ją za to żmudne kalikowanie czeka.
… Wikcia rozgląda się wokół siebie i widzi dobrze, że z młodych wyrastają dziś fachowi ludzie, że nauka dzieci na wsiach nie ogranicza się do dwu-groszowych książeczek, że dzisiejsze Wiktusie stokroć piękniejszą i łatwiejszą mają drogę, że już nie marnuje się człowiek zdolny do nauki. O, skończyło się ciapu-groch, ciapu-kapusta! Wikcia widzi to, troszkę zazdrości, ale cieszy się i daje temu wyraz najśliczniej, jak tylko umie.
… P.S. Któregoś dnia przyszedł list z Koszalina od siostry Wikci, która po trzydziestu czterech latach wyczytała w powyższej „Karcie", że Wikcia żyje. A Wikcia uradowana, śpiewająca ze szczęścia, że oto jednak nie jest na świecie sama jak palec, zaczęła szykować się do drogi, korzystając z zaproszenia cudem odnalezionej siostry. Docinki zarębskich kumoszek przestały ją dotykać, napomknienia plebanii o podwyżce za „kalikowanie" ani ją grzały, ani ziębiły. Pojechała. I wkrótce nadszedł list pisany przez jej siostrzenicę:
„Bardzo przepraszamy, że nie napisałyśmy, jak tylko ciocia przyjechała. Tyle radości było, że – przyznam się szczerze – nie miałyśmy czasu do myślenia, żeby napisać i podziękować Państwu (to znaczy moim dziadkom – przyp. J. F.) za roztoczoną opiekę nad naszą do tej pory sierotą, kochaną Ciocią Wiktusią. Dojechała szczęśliwie, Bogu dzięki, i zdrowa... Czekałyśmy z matusią na stacji, w poniedziałek rano o godz. 9,15 przyjechała. Ile radości – nie da się opisać. Całą radość zawdzięczamy panu Ficowskiemu Jerzemu, który zajął się odnalezieniem nas. On sam na pewno zadowolony, że praca jego dała owoc. Ciotunia z matusią przed 1 października (1955 r.) pojadą do Zarąb celem załatwienia formalności w związku z przeniesieniem
Biskup
Dziwna to wieś – Skłody. – Dzieli się na Skłody-Stachy, Skłody-Średnie i Skłody-Piotrowice. Było sobie niegdyś zapewne trzech braci Skłodowskich i podzielili się tak wioską swego ojca po równo. Dawno to być musiało, bo dziś Skłodowskich we wsi pełno, nie mówiąc już o tych, co się po świecie nieraz daleko rozeszli, jak na przykład Maria Skłodowska-Curie, co odjechała aż do dalekiej Francji.
Cóż, tak się zdarza, że kolebka rodu nie wie nic o wielkościach, które z niej wyrosły.
… Dziwna to wieś – Skłody. Tutejsi domorośli etymolodzy wywodzą jej nazwę z połączenia dwóch słów: „z kłody", że niby było tu kiedyś, kiedyś grodzisko słowiańskie z drewnianych kłód zbudowane. Może dlatego – Skłody, a może i nie. Ale od lat jeden z gospodarzy na skraju Skłodów wyorywuje na swym dziwnie wybrzuszonym poletku kawały zwęglonych belek. Nie wszędzie pług na nie natrafia, tylko w pasie obiegającym pólko amfiteatralnie jest ich przy każdej orce pełno. Chyba to wiarogodniejsze od amatorskich wywodów językoznawczych, a przecież potwierdzające je. W pobliżu jest wzniesienie, porośnięte kępą drzew; gdzie nigdy nic się nie uprawiało, gdzie czasem pasą się krowy wsiowe; pagórek ten zowią – żal albo żale. Było tu zapewne pradawne cmentarzysko pogańskie, a jego piękne nazwanie przetrwało do dziś używane w nieświadomości jego pochodzenia i pierwotnego sensu. Jest tutaj też miejsce gajem zwane, choć gaju żadnego nie ma; jest okolica Za Stawem choć stawu – ani śladu; jest miejsce o dziwacznej nazwie: Rękal... Tak oto w Skłodach długowieczne przezwiska, miana, nazwy i imiona żyją, świadcząc o bardzo odległej przeszłości, która je zrodziła: żywotne imiona umarłych spraw i rzeczy. Nikt z tutejszych nie próbuje odgadnąć, dlaczego „dołek" na rzece Broczysko nazywa się Pikoś, skrawek nadrzecznej ziemi – Redunie, pusta łąka – Zagajec, a pastwisko – Okrąglica. Tak było, tak jest – i już.
Skłodowskich w Skłodach i okolicy jest dziś co niemiara. Więc trzeba jakoś odróżniać tych od tamtych, a tamtych od owych. Toteż każdy ród nosi, prócz nazwiska brzmiącego u wszystkich jednakowo, przydomki, przezwania. Nie figurują one w papierach, ale w życiu równie są ważne jak oficjalne nazwiska, równie potrzebne. I tak są Skłodowscy-Sędziki, są Schabiki, Nisiajki, Kabaty, Mojżesze, Wieprzczyki, Rochy, Paluchy, Biskupy... Ci ostatni upierali się nawet, że Maria Curie-Skłodowska z ich rodu się wywodzi. Niech im będzie, że tak. Nie myślimy się spierać.
… Przy pasionce z krowami i kilkorgiem owiec siedzi pod pniem starej lipy jeden z Biskupów – Hipolit Skłodowski, zwany Hip. Ma już swoje siedemdziesiąt sześć lat, ma w domu brata Antoniego i sparaliżowaną siostrę Adolfinę, która znikąd nie doświadczyła pomocy w swym ciężkim położeniu. Trudne jest życie trojga starych, zwłaszcza gdy się zważy, że wszyscy trwają uparcie w wolnym stanie: bracia są bezżenni, a biedna Adolfina dochowała panieństwa. Więc też ani pomocy żoninej czy mężowej, ani dzieci, z których jest wyręka, nie mają.
Siedzi stary Biskup na „zieni przy kanieniu", nikt go nigdy czytać ani pisać nie uczył, ale o swoim „ślachectwie" pamięta. Bo mieszkańcy Skłodów to chodaczkowa, schłopiała szlachta, co jeszcze nie tak dawno córki za chłopa nie wydała, musiał być „ślachecki syn?', śmieszne to, ale przecież już mówiłem, że tytuły, imiona żyją w Skłodach długo, często po śmierci zjawisk, których były nazwaniem. Tak też i z tym „ślachectwem", co to gada po kurpiowsku, za bydełkiem gania, ale się szczyci „dobrym urodzeniem".
Kiedy Hip-Biskup powrócił do Skłodów przed laty po rosyjsko-japońskiej wojnie, którą przebył w dalekiej Mandżurii, począł olśniewać swojaków opowieściami o „Kitajcach". Słuchali go ludzie chętnie, bo pamięć miał dobrą, a gadanie tęgie. …
… Zaczął Biskup swoją służbę w ruskim wojsku jako niespełna dwudziestodwuletni młodzieniec w tysiąc dziewięćset pierwszym roku. Najpierw stacjonował w Finlandii w Helsingforsie. Ślicznie spolszczył nazwę stolicy Finlandii i do dziś – opowiadając o służbie w Gęsim Forcie – pewien jest, że się tak właśnie nazywa po polsku owo fińskie miasto. Dwa lata przeżył w „Gęsim Forcie", opowiada o tamtejszych zasiewach w sierpniu i zbiorach w październiku, o czystości Finów i o dobrym, tłustym jedzeniu. A lata owe tak pamięta, jak by były tuż-tuż, jak by dopiero co minęły. I morze, co wchodziło głęboko w ląd, i zimne białe noce widzi jeszcze dokładnie. Ale Finlandia to tylko wstęp do jego odysei wojennej, to prehistoria Kitajców, wyłącznego niemal tematu jego gawędy, która się nigdy nie kończy. …
… No, posłuchałoby się jeszcze, a tu już czas odejść, żegnam się z Biskupem, ale to nic. Przyszedł jakiś sąsiad, są uszy do słuchania, opowieść o Kitajcach będzie się toczyć dalej. Po tamtych odległych czasach szły lata mniej odległe: wojna światowa, niemiecka niewola i znowu powrót do Skłodów, tym razem na stałe. Więc mimo fenomenalnej pamięci plączą się czasem kitajskie wspominki z niemieckimi. Nie dziw: przecież i tam, i tam – obczyzna. A najlepiej jest u siebie, w Skłodach. Już po żniwach. Na rżyskach – „przepiórka": słomiane warkocze, pokładzione na ścierni starodawnym żniwiarskim zwyczajem i kawałki chleba dla przepiórek, na szczęście, na pomyślność przyszłych plonów. To są żniwa prawdziwe: W porę, ludziom dogadzające i ptakom.
Hipolit Skłodowski uważa, że tu – najlepiej, nie tak dziwacznie jak tam, gdzie chanzię piją zamiast gorzałki, czy tam, gdzie sieją w sierpniu, a zbierają w październiku – gdzieś pod Gęsim Fortem.
Dodatek
Jerzy Ficowski ( 1924 – 2006 ) urodził się i mieszkał w Warszawie . Chętnie przebywał w swojej ,, cyganówce " przy stacji kolejowej w Zarębach Kościelnych.
Poeta, prozaik, eseista, tłumacz; badacz historii i folkloru Cyganów . Zbiory wierszy własnych ; przekłady poezji cygańskiej, rumuńskiej i żydowskiej. Szkice: historyczno-obyczajowe (Cyganie na polskich drogach ), wspomnieniowe (Demony cudzego strachu), literackie ; teksty piosenek (np. Wozy kolorowe), wiersze i baśnie dla dzieci. Otrzymał nagrodę polskiego Pen Clubu.
[ z ] Uniwersalna encyklopedia PWN © Wydawnictwo Naukowe PWN SA
Henryk Gosiewski
Lasy – zielone płuca miasta .
Głos Ostrowi . Towarzystwo Miłośników Ziemi Ostrowskiej . Ostrów Mazowiecka 1979 , str. 17-21.
Ostrów Mazowiecka położona jest w wieńcu pokaźnych kompleksów leśnych Puszczy Białej , których trzonem są lasy Nadleśnictwa Ostrów.
… Dzisiaj ,,Las Zambrowski " to duży kompleks lasów państwowych z przyległymi laskami wsi Grudzie , Prosienica , Guty i Kalinowo . Zdrowe i piękne bory sosnowe , z pozostałością nielicznych już drzewostanów 150 letnich , podszytych gęstwą leszczyn . Wyniosłe drągowiny i zwarte soczystą zielenią młodniki stanowią prawdziwy urok dla tych , którzy w obcowaniu z przyrodą szukają piękna i odpoczynku .
Nic tedy dziwnego , że las od dawna jest chętnie odwiedzany przez mieszkańców Ostrowi , zwłaszcza okresach zbierania czarnej jagody i grzybobrania . Któż bowiem z ostrowiaków nie zapędzał się w poszukiwaniu za aksamitnym borowikiem w laski gutowskie lub nie wyłuskiwał tam spośród chrobotków i piaszczystej gleby – zielonek , zwanych u nas prośniankami ? .
W wędrówkach po uroczyskach tych lasów nierzadko spotkać można śmigłe sarny , a gdy się poszczęści jelenia z rozłożystym wieńcem na głowie lub czujną łanię prowadzącą młodego jelonka . Strachu napędzi łomot pędzącej watachy dzików w zagajniku , którym człowiek przerwał niebacznie błogi odpoczynek w legowisku . Chytry mykita przemknie przez dróżkę leśną , w ciągłym myszkowaniu za zdobyczą i w pogoni za szarakiem , który drzemie pod jałowcem .
Gdy w pełni wiosennej krasy Las Zambrowski rozbrzmiewa śpiewem ptaków , odurza wonią kwitnącej sosny , balsamem żywicy i nie żałuje ani słońca , ani przytulnego cienia – nie sposób go nie podziwiać , lubić i szanować. Tym bardziej jest on nam drogi , że dotychczas jest jeszcze tylko nasz – ostrowski . Jeszcze nie docierają tu wycieczkowicze z innych stron , jak ma to miejsce w innych lasach ostrowskich.
Idąc dalej wokół miasta napotkamy lasy : ,, Małkiński " , ,,Brokowski " i ,,Warszawski ".Tu piękne bory sosnowe częściej poprzecinane są smugami szmaragdowej zieleni olszyn , docierających do rzek Broku i Bugu .
Spotkać tu można niezwykłe okazy przyrody .
W ,, Lesie Małkińskim " na wysepce torfowiska wysokiego usadowiła się karłowata sosna . Na poduszkach bagiennego mchu , w szronie jesiennych przymrozków , błyszczą koralowe jagody żurawiny .
W głębi ,, Lasu Brokowskiego " , na wysokich starych sosnach , sadowią się kolonie czapli siwej .Uroczysko to od dawna zwane ,,czaplińcem ", w okresie gniazdowania czapli rozbrzmiewa donośnymi dźwiękami . Nie tak dawno , bo w latach pięćdziesiątych , spotkać tu można było czarnego bociana , rzadkość naszej fauny. Na skutek wzmagającej się penetracji ostępów leśnych przez człowieka , przeniósł się w ustronia bardziej spokojne.
W lesie ,, Warszawskim " , niedaleko od szosy , strzelają w niebo wiekowe modrzewie o imponującej grubości i wysokości . W półcieniu , pod nawisami potężnych gałęzi , panuje nastrój ciszy i powagi . …
Kompleksy te tworzą obszerną połać puszczy o bardziej zróżnicowanych drzewostanach , podszyciu i runie leśnym . Bliskość cieków wodnych podnosi warunki bytowania zwierzyny. Tu są najlepsze leśne obwody łowieckie ostrowskich lasów . Koła łowieckie zabiegają i troszczą się nie tylko o utrzymanie obecnego stanu zwierzyny łownej , ale i o doprowadzenie jej pogłowia do ilości odpowiadającej naturalnym warunkom pojemności łowisk.
Są to obszary leśne o bogatym runie jagodowym i raj dla grzybiarzy . Licznie już są odwiedzane przez mieszkańców stolicy i wczasowiczów przebywających w Broku . …
Lasy ostrowskie jak gdyby świadome swej roli , same zbliżają się do człowieka . W ciągu ostatnich kilku dziesiątków lat prawie weszły do miasta . Kępami swego młodego pokolenia pokryły nieużytki leżące na obrzeżach Ostrowi . Wśród pól pod Ugniewem , Lubiejewem i Komorowem na gruntach nie nadających się pod uprawę rolną , rozsiadły się remizy leśnej zieleni , dając osłonę i schronienie ptactwu i drobnej zwierzynie polnej.
Od wieków lasy nasze ślą ku miastu tchnienie zdrowia i świeżości . Łamią siłę wiatrów , łagodzą klimat .Od dawna są z nim związane wspólnym godłem – bartną ostrową , która zdobi herbową tarczę miasta . Są związane dziejami wojen , powstań , walk partyzanckich .
Nasze bory ostrowskie , uroczyska , knieje i ostępy ślą miastu i jego mieszkańcom staropolskie ,, Darz Bór ".
Dodatek
Inż. Henryk Gosiewski ( 1906 – 1992) urodził się i mieszkał w Ostrowi . Okres okupacji hitlerowskiej spędził w obozie dla oficerów armii polskiej . Pracował jako nadleśniczy Nadleśnictw w Grabownicy i Ostrowi Mazowieckiej. Pasjonat i współinicjator założonego w 1947 r. w Ostrowi Koła Łowieckiego ,, Mykita ". Posiadał uzdolnienia plastyczne . Niezastąpiony gawędziarz i ,, dusza " każdego towarzystwa .
Spis treści
1. H. Sienkiewicz, Potop t. II, rozdz. IX................................................................................. 3
2. I. Prądzyński, Pamiętnik.................................................................................................... 7
3. Z. Chądzyński, Wspomnienia powstańca z lat 1861 -1863.......................................... 10
4. S. Strumph – Wojtkiewicz, Ziemia i gwiazdy................................................................... 15
5. A. Dygasiński, Wilk, psy i ludzie....................................................................................... 18
6. Pamiętnik chłopa............................................................................................................... 23
7. R. Rubinkowski, Pamiętnik nauczyciela.......................................................................... 28
8. B. Ostrzycki, Ostrów Łomżyński....................................................................................... 30
9. T. Jabłoński, Młodość mojego pokolenia........................................................................ 33
10. J. Kaden-Bandrowski, Przymierze serc........................................................................ 36
11. M. Harusewicz, Za carskich czasów i po wyzwoleniu.................................................. 42
12. M. Dąbrowska, Przygody człowieka myślącego.......................................................... 46
13. H. Syska, Kęs rodzinnego zaścianka............................................................................ 49
14. S. Sienicki, Pamiętnik.Gospodarz średniorolny........................................................... 59
15. Pamiętnik gospodarza z pow. ostrowskiego................................................................ 65
16. S. Lindner, Ale serce boli................................................................................................ 68
17. Z. Kucówna, Zatrzymać czas.......................................................................................... 75
18. S. Truszkowski, Mój wrzesień......................................................................................... 77
19. W. Żukrowski, Dni klęski................................................................................................. 82
20. F. Majorkiewicz, Dane było nam przeżyć....................................................................... 85
21. H. Guderian, Wspomnienia żołnierza............................................................................ 89
22. J. Jabłonka, Chcieliśmy walczyć.................................................................................... 94
23. R. Czarkowski, Zakola wojennej pamięci..................................................................... 97
24. A. Kropiwnicki, Szczęście w nieszczęściu.................................................................... 102
25. J. Bauer, My z Ósmej Kompanii..................................................................................... 107
26. P. Batow, W marszu i w boju........................................................................................... 110
27. J. Ficowski, Wspominki starowarszawskie.................................................................. 113
28. H. Gosiewski, Lasy – zielone płuca miasta.................................................................. 120