Witold   Suski

 

 

 

OSTROVIANA

IX

 

 

Proza o regionie

 

 

 

 

 

Ostrów  Mazowiecka   2008  r.

 

 

 

 

                                          Ręce  skrzyżuję , głowę  pochylę,

                                          w  dawność  popłyną  myśli  i chwile.

                                          Jesień  wichurą  w  szyby  zapłacze ,

                                          dawne  stracone  znowu  zobaczę . =

 

                                           Władysław  Broniewski  = Chwile =

 

 

 

Wstęp

 

Zamieszczone  teksty  stanowią  wybór  z  powieści , nowel , pamiętników  28  autorów. Ułożone  są  z  biegiem  czasu .

Dominuje  tematyka  zmagań  zbrojnych  z  najeźdźcami. Pamiętniki  chłopów  dokumentują  stosunki  społeczne , obyczaje ,życie  codzienne . Poważne  rozważania  uzupełniają  łagodząco  opisy  przyrody .

Przerwy  w  narracji  autora  zaznaczone  są  wielokropkiem .

Dodatek – to  krótkie   informacje  o  dalszym  biegu  opisywanych  zdarzeń  i  notka  biograficzna  o  autorze .

W  słownictwie  używanym  przez  piszących  nastąpiły  tylko  niewielkie  zmiany  w  przystankowaniu.

Korzystałem  z  części  artykułu  Jana  Kaczyńskiego = Ziemia  ostrowska  w  literaturze , pamiętnikarstwie  i  publicystyce =  zamieszczonym  w  książce  Ostrów  Mazowiecka .  Z  dziejów  miasta  i  powiatu , K i W , Warszawa  1975 .

Przy  redagowaniu  kierowałem  się  znajomością  i  przestrzeganiem  ustawy  z  dnia  4  lutego  1994 r. o  prawie  autorskim  i  prawach  pokrewnych (jedn. tekst: Dz.U. z 2006 r. Nr 90, poz. 631 ze zm.)

Wydrukowałem  z  funduszy  własnych  50  egzemplarzy,  do  przekazania  nieodpłatnie  bibliotekom  i  szkołom.

Czytelników  interesujących  się  tematyką  literacką  zachęcam  do  zapoznania  się  z  treścią  części  X  cyklu  Ostroviana  pod  tytułem Poezja  o  regionie .

Treść  książki  znajduje  się  też  na  stronach  internetowych

 

www.powiatostrowmaz.pl

 

www.bibl.ostrowmaz.pl

 

 

 

 

 

Henryk  Sienkiewicz

 

Potop

 

 

Państwowy  Instytut  Wydawniczy , Warszawa  1977

Tom  III. Rozdział   XXIII . str. 309 – 313 .

 

 

… Pan  Kmicic , chcąc  się  przedostać  od  Warszawy  ku  Prusom  Książęcym  i  Litwie , rzeczywiście  niełatwe  miał  zaraz  zadanie , bo  nie  dalej  jak  w  Serocku  stała  wielka  potęga  szwedzka .

Karol  Gustaw  kazał  jej  swego  czasu  umyślnie  tam  stanąć , aby  przeszkadzać  oblężeniu  Warszawy. Ponieważ  Warszawa  była  już  wzięta , przeto  armia  ta  nie  miała  tymczasem  nić  lepszego  do  roboty , jak  nie  puszczać  oddziałów , które  Jan  Kazimierz  chciałby  na  Litwę  lub  do  Prus  wysyłać .

Stał  na  jej  czele  Duglas , biegły  wojownik , wyćwiczony  jak  żaden  ze  szwedzkich  jenerałów  w  dorywczej  wojnie  i  dwóch  zdrajców  polskich , Radziejowski  i  Radziwiłł . Było  z  nimi  dwa  tysiące  piechoty , a  drugie  tyle  jazdy  i  artylerii .

Wodzowie  zasłyszawszy  o  ekspedycji  Kmicica, gdy  i  tak  trzeba  im  było  zbliżyć  się  ku  Litwie  dla  ratowania  na  nowo  obleganego  przez  Mazurów  i  Podlasian  Tykocina , szeroko  rozciągnęli  na  pana  Andrzeja  sieci  w  trójkącie  nad  Bugiem , między  Serokiem  z  jednej , Złotoryją  z  drugiej  strony  i  Ostrołęką  na  szczycie .

Kmicic  musiał  przez  ów  trójkąt  przechodzić , bo  spieszył  się , a  tamtędy  była  mu  droga  najbliższa. Wcześnie  też  pomiarkował  się , że  jest  w  sieci , ale  że  przywykł  do  tego  sposobu  wojowania , więc  się  nie  zrażał . Liczył  na  to , że   sieć  ta  zbyt  jest  rozciągnięta i  dlatego  oka  w  niej  tak  szerokie , iż  w  razie  potrzeby  przedostać  się  przez  nie  zdoła. Co  więcej : jakkolwiek  polowano  na  niego  pilnie , on  nie  tylko  kluczył , nie  tylko  się  wymykał , ale  i  sam  polował.

Naprzód  przeszedł  Bug  pod  Serockiem , dotarł  brzegiem  rzeki  do  Wyszkowa , w  Brańszczyku  zniósł  ze  szczętem  trzysta  koni  wysłanych  na  podjazd , tak  iż , jak  książę  pisał , ni  zwiastun  klęski  nie  został. Sam  Duglas  nacisnął  go  w  Długosiodle , lecz  on  rozbiwszy  jazdę  przedostał  się  poza  nią  i  zamiast  umykać  co  duchu , szedł  im  na  oczach  aż  do  Narwi , którą  wpław  przebył.

Duglas  został  nad  brzegiem  czekając  na  promy , ale  nim  je  sprowadzono , Kmicic  głuchą  nocą  wrócił  się  znów  przez  rzekę  i  uderzywszy  na  przednie  straże  szwedzkie , wzniecił  popłoch  i  zamieszanie  w  całej  Duglasowej  dywizji . Zdumiał  się  tym  postępkiem  stary  jenerał , lecz  nazajutrz   jego  zdziwienie  było  jeszcze  większe , gdy  dowiedział  się , iż  Kmicic  obszedł  armię  i  wróciwszy  na  miejsce , z  którego  ruszono  go  jak  zwierza , zagarnął  w  Brańszczyku  podążające  z  wojskiem  wozy  szwedzkie  wraz  z  łupami  i  kasą , wyciąwszy  przy  tym  pięćdziesiąt  piechoty  konwoju.

Upływały  czasem  całe  dnie , że  Szwedzi  widzieli  jego  Tatarów  na  krańcu  widnokręgu , a  dosięgnąć  go  nie  mogli. Za  to  pan  Andrzej  co  chwila  coś  urywał .

Żołnierz  szwedzki  nużył  się , a  polskie  chorągwie , które  trzymały  się  jeszcze  przy  Radziejowskim , lub  z  dysydentów  złożone , służyły  nieszczerze .

Natomiast  ludność  wysługiwała  się  z  zapałem  głośnemu  partyzantowi .

Wiedział  o  każdym  ruchu , o  najmniejszym  podjeździe , o każdym  wozie , który  wyruszał  naprzód  lub  pozostawał  w  tyle.

Częstokroć  zdawało  się ,że  igra  ze  Szwedami , ale  były  to  igraszki  tygrysie.

Jeńców  nie  żywił , kazał  ich  wieszać  Tatarom , gdyż  tak  samo  czynili  w  całej Rzeczypospolitej  Szwedzi .Chwilami , rzekłbyś , napadała  go  wściekłość  niepohamowana , bo  ze  ślepym  zuchwalstwem  rzucał  się  na  przeważne  siły .

– Wariat  dowodzi  tym  oddziałem – mówił  o  nim  Duglas.

– Albo  wściekły  pies ! – odpowiedział  Radziejowski .

Bogusław  był  zdania , że  jedno  i  drugie , ale  podszyte  znamienitym  żołnierzem . Z  chlubą  też  opowiadał  jenerałom , że  tego  kawalera  po  dwakroć  własną  ręką  zwalił  na  ziemię .

Jakoż  na  niego  najzacieklej  następował  pan  Babinicz . Szukał  go  widocznie ; sam  ścigany , ścigał .

Duglas  odgadł , że  musi  być  w  tym  jakaś  prywatna  nienawiść.

Książę  nie  zapierał , chociaż  objaśnień  żadnych  nie  dawał. Płacił  też  Babiniczowi  równą  monetą , bo  idąc  za  przykładem  Chowańskiego  wyznaczył  cenę  na  jego  głowę , a  gdy  to  nie  pomogło , zamyślił  skorzystać  z  jego  ku  sobie  nienawiści  i  właśnie  przez  nią  w  potrzask  go  wprowadzić .

– Wstyd  nam  już  porać  się  tak  długo  z  tym  rozbójnikiem – rzekł  do  Duglasa  i  Radziejowskiego – kręci  się  on  koło  nas  jak  wilk  koło  owczarni  i  spomiędzy  palców  wymyka. Pójdę  mu  tedy  z  niewielkim  oddziałem  na  przynętę , a  gdy  na  mnie  uderzy , póty  go  na  sobie  zatrzymam , dopóki  wasze  dostojności  nie  nadciągniecie ; wówczas  nie  wypuścim  raka  z  kobieli .

Duglas , któremu  gonitwa  dawno  się  już  uprzykrzyła , mały  tylko  stawiał  opór  twierdząc , że  nie  może  i  nie  powinien  życia  tak  wielkiego  dostojnika  i krewnego  królów  dla  schwytania  jednego  grasanta  azardować. Lecz  gdy  książę  nalegał , zgodził  się .

Ułożono  , że  książę  pójdzie  z  oddziałem  pięciuset  jeźdźców , ale  każdemu  rajtarowi  wsadzi  za  plecy  piechura  z  muszkietem. Fortel  miał  posłużyć  do  wprowadzenia  w  błąd  Babinicza .

– Nie  wytrzyma  on , gdy  usłyszy  o  pięciuset  tylko  rajtarach  i  uderzy  niezawodnie – mówił  książę – tymczasem , gdy  mu  piechota  w  oczy  plunie , rozproszą  się  jego  Tatarzy  jak  piasek … i  sam  polegnie  lub  żywcem  go  dostaniem.

Plan  ów  przeprowadzono  szybko  i  z  wielką  dokładnością . Naprzód  puszczano  przez  dwa  dni  wieści , iż  podjazd  z  pięciuset  koni  ma  być  pod  Bogusławem  wysłany . Jenerałowie  liczyli  na  pewno , że  miejscowa  ludność  uwiadomi  o  tym  Babinicza . Jakoż  tak  się  stało .

Książę  ruszył  głęboką  nocą  ku  Wąsowu  i  Jelonce , przeszedł  w  Czerwinie  rzekę  ( Orz ) i  zostawiwszy  jazdę  w  gołym  polu  zasadził  piechotę  w  pobliskich  zagajnikach , aby  niespodzianie  wychylić  się  mogła. Tymczasem  Duglas  miał  się  posuwać  brzegiem  Narwi  udając , że  idzie  ku  Ostrołęce. Radziejowski  zaś  zachodzić  miał  z  lżejszymi  chorągwiami  jazdy  od  Księżopola.

Wszyscy  trzej  wodzowie  nie  wiedzieli  dobrze , gdzie  w  tej  chwili  jest  Babinicz , bo  od  chłopów  niepodobna  się  było  dowiedzieć . Rajtarowie  zaś  nie  umieli  chwytać  Tatarów .

Przypuszczał  jednak  Duglas , że  główna  siła  Babinicza  stoi  w  Śniadowie  i  chciał  ją  otoczyć  tak , aby  jeśli  Babinicz  ruszy  na  księcia  Bogusława , zajść  mu  od  granicy  litewskiej  i  przeciąć  odwrót .

Wszystko  zdało  się  sprzyjać  szwedzkim  zamiarom. Kmicic  istotnie  był  w  Śniadowie  i  zaledwie  doszła  go   wiadomość  o  Bogusławowym  podjeździe , zapadł  natychmiast  w  lasy , aby  niespodzianie  wynurzyć  się  z  nich  pod  Czerwieniem .

Duglas , zawróciwszy  od  Narwi , trafił  po  kilku  dniach  na  ślady  tatarskiego  pochodu  i  szedł  tym  samym  szlakiem , zatem  już  z  tyłu  za  Babiniczem . Upał  mordował  straszliwie  konie  i  ludzi  poprzebieranych  w  żelazne  blachy , lecz  jenerał  szedł  na  przód , nie  zważając  na  te  przeszkody , pewien  już  zupełnie , że  zajdzie  Babiniczową  watachę  niespodzianie  i  w  chwili  bitwy.

Na  koniec  po  dwóch  dniach  pochód  dotarł  tak  blisko  Czerwienia, że  dymy  chałup  widać  było .  Wówczas  stanął  i  poobsadzawszy  wszystkie  przejścia , najmniejsze  ścieżki , czekał . Niektórzy  oficerowie  chcieli  iść  na  ochotnika  i  zaraz  uderzyć , lecz  on  wstrzymał  ich  mówiąc :– Babinicza , po  uderzeniu  na  księcia , gdy  pozna , że  nie  z  samą  jazdą , ale  i  z  piechotą  ma  do czynienia , cofać  się  musi …a  może  wracać  tylko  dawnym  szlakiem, wówczas  wpadnie  nam  jakoby   w  otwarte  ramiona.

Jakoż  pozostawało  tylko  nadstawiać  ucha , rychłoli  odezwą  się  wycia  tatarskie  i  pierwsze  strzały  z  muszkietów . Tymczasem  upłynął  jeden  dzień  i   w  lasach  czerwieńskich  cicho  było , jak  gdyby  nigdy  nie  postała  w  nich  noga  żołnierska .

Duglas  począł  się  niecierpliwić  i  pod  noc  wysłał  maleńki  podjazd  ku  polom , przykazawszy  mu  największą  ostrożność . Podjazd  wrócił  głęboką  nocą , nic  nie widziawszy  i  niczego  nie  sprawdziwszy.

Świtaniem  ruszył  sam  Duglas  z  całą  siłą  naprzód.

Po  kilku  godzinach  drogi  dotarł  do  miejsca ,

na  którym  pełno  było  śladów  żołnierskiego  postoju . Znaleziono  resztki  sucharów , potłuczone  szkło , kawałki  ubioru  i  pas  z  ładunkami , jakich  używali  piechurzy  szwedzcy . Niewątpliwie  więc  stała  w  tym  miejscu  Bogusławowa  piechota , lecz  nigdzie  nie  było  jej  widać .Dalej , na  mokrej  łące , przednia  straż  Duglasowa  spostrzegła  mnóstwo  wycisków  ciężkich  rajtarskich  koni , na  brzegu  zaś  ślady  tatarskich  bachmatów…..

Widocznie  Bogusław  cofał  się, a  Babinicz  szedł  za  nim .

Duglas  zrozumiał , że  musiało zajść  coś  niezwykłego …

 

Dodatek .

1. Henryk  Sienkiewicz ( 1846 – 1916 ) publicysta , nowelista , autor  wielu  powieści.  Za  napisaną  w 1896 r.  powieść = Quo  vadis = otrzymał  w  1905  r.  Nagrodę  Nobla.

2. Powieść  =Potop= jako  druga  część  trylogii  ukazała  się  drukiem  w  1886 roku. Wydarzenia  historyczne  zostały  wyidealizowane  =  dla  pokrzepienia  serc = Polaków.

 

 

 

 

 

 

Pamiętnik  Generała  Prądzyńskiego

 

Napisał  Jerzy  Moszyński

 

Tom  II . Kraków  1909 , str. 496 – 503 .

 

 

Rozdział  V. Działania  na  głównym  teatrze  wojny.

 

Wyprawa  na  gwardye .

 

1. Projekt  Prądzyńskiego  wyprawy  na  gwardye .

 

Wykonanie  tej  operacji  ulegało  przecież  niemałym  trudnościom. Główne  armie  stały  nad  Kostrzyniem  wobec  siebie , niemal  w  oczach  jedna  drugiej. Trzeba  było  wojsko  kilkadziesiąttysięczne  wykraść , że  tak  rzekę  z  przed  oczu  Feldmarszałka  i  zyskać  koniecznie  kilka  dni  dla  dokonania  rozłączenia  głównej  armii  rosyjskiej  i  gwardyj . Jeśliby  to  się  nie  udało  i  jeżeliby  wódz  rosyjski  za  wcześnie  spostrzegł  i  nasze  zamiary  odgadł, tedy  mógłby  zniweczyć  je , połączając  wojsko  swoje  z  gwardyami  pod  Nurem . Wtedy  nie  tylko  nie  bylibyśmy  nic  wskórali  na  przedsięwzięciu  naszem , ale  i  owszem  bylibyśmy  sami  wywołali  skoncentrowanie  większej  masy  przeciwko  sobie.

Nie  mało  nałamałem  ja  sobie  głowy  różnemi  kombinacjami  tej  operacyi .

Pierwszą  moją  myślą  było  debeszować  przez  Serock  między  Bug  i  Narew  z  całą  masą  sił  naszych , pozostawiwszy  mocną  dywizyą  z  wszech  broni  złożoną  , na  dotychczasowych  stanowiskach  armii  polskiej  dla  maskowania  jej  ruchu . Po  kilku  dniach , skoroby  operacja  polska  zdemaskowaną  została , skoro  spodziewćby  się  można , że  nieprzyjaciel  nie  zdoła  już  uskutecznić  swojego  połączenia  przez  Nur i  ta  dywizja  byłaby  pociągnęła  za  resztą  wojska.

Między  Bugiem  a  Narwią  armia  polska  byłaby  uderzyła  przeważającą  masą  na  gwardye , byłaby  się  starała  pochwycić  je  niespodziewanie , pobić  i  przerzucić  za  Narew  przez  Łomżę .

Następnie  armia  ta  byłaby  się  zwróciła  szybko  na  prawo  ku  Bugowi  na  spotkanie  z  Feldmarszałkiem , o  którym  nie  wątpiłem , że  jeżeli  tylko  uda  nam  się  zachwycić  mu  Nur , pośpieszy  ze  swoją  armią  przejść  Bug  w  okolicach  Drohiczyna  dla  ratowania  gwardyi.

W  Nurze  pozycja  jest  taka , że  garstka  wojska  mogłaby  uczynić  niepodobną  przeprawę  otwartą  siłą  choćby  też  najliczniejszej  armii.

................................................................................................

Ale  te  moje  pomysły  nie  trafiły  do  pojęcia  generała  Skrzyneckiego . Chociaż  zaczął  przyzwalać  mi  na  wyruszenie  się  przeciwko  gwardyom , przecież  zupełnie  inaczej  odemnie  uważał  te  całe  przedsięwzięcie. Z  tej  różnicy  w  zdaniach  i  widokach  naszych  nie  mogło  nic  dobrego  wyniknąć .

Nigdy  on  nie  mógł  pojąć , ażeby  wojska  rozciągnione  nad  Wisłą  i  stojące  przed  Warszawą , zgromadziwszy  się  i  wziąwszy  dzielną  inicjatywę , idąc  naprzód , miały  lepiej  zabezpieczać  Warszawę  jak  stojące  na  swoich  stanowiskach. Dlatego , lękając  się  wciąż  o  jedno  i drugie , nigdy  nie  zechce  dać  w  tej  mierze  instrukcji  namiestnikowi  swojemu , którego  nad  Kostrzyniem  pozostawi. Ta  lękliwość  o  Warszawę  przejdzie  i  na  innych  generałów , jak  to zobaczymy.

Gdy  już  Wódz  naczelny  przyzwalał  na  maszerowanie  przeciwko  gwardyom , podałem  mu  następujący  plan  tej  operacji :

Dzień  1. Wojsko  maszeruje  dwoma  kolumnami  w  jak  największym  utajeniu  do  Dębego  i  Cyganki . Generał  Umiński  przededniem  zluzował  czaty  Giełguda  i  pozostaje  w  miejscu , w  obliczu  nieprzyjaciela.

Dzień  2 . Grodzisk  i  Kobiałka . Mosty  pod  Serockiem  ukończone  i  zabezpieczone  przedmościcami .

Dzień  3. Wojsko  przechodzi  na  prawy  brzeg  Bugu  i  staje  obozem  pod  Popowem .

Dzień  4 . Wojsko  dochodzi  do  Brańszczyka  i  do  Jaskół .

Dzień  5 . Wojsko  do  Ostrowa , Brok  zajęty.

Dzień  6 . Bitwa  z  gwardyami ( do  walnej  bitwy  ledwo  nazajutrz  pod  Śniadowem  byłoby  przyjść  mogło ) , przednie  straże  posunięte  do  Nura , do  Jędrzejowa , ku  Zambrowu  i  ku  Śniadowu . Ostrołęka  atakowana  i  wzięta  po  lewej  stronie  Narwi  przez  dywizyą , która  szła  na  Jaworów , po  prawej  generała  Jankowskiego .

Dzień  7 . Pogoń  natarczywa  aż  do  Narwi . Główne  wojsko  rozszerza  się  nad  rzeczką  Brokiem  zajmując  mocnymi  oddziałami  Brok , Nur , Ciechanowiec , posuwa  oddziały  ku  Brańskowi  i  Wysokiemu  Mazowieckiemu . Trzy  kolumny  posuwają  się  ku  Łomży: jedna  na  Śniadów , druga  od  Ostrołęki  na  Miastków , trzecia  prawym  brzegiem  Narwi  posuwa  się  na  przeciwko  Nowogrodu.

Dzień  8 . Atak  i  wzięcie  Łomży  z  trzech  stron : od  Śnadowa , od  Ostrołęki  i  od  Piątnicy.

Trudno  jest  dalej  oznaczać  działania  dniami . To  tylko  nadmienić  można , że  po  wzięciu  Ostrołęki  i  Łomży  śmiało  posuwać  można  kolumnę , która  oczyści  z  nieprzyjaciela  Augustowskie ( to  zależy  od  stopnia  do  jakiego  gwardie  pobite  zostały ) przetnie  mu   komunikacyą  z  Prusami  i  posuwając  się  ku  Litwie  nada  tamecznemu  powstaniu  wielkie  znaczenie . Główne  siły  nasze , stojące  na  prawym  brzegu  Bugu  między  Brokiem  a  Nurem  zabezpieczą  doskonale  takowe  działanie . Stąd  będzie  można  działać  na  Białystok , na  most  pod  Drohiczynem  a  według okoliczności  na  Brześć  Litewski .

Diebitsch  nie  ma  mostu , jak  tylko  w  Brześciu  i  w  Drohiczynie (  miał  go  i  w  Nurze  ale  ja  przypuszczałem , że  mu  ten  zachwycimy  zanim  on  się spostrzeże , było  to  podstawą  całej  operacji ) . Jeżeli  się  dowie  nawet  drugiego  dnia  o  naszym  ruchu , a w  trzecim  dniu  rozpocznie  ruch  – to  pomaszeruje  z  główną  swoją  siłą  na  Drohiczyn  do  Ciechanowca  przeciwko  nam. Nie  może  stanąć  pod  Czyżewem  prędzej  jak  dnia  siódmego , to  jest  kiedy  Ostrołęka  i  Łomża  zdobyte  zostaną .

… Jak  tylko  Diebitsch  rozpocznie  swój  ruch  ku  Drohiczynowi , natychmiast  generał  Umiński  przechodzi  do  działań  zaczepnych .

 

Dodatek

1. Ignacy  Prądzyński  ( 1792 – 1850 ) był  oficerem  armii  Księstwa  Warszawskiego  i  Królestwa  Polskiego . Aktywny  politycznie  na  sejmach  w  tym  okresie . Współzałożyciel  Towarzystwa  Patriotycznego , za  co  był  więziony  w  latach  1826 – 1829 .W  powstaniu  listopadowym  jako  generał  był  szefem  sztabu  wojska  polskiego . Stworzył  kilka  śmiałych  planów  ofensywnych . Autor  cennych  prac  wojskowo – historycznych  i  pamiętników . [ z ] Nowa  encykl. powsz. Wyd. Naukowe PWN , tom  5 , Warszawa  1996 .

2. Podany  wyżej  plan  ofensywny  w  czasie  działań  bojowych  na  zamierzonym  obszarze  nie  powiódł  się . Po  stoczonej  22  maja  niepomyślnej  bitwie  pod  Nurem  nastąpiła  przesądzająca  o  upadku  powstania  bitwa  pod  Ostrołęką  (  26  maja  1831 r. ).

3. Książka  z  której  pochodzi  wybrany  fragment  znajduje  się  w  zbiorach  Biblioteki  Publicznej  w  Warszawie  przy  ul. Koszykowej , sygn.35 829 . Maszynopis  z  tejże  w  Miejskiej  Bibliotece  Publicznej  w  Ostrowi  Maz.

 

 

 

 

 

 

Zbigniew   Chądzyński

 

Wspomnienia  powstańca  z  lat  1861 – 1863 .

 

Wydawnictwo  MON, Warszawa, 1963, str. 117 – 122

 

Ignacy  Mystkowski  przez  swą  prawdziwie  ojcowską  łagodność , trafne  postępowanie  pozyskał  miłość  ogólną . Szybko  też  i  z  pomyślnym  skutkiem  pod  jego  zarządem  postępowało  tworzenie  się  oddziału.

Od  kwietnia  do połowy  maja ( 1863 r. ) już  do  1200  ludzi  pod  bronią  liczył  pod  swymi  rozkazami . Siłę  tę  rozdzielił  Mystkowski  na  4  mniejsze  oddziały , których  dowództwo  powierzył : Karolowi  Frycze, zdolnemu  i  odważnemu  dowódcy , Ostaszewskiemu , b. emigrantowi , ostatnio  urzędnikowi  drogi  żelaznej  Warszawsko – Wiedeńskiej , Janowi  Podbielskiemu , b. kapitanowi  jeneralnego  sztabu, młodemu  człowiekowi , znakomitych  zdolności , całe  życie  swe  z  myślą  o  Polsce  pracującego  i  kształcącego  się .

… Mystkowski , jako  naczelnik  tego  oddziału , miał  główne  dowództwo  nad  wszystkimi  czterema  oddziałami .

Ulubionym  wówczas  Mystkowskiego  jak  i  organizacji  wschodnich  powiatów  marzeniem  były  plany  Padlewskiego ,przerwania  komunikacji  kolejowej  na  drodze  żelaznej  petersburskiej , wywołanie  ogólnego  ruchu , przywieść  do  skutku .

Aby  to  wykonać , przede  wszystkim  potrzeba  było  młodego  żołnierza  chociażby  najmniejszym  zwycięstwem  ośmielić  i  wlać  w  niego  zaufanie  we  własne  siły . Okoliczność  do  tego  nastręczyła  się  wkrótce . W  nocy  z  4  na  5  maja  oddział  moskiewski  był  wyprawiony  z  Ostrołęki  do  wsi  Gostkowo  w  celu  aresztowania  ob. Józefa  Małowiejskiego , naczelnika  powiatu  ostrołęckiego .

Zawiadomiony  o  tym  Mystkowski  pomiędzy  wsiami  Stok  i  Jelenie  z  zasadzki  urządzonej  na  ów  oddział  uderzył . Zabił  15  Moskali , 28  ranił , 6  wziął  w  niewolę . Resztę  rozpędził , zdobył  nadto  różne  rekwizyta  wojskowe , jak  furgony , powóz , kotły  itp. , nie  licząc  broni  i  ładunków.

Pomiędzy  wziętymi  do  niewoli  znajdowali  się  Deniszewicz  naczelnik  żandarmerii  i  Cywiński  oficer  liniowy ( jako  Polacy  w  służbie  moskiewskiej  pozostający ) .Obydwaj  po  aresztowaniu  już  ich  zdradziecko  Mystkowskiego  zabić  usiłowali . Za  doraźnym  przeto  wyrokiem  sądu  wojennego  powieszeni  zostali . Z  naszej  strony  straty  były  znaczne , mieliśmy  13  w  zabitych  i  15  w  rannych.

Po  tym  zwycięstwie  Mystkowski  przygotował  wyprawę  przeciwko  jenerałowi  Toll , obserwującego  drogę  żelazną  warszawsko – petersburską . Siły  moskiewskie  o  wiele  przewyższały  nasze . W  miasteczku  Czyżewo  znajdowało  się  około  1200  piechoty  z  odpowiednią  liczbą  artylerii  i  kozaków. We  wsi  Małkinia  stały  dwie  sotnie  kozaków . Otwartym  bojem  z  naszą  ruchawką , nędznie  uzbrojoną , było  niepodobna  wyprzeć  Tolla. Wypadało  więc  szukać  sposobu , który  by  przez  przepędzenie  Moskwy  zapewnił  powstańcom  przewagę  stanowczą  w  tej  stronie.

W  dniu  więc  13  maja  przy  wsi  Kietlanka  pomiędzy  Czyżewem  a  Małkinią  przez  powyjmowanie  podkładów  w  drodze  żelaznej  urządził  zasadzkę . Będąc  pewny , że  wskutek  zaatakowania  Małkini  Toll  na  wiadomość  telegramem  o  tym  mu  udzieloną , spiesząc  zagrożonym  z  pomocą  wpadnie  w  zastawione  nań  sidła .Ukryty  zaś  w  gęstwinie  lasu  oddział  nasz  znienacka  nań  uderzy  i  rozgromi .  Gdyby  nie  zdrada  niejakiego  Suchodolskiego , b. emigranta , ostatnio  konduktora  technicznego  drogi  żelaznej , wtajemniczonego  do  naszych  planów , skutek  byłby  pomyślny  nastąpił . Powstanie  w  tych  stronach  bez  zaprzeczenia  przybrałoby  większe  rozmiary  i  inny  kierunek .

Rzeczywiście  po  zaatakowaniu  Małkini  przez  Karola  Frycze , Jenerał  Toll  z  800  przeszło  piechoty , drogą  żelazną  dążąc  swoim  na  pomoc , przez  pomienionego  wyżej  Suchodolskiego  o  zasadzce  powiadomiony , zachował  stosowne  środki  ostrożności. Po  przybliżeniu  się  do  punktu  wzmiankowanego , pociąg  zatrzymał . Żołnierzy  na  stronę  przeciwną  tej , gdzie  byli  ukryci  partyzanci  wysadził . Spoza  wagonów  ogniem  rotowym  nacierających  już  kosynierów  przywitał . Kosynierzy  odparci  w  nieładzie  cofając  się , w  gęstwinie  lasu  znaleźli  schronienie . Mieliśmy  28  zabitych , 17  rannych . Między zabitymi : Mystkowskiego , Podbielskiego , Ostaszewskiego , Plucińskiego . Straty  niczym  nie  powetowane , wszyscy  ci  ludzie  największą  miłość  ludu  wieśniaczego  posiadali . Włościanie  sami  swych  synów  przyprowadzali  do  oddziału  pod  ich  dowództwo . Znosili  żywność , przyodziewek , czynili  nawet  składki  pieniężne.

Po  śmierci  Mystkowskiego  tłumy  kobiet , dzieci , starców  codziennie  przybywały  do  oddziału  w  największym  płaczu  pytając , "gdzie  jest  nasz  ojciec" . Przez  kilka  dni  tajono  śmierć  Mystkowskiego . Gdy  dłużej  czynić  tego  nie  było  można , wyznano  prawdę . Też  same  tłumy  wieśniacze  pobiegły  na  grób  jego  i  tam  kwiatami  i  wieńcami  zasypali  cichą , skromną  mogiłę  bohatera.

Długo , długo  zaprawdę  imię  Ignacego  Mystkowskiego  nad  Narwią  i  Bugiem  we  wszystkich  lepiankach  słomą  krytych  z  prawdziwą  czcią  bratnią , wspominanym  będzie. Był  to  człowiek  prawdziwie  ludowy , jakich  daj  Boże  najwięcej , by  ziemia  nasza  wydała . 

… Karol  Frycze , po  śmierci  Mystkowskiego , objął  tymczasowe  główne  dowództwo  nad  osieroconymi  po  swych  dowódcach  oddziałami . Połączył  w  jeden , celem  doprowadzenia  do  skutku  myśli  swego  dzielnego  poprzednika. Niekorzystne  wrażenie , spowodowane  przedstawieniem  się  na  drugi  dzień  po  bitwie  Jana  Turowskiego , naczelnika  wojskowego  województwa  płockiego , zniechęciło  do  najwyższego  stopnia  Fryczego  i  skłoniło  do  zaniechania  przedsięwzięcia . Turowski  za  przybyciem  swym  polecił  całemu  oddziałowi  wystąpienie  pod  broń . Do  strzelców  na  pół  przeplataną  polskimi  i  moskiewskimi  wyrazami  z  dobitnym  oficerskim  akcentem  powiedział  mowę , w  której  między  innymi  z  napoleońska  pozwolił  sobie  wyrazić  się : ,, bądźcie  gorliwi  a  będę  z  was  kontent " . Na  wieść  przywiezioną  przez  żandarmerię  o  pojawieniu  się  Moskwy  w  pobliżu , wskoczył  na  bryczkę  i  w  przeciwną  ujechał  stronę.

… Frycze , tym  przedstawieniem  się  naczelnika  zniechęcony , po  odjeździe  jego  odezwał  się  do  otaczających  go  kolegów : ,,widzę , że  nikczemność  i  podłość  schwytały  w  swe  niedołężne  ręce  losy  sprawy  narodowej ! . Mianując takich  Turowskich  wojewódzkimi , powiodą  oni  nas  do  zguby ! Gdyby  mi  nie  żal  było  tych  ludzi , z  takim  zapałem  garnących  się  do  szeregów , zaraz  bym  odjechał ! Po  chwili dodał ,, tylu  dzielnych  poległo , trzeba  i  mnie  zginąć ".

Wkrótce  też , bo  w  dniu  23  maja , we  wsi  Łączka ( k. Długosiodła ) lekceważąc  sobie  doniesienia  o  zbliżaniu  się  Moskwy , nie  zachowawszy  należytych  ostrożności , był  napadnięty  i  zabity . Straciliśmy  wtedy  w  zabitych  23 , w  rannych  11 . Między  innymi  polegli : Lasocki – inżynier , emigrant , w  przeddzień  bitwy  przez  Rząd  Narodowy  na  dowódcę  nadesłany , Walewski – b. oficer Wojsk Polskich  z 1830 r. , Sokołowski – student  prawa  z  Warszawy , Antoni  Ostrowski – syn  właściciela  dóbr  z  radomskiego , Dzierżanowski  z  Tykocińskiego . W  liczbie  rannych  byli : Frycze  w  dni  kilka  zmarły ( w Porębie ) i Drozdowski – b. oficer  moskiewski , wzięty  do  niewoli , a  po  wyleczeniu  z  ran  rozstrzelany  w  Pułtusku .

… Po  śmierci  Fryczego  objął  jako  zastępca  dowództwo  Polikarp  Dąbkowski , b. emigrant  z  1848 r. , ostatnio  dzierżawca  w  Pułtuskiem , człowiek  ambitny , zarozumiały ,uparty , bez  żadnego  wykształcenia  wojskowego  i  taktu  w  postępowaniu. Włościanina  nieraz  pozwolił  sobie  krzywdzić  słowem  i  czynem. Wyraz  " cham " był  mu  zbyt  ulubionym . Strzelców  za  uchybienia  przenosił  do  kosynierów ; tym  sposobem  wlewając  pogardę  do  ludu  wiejskiego , którego  najwięcej  w  tej  broni  służyło . Pewien  czas włóczył  się  on  z  oddziałem  bez  celu  i  planu , od  dworu  do  dworu . Chlubił  się  swym  naczelnikostwem  przed  pannami  w  krynolinach . Zostawszy  naciśnięty  przez  przeważające  siły  moskiewskie  z  Pułtuska , Ostrołęki  i  Czyżewa  , pod  wodzą  Tolla  wyszłe , oddział  pod  pozorem  słabości  opuścił . Dowództwo  oddał  Maksymilianowi  Broniewskiemu  b. uczniowi  szkoły  w  Cuneo.

Broniewski  w  dniu  3  czerwca  zajął  pozycję  w  lesie  przy  wsi  Nagoszewo . Nie  mogąc  się , jak  miał  początkowy  zamiar ( i  dobry ), doczekać  zaatakowania  go  przez  Tolla , postąpił  dalej  w  las  i  tam  obóz , nie  rozstawiwszy  należycie  pikiet , założył . Wkrótce  przez  kozactwo  wytropiony  i  zaatakowany  został . Mając  li  tylko  jedną  drożynę  prowadząca  do  Nagoszewa  wolną, toż  w  ściśnionej  kolumnie  wymaszerował .

Moskwa  właśnie  li  tego  oczekiwała  i  urządziła  w  zbożach  i  zaroślach  silną  zasadzkę. Za  ukazaniem  się  na  wysokości  tejże  zasadzki  oddziału , za  danym  sygnałem  Moskwa  sypnęła  niespodzianie  ogniem  krzyżowo – rotowym .

Broniewski  podawszy  tył  z  kawalerią  uciekł  do  lasu , pozostawiwszy  strzelców  i  kosynierów  bez  komendy  ich  własnemu  losowi  i  męstwu .

Kosynierzy  i  strzelcy  prosto  na  strzały  rzucili  się  w  zboża , by  poszukać  wroga . Wyższa  od  taktyki  i  strategii  śmiałość  i  przytomność  umysłu  jednego  z  powstańców  nazwiskiem  Szymańskiego , b. podoficera  od  huzarów , odniosła  triumf .

W  czasie  bitwy  Szymański  mając  ze  sobą  trąbkę  wojskową  zatrąbił  odwrót . Kapitan  dowodzący  rotą  moskiewską  omylony  tymże  sygnałem  podał  tył . Wówczas  Masłowski  i  Zduńczyk  ze  swymi  kompaniami  kosynierów  uderzyli  na  hura  i  wielu  Moskali  zasiekli . Ksiądz  Rostkowski , benedyktyn  z  Pułtuska , ze  znaczną  częścią  kosynierów  wpadł  do  wsi  Nagoszewa , do  której  się  byli  zrejterowali  Moskale  i  przy  udziale  miejscowych  mieszkańców  stodoły  i  chałupy  z  znajdującymi  się  w  nich  Moskalami  zapalił.

Prawdziwą  rzeź  przerwał  jenerał  Toll  z  nowym  oddziałem  przybywszy  i  zniewoliwszy  naszych  do  cofnięcia  się .

Jest  pewnikiem  prawie , że  ile  razy  kosynierzy  dobrze  i  na  razie  wprowadzeni  byli  do  bitwy , nieprzyjaciel  pierzchnął . Kosa  broń  wolności , straszna  jest  na  niewolników  caryzmu  zmienionych  w  bierne  machiny.

Gospodarze  wsi  Nagoszewo , Maciej  Kozieł , Łukasz  i  Jan  Stelmaszczyk , Sobieski  podpalając  własne  chałupy  i  stodoły  z  zabarykadowanymi  w  nich  Moskalami , chwalebną  śmierć  ponieśli. 

W  bitwie  trwającej  kilka  godzin  straciliśmy  w  zabitych  110 , w  rannych  20. Między  zabitymi :Rawskiego  b. emigranta , Krasnodębskiego – wójta  gminy , Kożuchowskiego – b. oficera  moskiewskiego , księdza  Rostkowskiego , Wincentego  Zygasa – b. podoficera  artylerii moskiewskiej , Berendsa – b. junkra  huzarów . Wzięto  do  niewoli  Szumskiego – b. podoficera  artylerii  moskiewskiej, którego  później  rozstrzelano  w  Łomży.

Straty  moskiewskie  były  znaczne , lecz  nieznane  z  powodu , że  nasi  cofnąć  się  byli  zmuszeni  przed  nowymi  nieprzyjacielskimi   siłami .

 

Dodatek .

Zbigniew  Chądzyński  (        1836     –  1888 ? ) Wykształcenie  średnie  zdobywał  w  Sandomierzu  i  Płocku . Od  1860 r aplikował  w  Sądzie  Kryminalnym  w  Warszawie a  następnie  w  poprawczym  w  Piotrkowie. Tu  od  sierpnia  1861 r.  włączył  się  do  działalności  konspiracyjnej. W  1861 r.  przeniósł  się  do  Warszawy  gdzie  podjął  pracę  w  Sądzie  Poprawczym. Od  1862 r.  był  wolnym  słuchaczem   Szkoły Głównej . Działał  aktywnie  w  Organizacji  Narodowej .Od  stycznia  1863 r  działał  w  Płockim : naczelnik  cywilny  powiatu  pułtuskiego ( do 27  marca ) , pomocnik  Komisarza  Rządowego , ( do  11  czerwca ) ,Komisarz  Rządu  Narodowego  w  Województwie  Płockim  był  do  4  października  1863 r. W  połowie  listopada  opuścił  kraj  udając  się  do  Drezna , później  do  Paryża , w  którym  przebywał  do  końca  życia . Wspomnienia  te  pisał  w  Paryżu  w  1867 r. Przeprowadził  w  nich  konsekwentną  krytykę  powstania . Podaniem  wielu  faktów  pogłębia  naszą  wiedzę  o  powstaniu .

 

 

 

 

 

 

 

Stanisław   Strumph – Wojtkiewicz

 

Ziemia  i  gwiazdy

 

Wyd. MON, Warszawa,  1961, str.  104 – 111

 

 

Bitwa  o  Nagusewo  (3  czerwca  1863 )

 

… Początkowo  zawierucha  wojenna  omijała  Nagusewo  i  najbliższe  jego  okolice .

Lasami  przemykały  się  większe  i  mniejsze  partie  powstańcze , drogami  ostrożnie  szły  rosyjskie  roty  i  sotnie. Kotłowały  się  stronami  dalszymi  bitwy  i  potyczki .  Jednak  szumiące  nowiny  wszystkich  interesowały . Powoli  przechylając  chłopskie  sympatie  na  stronę  powstańczą . Jednocześnie  wyszła  na  jaw  niechęć  obywatelstwa  ziemskiego  do  ruchu , który  zakazywał  płacenia  dziedzicom  czynszu  i  zapowiadał  przydzielenie  gospodarstw  chłopom.

Rozchodziły  się  pogłoski  o  bitewnej  dzielności  kosynierów , czyli  swojej  rodzonej  braci .

… Nareszcie  nad  ranem  dnia  piątego  maja ( 1863 r ) echo  leśne  przyniosło  z  północy  grzechot  bitwy  zupełnie  niedalekiej.

Nagusewo  zerwało  się  na  nogi .

Z  chałup  powychodzili  starsi  medytując , czy  to  nie  z  Ostrowi  dochodzą  odgłosy  zaciętej  walki.

Rozwidniało  się  na  dobre , gdy  z  lasu  pokazały  się  furgony  wiozące  bagaże  i  kilku  rannych .

Jak  się  okazało , wielka  siła  powstańcza  zasadziła  się  pomiędzy  wsiami  Stok  i  Jelenie  na  dwustu  Moskali , rozpędzając  ich  na  cztery  wiatry.

Eskortujący  rannych  kosynierzy , pośród  których  rozpoznano  nie  tylko  znajomków  spod  Ostrołęki , ale  i  parobków  z  najbliższej  okolicy  – byli  pierwszymi  żołnierzami – chłopami , jakich  w  Naguszewie  oglądano. Z  dumą  pokazywali  oni  zdobyczną  broń . Rannych  wieźli  na  wozach  pochwyconych  razem  z  bagażami .

,, Śtucerów  i  pistoletów  nabraliśmy  w  lesie , bo  to  z  kosami  na  nich  poszliśmy " – chełpił  się  młody  kosynier . Starszy  dodał ,, I – ii  co  tam  śtucery , butów  także  nazbieraliśmy , a  i kotłów  kilka  dobrych  do  warzenia  strawy".

… W  początku  czerwca ( 3 – go ) także  Nagusewo  przeżyło  swój  wielki  a  straszny  dzień  wojenny.

Trzy  roty  rosyjskiego  wojska  z  huzarami  i  kozakami  wyruszył  wtedy  z  Ostrołęki  na  obozowisko  powstańców  w  Jastrzębcu .

Dowódca  powstańców  odszedł  parę  mil  w  lasy  ostrowskie , rozłożył  się  pod  samym  Nagusewem , ale  pikiet  nie  wystawił.

Kozacy  zdołali  wytropić  nowy  obóz . Powstańcy  musieli  się  cofać ,a  pozostała  im  tylko  jedna  drożyna  wolna , właśnie  do  Nagusewa .

No  i  zaczęło  się …..

Wiejek  najlepiej  wszystko  wiedział , bo  w  słynnej  bitwie  pod  Nagusewem  odegrał  niepoślednią  rolę.

– Jużem  od  świtu  pomiarkował , że  z  naszymi  może  być  źle – opowiadał. Pastuszek  jeden  przybiegł  rano , wystraszony , bo  dużo  zaczajonego  wojska  zobaczył  w  zaroślach  i  w  zbożach  za  Strugą  na  polach  Nagusewki , akurat  na  drodze , co  koło  lasu  prowadzi  do  Ostrowi. Tom  postanowił  dać  znać  naszym .

W  południe  jak  gruchnie !. Ogniem  rotowym  ze  stron  obu  sypnęły  burki  w  naszych , co  pomiędzy  zasadzkę  całą  kolumną  weszli .

Powstańczy  dowódca  tył  ze  swoją  kawalerią  zaraz  podał . Strzelcy  i  kosynierzy  pozostali  w  kotle , a  ten  rotowy  ogień  ciągle  ich  trzebi. No , tom  nie  wytrzymał . Przy  pomocy  kobiet  skrzyknąłem  naszych , co  już  przedtem  z  kosami  pod  Stok  chodzili , a  i  nowych  kilkunastu. Miałem  trzech  Badurków , Fidurka  jednego , Sobierajów  dwu , jeszcze  Kuleszę i  obu  Elertów , Brzostka  młodego , także  parów  Kozów  i  Koziełów , no  i  Kolatora  z  Laskowizny . Szykujemy  się , jak  umiemy , z  kosami , siekierami , kijami . Mieliśmy  i  strzelby  może  ze  trzy. Poprowadziłem  ich  do  ,, naddawka ", a  każdy  się  trzęsie. Chciałby  naszym  pomóc , ale  boi  się. Wtem  patrzymy – w  lesie  za  traktem , kupa  ludzi , także  się  czai , to  puszczaki , co  także  na  pomoc  przybiegły . Jak  i  my  z  kosami , kijami ,  tylko  strzelb  mieli  więcej.

Tośmy  się  zaraz  zmówili  i  hurmem  z  wielką  wrzawą  w  te  zboża  i  zarośla  razem  wpadli. Plączemy  się  w  tym  zbożu , machamy , kto  czym  może , krzyk  robimy  okrutny  wrogowi  na  bojaźń , a  sobie  dla  odwagi. Najmniej  krzyczał  i  tylko  rozkazy  wydawał  jeden  z  puszczaków , najstarszy , znaczy , bo  niby  dowódca , ale  jeszcze  młody. Jakąś  szkapę  na  oklep  dosiadł , żeby  każdy  go  widział , jak  nadaje  kierunek  i  zapycha  naprzód  nie  dbając  o  kule.

-Strzelali  zaś  ostro ? – zapytał  Nowak .

Wiejek  zastanowił  się   i  odrzekł : – Wiecie  zamiast  rotowego  ognia  zaczął  się  bezładny , jakby  garściami  grochu  rzucać  o  podłogę , ale  prawdę  mówiąc  nie  do  nas  tylko  do  tamtych . Myśmy  nagle  się  pokazali  wrogowi  w  tym  wysokim  zbożu , w  zaroślach .

U  naszych  co  w  kotle , trębacz  był , znał  moskiewskie  sygnały . Zatrąbił  im  do  odwrotu. No  i  zaczęło  się , Bartku !

Reszta  sołdatów  podała  tył . Chroniła  się  biegiem  do  Nagusewa . Zajęła  te  pierwsze  domy :  Macieja  Kozła , braci  Stelmachczyków , Sobierajów , co  się  Sobieskimi  przezwali .

Rąbaliśmy  i  cięliśmy , co  się  da , kiedy  uciekali. Jednoręki  ksiądz  Rostkowski  wszystkim  dawał  przykład . Wreszcie  gospodarze  chałupy  podpalili , sami  poginęli , ale  z  tych  trzech  rot  piechoty  mało  który  sołdat  ocalał. Chyba , że  się  gdzieś  schował  i  przeczekał , bo  zaraz  potem  zaczął  się  dla  nas  inny  bój  z  tymi  nowymi  rotami , co  pokazały  się  od  Małkini  i  od  Ostrowa.

To  właśnie  wtedy  my  z  Nastusią  uratowałyśmy  Nagusewo – wtrąciła  Kosińska .

– Wy  z  Nastusią ? – zapytał  zdziwiony  Nowak .

– A  żebyście  wiedzieli ! Jak  już  zapaliły  się  chaty  co  stały  za  strugą , bliżej  kuźni , to  my  patrzymy – wlecze  się  żołnierz  ruski , za  nim  drugi , kozak , oba  ranne , trochę  osmalone. Wydarli  się  z  ognia , krwawią . Osłabł  jeden . Nastusia  mnie  zawołała , wciągnęłyśmy  go  pod  okap , dały  jednemu  i  drugiemu  mleka , podwiązały  rany . Powiadam  wam  mocne  chłopy  a  prawie  nam  pomdlały .

– No  i  cóż  dalej ? – pytał  Nowak .

– Ano , trochę  ucichło , już  nie  strzelali  tam  w  Nagusewie , kiedy  znowu  bieda. Dali  znać , że   ciągnie  nowe  ichnie  wojsko  gościńcem  od  Ostrowa. Zaraz  przybiegli  nasi  ze  strzelbami , w  ,, naddawku " się  zasadzili  po  krzakach. Ale  przedtem  chcieli  tych  obu  Rusków  pozabijać , takie  to  wszystko  rozżarte  było  przez  bitkę. My  z  Nastusią  nie  dałyśmy  naszych  Rusków . Nastusia  własną  osobą  ich  zasłoniła . Jak  nie  krzyknie ! – Obiecali  mi , że  do  naszych  strzelać  już  nie  będą . Kosińska  też  niezgorszą  mowę  do  nich  miała .

Skutek  był  taki , że rannym  dali  spokój .

Jak  Moskale  do  wsi  weszli  cała  siłą , chcieli  ludzi  wieszać  a  wieś  spalić. Wtedy  oba  ranne  ruskie  wojaki  powiedziały  im , że  ludzie  tu  dobrzy , obronili  ich  i  nie  dali  śmierci .

Sam  generał  Toll  z  Małkini  całą  sprawę  rozsądził. Nastusię  po  twarzy  pogłaskał . Kosińskiej  dał  srebrnego  rubla , wieś  ułaskawił, tylko  jadła  kazał  wojsku  naznosić  i  kozackie  konie  połapać , bo  się  rozbiegły …

 

Dodatek .

Stanisław  Strumph – Wojtkiewicz  powieściopisarz  o tematyce wojskowej i  publicysta  żył  w  Warszawie  w  latach  1898 – 1986 .

 

 

 

 

 

Adolf   Dygasiński

 

Wilk , psy  i  ludzie

 

Wybór  nowel , Nasza  Księgarnia , Warszawa  1951, str.  57 – 64.

 

… Witajcie mi, witajcie, nadnarwiańskie lasy! Wasza woń i świeżość zdaje się jeszcze pieścić i upajać mię dzisiaj, choć już dwadzieścia lat temu, jak was pożegnałem. Obraz boru, jak wszedł w duszę, tak w niej pozostał ze wszystkimi szczegółami. I oto widzę przed sobą reprezentantkę naszej szpilkowej roślinności, sosnę. U dołu nie ma ona gałęzi, jest wysokopienna, czerwonawa, leni się cieniutkimi warstewkami jakby pieniążkami, rozrzuca swą korę dokoła. Wyżej pokryta jest sękami i sęczkami; w górze nosi koronę jak jeleń rosochatą, rzadką w konary, pomiędzy którymi wysoko czernieje gniazdko wronie, jastrzębie lub krucze. Przysiada ją niekiedy zielona jemioła, co ku dołowi opuszcza kołpak swych liści tak żywo połyskujących, bo na cudzej wypasionych skórze. Przy ziemi sterczą korzeniska, leży mnóstwo szyszek oraz igieł, tych materiałów budowlanych dla mrówek. Z tych jedne oto dźwigają taką igłę rozparłszy się całymi siłami jak dwa mocne chłopy; inne odbywają staranne poszukiwania w szyszkach, zalazłszy w każdy ich zakątek: a inne jeszcze wybrały się w uciążliwą podróż, het ku wierzchołkowi drzewa. Alić przyleciał piękny, pstry dzięcioł, lekko przysiadł na drzewie, okiem bystrym objął pozycję i zaczął tu swoje gospodarstwo. Strach wielki wśród pracowitego narodu mrówek. Każde stworzenie zna swoich nieprzyjaciół, umie ich dopatrzyć, dosłyszeć, zwietrzyć. Więc te, które były blisko podstawy sosny, czym prędzej na ziemię schodzą, niektóre chronią się na szczyt drzewa i na jego gałęzie, a inne chcą oszukać nieprzyjaciela i chowają się po kryjówkach pod korą. Daremnie! Dzięcioł należy do drapieżników, jawnie napadających na swą zdobycz. Krzyknął głośno – raz, drugi raz ... potem dziobem stuka jak młotem, wali w korę. Strach wielki pada na ukryte owady, ten huk ogłusza je strasznie i prawie że pozbawia przytomności umysłu; wyłażą na wierzch przerażone, zaczynają zmykać; ale cóż im to pomoże wobec dzięcioła? Wiewiórka, przestraszona zgiełkiem, wyskoczyła także jak bomba z dziupli swojej; podskakuje niby piłka rzucona lub sunie w górę zręczniej od dzięcioła; zadarła twój ogonek, zasiadła na dwóch łapkach i ciekawym okiem przygląda się dzięciołowej pracy.

Przy jednym drzewie tyle istot żywych, choć wszystkich przeliczyć nie zdołamy przecież. I ćmy, i pajączki, i chrząszczyki świat tu sobie założyły. Było im dobrze, bezpiecznie, przyjemnie wśród żywicznej woni aż po chwilę, kiedy nieprzyjaciel wytropił schronienie, zniszczył rodzinne gniazda i rozrzucił je, a założycieli rodzin pozabijał, porozpędzał na cztery wiatry. Nie w prostym kierunku, ale dookoła jak śruba mknie dzięcioł w górę, nurtuje wszędzie państwo owadów. Taki zły, choć taki piękny: szaty jego jaśnieją, i szkarłatem, i jedwabistym połyskiem. Podchodzi ku szczytowi; wiewiórka parsknęła i dzięcioł odleciał do innej sosny; on także boi się kogoś, widać.

W gęstwinie świerka, po jego szarej korze, między powyginanymi gałązkami uwija się całe stado popielatych i modrych sikorek, tych kolibrów naszych krajowych; piszczą i szczebiocą sobie z cicha, jakby wiodły poufną jakąś dysputę, a przy tym prowadzą zawzięte łowy na komary poszukujące cienia, na świętojańskie robaczki, sprężyki itd. Stary świerk stoi niby na kopcu, na stosie swych opadłych i uwiędłych szpilek; niedaleko wyrosło kilku synów jego, którzy podobni są do małych gotyckich wieżyczek otaczających wielką wysmukłą wieżę w tymże stylu.

A dalej czerni się gąszcz młodego drzewstwa, które przysłoniło ziemię swoim parasolem, tak iż się tu nie przedrą promienie słoneczne i przeto na ziemi gdzieniegdzie tylko kępka wysokiej trawy porasta. Zimą przez gąszcz ten przechodzi główny trakt zwierzyny. Tędy sunie zając, a za nim trop w trop lis ściga; tutaj wilki zbierają się na wiece; tu odyniec zakłada legowisko, spodziewając się wytchnienia przed ludzką napaścią, i zwinna kuna przemyka się tędy, i sarna goni pierzchliwa. Historię nocy może każdy odczytywać w zimowy ranek ze śladów, które mieszkańcy lasu zostawili po sobie na śniegu.

Idziesz dalej, a po drodze furknie ci przed nogami z krzykiem drozd albo się zerwie wrzaskliwa sójka. Wobec wspólnego wroga wszystkie żywe istoty lasu mimowolnie wchodzą w związek solidarny. Gdy sójka wrzaśnie, wtedy ma się już na baczności i zając zaspany pod krzakiem, i wiewiórka na gałęzi, i motyl się z kwiatka porywa.

Kończy się gęstwina szpilkowej młodzii widać porębę. Z poręby można się już niebu dobrze przypatrzyć. Słońce świeci tu i przygrzewa. Na słońce wychodzą z lasu węże i jaszczurki, aby się w porębie wylegiwać; o południu zaś gromadzi się wszelki owad leśny, wzdychający do jasnych promieni światła. Brzęczą tu rozmaite muszki; ważki i szklarze bujają w powietrzu; motyle przelatują to górnym, to dolnym szlakiem – białe, szare, niebieskie, żółte, duże i małe. I bezskrzydłe mrówki, i zielone pająki, i czarne szczypawki, siedmiokropki albo biedronki krzątają się raźno. Koniki polne hasają, skaczą; świerszcz przygrywa do tańca, do zabawy powszechnej. Pod wpływem promieni słonecznych zrodziła się chyba energia i uczucie szczęścia organizmów. Więc nie dziw, iż w dzień biały, ciepły – panuje ruch taki powszechny. Wszystko się kształci, doskonali, wzrasta, każde stworzenie używa życia, jak umie.

Nie ma kwiatka, w którym by jakiś owad nie pracował; gęsta trawa wstrząsa się od ruchu drobnych stworzeń, które chyłkiem i milczkiem pełzają po samej ziemi. Osy, szerszenie, trzmiele brzęczą. Czasem jak kula wypada z gąszczu drobna, szara ptaszyna, pogoni za motylem, schwyci go i znika. Niech tu się pokaże człowiek, koń, sarna, w ogóle większe jakie stworzenie, a w mgnieniu oka opadną je krwi chciwe gzy z wielkimi oczyma, wpijają się w ciało i raczej śmierć przeniosą nad porzucenie swej ofiary.

Nastrojona wyobraźnia ludzka nie zawsze w duchu prawdy pojmuje przyrodę. Bawi człowieka ten ruch istot żywych, ale czyż się myśli zawsze, że nie wszystko tu jest szczęściem i weselem. Przede wszystkim te stworzenia bardzo ciężko pracują, walczą jedne z drugimi. Nie każdy głos jest tu głosem szczęścia. Jest także dużo i cierpień, bólu. Miliony jestestw pada w krwawych zapasach o kawałek chleba, o uczucia swoje, o prawa; jedne giną, aby żyły drugie. Każdy się bowiem broni, każdy walczy, ale nie każdy zwycięża. Życie ziemskie oraz ziemia sama, aby się zapłodnić, potrzebują trupów, aby życie rozwijać dalej. Więc gdy jedni święcą pogrzeby i żałobę, drudzy ich kosztem wyprawiają wesela i uczty. W walce o istnienie znajdujemy tak dobrze trupy mrówek , świerszczów, motyli, jak zwłoki ludzi i różnych ssaków. Bo nic się nie organizuje bez dezorganizacji. Wszędzie jest wojna, wszędzie bohaterowie triumfatorzy i bohaterzy męczennicy. Pająk usnuł piękną, symetryczną i jakby z jedwabiu siatkę, na którą poeta patrzałby ze zgrozą, gdyby się w niej łowili ludzie zamiast much i komarów. A jednak, ściśle mówiąc, i te stworzenia są naszymi bliźnimi, podobnie jak same pająki.

Wśród liściastych drzew i krzewów znów inny rodzaj życia panuje. Rumieni się kalina; drżą srebrne liście osiki; biało połyska brzoza; szumi górą dąb stary, wiązy i grabina; jeżyna dołem się słania, bujnym swym liściem przykrywa grzyby; rozłożyste paprocie, gęsto usiane borówki, poziomki, szczawie zajęcze, kępy przylaszczek rosną na przemian z sasankami, konwalią, pierwiosnkami i jaskrami. W leszczynie cieniuchnym głosikiem śpiewa a śpiewa pokrzewka i zielona żabka wtóruje jej niby grzechotką; na sęku dębu zięba nuci krótką, lecz powabną piosenkę, a ponad nią wesoło pogwizduje wilga przerzucając się z gałęzi na gałąź jak kłębek szczerozłotych nici. Tęsknym, urywanym głosem gil w oddaleniu poświstuje, a tęskniej jeszcze od niego jakieś pisklę nawołuje z gniazda ku sobie zabłąkaną kędyś matkę. Wśród gąszczu liści słychać w górze gruchanie gołębi, a ponad tym wszystkim od czasu do czasu zakraka kruk w przelocie.

Nowe znowu obrazy życia roztaczają się około leśnych strumieni, źródeł, moczarów i bieli. Strumień rwie się przez mchy, zarośla, korzenie drzew; ale tyle spotyka on przeszkód, że wreszcie traci niejako swą siłę, gubi swoje łożysko, spływa po wierzchu, rozlewa się wokoło, i wsiąka w ziemię, tworzy bagno. Wody przybywa nieustannie, powstaje jeziorzysko. Rosną dokoła sitowia, rokiciny, wikle, tataraki; olszyna się rozpuszcza, korzeniami grząski grunt trzyma; do niej tulą się sztywne trawy, skrzypy, a gdzieniegdzie wykwita storczyk lub bukiet kaczyńca.; Wśród wód wznoszą się tu i owdzie, jak wysepki, zielone kępki, pokryte trawą bujną, rdestem wodnym i niezapominajkami. Ale sam środek jeziorzyska albo bieli trudny do przejrzenia. Wody wezbrało się tu dużo, a żadne jej brzegi nie hamują; płynąć nie może już dalej, bo oto wzgórze na drodze spotkała, więc cofa się nazad i rozlewa na wszystkie strony. Lecz nim zalała okoliczne miejscowości, zebrała się głównie w jednej kotlinie. Jest to więc biel. Niegdyś rosły tutaj drzewa, ale pogniły, tylko nagie czarne pale sterczą po nich nad wodą, po powierzchni której pływa rzęsa; pływają także szerokie liście grzybienia, a wielkie, białe oraz żółte kwiaty tej rośliny unoszą się nad wodą, podobne do starożytnych roztruchanów. Wysmukła trzcina to rośnie kępami wśród wód, to brzegiem gęsto porasta, woda ją wzrusza, wiatr nią kołysze i stąd dziwne szumy, skrzyp oraz gwizd przerywają ciszę tego ustronia. Czasem kurka wodna wypłynie, łyska skrajami się przemyka, cyranka z potomstwem żeruje, zapadają wielkie kaczki krzyżówki i wśród trzcin oraz tataraków rozpoczynają pilne poszukiwania. W noc księżycową słychać tutaj ciągło pluski; biel nakrywa się mgłą gęstą, jakby przysłonić chciała swoje tajemnice, O świcie latem ruch i życie zaczyna się po bielach. Kto się przybliży, ten usłyszy gwary i głosy różnorodne. Oto wielki kaczor wzniósł się nad wodę, niby stoi na jej powierzchni, skrzydłami trzepoce w powietrzu wrzeszcząc donośnie: tak... tak... tak!... Całe stado niebawem powtarza za nim to samo hasło. Niektóre młode wprawiają się w nurkowanie, inne opuściły dziób i szyję pod wodę, a tył ciała ustawiły pionowo. Na brzegu stoi czapla zadumana jakoś poważnie, zdaje się być obojętna na wszystek ten zgiełk wielki. Dwie bielutkie mewy z dalekich stron przyleciały tu z wiatrem, przenocowały, a rankiem odbywają jeszcze przegląd bieli. Muskają wodę, rzucają się w górę, szybują, to znowu jak kule spadają ku dołowi. Nadbrzeżną kałużę obsiadły małe kuliki z pliszkami. Około kępek po błocie gonią bekasy i dubelty. Czasem porwie się który, wzleci, krzyknie i znowu spada na bagno.

Wtem nagle na wodę padł cień jakiś olbrzymi, jakby czarna płachta odbiła się na bieli. Przeciągły pisk zabrzmiał po wszystkich bagienkach, po wodzie zaś rozległ się plusk przeciągły, rzekłbyś, iż ciężkie jakie cielsko przewlekło się tędy... to ptactwo wodne się chroni. Wszystko ucichło, pierzchło, bo oto olbrzymi jastrząb, łowca i pierwszy po człowieku tępiciel skrzydlatej zwierzyny, odbywa ranne odwiedziny; potrzeba mu właśnie podatku krwi i życia od istot słabszych. Przeleciał nad samą powierzchnią wody powolnie, ciężko, bacznie dokoła siebie obserwując. Nic nie widać. Pośpieszył ponad zielone kępki, zrywają się kszyki i trwożliwe głosy niosą w powietrze. Ale któż krzyka dogoni?... Zawiedziony łupieżca wzbił się w górę i usiadł na samym szczycie sąsiedniego drzewa.

 

Dodatek . Adolf  Dygasiński  żył  w  latach  1839 – 1902 .

Po  ukończeniu  gimnazjum  w  Pińczowie  rozpoczął  studia  w  Szkole  Głównej  w  Warszawie  na  wydziale  historyczno – filologicznym. Udział  w  Powstaniu  Styczniowym  spowodował  ich  przerwanie. W  następnych  latach  był  nauczycielem  w  dworach  szlacheckich. Podany  wyżej  fragment  noweli  jest  wspomnieniem  jego  pobytu  w  Szczawinie .W  latach  1871 – 77  prowadził  księgarnię  naukową  w  Krakowie. Następne  lata  życia  spędził  w  Warszawie .

Powieść  o  chłopskiej  emigracji ,, Na  złamanie  karku " powstała  na  podstawie  pobytu  autora  w  Brazylii  w  latach  1890-91.

Jego  twórczość  literacka  obejmuje  :przekłady , rozprawy  popularno – naukowe , artykuły  publicystyczne , recenzje  a  w  latach  1884 – 1901  dwadzieścia  jeden  powieści  i  sto  trzydzieści  nowel.

Opisuje  głównie  stosunki  wiejskie . Często  sięgał  do  źródeł  mowy  ludowej. Pozostawił  wiele  szczegółowych  opisów  przyrody.

 

 

 

 

 

Pamiętnik  chłopa

ze  wsi  Laski  k/ Czerwina

 

 

Nazwisko  autora  nie  ustalone .

Zamieszczony  [w ] Młode  pokolenie chłopów . Warszawa  1938

Przedruk [ z ]  Syska H. , W  dolinie  Orza , Pojezierze , Olsztyn Białystok  1982, str . 70 – 86 .

 

Podane  fragmenty  dotyczą  ostatniego  ćwierćwiecza  XIX  wieku .

W  zachowanej  gwarowej  pisowni  dokonałem  drobnych  zmian  w  stylu  i  przystankowaniu.

 

Nie  długo  mnie  mama  zaczęła  zaganiać  do  roboty. Najpierw  do  pasienia  krow , alie  jaki  ja  mogłem  być  pastorz , kiedy  miałem  dopiero  6  lat.

Nawet  nie  mogłem  zdążyć  za  tymi  krowami .Co  rano  to  mama  zagnała  te  krowi  na  pasnik  i  powiedziała  gdzie  mam  paść. To  ja  tam  pasem , az  znowu  mama przysła  po  mnie. Jak  było  ciepło  to  ja  tak  pasłym ,  a  jak  zimno ,  to  mama napaliła  mi  ogień  i  ja  siedziałem  koło  ognia , alie  i  krowów  pilnowałym. Miałem  od  mamy  taki  przykaz , żeby  komu  skody  nie  zrobić .A  mama  była  sroga , jak  co  zawinił , to  nie  darowała , tylio  ukarała. I  tak  przebiedowałem  pół  lata , od  św. Jana  do św. Marcina.

Wtencas  nastąpiła  zima .Dziadek  już  umarł , nie  było  mnie  komu  zastąpić . Musiałem  kartofle  strugać i  do  cego  byłem  zdatny , to  musiałem  pomagać . Choć  były  siostry , to  miały  z  przędzeniem , z  krowami. Trzeba  było  odrobić  i  kośnika  i  młockę  i  tego  co  zaorał  i  co  drzewa  przywiozł . Wszyscy  mieliśmy  roboty  bez  przestanku , a  ja  byłem  najmłodsy .I  tak  całą  zimę  przebiedowałem , jak  mogłem . Ale  ze  juz  mnie  nie  było  tak , jak  w  lecie , bo zawse  byłem  na  oku  mamy. Mama  wszystko  widziała  i  za  duzo  pozwalać  nie  chciała  na  żadne  wybryky .

Wtencas  siostry  wzięły  mi  pokazywać  litery  i  ja  zacąłęm  i poznawać. Byłem  do  nauki  pamiętliwy , bo  jak  tylko  poznałem  litery  w  abecadle , to  już  potem  zacąłęm  je  składać , nawet  i  cytać . Mama  i  siostry  bardzo  się  ciesyły , ze  mi  ta  nauka  sła  dobrze .

I  tak  przesiedziałem  w  domu  do św. Wojciecha , co to  bywa  23  kwietnia. Wtencas  u  nas  rozpocyna  się  pasienie  krów , to  i  mnie  mama  przeznacyła  na  pastorza . Mieliśmy  swojech  6  krów , a  7  sąsieckich  przyjęła ,  to  miałem  wszystkich  13 . Juz  teraz  byłem  mądrzejszy, niż  poprzedniego  lata ,wziąłem  ganiać  do  starsych  pasterzy , których  było  dużo .Nawet  i  tacy  paśli  co  mieli  po  pietnaście  lat , nawet  i  więcej .A  coz  ja  kiedy  miałem  dopiero  siedem , to  ja  musiałem  być  jem  wszystkiem  posłusny . Co  mi  kazali  to  ja  musiałem  robieć . Jak  trzeba  było  krowów  zawrócieć , to  ja  musiałem  jść , bo  starsy  nie  posedł . Jak  byś  się  nie  posłuchał , to  kazali  ci  swoje  krowy  wyłąceć  i  paść  osobno . Bardzo  mi  się  samemu  przykrzyło , to  ja  robiłem  co  mi  kazali , aby  być  w  kompanii . Ale  już  tego  lata  było  mi  wesoło  z  duzemi  pastorzami . Kiedy  krowy  nam  chodziły , tośmy  urządzali  rozmaite  gry : to  biliśmy  kozła  to  znowu  biliśmy  świnkę . Wyznacyliśmy  sobie  takie  wyścigi , kto  chyszy . Znowu  biadowaliśmy  się  , kto  był  mocniejsy . Ale  ja  byłem  najlichsy , bo  byłem  najmłodsy  i  najmniejsy . …

I  tak  schodziło  lato . Było  wesoło , było  lasów  dosyć , zwierzyny  było  pełno  w  tech  lasach .Trafiło  się  zobaceć  wilki , kozę , nawet  dzika , a  co  było  zajęcy , wiewiórek , lisów  itp. A  co  było  ptastwa : kuropatew , drozdow , carnokosow , zołnow ,jastrzębow , nawet  i  orzoł  się  pokazał. Do  tego  drobnego  ptastwa . Jak  wsedł  do  lasu , to az  miło  było. Tu  śpiewa  skowronek , to  słowik , tam  krzycy  wrona , tu  skrzecy  sroka , tam  krzycy  cajka , tu  kuje  dzięcioł , tam  kuje  zołna . Pełno  hałasu  i  stukania  w  tym  lesie , ze  trudno  wszystko  opisać.

Takie  muzyki  wprawiało  ptastwo , ze  zaden  muzykant  na  zadnym  jenstrumencie  takiej  melodyj  wyprowadzić  nie  umiał. Nie  można  było  się  nasłuchać  i  ucieseć  tej  muzyki.

Zbierali  jaja  kace , bo  było  dosyć  kacek. Starse  pastorze  to  mieli  zachowane  patelnie  w  lesie . Nazbierali  jaj  i  młodych  piskląt , smazyli  i  robili  sobie  takie  obiady .

… Znowu  mieliśmy  takie  bice  po  dwa  i  trzy  sążnie , u  tych  bicy  były  pękawki  z  krowiego  ogona .Rano  to  nie  wołał , żeby  wyganiać, tylo  sedł  i  trzaskał  tem  bicem , to  już  ludzie  wiedzieli , ze  pastorz  wygania .Drudzy  mieli  takie  trąby  sobie  robione. …

… I  tak  miło  i  wesoło  schodziło  mi  te  lato . Była  mi  najgorsa  bieda , kiedy  padał  desc .Bo  pastorz  jak  zołnierz , cy  pada  cy  nie  pada  jednakowo  musi  być  na placu  i  dobytku  pilnować . Starse  pastorze , to się  pochowali  przed  descem , tobie  nakazali  pilnować .

Zmokłem  tak , ze  nie  było  suchej  nitki , to  wtencas  śmiali  się  ze  mnie . Musiałem  tak  chodzić  do  wieczora . I  tak  przygnałem  do  domu , dopiero  mi  mama  dała  suchą  odzies ,  ale  co  się  zębami  nasiekłem  od  zimna  to  nie  do  pojęcia.

W  jesieni  znowu  trochę  było  smutno , trochę  wesoło. Dnie  były  krótse  i  mgliste .Tu  bociany  zbierają  się  do  gromady , tam  jaskółki  stadami  nad  wodą. Dzikie  gęsi  stadami  odlatują  do  takich  miejscowości , co  tam  wody  nie  zamarzają .Żurawie  mają  taki  głos , ze  o  trzy  kilometry  można  je  słyseć, jak  one  zacną  grać . Narescie  duzo  było  kacek . To  była  uciecha , na  wszystko  się  zglądałem .

Tak  schodził  mi  dzień  za  dniem , az  do  św. Marcina , którego  przypada  na  11  listopada. Wtencas  końcy  się  pasienie  bydła  i  tego  dnia  daje  się  widomość  tem  sąsiadom , którech  się  pasło  krowy.Roznosi  się  takie  brzozowe  chluby , ze  już  pasienie  zakońcone. Gospodarz  jak  nie  skąpy , to  da  więcej – złoty  lub  pół , a  jak  sknera  to  da  10  lub  5  groszy. To  ja  wtencas  uzbierałem  2  złote , bo  pasłem  krowy  dobrze , to  i  gospodarze  nie  załowali  mi  grosa. To  sprawiło  mi  duzo  uciechy , bo  to  nazywały  się  moje  i  tak  je  miałem  we  swojej  obserwacji . Nikomu  nawet  nie  chciałem  pokazać , az  mama mi  za  te  pieniądze  kupiła  capkę .

Nastąpiła  zima , znowu  trzeba  było  w  domu  być  z  mamą  i  siostrami . Mama  kazdemu  wyznaczła  robotę  na  cały  tydzień .Ty  mas  krowy  napojeć  i  wydojeć , ty  mas  drzewa  wyrąbać  i  w  piecu  napalać , a  ty  mały  kartofle  strugać  i  drzewa  do  chałupy  nanieść. A  drzewa  nie  tyle  wychodziło  co  teraz. Garnki  gotowały  się  na kominie . Pomiędzy  temi  garnkami  się  paliło  i  się  gotowały .Alie  Boze  sam  się  zmiłuj , co  to  była  za  męka. …

… I  znowu  nastąpiło  lato , alie  juz  ja  krow  nie  pasem . Siostra  wysła  za mąz  na  15  morgow  ziemi .Nie  było  komu  robić , tylio  ich  dwoje , to  mnie  mama  zostawiła  jem  do  pomocy . Alie  cos  ja  mogłem  jem  pomóc.

Jednak  pierwsa  moja  pomoc  była  konie  wyprowadzać  na  paśnik  i  kiedy  była  potrzeba  znowu  je  przyprowadzieć. Przyniosłym  drzewa , zaganiałem  krowy  w  południe  i  na  wiecór . Trochę  byłem  pomocą  i  swojej  mamy , bo  już  nie  sukała  oraca. Za  tę  pomoc , co  ja  śwagrowi  pomagał  to  mamy  tę  ziemię  zaorał  i  zasiał.

Alie  i  tu  mi  dobrze  nie  było , bo  ten  świagier  był  strasnie  narwany . Jak  co  nie  po  jego , to  łajał , co  ja  tego  nie  lubiłem . A  był  do  wszystkiego  zdolny ,był  cieślą , budownicem  i  stolarzem . Ja  tez  byłem  do  tego  ciekawy  i  także  wszystko  mi  się  udawało , to  on  mnie  trochę  i  lubił.

I  tak  upływały  dnie , miesiące  i  lata . Także  i  ja  rosłem  i  siły  mi  z  kazdem  dniem  przybywało . To  już  później  trzeba  było  jechać  do  boru  po  drzewo , także  na  polie  pomagać  bronować.

Kiedy  przysła  zima , trza  było  mleć  zboze  na  mąkę  do  chleba  i  na  ospe  dla  świń . To  był  dla  mnie  najgorse  sprzykszone , bo  to  strasne  było  nudno , ze  nie  sporo  ta  mąka  z  pod  tech  kamieni  wychodziła . Dwa  garnce  trza  było  mleć  godzinę  przez  odpoczynku.

… Ludzie  nie  spali  jak  dziś . Kładło  się  spać  po  godzinie  dziesiątej , a  wstawało  o  drugiej  w  nocy .

Trzeba  było  narznąć  siecki  dla  dobytku . A  jakie  to  było  rznięcie ? Były  lady  ręcne  na  podobę  korytka , w  które  się  wkładało  słomę ,  a  przy  końcu  tego  korytka  był  rzezak  na  podobę  kosy .

… Przysła  wiosna , jedni  siali , drudzy  wywozili  gnoj  na  polie . Już  było  wesoło , bo  już  w  domu  nie  siedziałem . Chocias  swojech  koni  nie  miałem , to  na  śwagrowech  odwoziłem  gnoj  i  śwagrowi  pomagałem.  Po  obsianiu  gryki  wtedy  chłopy  już  byli  wolniejse  od  roboty  polnej . Dla  kobiet  nastąpiły  pielidła  , którech  wtencas  nie  brakowało.  Co  to  wtencas  było  za  wesoło . Tu  śpiewają  ptaki , tu  śpiewają  dziewcyny , ze  od  tego  śpiewu  az  łany  zboza  sie  uginały .  I  rosły  az  miło , bo  noce  były  bardzo  ciepłe , rosy  były  duze . A  najbardziej  rosły  trawy.

Koni  nikt  nie  trzymał  na  stajni , tylio  wszyscy  wyprowadzali  dniem  do  lasu  i  tam  się  pasły  same .Na  noc  wyjezdzalim  na  noclek  i  to  w  dwudziestu , a  casem  i  więcej. Całą  noc  był  ogień , pokładli  się  dookoła  i   tak  spali . Mało  kto  spał , bo  jedni  drugim  psotowali .Trzeba  było  pamiętać  o  koniach , bo  strach  było  wilków.

Te  konie  tez  takie  były  mądre , ze  daleko  od  ognia  nie  odchodziły , az  w  rozwidnieniu  dopiero  się  oddalały.

… No  i  znowu  nastąpiły  zniwa . Zyta  nie  kosili  tak  jak  dziś , tylio  wszystko  zęli  na  sierpy . To  jak  wysedł  na  pole , to  az  miło  było , bo  we  wsi  mało  kto  siedział. Tu  zną  zyto , śpiewają  taką  piosneckę, tu  zną  drudzy , śpiewają  inną , wsędzie  śpiewy . A  do  tego  śpiewu  słowik , tam  skowronek , który  podlatuje  pod  obłoki .

Chłopy  wiązą  snopy , tam  zajezdzają  i  zabierają  do  stodoł .

Już  teraz  mama  brała  mnie  ze  sobą  i  ucyła  jak  mam  sierpem  robieć.Tego  lata  nie  naucyłem  się  na  dobrze , bo  mało  ząłem . Musiałem  pomagać  przy  wiązaniu  i  zwozeniu  do  stodoły . To  była  dla  mnie  uciecha , bo  lubiłem  jeździć  na  koniach .

Przesły  zniwa , nadesło  kopanie  kartofli . Tu  juz  było  gorzej , trza  było  za  ciemna  wstawać , na  słonka  wschod  musiało  być  śniadanie .

Mnie  było  najgorzej , musiałem  przyprowadzieć  konie  , bo świager  po  śniadaniu  jechał  orać. Z  kobietami  musiałem  jść  kopać  kartofle , co  ja  tego  nie  lubiłem , a  musowo  było . Jak  była  pogoda , to  dobrze , alie  jak  padało  cy  zimno , to  trza  było  się  tylio  namarznąć .Alie  trochę  i  wesoło , bo  jak  przysły  godziny  obiadowe , to az  miło  było  obejrzeć  się  dokoła. Ognie  się  paliły , bo  gdzie  kto  kopał , tam  zaraz  i  piek .Do  piecenia  wybrało  się  kartofli  równej  wielkości ,  dwadzieścia  na  kazdego  kopaca. Kartofle  rozsypało  się  na  murawę  i  nakładło  na  nie  drzewa.Roznieciło  się  ogień  i  trzeba  było  przewracać  kartofle , żeby  równo  się  upiekły. Zacynają  obiad , te  kartofle  się  je  i  cebulą  lub  gruskamy  zakąsuje  i  zapija  wodą . Taki  chłopski  obiad  w  kopanie  kartofli .

Kiedy  skońcyło  się  kopanie , chłopy  brali  się  siać  zyto , a  kobiety  do  tarcia  lnu.

… Byłem  nieurodny , alie  do  tego  wymowny , wiedziałem  co  komu . Jak  ze  starsem , umiałem  pomówieć  ze  starsem , a  jak  z  małem , tak  samo. Wsyscy  wogólie  mnie  lubili . Nawet  dziewcęta  chęć  miały  do  mnie  z  tego , ze  mogłem  dobrze  śpiewać  piosnecki  nabozne  i  leśne. A  co  tańcować  to  pierwsy  byłem , ze  nie  było  mnie  równego  w  całej  wiosce. Znowu  starsym  byłem  posłusny  i  kto  co  chciał  nikomu  nie  odmówiłem. Nawet  małe  dzieci  mnie  lubili , bo  jem  zadnej  krzywdy  nie  robiłem .

… Tak  upływały  dnie , a  ja  rosłem  i  męzniałem .

 

 

 

 

 

 

Roman   Rubinkowski

 

 

Część  pamiętnika  nauczyciela  nadesłanego  na  konkurs  o  temacie  ,, Nauczycielstwo  a  duchowieństwo "  zamieszczonego  w  miesięczniku  Wieś  Współczesna  1958 , nr. 1 , str. 110 i 111.

 

 

... Rok  1902 . Zostałem  nauczycielem  ludowym.

Już  od  pierwszych  dni  mojej  pracy  zrozumiałem , co  mi  należy  robić  w  szkole  i  w  środowisku . Stanąłem  do  pracy  pełen  młodzieńczego  zapału  i  z  wiarą  w  powodzenie .

Pierwszą  posadę  otrzymałem  we  wsi  folwarcznej . W  szkole  tej  od  2  lat  nie  było  nauczyciela .Zastałem  kompletną  pustkę  w  budynku  szkolnym . Wstęp  do  pracy  młodego  zapaleńca  był  niezbyt  pociągający . Ale  to  nic . Dodam  tylko , że  podróż  moja  z  Mławy  do  Czyżewa  była  bardzo  ciekawa  i  pełna  wrażeń , gdyż  pierwszy  raz  jechałem  koleją.

Ale  wróćmy  do  szkoły. Po  załatwieniu  koniecznych  formalności  urzędowych  przystąpiłem  do  zorganizowania  szkoły. Przyjąłem  do  szkoły  dzieci  służby  folwarcznej , której  wstęp  był  utrudniony  i  niepożądany . Za  ten  ,, wyczyn " dostałem  surową  naganę  od  władz  szkolnych .Dzieci  jednak  pozostawiłem  w  szkole.

Komisarz  do  spraw  włościańskich  zorganizował  w  urzędzie  gminnym  bibliotekę  dla  ludności  wiejskiej – bibliotekę  ogłupiania  i  zacofania . Zaproponowano  mi  prowadzenie  tej  biblioteki , ale  nie  przyjąłem  ,,zaszczytnej "  propozycji .Zanotowano  to  również  na  moją  niekorzyść. Wydawałem  młodzieży  dziełka  popularne  M. Brzezińskiego , Sikorskiej  i   inne .Były  to  książeczki  z  tzw. biblioteki  "pajęczej". Tą  drogą  zebrałem  sporą  gromadkę  młodzieży , z  którą  prowadziłem  pracę  oświatową.

Nie  uszło  to  uwagi  władz  szkolnych  i  administracyjnych . Wysłano  mnie  jako  ,, niepewnego "  na  kurs  do  Łomży , a  następnie  przeniesiono  do  innego  powiatu  ( ostrowskiego , WS)

Nowa  posada . Wieś  kościelna ( Zuzela , WS ) , wszechwładny  stary  proboszcz  i  jego  klika  różańcowa.  Do  takiego  ciemnogrodu  wpadłem  i  zrozumiałem , że  praca  moja  będzie  nader  ciężka . Rzeczywiście  walka  była  nierówna , ale  jak  się  później  okazało zwycięska .

Proboszcz  rozdawał  chłopom  do  czytania  pisma  z  dziedziny  żywego  różańca . Organista  osławioną  gazetę  urzędową ,,Oświatę ".

Ja  zaś  zorganizowałem  kółko  rolnicze , nie  pańskie  Towarzystwa  Rolniczego  lecz  Zaraniarskie . Na  zebraniach  czytaliśmy  ,,Zaranie "  i  omawialiśmy  aktualne  zagadnienia  społeczne .

Proboszcz  gromił  moją  działalność  z  ambony , ja  zaś  co  tydzień  podawałem  do  ,,Zarania "  korespondencję , w  której  sporo  miejsca  poświęcałem  duszpasterskiej  pracy  ks. proboszcza.

Jeszcze  większa  ogarnęła  go  furia , gdy  dowiedział  się  o  założeniu  przeze  mnie  kasy  pożyczkowo – oszczędnościowej  dla  chłopów  małorolnych . Kasa  ta  znakomicie  przyczyniła  się  do  ulżenia  doli  drobnego  rolnika.

Wiadomość  o  tym , że  potulne  dotąd  owieczki  czytają  nie  tylko  ,,Zaranie ", ale  i  wychodzącą  w  Tłuszczu ,,Siewbę" całkowicie  wytrąciła  z  równowagi ,, wielmożnego  proboszcza " , bo  tak  kazał  się  tytułować . Staruszek  gniewał  się , pienił  i  groził , ale  widoczne  było ,że  bitwę  przegrał. Grono  moich  uświadomionych  zwolenników  stale  się  powiększało. Nawet  ci  od  różańca  zaczęli  odwiedzać  nasze  zebrania , nie  zważając  na  zagniewanego  proboszcza.

Jednym  z  ważniejszych  posunięć  było  zorganizowanie  pomocy   dla  strajkujących  robotników  i  ich  rodzin . Przyjęto  na  czas  krytyczny  kilkoro  dzieci  robotniczych  do  rodzin  zamożniejszych  chłopów . Zjawisko  przyjścia  z  pomocą  strajkującym  robotnikom  z  dzisiejszego  punktu  widzenia  można  uważać  jako  próbę  zadzierzgnięcia  więzi  między  wsią  a  miastem .

Proboszcz  i  w tym  wypadku  nie  omieszkał  zwalczać  naszej  działalności . Starał  się  wszelkimi  sposobami , aby  zebrane  pieniądze  nie  trafiły  do  rąk  strajkujących  robotników .

Mawiał , że  lepiej  byłoby  ofiarować  je  na  Macierz  Szkolną .

 

Dodatek .

Roman  Rubinkowski ( 1880 – 1959 ) był  nauczycielem  szkół  początkowych  w  Klukowie  i  Zuzeli . Okres  I  wojny  światowej  spędził  w  Rosji .Uczył  dzieci  rosyjskie  i  polskich  uciekinierów .

Od  1918  r.  do  końca  życia  mieszkał  w   Ostrowi  Mazowieckiej . Pracował  jako  nauczyciel  szkoły  powszechnej  Nr. 1  a  od  1935  roku  do  1957  był  jej  kierownikiem. Pełnił  też  funkcje  społeczne : ławnika , wiceburmistrza  miasta  i  we  władzach  Spółdzielni  Spożywców. Po  wojnie  był  pierwszym  przewodniczącym  Miejskiej  Rady  Narodowej. Krzyż  Kawalerski  O. O.  Polski , Złota  Odznaka  Spółdzielczości  i  nazwanie  ulicy  =Romana Rubinkowskiego = – to  ważniejsze  uhonorowania  jego  pracy .

 

 

 

 

 

 

Bonawentura   Ostrzycki

 

Ostrów  Łomżyński .

Monografia  publicystyczna

 

Gebethner  i  Wolff , Warszawa  1906 .   str 74 – 90

 

 

Rozdz. V . Społeczeństwo  ostrowskie

 

… Życie  narodu  zrobiło  olbrzymi  krok  naprzód , nie  pozostała  w  tyle  i  prowincya , tem bardziej , że  właśnie  głównie  na  jej  terenie  odbywała  się  i  odbywa  jeszcze  ewolucya  dziejowa  narodu.

Chwila  obecna  w  Polsce , z  wielu  powodów  ważna , pod  jednym  względem  ma  pierwszorzędne , daleko  sięgające  znaczenie . Oto  w  obecnej  chwili  dokonywa  się  głęboka  przemiana  narodowego  charakteru . Resztki  dawnego  typu  polskiego  znikają  z  dniem  każdym , a  nowy  typ  jeszcze  nie  powstał .

Przyjęty  za  przedstawiciela  charakteru  narodowego  typ  szlachecki  przeżył  się  doszczętnie . Warunki  społeczne , w  których  wyrósł  i  psychicznie  się  wykończył  typ  szlachcica  polskiego  znikły , a  następnie  zniknął  i  typ  charakteru  przez  niego  wytworzony . Nigdy  się  one  na  naszej ziemi  nie  powtórzą , więc  i  typ  nigdy  się  nie  odrodzi .

Z  drugiej  strony  charakter  dziejów  naszych  nie  sprzyjał  rozwojowi  innego  typu , mianowicie  mieszczańskiego. Na  szali  politycznej  mieszczaństwo  polskie  w  historyi  naszej  nie  zaważyło  i  zważywszy  warunki  obecne , nie  zaważy  nigdy .

Nie  dziw  przeto , że  oczy  wszystkich  instynktownie  zwracają  się  w  stronę  olbrzymiej  masy  ludu  wiejskiego , który  z  konieczności  ewolucji  dziejowej  występuje  teraz  na  widownię  polityczną  i  dopomina  o  przynależne  sobie  prawa .

Czy  to  się  komu  podoba , lub  nie , kmieć  polski  jeden  zdolen  jest  dostarczyć  materiału  na  urobienie  się  nowego  typu  narodowego . …

… Pod  hasłem  tedy  ludu  i  razem  z  ludem  podjęliśmy  pracę  przekształcania  społeczeństwa.

Prowincya  w  tej  pracy  zajęła  przodujące  stanowisko , bo  bezpośrednio  styka  się  z  ludem.

Przysłowiowy  tedy  wint  przepadł  doszczętnie  w  Ostrowie , pozostało  po  nim  wspomnienie . Zawrzała  natomiast  praca  społeczna . Nazywam  pracą  społeczną  tego  rodzaju  działalność  zbiorową , która  zmierza  do  podniesienia  poziomu  kulturalnego , etycznego  i  ekonomicznego  w  danym  odłamie  społeczeństwa.

Działalność  ta  musi  koniecznie  przybierać  formę  zbiorową , stowarzyszeniową . W  tym  celu  tworzą  się  instytucye  społeczne.

W  Ostrowie  takich  instytucji  istnieje  cztery : straż  ogniowa , kasa  pożyczkowo – wkładowa , towarzystwo  dobroczynności i  spółka  rolna.

Najstarsza  z  nich  jest straż ogniowa , która obchodziła  dwudziestą  piątą  rocznicę  istnienia . Pożyteczności  straży  nie  potrzeba  dowodzić . Zaznaczyć należy , że  pożytek  jej  jest  mniejszy  lub  większy w  miarę sprawności  jej  członków i sprężystości zarządu.O ostrowskiej straży ogniowej nie można powiedzieć , żeby rozwój jej był stały  i  systematyczny .Tabor straży nie posiada  udoskonalonych  narzędzi pożarowych najnowszego typu …..

Wspaniale i bodaj z dniem każdym rozwija się kasa pożyczkowo – wkładowa . Obraca ona rocznie więcej , niż setką tysięcy rubli. Stała się dobrodziejstwem dla mieszkańców. Dla jednych udzielaniem pożyczek na przystępny procent , dla drugich przyjmowaniem wkładów na dobry procent , jakiego by w kasach rządowych nie otrzymali. …

Uznanie zatem za kasę ostrowską należy się przede  wszystkiem założycielom . Dalszy jej bieg był tylko dziełem rozmachu , który na terenie ostrowskim znalazł odpowiednie warunki.

Na anemię chroniczną cierpi w Ostrowie najbardziej potrzebne ,  najgłębiej humanitarne Towarzystwo Dobroczynności . Jego działalność polega na rozdawaniu mniejszej lub większej jałmużny biedakom , pożywienia w naturze na święta wielkanocne , ubrań dzieciom . …

Wyszukiwaniem biednych , potrzebujących doraźnej pomocy zajmują się panie . … Ale z biegiem czasu zapał począł stygnąć . Może w grę weszła obrażona miłość własna pań , które nie spotkały się z należytem szacunkiem za pracę podejmowaną. Przyczyniło się i to ,że grube natury proletaryatu obdarzanego nie odczuwały wdzięczności za dobrodziejstwo , biorąc jako rzecz z prawa się im należącą . Wytworzyła się nadto między biednymi rywalizacja i zazdrość . …

Pomoc doraźna zaostrzy tylko apetyt potrzebujących ,  nigdy go nie nasycając. Dobroczynność powinna  wejść na tory roboty szeroko zorganizowanej , działającej celowo i systematycznie ... przez : szpitale , ochronki , przytułki dla starców.

… Tymczasem dobroczynność ostrowska , mimo kilkunastoletniej egzystencji  , nie zdobyła się dotąd na żaden z wymienionych zakładów. … Ale oprócz tych ogólnych przyczyn istnieje w Ostrowie jeszcze jedna szczegółowa a mianowicie rywalizacja dwóch przeciwdziałających sobie partyj wśród miejscowej inteligencyj. …

Przybyszowi , który wpadł w wir ostrowskich stosunków i dostał się  między pionierów tutejszej cywilizacji  na razie wydaje się , że istotnie zastał tu placówkę intensywnie prowadzonej pracy społecznej .

Jakież to uspołecznione miasto !  mimo woli wyrywa się  z ust jego wykrzyknik . Na pozór za istnieniem tego uspołecznienia wszystko zdaje się przemawiać. Posiedzenia , sesye , rozprawy , narady nad sprawami nie cierpiącymi zwłoki – odbywają się codziennie . …

Pracy społecznej ostrowskiej czynię zarzut płytkości , twierdzę , że polega raczej na frazesach , niż na czynach . Zarzucam jej , że jest podejmowaną w celach zdobycia sobie taniej popularności .

Jakie ma widoki  przed sobą ta pożądana popularność , nie  wiem , nie  chcę dociekać, gdyż może  za  daleko poniosłaby mię  satyra nieokiełznana. …

 

Dodatek .

Bonawentura Ostrzycki , Ks. Prawdzic  to pseudonimy literackie  księdza Adama  Maciejewskiego  ( 1874 – 1919 ).

W latach 1903 -1907 był wikarym w Ostrowi. Następne lata życia spędził w Płocku jako wykładowca w Seminarium Duchownym , kapelan szpitalny i katecheta w progimnazjum. Pisał dużo prozą i wiersze .Po książce ,,Ostrów Łomżyński ," ukazały się ,,Lud a duchowieństwo " w 1907 r., ,, Tam sięgaj , gdzie  wzrok nie sięga " w 1911  r.  Publikował  teksty w Miesięczniku Pasterskim Płockim ".

Po śmierci autora  wydano we Włocławku w 1929 r  poezje w zbiorze "Z nad Bugu , Sierpnicy , Wisły  ".

 

 

 

 

 

 

 

 

Tadeusz   Jabłoński

 

Młodość   mego  pokolenia

 

Książka  i  Wiedza , Warszawa  1977 , str. 66 -73 .

 

Wspomnienia  z  okresu  I  Wojny  Światowej  ( WS )

 

… Od tego czasu wypadki szybko następowały po sobie. Rano przyjechała do nas rodzina dziadka z Różana. Cały swój dobytek umieścili na wozie jednokonnym. Musieli wyjechać z Różana ostrzeliwanego już przez wojska niemieckie. Ustępujące oddziały rosyjskie nakazały opuszczenie miasteczka, które zaczęło się palić ze wszystkich stron. Ludność cywilna skierowana została pod strażą rosyjskich oddziałów konnych .na wschód. W czasie przejazdu przez Ostrów  w nocy udało się niektórym uciekinierom zboczyć z traktu głównego na boczne drogi lub do lasu. Tak oto krewni dziadka zjawili się niespodziewanie u nas. Cofająca się na wschód armia carska zostawiała za sobą spaloną ziemię zielonych obszarów Mazowsza. Potwierdził to także mój najstarszy brat Kazimierz, który przyjechał z Czyżewa. Zawiadomił on matkę, że wuj wraz ze swoją rodziną zdecydował się na dobrowolną ewakuację do oddalonych guberni państwa rosyjskiego. Przekazał także swój przyszły adres dla nawiązania z nim kontaktu w wypadku podobnej decyzji ze strony matki.

Tego samego dnia spostrzegliśmy, że naczelnik urzędu pocztowego oraz najbliżsi jego współpracownicy, Rosjanie. pakują swoje kuferki, palą dokumenty i demontują aparaturę telegraficzną. Niebawem wszyscy opuścili nas, kierując się wozami do stacji kolejowej w Małkini. Biegając po łąkach nad Broczyskiem wyśledziłem wyrzucone do wody jakieś baterie, zwoje kabli oraz różne drobne i prawie nieużyteczne części pochodzące z pocztowych urządzeń telefonicznych i telegraficznych. Natychmiast opowiedziałem babci o swoim odkryciu, jednak zamiast zainteresować się tym, nakazała mi nie wyciągać z rzeki tych rzeczy, strasząc przy tym, że w bateriach są szkodliwe kwasy. Prawdopodobnie obawiała się dotykać jakiegokolwiek sprzętu pochodzącego z rosyjskich urządzeń, gdyż już z dnia na dzień spodziewała się wkroczenia wojsk niemieckich. Obawa babci okazała się niebawem słuszna.

Po paru dniach pojawiły się liczne patrole kawaleryjskie, które próbowały zmusić ludność do opuszczenia domostw i kierowania się na wschód wraz z cofającą się armią rosyjską. Pewnego dnia pod wieczór zobaczyliśmy dookoła łuny pożarów. Dziadek, pomny opowiadań o losach mieszkańców Różana oraz okolic Łomży, przygotowany był także na możliwość podpalenia naszych zabudowań czy też przeniesienia się ognia z gorejących w pobliżu zagród. Aby odżegnać zbliżające się niebezpieczeństwo, dziadkowie obchodzili co pewien czas swoją posesję, dziadek kropił każdy róg święconą wodą, a babcia niosła obraz święty i nuciła jakieś modlitwy. Czynili to zresztą wszyscy sąsiedzi, przy czym niektórzy, bardziej praktyczni i przezorni, zbierali pieniądze na przekupienie podpalaczy. Prawdopodobnie to właśnie poskutkowało bo zabudowania dziadków nie spłonęły i zachowały się razem z domami okolicznych sąsiadów. Natomiast spłonął cały, aczkolwiek murowany, rynek, przez ludność żydowską przeważnie zamieszkały, oraz najuboższa część osady „morgami" zwana.

Na straży domostw pozostali głównie mężczyźni, a kobiety ratowały dzieci, dobytek, pościel i przyodzienie. Jedni zabierali drugich na wozy i umykali do pobliskiego lasu, który rozciągał się w odległości dwóch, trzech kilometrów. Prawie w ostatniej chwili matka nasza skorzystała także z pomocy dobrych ludzi, wrzuciła na wóz niezbędne rzeczy w tłumok zapakowane oraz walizkę. Trzymając mnie za rękę szybko ruszyła za wozem, przy którym kroczyli moi dwaj starsi bracia. Zatrzymaliśmy się w lesie obok toru kolejowego. Starszy brat zauważył migocące światełko w budynku dróżnika kolejowego i pobiegł zasięgnąć ostatnich wiadomości. Dowiedział się, że Małkinia jeszcze jest nie zajęta i że niebawem przejeżdżać będzie w stronę Białegostoku ostatnia i jedyna już lokomotywa. Czekał na nią tylko sam dróżnik z tego przejazdu, gdyż rodzinę swoją zdołał wcześniej wysłać z transportem ewakuacyjnym. Dla nas była to także ostatnia szansa ucieczki przed pożogą wojenną i przesuwającym się frontem. Kazik namawiał matkę, aby skorzystać z nadarzającej się okazji i wyjechać czym prędzej do Rosji, gdzie na pewno spotkamy się z wujostwem. W przeciwnym razie, jak twierdził, wywiozą go na przymusowe roboty do Niemiec, a on kończył zaledwie szesnaście lat. Na skutek takiej argumentacji matka nasza zdecydowała się wyjechać. Znajomi pomogli zanieść rzeczy do domu dróżnika i niebawem ujrzeliśmy wśród ciemności światełko lokomotywy. Dla -nas i dla naszych niewielkich bagaży znalazło się miejsce na węglu. Pomknęliśmy szybko w stronę Białegostoku. Tam kolejarze pomogli nam przenieść się do wagonu towarowego w pociągu ustawionym na dalszym torze.

W pełni nocy obudziły nas wybuchy i strzały armatnie. Żołnierze wbiegli do wagonu i polecili natychmiast go opuścić. Pomogli nam wydostać się na zewnątrz, wskazali schronienie w niedalekiej uliczce. Jeden z żołnierzy przez cały czas był w pobliżu i otaczał nas opieką. Uciekając od torów kolejowych słyszałem brzęk odłamków odbijających się o szyny i koła wagonów, ale nie zdawałem sobie oczywiście sprawy z tego, co się dzieje. Podobno był to nocny nalot „zeppelina", który atakując rosyjskie linie komunikacyjne zapuścił się aż nad Białystok. Jednocześnie od strony Łomży wojska niemieckie dokonały głębokiego wypadu i zaczęły ostrzeliwać szrapnelami miasto i dworzec kolejowy. Wkrótce jednak ustał huk rozrywających się pocisków i odgłosy strzałów artyleryjskich. Pod opieką nieznanego żołnierza rosyjskiego wróciliśmy do wagonu i ku zdumieniu matki zastaliśmy wszystkie rzeczy nienaruszone. Wkrótce pociąg popędził całą parą w kierunku Wilna.

Było to w połowie sierpnia 1915 roku. Z późniejszych opowiadań rodzinnych dowiedziałem się, że armia niemiecka zaatakowała Białystok z zamiarem uderzenia na twierdzę w Brześciu nad Bugiem i zmusiła oddziały rosyjskie, operujące wzdłuż Bugu i Narwi, do pospiesznego opuszczenia bez walki tych terenów. Dojeżdżając w południe do Wilna nie wiedzieliśmy jeszcze, że Zaręby, skąd uciekliśmy poprzedniego dnia, zostały .zajęte przez wojska niemieckie. Później opowiadała nam babcia, że Niemcy zainteresowali się natychmiast urzędem pocztowym, który mieścił się w domu dziadków. ...

Wróćmy jednak z powrotem do pociągu, który dowiózł nas w słoneczny dzień sierpniowy do Wilna. ...

Miejscem naszego przeznaczenia było gubernialne miasto Woroneż.

 

Dodatek

Tadeusz  Jabłoński  urodził  się  w  1905 r  w  Ostrowi . Po  wczesnej  śmierci  ojca  ( urzędnika )  przeniósł  się  z  matką  i  bratem  do    dziadków  w  Zarębach  Kościelnych ). Od  1918 r   mieszkał  stale  w  Warszawie . Historyk, prowadził  badania ( ruch  robotniczy ) i publikował . Brał  udział  w  kampanii wrześniowej  a potem  w  walkach  partyzanckich  w  powiecie  pińczowskim. Pracował  w  Urzędzie  Rady  Ministrów i PAN.

 

 

 

 

 

 

 

Juliusz   Kaden – Bandrowski

 

Przymierze  serc

 

Wyd. Albatros , Gdańsk , 1983 , str. 50 – 60 .

 

 

1 . Fragment  dotyczący  kwaterowania  5  Pułku  Piechoty  Legionów od  końca  listopada  do  końca  grudnia  1916 r.  w  Pułtusku . (Przybył  z  Baranowicz )

 

Nasz  pułk  przeniesiono  z  Pułtuska , bośmy  ukradkiem  zabili  kilku  niemieckich  żandarmów,  oraz  dlatego , że  po  naszej  wilii  mieliśmy  w  restauracji  awanturę  z  niemieckim  urzędnikiem.

Żandarmów  zabiliśmy , bo  znęcali  się  nad  ludnością . ….

Jeszcze  przykrzejsze  było  zajście  z  urzędnikiem  w  restauracji .

Przed  oświetlonymi  jej  oknami , na  gościńcu  czekały  już  powozy . Mieliśmy  zaraz  wyjechać  w  gościnę  do  okolicznych  dworów . Żal  nam  było   rozstawać  się , gwarzyliśmy  jeszcze  przy  bufecie , gdy  wszedł  mały , otyły  Niemiec w  zielonym  urzędniczym  płaszczu. Na  lince  prowadził  zgrabną  suczkę , jamniczkę. Przy  bufecie  zagadał  drugiego  Niemca  o  tym , że  wszyscy  są  teraz  daleko  od  swych  domów  i  dzieci .Bardzo  się  tęskni , zwłaszcza  podczas  świąt  Bożego  Narodzenia , które  są  właściwie  świętem  rodzinnym.

Na  jednych  konie  tu  czekają , powozy , a  o  drugich , równie  chyba  zasłużonych  nikt  nie  pamięta .

Pożegnał  się  z  towarzyszem , siepnął  oczkami  po  nas  wszystkich  i  rzekł  na  progu  do  pieska – Chodź , chodź , moja  mała  Poleczko .

Otwarła  się  nam  w  piersiach  nagła  pustka .

Kujon , blady  jak  trup , zatrzymał  urzędnika  za  złoty  guzik  od  płaszcza  i  spytał , czy  zechce  powtórzyć  raz  jeszcze – Ma  pan  ładną  jamniczkę , ale  pragnęlibyśmy  wiedzieć , co  pan  przed  chwilą  powiedział ? Zdaje  się , że  coś  zabawnego .

Urzędnik  wyjął  z  ust  cygaro , grubym  językiem  oblizał  sine  wargi  i  powtórzył  słowo  za  słowem  wyraźnie :

Chodź , chodź , moja  mała  Poleczko .

Kujon  wyciął  mu  groźny  policzek , potem  kopnął  w  brzuch .

Ze  łzami  dzikiego  wzruszenia  biliśmy  Niemca  po  tłustych , wygolonych  szczękach , po  głowie , póki  nie  zaczął  krzyczeć ,żeby  go  nie  zabijać , – ma  przecież  dzieci . !  Posiniaczony  leżał  w  kącie  i  płakał.

Kujon  oświadczył , że  mamy  litość  dla  jego  dzieci , które  zapewne  spłodził  z  tą  jamniczką – i  rozjechaliśmy  się  do dworów .

Na  drodze  pod  roziskrzonymi  gwiazdami  i  później , już  pod  dachem  w  złotym  cieple  gościny , myślałem  ciągle . – Czy  na  to , by  była  jego  ojczyzna  i  moja , trzeba  by  on  mnie  lżył , a  ja ,bym  go  po  głowie  pięściami  tłukł ?Czy  może  niech  kraj  jego  przepada  i  z  mojego  niech  śladu  nie  będzie , byleśmy  mogli  mijać  się  w  życiu  spokojnie ?

Komuż  to  można  dziś  powiedzieć – nikomu !

 

2. Fragment  informujący  o  przybyciu  tego  Pułku  do  koszar  w  Ostrowi-Komorowie  na  początku  1917 r.  i  witającej  delegacji  miasta

 

Ruszono  nas  z  Pułtuska  wielkim  marszem , przez  mróz  i  śnieg  dobrnęliśmy  tak  do  Ostrowia , śpiewając  po  drodze  wśród  samotnych  chat  i  długich  pól , którymi  latał  wiatr .   

Przybyliśmy  między  olbrzymie  czworoboki  koszar . Ustawiliśmy  się  szarym  zwartym  murem , naprzeciw  muru  czekającej  nas  tu  piechoty  niemieckiej . Nasi  dowódcy  wyszli  ku  sobie  i  przemówili .

Wielki  honor  prężył  się  w  słowach , lecz  w  głosach  zgrzytała  nienawiść .

Wykonaliśmy  zwroty  wojskowej  czci , orkiestra  niemiecka  zaintonowała  hymn .Z  nieruchomych  zmarzniętych  trąb  rwał  się  ryk  ochrypły , nadymał  policzki  i  oczy  na  wierzch  wysadzał  muzykantom . Stali  sztywno . Powyżej  hełmów , na  srebrnej  lirze  czyneli  skakał  w  takt  akordów  gęsty  pęk  włosia , godło  pułkowej  orkiestry .

Ręce  nam  kostniały  od  mrozu , wiatr  siekł  przez  oczy . Zimno  tężało  w  dziurawych  butach , ale  staliśmy  bez  drgnienia. Godło  niemieckiej  orkiestry  miotało  się  w  górę  i  w  dół , niby  ptak  czarny .

Pokazałem  to  Kujonowi , chcąc  mu  wytłumaczyć , że  tak  samo  zapewne  wygląda  przywiązana  na  wieki  do  odznak  i  dzwonków  nasza  wojskowa  dusza.

… Ponura  uroczystość  powitania  na  wielkiej  drodze  wśród  dawnych  porosyjskich  koszar  skończyła  się .

Piechota  niemiecka  odeszła  w  jedną  stronę , my  w  drugą .

Pustym  placem  znów  gonił  gęsty  tuman  śniegu.

Ująwszy  się  pod  ręce  Kujon , Leń  i  ja  ruszyliśmy  przeciw  zawiei  szukać  kasyna.

– Tam  będzie , bracie ! – wołał  Kujon – gdzie  te  chorągwie . Każdy  sztandar  lubi  się  zawsze  żarcia  trzymać . Jak  człowiek !

Z  któregoś  balkonu , w  perspektywie  rudych  budynków , zwieszały  się  sztywne , na  kość  zmarznięte  barwy  narodowe.

Weszliśmy  do  przedsionka , gdzie  już  czekało  kilkunastu  kolegów, zapłakanych  z  zimna.

Na  co  czekacie ?

Bo  tam , na  górze , jakaś  delegacja  sterczy .Łyki , paniusie !

Boisz  się  łyków ?

Nikt  się  nie  boi !

Ale  rychtują  przywitanie  z  ceremoniałem , czekamy  na  pułkownika .Przestępując  z  nogi  na  nogę , chuchając  w  zgrabiałe  palce  kręciliśmy  się  po  przedsionku .

…..Na  schodach  pułkownik  oznajmił , że  nie  zaraz  siądziemy  do  obiadu , a  dopiero  po  przyjęciu  delegatów  ludności ( Ostrowi ), którzy  już  pono  czekają  w  przyległościach  pułkowej  jadalni .

– Jeżeli  mam  tych  delegatów  sądzić  według  palt – Kujon  huśtał  zabłocone  futra  cywilne , wiszące  w  przedpokoju  na  szarach – to  się  naszym  hołdownikom  nie  przelewa .Grzbiety  wyświechtane , pachy  wytarte , boki  sztukowane.

Rozkroczony  przed  gromadką  czarnych  okryć  litował  się – Pomyślcie  tylko , panowie , taki  mieszczanin  za  tym  łachem , za kawałkiem  sierści  gania  całe  życie  po  błocie. Żonę  z  tego  żywi , dzieci  wychowuje , jeszcze  go  w  rękę  całują.

Nadleciał  adiutant  pułkowy ,– że  pułkownik  już  czeka .

Weszliśmy  tłumnie  do  przestronnej  jadalni.

Od  ściany  do  ściany  ciągnął  się  długi , nakryty  stół , a  za  wysokimi  oknami  pędziła  puszysta  śnieżyca .

Pułkownik  w  kącie  sali  przyklepywał  rozdziałek  i  czcigodnym  chrząkaniem  gotował  się  do  występu .

Przez  uchylone  drzwi  jadalni  widać  było  w  pustej  przylegości  zgromadzonych  w  samym  środku  delegatów . Stali  w  dwa  rzędy , objęci  ubogim  światłem  zamarzniętych  szyb , nieruchomi  i  jakby  zasłuchani.

Bliżej  ściany  brodacz  z  faworytami  przystrzyżonymi  na  wzór  któregoś  cesarza , dalej  nikły  człowieczyna  o  głowie  wydętej , dalej  w  szeregu  mały  pyszczek  czerwony , osypany  nie  zgoloną  siwizną . Na  samym  końcu  długowłosy , strzelisty  młodzieniec.

Przed  panami ,, szlachcianka " w  niebieskim  kontusiku , jakieś  chude , żółte  biedactwo  w  bufkach  bordo  i  dama  z  olbrzymimi  piersiami  w  czarnych  koronkach .

Od  tego  tła  dam  odcinała  się  główna  zapewne  postać  delegacji, damulka  z  czubkiem  mokrych  piórek  na  głowie , z  bukietem  różnokolorowych  nieśmiertelników , trzymanych  pod  lewą  piersią , na  atłasowym  przodziku  żakieta.

Kwiaty  wystrzelały  spod  serca  sztywno  na  pokój , wstążki  kokardy  rozchodziły  się  w  prawo  i  lewo . Frędzle  w  palcach  trzymali  skrzydłowi  panowie .

Proszę  panów  za  mną . Pułkownik  chrząknął , ordynansi  otworzyli  drzwi . Weszliśmy .

Delegacja  zmartwiała  w  bezruchu ,  nasz  dowódca  złożył  ręce  na  szabli .

Kokardy  narodowej  wstążki  wyprężyły  się  gwałtownie , czarne  tło  panów  okrzepło .Zapadła  tak  wielka  cisza , że  słychać  było  w  porywach  wichury , jak  na  atłasowym  przodziku  trącają  się  wzajem  nieśmiertelniki .

Ja  jako  przewodnicząca  tutejszej  Ligi  Kobiet  … – jedna  ręka  wzniosła  się , aby  odsunąć  woalkę , drugą  jeszcze  mocniej  ścisnęła  kwiaty.

Jako  przewodnicząca … – drżące  wargi  wchłonęły  chciwie  strugę  powietrza.

Ja … – spod  obrębu  woalki  wypłynęły  łzy.

Pułkownik  przeniósł  zbrojną  swą  postać  z  nogi  na  nogę , my  chórem  westchnęliśmy  zaszczytnie.

Piórka  na  głowie  mówczyni  drgały  raz  po  raz , wolna  od  kwiatów  ręka  broniła  się  przed  czymś niezaradnie .

– Otóż  mam  zaszczyt  w  imieniu  ludności  i  całego  naszego  miasta , po  tylu  latach  niewoli  naszej , powitać  Was  panowie  żołnierze … Polscy  …żołnierze  !

Oddała  pułkownikowi  bukiet  gestem  przelęknionego  szczęścia.

… Pułkownik , przyjąwszy  wiązankę , kilka  sekund  przetrawiał  w  skupieniu  wrażenie .

– W  imieniu  całej  ludności  i  całego  naszego  miasta   witamy  Was  tu  wszyscy  jednogłośną  radością – podjęła  ofiarodawczyni.

Ba ! – puknął  z  czarnego  tłumu  mężczyzn  czerstwy , jędrny  głos – przede  wszystkim  nie  przedstawiliśmy  się  i  panowie  nie  wiedzą , z  kim  mają  do  czynienia .

Wystąpił  naprzód  zwięzły  człowieczek o  ostrym , czerwonym  pyszczku , rozdął  nozdrza  i  uderzył  nosem  przed  nią :

Jestem  rejent  Chmurło .

Podali  sobie  z  pułkownikiem  ręce  w  sposób  ważny , niewątpliwy , niejako  historyczny .Po  czym  rejent  ruchem  krótkich  palców , niby  grabkami , wyrywał  z  grupy  delegatów  poszczególne  postacie  i  przedstawiał  współuczestników . ( doktor , aptekarz , pomocnik  aptekarza , żona  rejenta , dwie  nauczycielki )

Teraz  gdy  już  o  sobie  wszystko  wiemy – zwrócił  się  rejent  do  przewodniczącej – przepraszam  i  prosimy .

… I  oto  znów  popłynął  głos  przewodniczącej : sięgnął  do  wszystkich  dawnych  powstańczych  poczynań .  Okazało  się  z  tej  mowy , iż  jesteśmy  następcami  tych  wszystkich  pokoleń  żołnierzy , którzy  wśród  głodu  i  chłodu , borem  lasem , przymierając  czasem ..

Pułkownik  chłonął  to  pokrewieństwo  z  niezmierną  łatwością.

Z  całego  rzutu  gestów  i  okrzyków  dowiedzieliśmy  się  o  beznadziejnych  chwilach  mroku . Dopiero  teraz  miasto  jak  jeden  mąż …

Ostatnie  słowo  urwał  rejent  – Miasto  nie  zgadza  się  z  przewodnią  myślą  naszą !

Mówczyni  zaprzeczyła  uśmiechem  prawie  radosnym. Szła  dalej  ze  swą  myślą  przewodnią . Lecz  ile  razy  wzbijała  się  tokiem  słów  pięknych  ku  szczytom  entuzjazmu , tyle  razy  rejent  przerywał .

Już  mieliśmy  żałować , że  przez  lasy  skręciwszy , nie  usłyszeliśmy  mazurka  Dąbrowskiego , którym  przy  świeżej  bramie  orkiestra  z  miejskich  żywiołów  złożona  miała  nas  powitać , gdy  rejent  z  twarzą , jak  osolony  befsztyk  czerwoną , skoczył  przed  zbrojne  forum:

– Z  żadnych  miejskich  żywiołów , ale  zwyczajne  zapłacone  żydki !

Panowie , – bił  się  w  piersi  łapczywie – lepsza  naga  prawda  i  lepiej  już  gryźć  sercem !

– Witamy  was , jak  dziady – skwierczał  rejent , nie  masz  tu  żadnych  wszystkich , żadnej  solidarności , a  raczej  wprost  przeciwnie ! Macie  za  sobą  w  mieście  nas , paru  myślących  ludzi , biedną  inteligencję. …

Ale  macie  przeciwko  sobie  całe  obywatelstwo  ziemskie . Łyki , kler  też  przeciw  wam. Możecie  marznąć ,.ginąć  przezacni  legioniści ,  drodzy  żołnierze  polscy .Każdy  tubylec  wykręci  się  z  tego  sianem ,  orientacją !

Hasło : za  parawanem  orientacji  grosze  ciułać  i  czekać .

Oferujemy  wam  nasz  wstyd , nasze  upokorzenie . I  to  jest  prawda ! Tak , gryzę  tutaj  sercem !

Przewodnicząca  podniosła  ręce , delegaci  schmurzyli  się  pokutnie.

… – O tak , może  znajdzie  się  u  nas  parę  jednostek  bierniejszych. Jest  to  malutkie  miasto , nie  umie  zabrać  się  do  rzeczy , w  każdym  jednak  razie  stara  się  wedle  sił.

Dość  powiedzieć , że  właśnie  wczoraj  na  gremialnym  posiedzeniu  miasto  postanowiło  uczcić  przybycie  wasze.

Będzie  to …wenta , raut , bal ,– lotto.

Będzie  to  uroczystość  wielka  wspólna !.

Delegaci  stali  zgnębieni . Każdy  przecie  pamiętał , jak  wyglądało  owo  posiedzenie. Co  mówił  ksiądz  kanonik , co  pan  Gomółka – prezes  straż ogniowej . Jak  docinali  sobie  z  rejentem .

Czymże  dla  ziemian , czy  dla  stronników  pana  Gomułki  było  przyjście  legionowego  pułku  do  miasta ?

Niemcy  takiego  pułku  polskiego  żywić  nie  chcą , miastu  na  kark  zrzucają .

Wenta , raut , bal  czy  lotto – przepiękna  uroczystość  wspólnego  powitania – wołała  przewodnicząca  Ligi  Kobiet .

Pułkownik  przyjął  sprawę  taktownie , do  komitetu  wyznaczył  swego  zastępcę , naszego  kapitana.

Potem  podziękował , ręce  wszystkim  uściskał  i  dał  znać  ruchem  głowy , że  widzenie  skończone .

Uczyniliśmy  stosowny  hałas .

Delegacja  skłoniła  się  i  gęsiego  wyszła . …

 

Dodatek . 1.Po  krótkim  stacjonowaniu  w  Ostrowi – Komorowie  Pułk  ten  przeniesiono  do  fortu  w  Różanie  , następnie  do  Zegrza .

2. Pisarz  Juliusz  Kaden – Bandrowski ,( właściwe  nazwisko  Bandrowski . Kaden  to  jego  pseudonim  literacki) urodził  się  w  1885  r.  w  Rzeszowie . Od  1914 r.  żołnierz  w  Legionie  Polskim , adiutant J. Piłsudskiego  i  kronikarz  I  Brygady. W  okresie  międzywojennym  czołowy  ideolog  obozu  Piłsudskiego . Od  1929 r  współredaktor  rządowej  ,, Gazety  Polskiej ". Ważniejsze  prace : Piłsudczycy  1915 , Łuk  1919 , Gen. Barcz  1923, Miasto  mojej  matki ( wspomn. ) 1925 , W  cieniu  zapomnianej  olszyny  ( wspomn. ) 1926 , Czarne  skrzydła  t. 1  1928 , t. 2 1929 , Mateusz  Brigda  1933.

Zmarł  8  sierpnia  1944  r  z  ran  odniesionych  w  Powstaniu  Warszawskim .

[ z ] Nowa  encyklopedia  powszechna  PWN , t.  3 , Warszawa  1998.

 

 

 

 

 

 

 

Mieczysław   Harusewicz

 

Za  carskich  czasów  i  po  wyzwoleniu

 

Jan  Harusewicz . Wspomnienia – dokumenty .Londyn  1975 .

 

Rozdz. XXII . Spotkanie  z  własnym  państwem, str. 298 – 303 .

 

W  tragicznych  pierwszych  dniach  sierpnia  1920 r  oboje  rodzice  przyjechali   ( z  Finlandii  – WS ) wreszcie  do  Warszawy  i  w  parę  dni  później  znaleźli  się  w  Ostrowi .

Zbieg  wojennych  okoliczności  sprawił , że  w  tych  samych  dniach  moja  jednostka  wojskowa  stała  w  Komorowie  położonym  o  3  km  od  Ostrowi .

Byłem  właśnie  świeżo  upieczonym  podporucznikiem  saperów …..

Ktoś  z  mieszkańców  Ostrowi , dowiedziawszy  się  o  powrocie  moich  rodziców, uczynnie  przyjechał  zawiadomić  mnie  o  tym . Zdarzyło  się  to  w  momencie  wymarszu  po jej  kompanii  z  Komorowa  przez  Ostrów  do  stacji  w  Małkini .Zameldowałem  memu  dowódcy  por. inż. Steckiewiczowi , że  pragnę  po  drodze  przywitać  rodziców , których  nie  widziałem  od  trzech  lat .

Pozwolił  mi  zostać  tak  długo  w  Ostrowi  , ile  wyniesie  różnica  czasu  między  pieszym  marszem  kompanii  a  końskim  kłusem  i  galopem .Oficerowie  w  jednostkach  technicznych  zaopatrzeni  byli  w  wierzchowce. Wyliczyłem , że  na  dystansie  15 km  zyskam  dwie  godziny. Moje  spotkanie  z  rodzicami  po  paru  latach  rozłąki  i  po  tylu  przeżyciach  musiało  się  zamknąć  w  ramach  tego  krótkiego  czasu .

Rodzice , którzy  zaledwie  zdążyli  usiąść  w  swoim  domu , już  właśnie  zostali  poderwani  alarmem , że  muszą  natychmiast  zbierać  się  do  ewakuacji .

Gorączkowo  pomagałem  im  spakować  się  zanim  moja  ,, Strzałka " doniesie  mnie  ,, na  zbity  łeb "  do  Małkini.

Ciężkie  było  nasze  pożegnanie. W  pamięci  pozostała  mi  jakże  zmieniona  i  pochylona  postać  mego  ojca , którego  wysoka  sylwetka  przedtem  zawsze  tak  górowała  nad  otoczeniem . …

Dobrze  się  stało , że  rodzice  moi  opuścili  Ostrowię  bodajże  zaraz  nazajutrz  po  dniu ,  w  którym  nastąpiło  nasze  spotykanie . W  parę  dni  później  czerwona  armia  już  zajęła  tę  połać  kraju . Najeźdźca  ze  wschodu  wtargnął  do  domu  ojca , w  którym  wróg  z  zachodu  gospodarował  w  czasie I  wojny  światowej  aż  przez  trzy  lata .  Prawie  nic  już  nie  pozostało  do  zabrania  w  domu , na  którym  wrogowie  szukali  zemsty  za  to , że  nie  mogli  dosięgnąć  właściciela.

Krótkotrwała  wizyta  przybyszów  ze  wschodu  zaznaczyła  się  jedynie  dodatkowymi  uszkodzeniami  zabudowań  i  ogrodu.

Jak  się  później  dowiedziałem , rodzice  zdołali ewakuować  się  do  Kalisza , gdzie  wówczas  rezydował  kolega  ojca  mec. Alfons  Parczewski.

Po  odparciu  przez  wojska  polskie  najazdu  i  powrocie  rodziców  do  domu  w  uwolnionej  Ostrowi  trzeba  było  zająć  się  doprowadzeniem  go  do  stanu  umożliwiającego  zamieszkanie . Przy  pomocy  córki  i  życzliwych  mieszkańców  miasta  udało  się  odzyskać  część  mebli .

Gdy  po  zawieszeniu  broni  znowu  wpadłem  na  parę  dni  do  Ostrowi , zastałem  w  salonie  fortepian , część  podniszczonych  mebli i  parę  obrazów  na  ścianach .W  jadalnym  nie  było  na  czym  siedzieć  i czym  jeść. W  sypialniach  na  prostych  żelaznych  łóżkach  były  sienniki . Najwięcej  zmartwiło  rodziców  zniknięcie  czterech  dużych  szaf  bibliotecznych  z  całkowitą  zawartością.  Niektóre  książki  były  tym  cenniejsze , że  stanowiły  dary  z  dedykacjami  od  autorów .Zostały  mi  z  nich  w  pamięci  najcenniejsze jak : Sienkiewicza , Reymonta , Wyspiańskiego , Kasprowicza. Zginęły  wszystkie  fotografie , poza  rodzinnymi  było  szereg  zdjęć  wybitnych  osobistości  z  autografami . Utkwiła  mi  w  pamięci  podobizna  kompozytora  Zygmunta  Noskowskiego , z  którym  łączyła  ojca  przyjaźń  i  wzajemne  uznanie  dla  ich  tak  różnych  działalności.

Wielką  stratą  dla  ojca  było  zniknięcie  zawartości  wielkiej  szafy  wmurowanej  w  hallu  wejściowym , gdzie  przechowywane  były  komplety  szeregu  czasopism .

Od  pierwszego  dnia  powrotu  do  kraju  wpadł  ojciec  w  takie  trudności  materialne , że  mimo  złego  stanu  zdrowia  zmuszony  był  od  razu  podjąć  praktykę  lekarską .

 

 

XXIII. Znowu  praca  w  terenie  i  parlamencie( str. 306 i 307 )

 

Życie  polityczne  świeżo  odbudowanego  państwa  rozwijało  się  coraz  bujniej , chociaż  na  pewno  na  niezbyt  wysokim  poziomie.

Tym  nie  mniej  było  po  prostu  psychiczną  niemożliwością  dla  Jana  Harusewicza  pozostać  na  uboczu  nurtu  politycznego  po  blisko  40  latach  żywego  w  nim  udziału .

Stanął  więc  w  1922  roku  do  pierwszych  wyborów  parlamentarnych , jako  kandydat  ze  swojej  Ziemi  Łomżyńskiej .

I  znowu , odbył  kampanię  wyborczą , jako  kandydat  Związku  Ludowo – Narodowego , który  zastąpił  po  wojnie  Stronnictwo  Demokratyczno – Narodowe .Z  ramienia  Związku  było  dwóch  kandydatów . Drugim  był  znacznie  młodszy  ks. Kazimierz  Lutosławski .Rodzina  Lutosławskich  także  była  organicznie  związana  z  Ziemią  Łomżyńską , gdyż  mieli  tam  swój  rodowy  majątek  Drozdowo .

Obydwaj  kandydaci  bez  większych  trudności  uzyskali  mandaty. Ojca  ten  dowód  zaufania  ze  strony  współobywateli  spotkał  już  piąty  raz .

Dobrze  została  przeorana  gleba  Ziemi  Łomżyńskiej  przez  wiernego  jej  syna .Wydajne  okazało  się  ziarno  myśli  narodowej , skoro  po  dziesięciu  latach  od  wyborów  do  IV Dumy  w  1912 r , spotkał  się  ten  kandydat  z  gorącym  uznaniem .

Wejście  do  Sejmu , wreszcie  do  polskiego  parlamentu  w  niepodległej  Ojczyźnie , było  spełnieniem  marzeń  ogarniających  od  40  lat  najpierw  młodzieńca  a  potem  dorosłego  i  doświadczonego  człowieka , który  realizm  łączył  z  prawdziwie  polskim  romantyzmem.

Po  uformowaniu  się  parlamentarnego , licznego  klubu  Związku  Ludowo – Narodowego  został  wybrany  na  jego  wiceprezesa .Na  ulubionym  gruncie  jakby  nowe  siły , nowy  przypływ  energii  znowu  wstąpił  w  starego  parlamentarzystę . Jako  wiceprezes  klubu , brał  udział  w  polityce  ogólnej , zarówno  w  okresie  organizacji  tej  polityki  na  gruncie  sejmowym , jak  i  później  gdy  Związek  miał  swych  przedstawicieli  w  rządzie.

Miało  to  miejsce  w  1923 r.  a  później  za  rządów  premierów  Władysława  Grabskiego  i  Aleksandra  Skarzyńskiego .

Jako  wytrawny  parlamentarzysta  Jan  Harusewicz  przywiązywał  dużą  wagę  do  kontaktów  personalnych  a  w  miarę  możliwości  do  dobrych  osobistych  stosunków  z  przywódcami  innych  ugrupowań  politycznych .

Miał  więc  już  wkrótce  życzliwie  ułożone  stosunki  z  takimi  osobistościami  polskiego  świata  politycznego  jak : Wincenty  Witos , Maciej  Rataj , Ignacy  Daszyński , Józef  Chaciński , Stanisław  Stroński .

Zawsze  więcej  przywiązywał  wagi  do  cech  osobistych  człowieka , do  motywów  jego  działania , niż  do  oficjalnej  etykiety  partyjnej , która  nie  zawsze  była  elementem  stałym.

Sanacja  w  Sejmie  1922 r.  jeszcze  nie  występowała  pod  swoim  sztandarem .Był  to  etap , na  którym  zadawalała  się  penetrowaniem  innych  istniejących  partii  politycznych. Wątpliwe  czy  miałby  mój  ojciec  kontakty  osobiste  z  kimś  z sanacji , gdyby  nawet  już  wówczas  taka  ,, bezpartyjna  partia "  istniała.

Swobodne  obracanie  się  na  gruncie  parlamentarnym  było  oczywiście  ułatwione  dzięki  temu , że  nazwisko  mojego  ojca  było  znane  wszystkim  ważniejszym  działaczom  politycznym  ze  wszystkich  trzech  byłych  zaborów , zarówno  z  pokolenia  do  którego  sam  należał , jak  i  z  następnego.

Podobnie  jak  w  Dumie , brał  żywy  udział  w  komisjach  parlamentarnych , w  budżetowej  którą  uważał  za  najważniejszą , bo  mającą  wgląd  we  wszystkie  resorty , w  oświatowej  i  spraw  zagranicznych.

Zabierał  też  przy , ważniejszych  okazjach , głos  na  sejmowych  posiedzeniach  plenarnych . …

 

Dodatek

Mieczysław  Harusewicz  ( 1899 -1991 ) urodził  się  w  Ostrowi  Maz. w  rodzinie  Jana – lekarza  i  Amelii  z  Paczowskich  – nauczycielki. Po  1905 r.  przebywał  z  rodzicami  w  Petersburgu gdzie  ojciec  był  z  okręgu  łomżyńskiego  posłem  do  Dumy . Tam  ukończył  szkołę  średnią . Po  powrocie  do  Polski  podjął  studia  na  Politechnice  Warszawskiej .W  szeregach  Akademickiej  Legii  Ochotniczej  wziął  udział  w  walkach  z  Ukraińcami  o  Lwów  i  w  wojnie  z  bolszewikami  w  1920 r. W  okresie  studiów  wydatnie  współdziałał  w  Młodzieży  Wszechpolskiej  a  potem  w  Obozie  Radykalno – Narodowym. Był  jednym  z  pierwszych  inżynierów – budowniczych  Gdyni  a  następnie  Stalowej  Woli . W  czasie  wojny  uczestniczył  w  bitwie  pod  Kockiem .  Przedostał  się  na  zachód  i  służył  w  Polskich  Siłach  Zbrojnych  na  Zachodzie .

Po  wojnie  zamieszkał  w  Londynie  , uczestniczył  w  działalności  Obozu  Narodowego . Dwa  ostatnie  lata  życia  spędził  w  Warszawie. Tu  zmarł  i  spoczął  w  grobie rodzinnym  na  Powązkach . [ z ] Leon  Mirecki , Mieczysław  Harusewicz , Myśl  Polska , luty  1991 .

 

 

 

 

 

 

Maria   Dąbrowska

 

Przygody  człowieka  myślącego .

 

Czytelnik , Warszawa  1987 .

 

Rozdział  12. Ludzie  samotni, str. 173 – 185 .

 

W czasie długich tygodni choroby, tak samo natrętnie jak ataki gorączki, pojawiała się z mechaniczną niemal prawidłowością scena o niezmiennym, raz na zawsze zaistniałym przebiegu. Zaczynało się od tego, że Joanna czuje w garści grudkę śniegu, którą chciałaby komuś wtłoczyć w usta. Potem zaczyna słyszeć dzwonek. Dzwonek dzwoni u sanek, sanki biegną po lśniącej drodze wyżłobionej między zaspami śniegu. Słychać tarcie się płóz, chrzęst uprzęży, spasiony konik niesie lekko, tanecznie. Wielki kożuch na przedzie to gospodarz spod Ostrowi Mazowieckiej, ojciec jednej z Joasinych uczennic, a osoba, co się ku niej pochyla i prosi: „Zasłoń usta, Joaśka" – to nie Henryk, to Ewa Radgoska. I ten dzwonek tak cienko dźwięczący, i nic. Scena pojawia się, znika .i pojawia się znowu, i znaczyć będzie zawsze to samo: pożegnanie z miasteczkiem, gdzie dwa i pół roku temu zaczynała swój zawód nauczycielki, początek czasu, w którym nie miało już nigdy być Henryka Pawęty.

Jakże to dziwnie się poznali! Przybył do miasteczka w drugim roku jej pracy jako nauczyciel przyrody. Usłyszała go, zanim ujrzała. Poszła była odwiedzić swych ostrowiańskich znajomych, a gdy zrzucała płaszczyk w sieni, z za otwartych drzwi bocznego pokoju rozległ się czyjś młody, męski głos, mówiący:

– Ktoś bardzo ładny wszedł do przedpokoju. Kto to jest?

Pamięta, jak ścierpła z zachwytu na brzmienie tego głosu, który w myśli od razu nazwała „srebrnym", jak olśniło ją potem, kiedy ich sobie przedstawiono, gwałtowne, mocne spojrzenie przejrzyście jasnych oczu, jak spłoszyły i rozczarowały ją słowa wyrzeczone z beztroską radością:

– Ależ pani mi się podoba! Przepadłem!

Joanna nie miała, bo nie chciała mieć doświadczenia w sprawach miłosnych i nie wiedziała, czemu zasmuciło ją, że pociągający młody człowiek mówił od razu przy pierwszym spotkaniu o swym dla niej zachwycie. Czuła tylko, że takie zachowanie się nie wróży nic poważnego i że chce się jej z tego powodu płakać. Myliła się, te niedyskretne „publiczne"; oświadczyny były miłością od pierwszego wejrzenia, taką samą, jakiej ona dała wyraz pełnym trwogi milczeniem.

Joanna nie liczyła na miłość. Nie liczyła na nią w ogóle, zbyt nieśmiała, by spodziewać się czegoś, co byłoby godne jej dumy i jej wymagań. Lotna, śliczna (tak ją zazwyczaj określano, sama miała się za ledwo niebrzydką) i chmurnie płochliwa, uciekała przed hołdami zalotników, z których każdy ją czymś przerażał albo raził. Ale Henryk Pawęta zabiegł jej wszystkie drogi, nie było przed nim ucieczki. Miłość jego była nadal zachwycająco wesoła, jawna, głośna, jak pieśń ptaka, co dla jednej śpiewając wszystkich dokoła czaruje. Rozpogodził Joasię, zakwitła przy nim, stanęła przed swoją wielką szansą zabłyśnięcia tak rzadko lśniącym w człowieku blaskiem szczęścia, lecz natura jej z oporem wciągała się w tę piękną grę możliwości. Uczucia jej były nieufne, miłość jej była zatroskana. Gdy Pawęta wobec wszystkich okazywał jej czułość i uwielbienie, umierała ze wstydu i budziło to w niej powątpiewanie o sile jego miłości. Ona bowiem bladła i niemiała, gdy ktoś przy niej wymówił jego nazwisko. Czuła się zdolna kochać go za cały świat i cierpiała, gdy czyjekolwiek słowa, uśmiechy, spojrzenia zwracały się do niego z rozradowaną życzliwością. A ciągle się zwracały, bo Henryk Pawęta był człowiekiem przystojnym, bardzo towarzyskim i łatwo jednającym sobie serca. Za jego też przyczyną cała szkoła żyła pod urokiem tego romansu. Gdy w adwentowe świty zagrały po miasteczku starożytne mazowieckie „ligawki", to chłopaki najrzewniej buczały na nich pod balkonem Joanny i pod oknami Henryka. A chłopskim rodzicom uczniaków i dziewczynek żadne sanki nie zdawały się dość pięknie rzeźbione, gdy w niedzielę Henryk i Joanna zapragnęli pojechać spacerem na leśniczówkę.

Gimnazjum było koedukacyjne, większość młodzieży – dzieci chłopów i drobnych rzemieślników; innej ludności poza urzędnikami, doktorem, księdzem i aptekarzem w Ostrowi nie było.

I dzieci, i rodzice lubili Joannę Tomyską. Mimo że nie tak obcesowa jak Henryk i trudniejszego usposobienia, umiała do nich trafić, pozyskać sympatię i zaufanie; była obdarzona jakimś sobie tylko właściwym rodzajem poważnego natchnienia w postępowaniu z ludźmi, a zwłaszcza z młodzieżą. Na jakiś sposób czasy to były bohaterskie. Wszystkiego brakowało, było powojennie trudno i młodo, ach, jak młodo! Nie widziała czarnych stron życia głuchej prowincji. Cicho i dyskretnie cieszyła się malowniczością wszystkich miejscowych postaci, nawet śmiesznych. Pasjonowała ją młodzież surowa i garnąca się do nauki jak do Sakramentu. Zachwycała się leśnym i polnym krajobrazem widzialnym z każdej uliczki. Cóż dopiero, kiedy pojawił się Henryk! A jednak... Nie bez zastrzeżeń było to ,,cóż dopiero". Szczęście wzbogaciło, lecz i powikłało proste radości życia Joanny. Nie tylko w jej wnętrzu, ale i w sensie życiowym. Nadto sprzyjające ich miłości miasteczko zaczęło zbyt natarczywie interesować się tym, czy dojdzie do wesela i kiedy ślub?

Nie doszło do wesela. Zachwycenie trwało cztery z górą miesiące, gdy nagle w pewien styczniowy dzień przyszło nieszczęście. Im dwojgu tylko wiadome, osobliwe, dla nich samych niezrozumiałe, jak często bywają katastrofy miłości, niczym, zdawałoby się, znikąd nie zagrożonej. O cóż im poszło? O wszystko i o nic. Zaczęło się od błahego sporu, który ujawnił między nimi tak wielką różnicę poglądów, upodobań, odczuwań życia i świata, że to doprowadziło do zerwania. Joanna czuje w sobie dreszcz grozy na samo wspomnienie tego dnia, tej rozmowy. Toczyli ją przez sześć blisko godzin w miejscu najbardziej nieodpowiednim, bo w lesie. Było mroźno i śnieżno, ale pogodnie i tak cicho, że pejzaż wyglądał jak nieprześcignione w doskonałości chińskie malowidło. Niedziela. Poszli przed południem za miasto, żeby napatrzeć się okiści, blaskom słońca na śniegu, grze świateł w modrych cieniach gęstwiny. Wrócili prawie o zmroku z zabitym szczęściem w sercach.

Lecz nie same tylko różnice poglądów (Joanna sprzyjała socjalizmowi, Pawęta był zagorzałym „narodowcem") przywiodły ich do klęski miłosnej. Pieszczotliwa beztroska, z jaką Henryk Pawęta nie przypisywał im wagi, była gorsza od wszelkich różnic. Pobłażanie, z jakim traktował przepaście, co się między nimi rozwarły, Joanna odczuła jako lekceważenie i obelgę. Pogodna, rzekłbyś, rozbawiona niewzruszoność, z jaką obstawał przy swoim,

 

 

Dodatek .

1. Pisarka  Maria  Dąbrowska  ( z Szumskich ) żyła  w  latach  1889 – 1965 . Należała  do  działaczek  niepodległościowych  i  propagujących  rozwój  spółdzielczości .

2. Powieść  ,, Przygody  człowieka  myślącego "  o  losach  polskiej  inteligencji  nie  została  ukończona . Narracja  urywa  się  w  1944 roku.

Joanna  Tomyska  po  opuszczeniu  Ostrowi leczy  zapalenie  nerek  w  Warszawie . Od  nowego  roku  szkolnego  jest  nauczycielką  w Gimnazjum  w  Bydgoszczy . W  czasie  okupacji  hitlerowskiej  bohaterowie  opowiadania  mieszkają  w  Warszawie  nic  o  sobie  nie  wiedząc . Ona  uczy  na  tajnych  kompletach . Umiera  ranna  w  czasie  Powstania  Warszawskiego. Henryk  Pawęta  traci  życie  w  egzekucji  ulicznej .

Istnieje  domniemanie , że  losy  postaci  książkowej  Joanny  Tomyskiej  są  zbieżne  z  życiorysem  siostry  autorki  Jadwigi  Szumskiej.

 

 

 

 

Henryk   Syska

 

Kęs  rodzinnego  zaścianka

 

Ostrołęckie  Towarzystwo  Naukowe , Ostrołęka 1994 .

 

Wypisy

 

… Jeden  z  moich  profesorów  Katolickiego  Uniwersytetu  Lubelskiego , historyk  Leon  Białkowski , gorąco  mnie  zachęcał  do  utrwalenia  genealogii  zasiedziałej  gdzieś  chłopskiej  rodziny . Przewidywał  wszystkie  trudności  poszukiwawcze , wynikające  z  braku  uwierzytelnionych  zapisów  metrykalnych  i  pomocnych . Zapewniał – rzecz  doprowadzona  do  końca , byłaby  dziełem  pionierskim , godnym  najwyższego  uznania .

… Z  Kamieńczyka  nad  Bugiem , szumnej  ongiś  osady  północnego  Mazowsza , zapewniającej  ponoć  najdoskonalszych  w  zawodzie  retmanów  do  spławu  kloców ,  pochodził  mój  dziadek po  mieczu  Karol . W  jakich  okolicznościach  i  za  czyim  pośrednictwem  upatrzył  sobie  w  Drwęcy  pannę  na  wydaniu  Annę  Orłowską ,  będzie  już  tajemnicą.  Na  podobieństwo  także  stałych  osiedlin  młodej  pary  w  Drozdowie  nad  Narwią .

Rok  1877  jest  datą  urodzin  mojego  ojca . Ponieważ  wydarzenie  to  zbiegło  się  z  nagłą  śmiercią  dziadka , zwyczajem  rodzinnym  babcia  Anna  pamięć  nieboszczyka  uczciła  jego  imieniem  mego  ojca  jako  ostatniego  już  następcy. Pozbawiony  męskiej  opieki  syn  wcześnie  rozpoczął  samodzielne  życie  zarobkowe .

Obdarzony  doskonałym  zdrowiem  i  sprawnością  fizyczną , jął  się  odpowiedzialnej , ale  dobrze  płatnej  ,, oryłki ". Przyznać  trzeba  ze  smutkiem  , nabył  tam , wszystkie  ujemne  naleciałości  zawodowe. Wiadomo , gdzie  postój , tam  karczma , sposobności  więc  do  wypitki  i  hulanek  nadmiar , zwłaszcza  przy  brakach  domowego  nadzoru.

… Dziadek  mój  po  kądzieli  Franciszek  Zając  obdarzony  był  po  Powstaniu  Styczniowym  nadziałem  w  Drozdowie . Ziemi  sporo , pożytku  skąpo . Rodzina  rozmnożona  według  do  dziś  obowiązujących  moralnie  nakazów  kościoła . Trzech  synów  i  pięć  córek  zasiadało  wokół  biesiadnego  stołu  pod  słomianą  strzechą . Najmłodsza  pośród  wszystkich  Matka  moja  zwana  pieszczotliwie ,, Franecką " .

Babcią  po  kądzieli  była  Marianna  Kwiatkowska  z  pobliskich  Olszaków.

Wymiana  obrączek  ślubnych  między  nimi  nastąpiła  przed  ołtarzem  zabytkowego  już  dziś  kościoła  w  Lubielu .

Żyjącemu  według  przykazań  boskich  małżeństwu  bezustanna  bieda  zaglądała  do  okien . By  opędzić  jako  tako , powtarzający  się  każdej  wiosny  przednówek , zaciągali  pod  zastaw  gruntu  pożyczki . Kiedy  możliwość  ich  spłaty  coraz  bardziej  oddalała  się  w  nieskończoność , po  wielu  namysłach  podjął  dziadek  dramatyczną  jak  na  przywiązanie  swe  do  roli  decyzję .

Postanowił  rzucić  ojcowiznę  i  przyjąć  służbę  w  odległym  nieco  Gostkowie . Fornalskie  zobowiązania , zapewniały  kąt  w  czworakach  i  obowiązkowe  ,, posyłki " dla  dorastających  dzieci .Stała  wypłata  ordynaryjna , zagon  pod  ziemniaki  i  własna  krowa  na  wikcie  dworskiej  obory , uwolniły  go  od  wieczystego  niedojadania  na  ,,swoim".

Matka  moja  Franciszka , z  domu  Zając , miała  pełną  i  dozgonną  świadomość  swego  kurpiowskiego  pochodzenia . .Ujrzała  świat  w  Przetyczy  na  Puszczy  Białej …..

… Z  Drozdowa  do  Gostkowa  droga  niedaleka . Przy  jakiej  okazji  i  za  czyim  pośrednictwem  nastąpiło  tam ( uwieńczone  ślubem  w  Zambskach Kościelnych )spotkanie  moich  rodziców – odpowiedzieć  trudno . Nie  wpadło  mi  niestety  w  porę  do  głowy , by  zaczerpnąć  nieco  wiadomości  o  początkach  nowego  stadła  małżeńskiego , które  nie  da  się  zaliczyć  do  związków  udanych. Rada  w  radę  i  nastąpiła  wyprowadzka  do  Długosiodła . Jeszcze  po  II  wojnie  światowej  dochodziła  mnie  wiadomość , że  budynek  zajmowany  częścią  przez  rodziców  jest  w  dobrym  stanie  i  można  go  obejrzeć . Niestety , z  mojej  być  może  opieszałości  do  spotkania  tego  nie  doszło . Wielka  szkoda , bo  pod  tym  dachem , wyprzedzając  mnie  o  pełne  dwudziestolecie , zjawiło  się  rodzeństwo:  Władysław , Stanisław , Janina , Piotr  i  Jan. Pomijam  pierwszą , zgasłą  przedwcześnie  trójkę .

… Prowadzone  przez  kilka  zimowych  i  wiosennych  miesięcy  1915  roku  walki  rosyjsko – niemieckie  spowodowały  ogromne  zniszczenia  w  pasie  nadnarwiańskiego  frontu . Ruinie  uległy  wioski  dolin  Orza  i  Orzyca . Dachu  nad  głową  pozbawieni  byli  mieszkańcy  gmin  Goworowo , Rzekuń , Szczawin . Po  wyciszeniu  zmagań  bojowych  nastąpiła  gorączka  odbudowy. Dość  liczna  tu  , zalegająca Stany  Zjednoczone  Ameryki  Północnej  emigracja  zarobkowa , pospieszyła  z  natychmiastową  pomocą .

Dał  znać  o  sobie  dokuczliwy  brak  rzemieślników  do  stawiania  murów ,rozbijania  kamieni  do  podmurówek ,ciesiołki , stolarki , do  słomianych  strzech. Wszystkie  te  umiejętności  jak  gdyby  zjednoczyły  się  w  osobowości  ojca .

Ponieważ  okolice  Długosiodła  zostały  bez  wojennego  uszczerbku, a  spław  drewna  Narwią  został  zatrzymany , ruszył  w  poszukiwaniu  nowych  możliwości  zarobkowania .Zamiar  tymczasowości  zmienił  się  niebawem  w  stały  pobyt . Po  kilku  krótkich ,rozpoznawczych  raczej  zatrzymaniach , przypadł  ostatecznie  w  Damiętach .

… Zdarzyło  się  to  4  marca  1920  roku , na  kilka  miesięcy  przed  wejściem  Armii  Sowieckej . Nie  mająca  pamięci  do  poszczególnych  dat  Matka  odpowiadając  na  pytanie , wyjaśniała  po  latach – było  to  w  bolszewiki .

Jednoizbówka , miejsce  mego  przyjścia  na  świat , godna  byłaby  malarskiego  odtworzenia  i  przybliżenia  chłopskiej  biedy  wyrobniczej .  Szczytem  zwrócona  ku  drodze, jednym  oknie  na  poboczu , gliniastej  podłodze . Z  dwuspadową  przybudówką  wejściową , pod  słomianym  poszyciem , wiecznie  wyziębiona , daleka  od  przytulności . Bez  ogrodzenia , zieleni  drzew  i  krzewów , sprawiała  wrażenie  wyjątkowego  ubóstwa. Izba  tyle  tylko , że  nie  piwniczna , jak  w  tkliwych  wierszach  Marii  Konopnickiej , a  nad powierzchniowa . Zdana  bezbronnie  na  wichry ,śnieżyce  i  w  miarę – dopływ  świeżego  powietrza .

… Po  złote  runo  za  ocean  wyjechał  brat  Matki , Piotr. Zachęcony  listami  poszedł  jego  śladem  Jan , który  pociągnął  za  sobą  siostry : Annę  i  Katarzynę . Dobra  to  była  rodzina . Mimo  okrojonych  zarobków , właściwych  przybyszom  bez  określonego  zawodu , nie  szczędziła  swych  zasiłków  całej , również  czteroosobowej , a  pozostałej  w  kraju  reszcie . Na  każde  bez  wyjątku  bożonarodzeniowe  i  wielkanocne  święta  każda  z  nich  oczekiwała  poleconego  listu , z  dolarową , opieczętowaną  wkładką.

Wykorzystując  ten  dar , łaknąca  własnego  kąta  i  kawałka  ziemi  własnej  Matka  nabywała  od  różnych  właścicieli  drobne , wydłużone  kawałki  rozszachowanych  pól . Po  urzędowym  scaleniu  wioski  wyniosły  około  trzech  hektarów.

Był  rok  bodajże  1926 . Pamiętam  chadzjących  dumnie  po  zagonach ,,ometrów ", uwijających  się  z  biało  czerwonymi  tyczkami  ,, figurantów ". Pomnę  też  pogwarki  zadowolonych  z  nadziału  i  nie  mniej  zgorzkniałych , pokrzywdzonych  jakoby  i  być  może  przez  przekupnych   urzędników  państwowych . Kiedy  jednak  nastąpiło  oczekiwane  święcenie  skomasowanych  pól , wszystkie  skargi  uleciały  w  niebiosa  i  ucichły . Obwożony  dwukonną  bryczką  ksiądz  obmachiwał  kropidłem  pola. Tłum  śpiewał  nabożne  pieśni . Pierwsza  i  ostatnia  już  banderia  konna  dodawała  powagi  uroczystościom.

Tym  to  sposobem  moja  kurpiowska  rodzina  z  Puszczy  Białej  poczęła  wrastać  w  herbowy , kpiący  z  siebie  samego , nieustępliwy  w  sporach  sąsiedzkich , nie  stroniący  od  adwokackiego  pośrednictwa  i  awanturniczych  wybryków – zaścianek ( Damięty ).

… Osiągnął  żywot  mój  pełne  pięciolecie , gdy  nastąpiła  przeprowadzka  do  własnego  kąta . Na  krawędzi  żywicznego  i  samosiewnego  zagajnika , oczekiwała  nas  składająca  się  z  kuchni  i  pokoju , opółkami  kryta  i  o podłodze  z  desek  chałupa.

Palenisko  pod  okapem  dostarczało  więcej  niż  dotychczas  bywało  żaru  i  światła . Na  ścianie  zegar  wagowy  głosił  godziny . Między  dewocyjną  tandetą  ścienną  wybijał  się  obraz  Niebieskiego  Stworzyciela . Do  chałupy , od  strony  szczytowej  przylegała  dobudówka  dla  konia  i  krowy . Pamiętam  serdeczne  i  trudne  do  naśladowania  ich  współżycie .

… Przywilejem  rozproszonych  pól  było  wspólne  dla  całego  zaścianka  pastwisko .Położone  za  kolejowym  nasypem , nad  wodnistą  jeszcze  i  rybną  strugą , dopływem  prawobrzeżnym  Orza , na tzw. ,, pieńkach ". Dostarczało  jedyne  letnie  pożywienie  dla  gromadzkiego  dobytku. Licznego  stada  mlecznej  rogacizny  strzegł  wspólnie  opłacany  pasterz . Pamiętam  go , jak  każdego  dnia  rozgłaszał  na  mosiężnej  trąbce  wezwanie  do  nadchodzącego  wygonu . Rad  chodziłem  z  Matką  do  udoju , a  mieliśmy  krowę  o  pięknych  rozłożystych  rogach . Wypieszczona  i  dorodna , w  majestacie  swej  użyteczności , na  głośne  wołanie  nadsłuchując  podnosiła  łeb ,  a  po chwili  biegła  kłusem  ku  przyjaznym  sobie  osobom . Świeże , ciepłe  jeszcze  mleko  było  podstawowym  dla  mego  dzieciństwa  pokarmem . .Przy  każdym  prawie  obejściu  znalazło  się  miejsce  dla  kilku  przynajmniej  owiec , których  wełna  była  podstawą  sąsiedzkiej  posługi  przy  foluszu , zwanego  tu  ,, baranim  weselem ".

… Przypomina  mi  się  cząsteczka  nieodwracalnej  przeszłości , należących  do  kilku  właścicieli  choinek. Otwarty  dla  wszystkich , samosiewny  i  wciąż  zachwycający  świeżością , oraz  nadmiarem  grzybów  przytułek. Nie  brak  tu  było  prawdziwków , gąsek , zielonych  i  szarych  prośnianek , rydzów , pępków . Chodząc  po  mchu  i  zaglądając  pod  krzaki  jałowca , kiedy  sprzyjała  urodzajom  najwłaściwsza  pogoda , szybko  można  było  napełnić  kobiałkę  zbieracza.

Choinkom  nadawał  dostojeństwa  stojący  tam  od  pokoleń  krzyż , miejsce  wyprowadzki  i  ostatniego  już  pożegnania  zmarłych . Koniec  żałobnego  pochodu , z  księdzem , organistą  i  śpiewem ,, Kto  się  w  opiekę  poda  Panu  swemu ". Dzień  zgonu  i  czas  poprzedzający  obrzędowość  pogrzebową  zwolniony  był  od  gromadzkich  wesołości .Nad  nastrojem  wsi  górowała  czarna  chorągiew. Nie  zdarzyły  się  też  i  nie  słyszałem  gadki  o  chadzających  duchach . Za  to  nabożeństwa  za  wieczysty  ich  spokój  były  dość  często , choć  nie  w  nadmiarach . Od  wczesnego  dzieciństwa  każdy  zgon  ściskał  mnie  za  gardło . Rzecz  godna  uwagi ; znany  nam  już  krzyż , zwłaszcza  nocą  był  siewcą  przedziwnego  lęku . Najbardziej  nawet  odważny  i  obojętny  religijnie , będąc  o  tej  porze  sam  na  sam  z  Męką  Pańską , zdejmował  czapkę  i  odmawiał ,, któryś  za  nas  cierpiał  rany , Jezu  Chryste  zmiłuj  się  nad  nami ".

… Trwały  jeszcze  ślady  walk  rosyjsko – niemieckich  1915  roku . Nie  tylko  na  cmentarzach  wojennych  przy  Ponikwi  Małej , koło Goworowskej  stacji  kolejowej , pośrodku  Żabina  i  w  zaroślach  gierwackiego  Wykna. Przez  wiele  lat  przy  każdej  orce  i  bronowaniu  ujawniały  się  kule  karabinowe , wysypiska  pustych  gilz , rzadziej  pociski  artyleryjskie . Łatwość  zdobycia  broni  palnej  spowodował  długo  trwający  nawyk  rzęsistego  wiwatowania  odjeżdżających  do  ślubu  orszaków.

… O  latach  głodowych  w  Puszczy  Białej , w  stronach  Długosiodła  i  Przetyczy  często  wspominała  moja  Matka.

… Zaścianki  w  dolinie  Orza  nie  doznawały  takich  dolegliwości . Pola  tu  urodzajne , plony  wyższe , choć  kultura  upraw  nigdy  nie  osiągnęła  tu  szczytu  swoich  możliwości . Zbiory  okopowych ,żyta , pszenicy , jęczmienia  wzrastały  każdego  roku , zwłaszcza  w  niepodległej  Polsce. Za  mojej  pamięci  przestarzałe  narzędzia  pracy  zastąpiono  osiągnięciami  najnowszej  techniki . Ręczne rżnięcie  sieczki  wypierał  kierat , drewnianą  bronę  zastąpiła  żelazna , tradycyjna  soch  dawno  już  poszła  w  odstawkę .Na  klepisku  coraz  częściej  zjawiała  się  młocarnia , szuflowanie  ziarna  zastąpiła  wialnia. Nadal  jednak  wysiewano  zboże  z  płachty , sieczono  je  kosą . Unikano  też  fabrycznych  nawozów ( cena ! ).

… Wypiek  chleba  to  wioskowy , często powtarzający  się  obrzęd . Na  goworowski  chleb nie  narzekano , tyle  tylko , że  był  drogi , nie  na  kieszeń  bądź  co  bądź  zamożnego  zaścianka .

Przygotowanie  dzieży  pod  parą , pracowity  rozczyn , pulchnienie  ciasta , sporządzanie  z  niego  bochenków , sadzenie  ich  do  rozgrzanego  pieca  wyłącznie  do  tego  przeznaczoną  łopatą . To  kolejność  wykonywanych  czynności  wszystkich  damięckich  gospodyń . Ostatni  bochen  uroczyście  znaczony  był  krzyżem. Duże , nie  tylko  węchowe  znaczenie  miał  podsyp  na  łopacie  razowej  mąki . Czasem  wypierał  ją  podkład  z  kapuścianych  lub  chrzanowych  liści .

… Wątpliwe  jest  ustalenie , która  z  damięckich  zagród  wyróżniła  się  pionierskim  zakupem  roweru . Dopiero  po  odejściu  lat  kryzysowych  część  zamożniejszej  młodzieży  sięgnęła  po  ten  środek  szybszego  pokonywania  odległości .

Zachęcone  chłonnym  rynkiem  zbytu , ostrołęckie  sklepy  ściągały  nabywców  współzawodnictwem  cen  i  możliwością  ratalnego  zakupu.

… Nigdy , przypadająca  14  września  uroczystość  goworowskiego  odpustu  nie  była  odkładana  do  najbliższej  niedzieli . To  parafialne  święto  przypadało  na  przysłowiowy  Święty  Krzyż . Wolny  od  pracy  dzień  ściągał  do  chałup  gości , ożywiających  do  późnych  godzin  wieczorowych  cały  zaścianek . W  chałupie  naszej  także  bywało  ludno . Niezawodnie  każdego  roku , pojawiała  się  samotnie  żyjąca  w  Łączce  koło  Długosiodła  ciocia  Józefka. Nie  zaniedbywał  tego  obowiązku  wuj  Tomek , z  ciocią  Rózią  i  częścią  swej  rodziny . W  młodości  pospołu  z  ojcem  spławiał  drewno  i  miał  w  zapasie  mnóstwo  rzeczywistych  i  zmyślonych  przygód. Na  tę  okoliczność  otrzymywał  zwolnienie  wuj  Aleksander , pełniący  obowiązek  ogrodnika  w  Jemielistym . Przeżywając  kilku  dziedziców , spędził  kilkadziesiąt   lat  pracowitego  żywota , aż  przeszedł  na  zasłużoną  emeryturę , pobierając  ją  w  wysokości  pół  ordynarii . Wpadło  mi  też  do  pamięci , jak  wuj  Tomek  odjeżdżając  wciskał  mi  do  ręki  dziesięciogroszówkę . Dar  serca , na  jaki  stać  było  gospodarzącego  na  piaskach , nie  tak  dawnego  ,, księcia  wód " flisaka .

Już  następny  dzień  po  odpuście  rozpoczynał   kopanie kartofli . Dość  dużo  sadzono  ich  w  zaścianku .Składano  je  i  zabezpieczano  przed  mrozem  na  placu  przydzielonym  wiosce  podczas  komasacji . Tymczasem  szły  w  ruch  motyki  i  kosze , bo  o  kopaczkach  konnych  tyle  tylko , że  wiedziano , ale  i  to  nie  najdokładniej.

… Nadal  jeszcze  buchały  kartofliska  ogniskami  z  roznoszącym  się  zapachem  pieczonych  ziemniaków . Wyciągane  z  gorącego  popiołu , oskrobane  smakowały  jak  przysłowiowe  raczej , bo  nie  spotykane  w Damiętach  pączki .

… Od  1897  roku  Damięty  przestały  liczyć  czas  wysokością  słońca  i  długością  cienia. Najdokładniej  sprawdzał  godziny  swą  punktualnością  kursujący  obok  pociąg . Pojawiał  się  wiele  razy  na  dobę , donośnym  gwizdem  ostrzegał  przed  każdym , mijanym  z  umiarkowaną  szybkością  przejazdem .

Kolej  żelazna  przerwała  raz  na  zawsze  zbiorowy  pęd  gęsi  z  zaścianka  do  Pragi , gdzie  sprzedawano  je  po  korzystniejszej , niż  w  Goworowie , czy  Ostrołęce  cenie .

… Z  udziałem  czołgów , karabinów  maszynowych , kawalerii  i  piechoty , jesienią  1928 roku  odbywały  się  w  dolinie  Orza  wielkie  ćwiczenia  wojskowe. Nadzwyczajnym  widowiskiem  było  lądowanie  za  torami  kolejowymi  dwupłatowego  samolotu  zwiadowczego , wokół  którego  nastąpiło  jarmarczne  zbiegowisko. Wojsko  polskie  miało  w  zaścianku  licznych  entuzjastów  i  przyjaciół . Wezwania  nadchodziły  z  jednostek  garnizonowych : Modlina ,Wilna ,Łomży , Grodna , Gdyni.

Wracali  bez  narzekań  na  służbę . Wręcz  przeciwnie . Każdy  wychwalał  znakomitą  wyżerkę , przyodziewek . Na  swój  sposób  żegnał  koszarową  wspólnotę  pokaźnym  zasobem  własnych  i  przywłaszczonych  przygód .

… Wśród  najstarszego  pokolenia  mieszkańców  Damięt  z  przyległościami  niepokoił  brak ojczyźnianych  nastawień .Głucho  tu  było  o  bitwie  ostrołęckiej ( w  maju  1831 r ) ,powstaniu  styczniowym. Wyjątkowo  ciężkie  położenie  ekonomiczne  odrodzonej  Polski , pogłębione  dociskiem  kryzysu  lat  trzydziestych  spowodowały  nawrót  tęsknot  do  Ruska. Spowodowały  ją  mniejsze  jakoby  obciążenia  podatkowe  i  korzystniejsza  wycena  produktów  rolnych. Obronny  przykład , że  ,,za  Ruska "  nie  miały  Damięty  państwowej  szkoły , która  wymagała  przecież  nakładów  pieniężnych – nie  chwytał . Dość  długo  bowiem  nie  zachwycała  ona  znacznej  części  tutejszego  społeczeństwa , obstającego  raczej  przy  posyłce  dzieci  do  krów , niż  do  nauki  czytania  i  pisania. Wszystko  to  razem  narzuciło  spór  pokoleniowy  wyciszony  dopiero  pod  z  końcem  II Rzeczypospolitej .

… Odległa  od  Damięt  o  kilka  kilometrów  Publiczna  Szkoła  Powszechna  w  Borawem  miała  już  obszerny , za  pieniądze  państwowe  zbudowany  budynek , z wypalonej  na  czerwono  cegły , z  mieszkaniem  dla  kierownika . Poziom  najzupełniej  wystarczający  dla  dzieci  bardziej  pędzonych  do  gospodarskich  zajęć , niż  odrabiania  lekcji. Nie  tylko  osobistym  dla  mnie  wydarzeniem  była  jednodniowa  wycieczka  do  Warszawy.

… Mieliśmy  własny  Samorząd  Szkolny , gdzie  przypadła  mi  nawet  zaszczytna  rola  wójta. Skłonny  do  rymotwórstwa  napisałem  wiersz  o  tym  zespole. Zbliżone  tematyką  wiersze  wysłałem  do  Płomyka . Skwitowane  zostały  w  dziale  odpowiedzi  redakcyjnych. Ostrołęcki  Inspektorat  Szkolny  ogłosił  konkurs  o  szkodliwości  dla  organizmu  ludzkiego  sacharyny. Dwie  godziny  lekcyjne  przeznaczono  na  wypracowanie . Mój  wysiłek  został  wyróżniony  nagrodą . Była  nią  barwna  talia Czarnego  Piotrusia.

… Czas  mijał , doczekałem  się  następnych  odwiedzin  biskupa , tym  razem  sufragana, Leona  Wetmańskiego. Byłem  świadkiem  wstępnych  jego  powitań  przez  starostę  Kulikowskiego . Miało  miejsce  na  skrzyżowaniu dróg  bitych , obok  przejazdu  kolejowego , opodal  Pasiek . Krótkie  powitanie , zdawkowe  słowa , uściski  dłoni .

… Mimo  wielkiej  ochoty  i  wewnętrznych  pragnień , wymknęło  mi  się  duchowe  uczestnictwo  przy  pańskim  stole. Przeszkodziła  zarobkowa  pasionka  cudzych  krów , własności  ośmiu  kolejarskich  rodzin .Zgodnie  ze  zwyczajem , powrót  bydła  do  obór  na  zimowisko  następował  po  pierwszym ,znaczącym  opadzie  śniegu . W  1934 r wyzwoleńczy  odruch  nieba  przyszedł  dość  wcześnie ,  bo  już  3  listopada . Otrzymawszy  należność , bez  podziękowania  i  pochwał , wróciłem  di  domu. Co  mnie  zaskoczyło , to  pewnego  rodzaju  zazdrość , że  wprawdzie  pasłem  cudze  krowy , ale  to  przecież  kolejarskie . Według  naiwnych  przekonań  wielu ,wyskoczyłem  jednak  poza  obszar  Damięt , doświadczyłem  innego , choćby  o  kilkanaście  wiorst  odleglejszego  świata .

… Zmuszony  poniżającą  koniecznością , dawałem  okresowy  przynajmniej  pozór  na  pracę  folwarcznych  bandosów.

Widziałem , jak  rządca  z  Ponikwi  Małej , pokrzykując  spędzał  ze  rżyska  pochylone  nad  ocalałym  kłosem  wyrobnice . Szeregi  kobiet  oczyszczających  z  zielska  buraki  cukrowe  nie  roznosiły  po  polach  radosnego  śpiewania . Karbowy  nadzorując  młode , zgarniające  koniczynę  robotnice  nie  szczędził  im  plugawych  wyzwisk. Skojarzyłem  to  wszystko  z  chadzającą  ongiś  na  pańskie  do  Rybienka  nad  Bugiem , Gładczyna , Lubiejewa  czy  Bogut  moją  Matką . I  tym  razem  krańcowy  niedostatek  wypędzał  z  chałup  dziewczęta , do  rozrzucania  nawozu , młocki  lokomobilą , podawania  snopów . Za  kilkadziesiąt  groszy  dziennie  i  miskę  byle  jakiej  strawy  dziennie.

… Pomimo  podejmowanych  prób , nikomu  z  damięckiego  zaścianka  nie  udało  się  umieścić  kogoś  z rodziny  ,,w  klasach ". Nie  tylko  przez  ostrołęckie  gimnazjum , ale  i Wydział  Prawa Uniwersytetu  Warszawskiego  przeszedł  zwycięsko  Edward  Damięcki, syn  Stanisława  z  Gierwat . Krążyła  wieść , że  na  to  wykształcenie  poszedł  cały  posag  jego  matki.

… W  Goworowie ,Kadzidle , Kruszewie  i  Ostrołęce  mieliśmy  jedno  lub  dwudniowe  kursy ( Związku  Młodzieży  Ludowej ) , gdzie  padały  żywiołowe  oskarżenia  władz , o  pokazywanie  pleców  chłopskim  potrzebom  i  chłopskiemu  radykalizmowi  politycznemu. Z  Warszawy  i  Białegostoku  przyjeżdżali  wysokiego  lotu  przewodnicy , których  wystąpienia  bardzo  konstruktywne  i  krytyczne , znacznie  odbiegały  od  buntowniczych  nastrojów  młodzieży. Dzięki  Związkowi  J. Kuśmierczyk  z  Kruszewa  i  W. Dziełak  z  Damięt  skończyli  Uniwersytet  Ludowy  w  Suchodole  koło  Krosna . Brat  mój  Piotr  dzięki  stypendium  ostrołęckiego  sejmiku  wyjechał  do  Mazowieckiego  Uniwersytetu  Ludowego  w  Głuchowie  koło  Skierniewic. Regina  Ciszkowska  wróciła  wzbogacona  dyplomem  ukończenia  Szkoły  Rolniczej  dla  dziewcząt  w  Kościelcu .

… Za  mojej  pamięci  na , czoło  wszystkich ,  podstawowych inicjatyw , jak  w  wielu  innych  wioskach  i osadach , wyprowadziła  się  Ochotnicza  Straż  Pożarna . Dzięki  niej  i  z  pomocą  Zakładu  Ubezpieczeń  Wzajemnych , obok  szkoły  wzniesiono  magazyn  narzędzi  gaśniczych , z  przybudówką  przeznaczoną  na  dom  ludowy . Zasłużonym  jej  animatorem  był  Wacław  Dobek , także  i  prezes  kółka  rolniczego.

Podstawowe  ćwiczenia  wojskowe  rozwijał  paramilitarny , cieszący  się  tu  dużym  powodzeniem , liczny  i  sprawny  odział "Strzelca". Obrotny  Lewkowicz , którego  córka  uczęszczała  z  nami  do  szkoły , z  trudem , ale  prowadził  sklep  spożywczy . Ostrą  wymianę  zdań  i  sprzeczności  prowadzili  tu  nabywcy  machorki ,  soli , cukru  i  innych  produktów  spożywczych.

W  tak  zróżnicowanym  środowisku  komunizował  wytrwale  i  do  czasu Aleksander  Kruk , przed  Reiffem  prezes  Powiatowego  Zarządu  Związku  Młodzieży  Ludowej . Bywałem  u  niego  częstym  gościem , przyjmowany  nie  tylko  dobrym  słowem , ale  zabieraną  do  domu  prawnie  zakazaną  lekturą. Czytałem  różne  ulotki  okolicznościowe , także  stale  wydawany ,, Czerwony  Sztandar " i  ,, Przegląd  Wschodni ".

… Choć  nie  z  własnych  zamiłowań , ale  popędzany  najzwyklejszym  w  świecie  musem  i  biedą , sięgnąłem  także  po  ten  jedynie  dostępny  mi  zawód . Stało  się  to  za  sprawą  mistrza  kopyt , mieszkającego  kątem  w  Gierwatach  Jana  Sagały . Ożeniony  w  Damiętach , ku  powszechnemu  żalowi  bardzo  szybko  owdowiał. Mając  dostateczne  zamówienia  u  ostrołęckich  sklepikarzy , chętnie  przyjmował  uczniów  tyle  do  nauki , co  bezpłatnej  pomocy. Dość  sprawnie  opanowałem  szpilowanie  podeszew  i  zelówek , klepanie  namoczonej  skóry sposobienia  dratwy . Po  rocznym  terminowaniu  mogłem  już  ściągnąć  z  kopyta  gotową  parę  męskich  pantofli. Dla  dopełnienia  tych  umiejętności , przez  kilka  zimowych  tygodni  zatrzymałem  się  w  jednym  z  warsztatów  goworowskich . Bez  większych  też  nadziei  dokonałem  skoku  do  syreniego  grodu . U  doskonałego  majstra  przy  Wąskim  Dunaju  przyswoiłem  sobie  wytwarzanie  obuwia  szytego. Wkrótce  jednak  nastąpiło  przeproszenie szydła  na  odległym  od  Starego  Miasta  osiedlu  zwanym  Jelonkami . W  obu  przypadkach  rozstaliśmy  się  bez  wzajemnych  zakłóceń  i  żalów . Mijał półmetek  1937  roku.

… Dzięki  białostockiemu  Zarządowi  Wojewódzkiemu  Związku  Młodzieży  Ludowej  otrzymałem  skierowanie  z  całorocznym  stypendium  do  tej  , zasłużonej  szkoły ( Rolniczej  w  Krzyżewie ). Skuteczne  pośrednictwo  zaofiarował  mi  Walerian  Ryć , obrotny  kierownik  organizacyjny , także  wychowanek  Krzyżewa.

Skończyła  się  wreszcie  moja  żebranina , rozsyłka  odmownie  załatwianych  podań. Raz  na  zawsze  pozbyłem  się  szewskich  narzędzi .

Radośnie  mogłem  spojrzeć  wokół  siebie , dumny  początkiem  zdobywczego  odcinka  nowych  możliwości  życiowych.

Wiązało  się  to  z  ostatecznym  już  pożegnaniem  damięckiego  zaścianka , gdzie  zaciskając  zęby , zwijając  pięści , z  rzadkim  tylko , wymuszonym  uśmiechem  na  ustach , w  samotności  pośród  wielu , przetrwałem  osiemnaście  lat  wyczekiwania .

 

Dodatek.

Dalsze  etapy  życia  Henryka  Syski ( 1920 – 2000 r.) : Nauka  w  Państwowej  Średniej  Szkole  Ogrodniczej  w  Ursynowie k/Warszawy , praca  konspiracyjna  w  okresie  okupacji . Od  początku  1945 do  jesieni  1946 r. przebywał  w  Lublinie , pracował  jako  dziennikarz  i  publicysta , sekretarz Woj. Zarządu  Stronnictwa  Ludowego , Członek Wojew .Rady  Narodowej .Uczęszczał  na  wykłady  polonistyki  na  Uniwersytecie  Lubelskim. Mieszkając  w  Warszawie  do  1962 r  był  najczęściej  redaktorem tygodników  dla  wsi . W  tym  czasie  napisał  13  książek  o  północnym  Mazowszu .

Pozostałe  lata  życia  spędził  w  Olsztynie  zajmując  się  pisarstwem . Do  tematyki  mazowieckiej  dołączył  kurpiowską  i  mazurską . Książki  jego  powstawały  ( 70 )w  wyniku  szperania  w  źródłach  archiwalnych  i  czasopismach .Posiadał  własny  styl barwny, od  serca .

 

 

 

 

 

 

Stanisław   Siennicki

 

Pamiętnik  z  1933 r.

 

Zamieszczony [ w ] Pamiętniki  chłopów , Instytut  Gospodarstwa  Społecznego , Warszawa  1936 , str. 449 – 554 .

 

 

… Praca  kulturalno – społeczna  w  naszej  okolicy  w  tym  czasie  prawie  że  nie  istniała .

Kasa  spółdzielcza , obracając  walutą  markową , stopiła  w  tej  powodzi  markowej  kilkadziesiąt  tysięcy  przedwojennych  oszczędności  miejscowej  ludności. Po  przeliczeniu  na  złote  zamknęła  rachunek  sumą  kilkudziesięciu  groszy  i  zawiesiła  swoją  działalność .Znam   jeden  wypadek , że  wychodźca  przysłał  do  kasy  z  Ameryki  tysiąc  dolarów  przed  wojną . Gdy  powrócił  w  1924 r upominał  się  u  zarządu  Kasy  choć  o  parę  złotych  i  nic  nie  otrzymał .W  kasie  okoliczni  rolnicy  złożyli  duże  sumy  na  pożyczkę  państwową . Pożyczkę  przeliczono  bardzo  nisko  i  znowu  prawie  wszystko  przepadło .

Podejmowano  też  próby  zakładania  spółdzielczych  sklepików  w  okresie  ,, kontyngentów "  na  cukier , sól , naftę . Gdy  przestało  istnieć  Ministerstwo  Aprowizacji  i  wprowadzono  wolny  handel , sklepiki  te  stopniały  jak  śnieg  marcowy  pod  promieniami  wiosennego  słońca. Sam  byłem  członkiem  takiej  spółdzielni  i  miałem  w  niej  udział  300 marek  udziału . Suma  ta  zginęła  mi  wraz  ze  spółdzielnią.

Kółko  rolnicze , które  dawniej  dobrze  się  rozwijało  i  miało  własny  majątek , istniało  tylko  na  papierze. Jego  działalność  ożywiali  wysłańcy 

dwóch  zwalczających  się  organizacji  rolniczych.  Był  wypadek , że  kółko  w  jedną  niedzielę  wnosiło  uchwałę  należenia  do  tej  a  w  następną  niedzielę  do  innej  centrali .

W  Ostrowi  istniała  Spółdzielnia  Rolniczo – Handlowa .Zostałem  jej  członkiem  w  1925 r. Była  to  jedyna  organizacja  rozwijająca  swą  działalność na  szeroką  skalę , lecz  był  to  niestety  fałszywy  tylko  pozór.

Zabiło  to  zmysł oszczędności  wśród  tutejszej  ludności  i  zniweczyło  ideę  spółdzielczości  i  życia  organizacyjnego .

Brałem  udział  we  wszystkich  poczynaniach  i  byłem  członkiem  wszystkich  działających  na  terenie  gminy ( Małkinia ) i  powiatu  organizacji  społeczno – rolniczych . Ukrywałem  się  wszędzie  wstydliwie  i  obawiałem  się  zabierać  głosu  o  sprawach  publicznych. Czułem  się  do  tego  za  małym  i  za  biednym .Ograniczałem  się  do  roli  obserwatora  i  ubolewałem  nad  bankructwem  życia  organizacyjnego  w  okolicy .

… Aby  dobrze  gospodarować  postanowiłem  się  tego  uczyć. Zacząłem  więc  czytać  pisma  rolnicze  jak  ,, Gazeta  Gospodarska " i  ,, Przewodnik  Gospodarstw  Wiejskich ".W  miarę  zdobywania  doświadczenia  nad  poprawieniem  swojej  gospodarki  zacząłem  nieśmiało  pisywać  do  ,,Gazety  Gospodarskiej ".

W  1927 r będąc  już  trochę  szerszym  gospodarzem , zacząłem  po  trosze  występować  na  widownię  życia  publicznego  i  brać  się  do  pracy  społecznej. Przede  wszystkim  chciałem  w  swojej  wiosce ( Daniłówka I ) przeprowadzić  zalesienie  nieużytków .Wyczerpane  przez  kilka  lat  po  wyrębie  lasu  piaszczyste  grunta  zaczęły  się  zamieniać  w  pół lotne  nieużytki . Obliczyłem , że jedna  tylko  moja  wioska  posiada  około  600  morgów  piaszczystych  nieużytków  a  mają  ich  dosyć  i  okoliczne  wioski .

Wszcząłem  więc  starania  w  wydziale  powiatowym  w  celu  bezpłatnego  otrzymania  sadzonek  sosny. Udało  się  to  uzyskać , ale  co  można  poradzić  z  ciemnym  tłumem. Znaleźli  się  mądrale , którzy  nie  chcieli  się  zgodzić  na  zalesienie  z  różnych  powodów . Skompromitowałem  się  występując  w  imieniu  ciemnego  i  niezorganizowanego  ogółu . Skrzynie  ładnych  sosnowych  sadzonek  kupionych  za  sejmikowe  pieniądze , poszły  w  marność .Znalazło  się  jednak  kilku  takich  co  las  zasadzili .Sobie  też  zasadziłem  kawał  zagajnika .

W  miesiącach  zimowych  były  próby  wznowienia  działalności  kółka  rolniczego. Urządzano  szereg  zebrań  odczytowych  i  kursy  rolnicze , ale  w  lecie  kółko  jakoś  znowu  zasnęło .Powołany  byłem  na  sekretarza  kółka .

W  tym  samym  roku  założyliśmy  w  Małkini  Kasę  Stefczyka . Zostałem  powołany  na  prezesa  rady  nadzorczej. Kasa  rozpoczęła  działalność  w  warunkach  nadzwyczaj  trudnych. Brakowało  zaufania  ze  strony  osób  posiadających  gotówkę  i  własnych  funduszy  na  potrzeby  kredytowe  okolicznej  ludności.  Po  rozpożyczeniu  otrzymanych  z  Centralnej  Kasy  trzech  tysięcy  musiała  zawiesić  swą  działalność.

W  tymże  1927 r. założona  została  w  Ostrowi  Komunalna  Kasa  Oszczędności. Rok  ten  zalicza  się  do  pomyślnych  pod  względem  gospodarczym  także  i  dla  rolnictwa . Było  to  jednakże  sztuczne  i  przejściowe  ożywienie  gospodarcze  dzięki  obfitemu  dopływowi  kredytów.

Kredyt  stał  się  wtedy  dziwnie  łatwy  do  uzyskania . Wieś  zaroiła  się  wprost  od  agentów , spryciarzy  podróżujących  i  rozwożących  wprost  po  domach  różne  towary  i  wszystko  sprzedawane  na  kredyt .Ceny  były  na  wszystko  wygórowane , boć  kupując  na  kredyt  nie  wypada  targować  się  o  cenę.

A  czegóż  się  wtedy  nie  kupowało  na  kredyt ? Drzewo  w  lasach  państwowych , nawozy  sztuczne  kredytowane  przez  Państwowy  Bank  Rolny , zboże  siewne , pasze  treściwe , maszyny  do  szycia ,rowery , materiały  ubraniowe , obrazy  świętych. Jednym  słowem  wszystkie  potrzebne  i  niepotrzebne  rzeczy. Wystarczyło  tylko  podpisać  weksel.

Gdy  przyszedł  termin  wykupienia  weksla , zaciągało  się  nową  pożyczkę  gdzieś  w  Kasie  Komunalnej  czy  spółdzielczej  i  to  zawsze  większą , by  po  wykupieniu  weksla  jeszcze  trochę  gotówki  zostało. Było  to  ,,wybijanie  klina  klinem "

... Wiosną  1930 r. ukazała  się  nakładem  Państwowego  Instytutu  Naukowego  Gospodarstwa  Wiejskiego  w  Puławach  napisana  przeze  mnie  książka  ,, Gospodarstwo  na  piaskach ", która  spotkała  się  z  przychylną  oceną  w  pismach  rolniczych . Takąż  ocenę  uzyskała  w  omówieniu  ,, książki  rolniczej "działu  rolnego  Polskiego  Radia .

Ta  pierwsza  udana próba  zachęciła  mnie  do  dalszej  pracy  pisarskiej .

W  całym  szeregu  artykułów  związanych  z  życiem  wsi  starałem  się  oświetlić  je  z  dołu , z  tego  punktu  widzenia  na  którym  stałem.

Z  pierwszego  starcia  z  kryzysem , w  którym  omal  nie  zostałem  położony  na  obie  łopatki , wyniosłem  trochę  praktycznego  doświadczenia .Stałem  się  ostrożniejszy  i  tę  zasadę  oszczędności  i  samowystarczalności  w  gospodarstwie  starałem  się  głosić  i  rozpowszechniać.

... W  grudniu  1930  r.  powołany  zostałem  na  członka  zarządu  Kasy  Stefczyka  w  Małkini  i  odbyłem  w  Białymstoku  kurs  rachunkowości  spółdzielczej .

W  styczniu  1931 r.  nabyłem  w  nadleśnictwie  państwowym  na  warunkach  kredytowych  drzewa  na  budowę  domu .Mieszkanie  w  obórce  już  mi  się  sprzykrzyło . Byłem  zmuszony  brać  się  do  budowy  ze  względu  na   mój  coraz  szerszy  udział  w  pracy  społecznej  i  wzrost  znaczenia  w  okolicy.  Miałem  pokaźną  ilość  inwentarza  żywego  i  zdawało  mi  się , że  będę  mógł  spłacić  zaciągnięte  zobowiązania. W  ciągu  lata  wyrżnąłem  nabyte  drzewo  na  materiał  budowlany , a  z  różnych  obrzynków  miałem  jeszcze  sporo  materiału  do  rzemiosła  bednarskiego , które  dodatkowo  prowadziłem .

W  jesieni  1931 r.  napisałem  nowelkę  z  życia  spółdzielczego " Jarmark  w  Ślepowronach " , która  została  odznaczona  na  konkursie  i  zamieszczona  w  kalendarzu  spółdzielczym ,, Zjednoczenie "  na  1932 r.

Od tego  czasu  stałem  się  stałym  współpracownikiem  czasopisma  spółdzielni  rolniczych . W  ciągu  dwóch  ostatnich  lat  zamieściło  ono  około  stu  napisanych  przeze  mnie  artykułów  na  tematy  społeczno – spółdzielcze  i  gnębiącego  naszą  wieś  kryzysu  gospodarczego.

W  grudniu  1931  r. byłem  komisarzem  spisowym  w  powszechnym  spisie  ludności , tak  jak  w  1921 r.

Zostałem  także  korespondentem  Głównego  Urzędu  Statystycznego.

W  tym  samym  roku  byłem  też  powołany  na  członka  Rady  i  Zarządu  Okręgowego  Towarzystwa  Organizacji  i  Kółek  Rolniczych  w  Ostrowi Maz. oraz  na  członka  Rady  Okręgowej  Związku  Rewizyjnego  Spółdzielni  Rolniczych  w Białymstoku .

W  miarę  jak  rozszerzało  się  pole  mojej  pracy  społecznej , miałem  też  możność  wejrzeć  w  tajniki  naszych  bolączek  chłopskich .Wyrobiłem  sobie  pewien  sąd  co  do  istoty  gnębiącego  wieś  naszą  kryzysu  gospodarczego , uzupełniony  doskonale  własnym  doświadczeniem .

Poznać  i  doświadczyć  naprawdę  kryzys  mogłem  dopiero  w  1932 r.

Urodzaje  ozimin  zapowiadały  się  nie  szczególnie , bo  zasiewy  były  dokonane  późno  i  nieraz  w  błoto . Az  tu  14  czerwca  przeszła  nad  naszą  okolicą  burza  gradowa , która  zniszczyła  zasiewy  zbóż  prawie  w  100 % . Pola  przedstawiały  się  jakoby  jedno  cmentarzysko .Pierwszy  raz  w  życiu  widziałem  tak  smutne  pobojowisko  gradowe .Spróbowałem  zaorać  zniszczone  pola  i  obsiać  gryką  lub  łubinem  na  przyoranie . Za  miesiąc  przyszła  druga  burza  jeszcze  gwałtowniejsza  i  zniszczyła  i  te  powtórne  zasiewy . Ocalały  z  pogromu  tylko  ziemniaki , które  na  ogół  dobrze  obrodziły. Jako  uzupełnienie  tej  klęski  przyszedł  pomór  świń. Miałem  pięcioro  ładnych  świń , pokładałem  w  nich dużą  nadzieję  i  wszystkie  padły . Prawdziwy  obraz  nędzy  można  było  spotkać  nie  tylko  u mnie , ale  w  każdej  chałupie  w  tutejszej  okolicy .

Stanąłem  wobec  zagadnienia  niewypłacalności . Miałem  do  spłacenia  dawne  długi , za  drzewo  w  nadleśnictwie , podatki  i  wydatki  domowe.

Powiedziałem  jednak  sobie , że  taka  już  chłopska  dola. Co  rok  to  musi  spotkać  mnie  nie  jedna  ale  i  kilka  klęsk na  raz . Nie  myślałem  już  o  opuszczeniu  gospodarstwa  jak  przed  trzema  laty .

W  kilka  godzin  po  gradobiciu  zjechał  na  miejsce  wójt  gminy , który  powołał  komisję  w  celu  dokonania  szacunku  szkód. Po  kilku  tygodniach  zjechał  znowu  pisarz  gminny  i  przeprowadzał  dokładną  rejestrację  wszystkich  poszkodowanych  z  uwzględnieniem  stanu  majątkowego , liczby  osób ,zadłużenia  i  potrzeb  gospodarczych .

Ludziska  liczyli  na  jakieś  zapomogi  czy  choć  ulgi  w  podatkach.

Tymczasem  zamiast  spodziewanych  zapomóg  czy  pożyczki  otrzymali  z  Urzędu  Skarbowego  upomnienia  wzywające  do  płacenia  podatków.

Jako  prezes  kółka  rolniczego  zwróciłem  się  do  Urzędu  Skarbowego  o  rozłożenia  na  raty  czy  umorzenie  podatków  i  otrzymałem  odpowiedź  odmowną. Uzasadniano  ,że  nie  złożono  powiadomienia  o  klęsce  w  ciągu  14  dni  po  wypadku . Gmina  sporządziła  furę  oszacowań  i  odległy  o  14  km  Urząd  Skarbowy  nie  mógł  się  o  klęsce  dowiedzieć.

Nadleśnictwo  również  skierowało  sprawę  do  sądu  i  za  750  zł  wartości  drzewa  urosło  mi  z  górą  200 zł  procentów  i  kosztów  sądowych . … Gorzej  było  gdy  zaczęła  zbliżać  się  wiosna , a  tu  czym  żyć  do  nowych  zbiorów  i  czym  obsiać  pola . Po  naradzie  na  zebraniu  kółka  rolniczego  postanowiliśmy  wysłać  delegację  wprost  do  Ministerstwa  Rolnictwa. Jednym  z  delegatów  byłem  ja. Opracowałem  na  piśmie  obszerny  memoriał  celem  złożenia  go  p. ministrowi . Miałem  też  znajomego  posła – rolnika  z  powiatu  łukowskiego – i  ten  poszedł  z  nami  do ministra . Po  dwudniowym  oczekiwaniu  zostaliśmy  wreszcie  przyjęci  przez  wiceministra  Karwackiego. Podanie  na  piśmie  poparliśmy  wymownymi  słowami  i  szczerymi – a  nie  udawanymi – wprost  łzami.  Pan  wiceminister  przyjął  podanie  i  obiecał  je  rozpatrzyć  i  załatwić . Z  tym  powróciliśmy  do  naszych  mocodawców. W  kilka  tygodni  później  otrzymałem  z  ministerstwa  pismo  z  zawiadomieniem , że  sprawa  udzielenia  nam  pożyczki  na  zasiew  została  skierowana  do  Państwowego  Banku  Rolnego.  Bank  ten dał  odpowiedź ,że  kredytów  nie  udzieli.

Odnośne  pisma  Ministerstwa  Rolnictwa  i  Państwowego  Banku  Rolnego  schowałem  sobie  na pamiątkę . Dopiero  w  połowie  maja  za  wstawiennictwem  miejscowego  starosty  udało  się  uzyskać  w  P.B. Rolnym  kredyt  siewny. Było  i  to  wielką  choć  spóźnioną  pomocą.

… Jedną  z  przyczyn  powodujących  kryzys , jak  i  przeszkodą  w  jego  usunięciu  jest  brak  organizacji  zawodowej  na  wsi  naszej .Cała  praca  rolnika  objęta  jest  monopolem  pośrednictwa . Zapewnić  rolnikowi  opłacalność  pracy  może  tylko  dobrze  zorganizowana  i  odpowiednio  nastawiona  spółdzielczość  rolnicza . Niestety , ciąży  nad  tą  ważną  gałęzią  pracy  społecznej  jakaś  klątwa  niepowodzenia .

Byłem  od  szeregu  lat  członkiem  spółdzielni  rolniczo – handlowej  w  Ostrowi. Zdawało  się , że  ma  ona  odpowiednie  kierownictwo  i  dobrze  prosperuje , a  jednak  upadła . Członkowie  muszą  dopłacać  znaczne  sumy  na  pokrycie  jej  strat .

Mówi  się  w  prawdzie  o  założeniu  nowej  spółdzielni . Jest  ona  tutejszemu  rolniczemu  powiatowi  potrzebna . Jednak  wytworzył  się  taki  nastrój , że  na  razie  uruchomienie  spółdzielni  jest  nie  możliwe.

Od  1931 r.  jestem  kierownikiem  tutejszej ( w Małkini ) Kasy  Stefczyka .

Praca  , jaką  pojąłem  ratując  ją  od  upadku  tę  placówkę  spółdzielczą  jest  nadzwyczaj  ciężką  i  niewdzięczną .Znaczne  oszczędności  tutejszej  ludności , ulokowane  w  poprzednio  istniejącej  Kasie  stopniały  zupełnie  w  czasie  inflacji . Trzeba  kilka  lat  pracy , by  kasa  mogła  odbudować  w  okolicy  utracone  zaufanie.

… Główną  przeszkodę  w  prowadzeniu  pracy  społecznej  widzę  w  wielkim  braku  oświaty  i  czytelnictwa  na  wsi.

Chłop  nasz  ciemny  i  nieoczytany  poddaje  się  biernie  swemu  losowi , pozwała  się  wyzyskiwać .Ogranicza  swe  wymagania  życiowe  i  kulturalne  do  granic  wprost  nieprawdopodobnych  . W  tym  morzu  powszechnej  nędzy  topią  się  też  i  uczciwe  jednostki . Inaczej  mówiąc , kto  z  działaczy  wiejskich  jest  kandydatem  na  posła , wójta , czy  inny  dobrze  płatny  urząd , kto  umie  szachrować  i  krzyczeć , ten  się  wybija  na  wierzch. Robi  się  zaraz  ,, gładszym " od  szarego  tłumu , na  tym znać  jego  działalność.

Kto  chce  iść  z  ludem , a  nie  przed  ani  nad  ludem ,ten  musi  pracę  społeczną  zaczynać  od  rozjaśniania  umysłów  swemu  otoczeniu .

 

Dodatek

Stanisław  Sienicki  ( 1892 -1946 ) rolnik , rzemieślnik  – samouk . Poszerzając  wrodzone  zdolności  czytaniem  czasopism  i  książek  wszedł  do  grupy  aktywnych  działaczy  społecznych  w  gminie  Małkinia  i  w powiecie  ostrowskim.

Od  1944 r. był v-ce Prezesem  Zarządu  Powiatowego  Stronnictwa  Ludowego  i  v-ce Przewodniczącym  Powiatowej  Rady  Narodowej  w  Ostrowi .

Zamordowany  przez  przeciwników  politycznych  30 X. 1946 r.  w  Zalesiu  w  czasie  pełnienia  stanowiska  Kierownika  Państwowej  Nieruchomości  Ziemskiej .

 

 

 

 

 

 

Pamiętnik Nr 35

 

Gospodarz dziesięciohektarowy

 w pow. ostrowskim

 

Urodziłem się w 1890 roku, wychowałem się przy ojcu na gospodarstwie dwudziesto morgowem. Skończyłem szkołę gminną. W 1907 roku ojciec kupił dziesięć morgów ziemi i mnie wysłał do Ameryki, żeby pomóc spłacić kupioną ziemię. Miałem wtenczas 16 lat. Po wyjeździe moim do Ameryki ojciec umarł w 1908 roku . Pozostawił trzydziestomorgowe gospodarstwo i sześcioro dzieci. Mnie w pierwszych dwóch latach nie bardzo los sprzyjał w Ameryce, zostałem pokaleczony w fabryce, bez dwa lata nic nie zarobiłem, jeszcze dług miałem. W następnych latach powodziło mi się dobrze, zarobiłem gotówki 900 dolarów czyli 1800 rubli. Wzięła mnie tęsknota do rodziny i w 1913 roku dnia 25 stycznia wyjechałem z Ameryki. Przyjechałem do rodziny w dniu 15 lutego 1913 roku i w dniu 16 maja 1913 roku zostałem wzięty do wojska rosyjskiego, gdyż losy moje minęły 1912 roku w październiku. Strasznie mi się wydawało przykro. Żałowałem żem przyjechał z Ameryki, z rodziną byłem zaledwie trzy miesiące. Szukałem sposobu ucieknąć z powrotem do Ameryki, lecz pieniądze, które miałem zarobione w Ameryce, zabrano mi do kasy wojskowej i tu nie mogłem nic poradzić nie mając pieniędzy. W 1914 roku w sierpniu zaczęła się wojna z Niemcami i Austrią. Od razu zostałem wysłany na front austriacki. Zostałem ranny dnia 9 września 1914 roku w prawą rękę i lewą nogę koło Stanisławowa. W dniu 3 października 1914 roku przybyłem do Moskwy. Dnia 12 grudnia 1914 roku zostałem zwolniony ze służby. Do 1916 roku gospodarzyłem na ojczyźnie. A że była macocha, nie mogłem się pogodzić, jak to zazwyczaj matka nierodzona.

W  1915 roku ożeniłem się do sąsiedniej gminy Poręba, wioski Udrzyna na osiem morgów ziemi. Ojca nie było tylko matka z dwojgiem dzieci : córką, i synem , który miał dziesięć lat.  Gospodarstwo było opuszczone, jak mogłem doprowadziłem do porządku. Powodziło mi się nieźle, lepiej niźli braciom i siostrom moim, co pozostali na ojczyźnie . Gospodarzyłem sześć lat tj. do 1922 roku. Założyłem spółdzielnię spożywców , gdyż Udrzyn to jest wioska niemała Byłem w niej rachmistrzem i prezesem. Dobrze się rozwijała dopóki ja byłem. Teściowa moja miała życzenie, żebym ustąpił, bo ona chce syna na gospodarstwie pozostawić na co się chętnie zgodziłem. W 1922 roku otrzymałem parcelę z państwowego majątku .Dziesięć hektarów na podstawie inwalidztwa na wypłat na 41 lat, po 288 złotych rocznie. Ziemia była zapuszczona bez budynków i obsiewów całe dziesięć hektarów wyglądało jak smug, trzeba było wiele trudy ponieść i kapitału włożyć, żeby można było na otrzymanej parceli gospodarzyć. Chciałem początkowo rzucić lecz po zastanowieniu się wziąłem się do pracy. Szwagier mnie spłacił z tych ośmiu morgów, teściowa zaczęła prosić, żeby go nie obdzierać, zgodziłem się na 1500 złotych. Po swoim ojcu otrzymałem spłaty 3500 złotych . Do tego otrzymywałem renty 42 złote miesięcznie. Od razu wziąłem się za gospodarstwo .Dom wybudowałem w 1928 roku, który mnie kosztował 6356 zł . Obory dla inwentarza kosztowali mnie 1500 zł, stodoła 1200 zł., kierat maszyna, wialnia do czyszczenia zboża i narzędzia rolnicze 1110 zł. Doprowadzenie ziemi do porządku, jak nawozy sztuczne, nasiona, założenie sadu, pobudowanie kurnika, ogrodzenie podwórza, studnia 1225 zł. Razem zaprowadzenie gospodarstwa kosztowało mnie 11381 zł. Miałem swojej gotówki 5000 zł., 6381 zł, pożyczyłem. 1000 zł. otrzymałem pożyczki od rządu, 5381 zł. zrobiłem długu prywatnie. Nastawiłem gospodarstwo przeważnie hodowlane. Inwentarz karmiłem dobrze paszami treściwymi. Na nawozy sztuczne i nasiona szlachetne nie żałowałem pieniędzy. Od razu i ziemia się poznała. Zaczęło mi się na polu dobrze rodzić, wyrobiłem sobie tem u ludzi dobrą opinię, że dobrze gospodarzę i majątek mi rośnie, bo rosło mi jak na drożdżach. Ja widząc, że mam posłuch u ludzi i dobrą opinię zacząłem organizować mleczarnię.  Strona jest mleczna; jedno, a drugie nie mogłem na to patrzeć, że we wsi siedzi pośrednik, który miał mleczarnię i ludzi wyzyskował. Od razu mi się udało, pośrednik widział, ze źle, zaczął mnie namawiać, żebym dał spokój z założeniem Mleczarni Spółdzielczej, to on mnie będzie dobry tłuszcz w mleku robił i płacił będzie dobrze za mleko. Jednak ja się na to nie zgodziłem. Zaczął mnie straszyć, że będzie konkurencję prowadził ze Spółdzielnią i musi zbankrutować. Ja na nic nie zważałem, w 1929 roku Spółdzielnię Mleczarską zorganizowałem. Pośrednik zaczął początkowo grymasić, ale ja miałem wyrobiony dobry posłuch u ludzi. Stałem na czele Spółdzielni, jako prezes i rachmistrz. Pośrednik nie mógł nic poradzić, ani jeden gospodarz nie dał mu mleka. Uciekł w nocy ze wsi, gdyż w dzień mu było wstyd się wyprowadzać, bo członkowie powiedzieli, że jak się będzie wyprowadzał to go odprowadzą z muzyką. Starałem się, żeby jak najprędzej spłacić maszyny i zbytnio nie obciążać członków. Wypłaty za mleko starałem się kalkulować nie taniej, jak w innych mleczarniach, a nawet jakąś jedną dziesiątą grosza na jednostce tłuszczu więcej . Rosło zadowolenie wśród członków Spółdzielni . Jako prezes Spółdzielni starałem się, aby dostarczyć jak największą ilość mleka od krowy. W 1929 roku od 14 kwietnia do 31 grudnia dostarczyłem od jednej krowy do Spółdzielni mleka 2478 litrów .

W 1930 roku zorganizowałem Spółdzielnię Spożywców, Kółko Rolnicze i straż ogniową. Wszystko szło jak z płatka wywijał, czy to w pracy społecznej, czy w moim gospodarstwie .Swoje zobowiązania, długi, spłaty za ziemię, podatki regularnie spłacałem.  Jeszcze mogłem dobrze się odżywiać , przyodziać, rodzinę utrzymać, która się składa dwie córki, jeden syn .

Niespodzianie jak lis zaczął wyłazić kryzys . Wprawdzie w pierwszych latach kryzysu zebrałem plon dobry, jak to się mówi śmietanę. Gospodarstwo miałem nastawione na hodowle, trzoda chlewna płaciła dobrze, a i nabiał niezłe . Żyto i ziemniaki całkiem spadli w cenie. Wprawdzie pszenica jeszcze jako tako się trzymała płaciła 36 zł. za sto kg. Ja nie sprzedałem ani jednego metra, a przerobiłem wszystko na mleko. W kalkulacji otrzymałem 70 zł. za jeden metr pszenicy i właśnie pierwszy rok kryzysu mnie najwięcej wyratował z długu. Dalej zaczęło spadać w cenie i to gwałtownie trzoda chlewna i nabiał. Zaczęły się moje plany psuć, gospodarstwo mniej dawać dochodu. Na dodatek strzymano mi rentę na ciężkie położenie skarbu. Jednak ulgi w spłacie za ziemię rząd żadnej nie zrobił .  Sądziłem, że rząd strzymał mi rentę to  nie będzie żądał zapłaty za ziemię . Zaczęło mi się psuć, nie mogę się wywiązać ze swoich długów . …

Zacząłem się w wydatkach ograniczać .Sam się gorzej odżywiać i inwentarz gorzej żywić, w nawozach sztucznych się ograniczać. Gospodarstwo zaczęło tem gorzej upadać. Po zastanowieniu się i obliczeniu okazało się, żem palnął błąd i to taki, że trudno na razie naprawić. Ziemia się obniszczyła przestała obficie rodzić. …

W mojej wiosce u niektórych gospodarzy jeszcze gorzej jak u mnie. W pracy społecznej też zaczęło się psuć . Spółdzielnia Rolniczo-Handlowa, która była w powiatowym mieście, zaczęła się likwidować a członkowie mają duże straty płacić . Sąsiednie mleczarnie zaczęły się załamywać i  nastąpiła panika. Tempo wstrzymało rozwój naszej spółdzielni.

W lipcu r. b. zostały zarządzone wybory  na wójta gminy .Zwrócili się do mnie członkowie spółdzielni z propozycją, abym przyjął stanowisko wójta, to oni rozpoczną agitację. Po pewnym namyśle zgodziłem się, a nawet nabrałem chęci .Uważałem, że mi roztworzy się droga do dalszej pracy nie tylko samorządowej ale i społecznej.  Wójt ma stale styczność z ludźmi z całej gminy i wpływ na ludzi i może dużo zrobić . Widziałem jak idzie marnie i niedołężnie gospodarka  w  gminie.

Jednak nie przeszedłem …

 

Dodatek.

Nazwisko autora nieustalone

 

 

 

 

 

 

Sławomir   Lindner

 

Ale   serce  boli.

Wspomnienia   starego   kadeta.

 

Instytut  Wydawniczy  Pax , Warszawa  1983 .

 

 

Rozdział  Podchorążówka , str.  140 – 180

 

W gmachu  kompanii  na  wysokim  parterze  mieściły  się  dwa  plutony , na  piętrze  jeden  i  kancelaria . W  piwnicach  sale  gimnastyczne . W  plutonach  pierwsze  pomieszczenie  to  była  sala  wykładowa  z  takimi  stolikami  jak  w  korpusie , dalej  duża  sala  sypialna  podzielona  na  trzy  nisze. W  każdej  niszy  drużyna  dziewiętnastu  podchorążych .

… Na  ogół  oficerowie  byli  młodsi  niż  w  korpusie  kadetów. Zrozumiałe , tu  instruktorzy  nie  musieli  być  łagodnymi wujaszkami.

… Podchorążowie  rekrutowali  się  z  trzech  rodzajów  szkół . A  więc  ci  z  Różana  po  rocznym  kursie  unitarnym . Wiadomo , że  po  zaprawie  w  Różanie  nawet  sypiają  na  baczność . Druga  grupa  wywodziła  się  ze  szkół  podchorążych  rezerwy . To  ci , którzy  już  wojska  spróbowali , podobało  im  się  i  po  szkółce  oraz  praktyce  w  pułku  zostawali  na  zawodowych. Myślę , że  stanowili  oni  najciekawszy  element . Przede  wszystkim  byli  dojrzalsi  od  reszty . Przeciętnie  starsi  o  dwa  lata od  kadetów , którzy  stanowili trzecią  grupę .

Różnice  między  grupami  dzięki ,, wspólnemu  stołowi  i  łożu "  wkrótce  się  zatarły . Może  najdłużej  odróżniali  się  kadeci . Nam  już  po  prostu  nie  imponowało  sprężanie  się  na  bacznośc , przybijanie  w  marszu  i  bardzo  głośne  meldowanie  się  ,, na  rozkaz ". Byliśmy  w  stosunku  do  kolegów  trochę  bardziej  odprężeni . Jeszcze  nie  oficerowie , lecz  już  w  sposobie  bycia  ,, oficerscy ". Innych  to  nieco  drażniło  i  mieli  nam  za  złe . Sami  zresztą  nie   wiedząc  o  tym  przeszli  na  ten  sam  styl. Taka  była  konsekwencja  obycia  z  wojskiem , a  myśmy  po  prostu  wcześniej  zaczęli.

Komendantem  szkoły  był  przez  cały  czas  mojego  tam  pobytu  pułkownik  dyplomowany  Ludwik  Bociański . Należy  mu  się  kilka , a  raczej  wiele  słów . Małego  wzrostu , szczupły , zgrabny  i  zawsze  starannie  ubrany. Kiedy  włożył  mundur  z  wszystkimi  odznaczeniami , wyglądał  jak  choinka , lub  włoski  generał. Miał  tych  orderów  polskich  i  zagranicznych  sporo . Nosił  tylko  te  najważniejsze , ale  i  tych  było  dużo. W  szkole  rządził  się  jak  we  własnym  folwarku . Wszystko  go  obchodziło . Mundury , opalanie  pomieszczeń , ozdabianie  kompleksu  koszarowego , trawniki , lekcje  tańca , nie  mówiąc  o  wyszkoleniu  bojowym . Zjawiał  się  znienacka  w  kompanii  i  asystował  przy  gimnastyce  porannej  albo  zjadał  z  podchorążymi  śniadanie . Umiał  się  z  nami  cieszyć  wszystkim , co  nas  bawiło  i  wtedy  śmiał  się  jak  kilkunastoletni  chłopak.

A  szkołę  trzymał  żelazną  ręką. To  tylko  taki  utarty  zwrot – żelazna  ręka, bo  jego  ręka  była  stalowa. Za  byle  przewinnienie  podchorąży  leciał  ze  szkoły  do  pułku , a  z  pułku  do  cywila.

… Kiedy  podchorąży  zasłużył  na  areszt , to  w  pojęciu  pułkownika  nie  nadawał  się  na  oficera . Toteż  aresztu  w  szkole  nie  było . Stosowano  wylewanie. Za  chorobę  weneryczną  też . Za  romans  z  kelnerką  w  jadalni  też. Z  tymi  kelnerkami  to  było  poważne  zmartwienie , bo  tak  je  dobierano , że  mogłyby  podawać  w  najelegantszych  lokalach . Rozmowy  z  nimi  nawet  poza  jadalnią  były  zabronione. Myślę ,  że  to  był  jeden  ze  sposobów  pułkownika  wyrabiania  w  nas  charakteru.

Drugim  sposobem  były  bardzo  ciężkie  i  wyczerpujące  ćwiczenia . Sławna  ,, Czartoria "rok  przed  moim  przyjściem  do  szkoły  spowodowała  aż  interpelację  u  najwyższych  władz.  Skarżono  się , że  Bociański  zamęcza  podchorążych . Za  moich  czasów  też  były  takie  ćwiczenia . Miały  one  na  celu  wyeliminowanie  słabszych. Kto  nie  wytrzymywał  fizycznie  czy  psychicznie – odpadał .

Zbudował  w  szkole  piękny  odkryty  basen  kąpielowy , który  stał  się  również  okazją  do  dawania  nam  szkoły. Pływaliśmy  w  nim  w  slipkach  i  w  pełnym  rynsztunku.

… Pierwsze  zajęcia  były  potwornie  nudne . Zaczęto  prawie  od  szkoły  rekruta. Pewno  po  to , żeby  nas  włożyć  w  jedne  wspólne  ramki. A  więc  chwyty  bronią , szermierka  bagnetem , oddawanie  honorów.

… Drużyna  była  udana. W  ciągu  roku  jeden  tylko  odpadł.

… Te  same  cuda  robiono  z  nami  w  wyszkoleniu  bojowym , ale  tu  rzecz  była  bardziej  zrozumiała , ze  względu  na  zmianę  organizacji  drużyny.

Tok  zajęć  był podobny  i  tu  i  tu , tylko  rzecz  prosta, wykładów  teoretycznych  mieliśmy  tutaj  mniej . Więcej  spraw  załatwiało  się  w  terenie . Uważam  zresztą , że  niepotrzebnie. Cała  trygonometria  bateryjna  przy  pośrednich  ogniach  z  cekaemów  lżej  właziłaby  do  głowy , gdyby  człowiek  nie  był  zmuszony  chuchać  w  palce  i  obijać  nogę  o  nogę  na  mrozie. Rozumiał  to  wykładowca  artylerii  i  większość  ćwiczeń  artyleryjskich  załatwialiśmy  przy  stole  plastycznym.

 

… Tu  też  mieliśmy  poduszki  pod  głowę , bardzo  ważne  dla  mnie  udogodnienie . Wypełniał  je  co  prawda  nie  puch , lecz  siano , ale  spało  się  o  wiele  wygodniej.

 

… Wyżywienie  też  chyba  było  lepsze ( jak  w  Szkole  Kadetów ) . W  czasie  śniadania  nasze  piękne  kelnerki  kładły  przy  każdym  nakryciu  po  dużym  racuchu  w  torebce , co  miało  stanowić  nasze  drugie  śniadanie . Znikało  ono    w  naszych  żołądkach  przeważnie  na  dworze  i  nie  wiadomo  kiedy. Apetyty  dopisywały . Nigdzie  już  potem  nie  jadłem  takiej  kaszy  gryczanej  ze  skwarkami . Ilości  jedzenia  nikt  nie  ograniczał . Wjeżdżało  na  stół  na  półmiskach.

 

… A  wykłady  były  ciekawe . Wykładowca  historii , kapitan , którego  nazwiska  nie  pamiętam , piłował  nas  w  sposób  bezprzykładny. …Twierdził , że  uczy  nas  tylko  na  dobrych  dowódców  plutonów , a  nie  Napoleondorków  Bonaparstków , ale  kto  wie.

Do  moich  ukochanych  wykładowców  należał  kpt. Lenkiewicz ,  który  uczył  geografii  ekonomicznej . Uczono  nas  tego , byśmy  wiedzieli  o  co  się  świat  kłóci .

… Dziwny  był  mój  stosunek  do  dowódcy  plutonu . Od  początku  miał  moje  nieograniczone  zaufanie ,później  bardzo  go  polubiłem . Traktował  nas  niesłychanie  poważnie. Mimo  młodego  wieku , frontowy  oficer , który  potrafił  w  nieegzaltowany  sposób  opowiadać  swoje  wojenne  przygody.

… W  każdą  sobotę  po  zajęciach  zajeżdżały  na  szosę  przy  szkole  chłopskie  wózki .

Panie  podchorąży , jadziem ?

I  wyelegantowany  cuduś  z  braku  innego  środka  lokomocji  jechał  furmanką  na  dworzec. W  Warszawie  na  dworcu  Wileńskim  brało  się  już  dryndę  lub  taksówkę . W  niedzielę  po  południu  na  stacji  w  Ostrowi  znów  czekały  furki.

… Zacząłem  na  soboty  i  niedziele  wyjeżdżać  na  przepustki  do  Warszawy . W  pierwszym  rzędzie  do  teatru .

… Bardzo też  lubiłem  przesiadywać  w  kawiarniach. Było  to  coś  odmiennego  od  koszar  i  atmosfery  w  jakiej  na  co dzień  żyłem .

… Chodziliśmy  już  ubrani  w  eleganckie  mundury  oficerskiego  kroju. Dostaliśmy  też  szasery  oficerskie  i  sztyblety.

… Tańczyć  umieli  wszyscy , bo  już  od  początku  obowiązywały  lekcje  tańca . Były  to  zajęcia  przymusowe.

… W  lutym  zaczęły  się  sławne  zimowe  ćwiczenia .

… Pełny  rynsztunek ,ślepa  amunicja , dwie  zmiany  bielizny ,koce . Plus  żelazna  porcja  jedzenia  i  chleba . Wszystko  to  na  własnych  plecach.

Ruszyliśmy  wczesnym  rankiem  szosą  na  Zambrów . Trzydzieści  parę  kilometrów. Domaszerowaliśmy  tam  po  ledwo  wyjeżdżonym  śniegu  przed  wieczorem . To  był  ciężki  zimowy  marsz .

… Nocowaliśmy  w  zambrowskiej  Szkole  Podchorążych  Rezerwy.  Oni , jako  nasz  przeciwnik , z  kawalerią  i  artylerią  wymaszerować  mieli  dzień  przedtem.

…Na  drugi  dzień  o  świtaniu  ruszyliśmy  w  ogólnym  kierunku  na  Knyszyn. Rzecz  prosta ,  zeszliśmy  natychmiast  z  szosy  i  pogrążyliśmy  się  w  lasy . Lasy , polany , przesieki . Maleńkie  wsie. Śnieg  kopny . Mróz  nie  istnieje , bo  przyzwyczaja  się  człowiek  do  każdej  temperatury , a  nam  w  dodatku  jest  gorąco  od  wysiłku. Wkrótce  zdejmujemy  kominiarki , a  potem  rękawiczki. Pod  koniec  dnia  walę  się  w  śnieg  pod  płotem  jakiejś  chałupy  i  natychmiast  zasypiam.

….Gospodarz  zaprasza  mnie  i paru  kolegów  do  chałupy. Chałupa  podlaska , straszna  bieda . Babina  gotuje  nam  mleko . Dla  niej  będzie  to  poważny  zarobek . Potem  przygląda  się  nam  i  konkluduje ,, Panowie , to  nie  takie  zwyczajne  wojsko , takie  wszystko  czyste  panowie ". Śmiejemy  się.

Po  paru  minutach  idziemy  dalej . Wszystko  to  nieco  ogłupia , ale  jest  w  tym  trochę  emocji .Nocujemy  w  następnej  wiosce  po  strychach  i  stodołach . W  kupie  na  słomie  jest  nam  wystarczająco  ciepło . Ogrzewanych  lokali  po  drodze  nie  przewidziano.

Rano  dowiadujemy  się , że  kuchnie  nie  doszły . Gdzieś  się  zaplątały . Dopiero  w  omówieniu  ćwiczeń  dowiedzieliśmy  się , że  to  było  zaplanowane. Ćwiczenia  wytrzymałości  na  głód . Obiad  też  nie  doszedł .

Po  południu  rozwinęliśmy  się  do  natarcia . Głęboki  śnieg  nie  ułatwiał  posuwania  się . Widocznie  rozjemcy  orzekli , że  natarcie  było  skuteczne ,  bo  po  dojściu  do lasu , uformowaliśmy  się  znowu  w  kolumnę . Wieczorem  na  postoju rozkaz  zezwalał  na  zjedzenie  żelaznej  porcji , bo  kuchnie  znowu  nie  przyjadą . Otworzyliśmy  puszki  z  konserwą  i  zjedliśmy  ją  na  zimno , bo  ognia  nie  wolno  było  palić. Chleba już  nikt  nie  miał.

Zatrzymujemy  się  wieczorem  na  dużej  polanie . Nie  idziemy  już  dziś  dalej , tutaj  będziemy  nocować. Batalion  wystawia  wartowników. Zdejmuję  koc  z  plecaka , owijam  się  nim  do  pasa  i  kładę  na  wznak  położywszy  pod  głowę  plecak . Zasypiam  z  punktu  i  nie  odczuwam  żadnego  chłodu . … Przenocowaliśmy  jak  eskimoskie  psy . W  śniegu.

… Tak  minęło  kilka  wyczerpujących  dni . Przeszliśmy  zamarzniętą  Narew  i  doszliśmy  do  wsi  Wyszowata . Tutaj , kiedy  grzebaliśmy  się  w  kopnym  śniegu  w  natarciu  na  bardzo  szerokim  froncie , trąbka  ogłosiła  koniec  ćwiczeń .

… Tego  dnia , po  obiedzie  zjedzonym  w  lesie  ruszyliśmy  w  dalszą  powrotną  drogę  do  Zambrowa. W  pierwszej  przerwie  marszu  czekał  na  nas  płk  Bociański  ze  sztabem . Pułkownik  był  zadowolony , roześmiany  i  powiedział  nam , że  spisaliśmy  się  świetnie.

… W  Zambrowie  nocowaliśmy  po  prywatnych  domach  na  strychach .Nazajutrz  wyruszyliśmy  do  Ostrowi  Mazowieckiej.

… W  Ostrowi  długa  kąpiel  pod  prysznicem , czyszczeni  broni  i  cztery  dni  urlopu . Prezent  od  komendanta  za  dobre  wyniki  ćwiczeń.

… Znienacka  przyszła  wiosna  i  zmieniła  koszary  w  park. Przed  nami  stanęło  widmo  końcowych  rocznych  egzaminów.

… Ćwiczenia  stawały  się  intensywniejsze  i  bardziej  urozmaicone.

… Pod  Brokiem  ćwiczyliśmy  przeprawę  przez rzekę . Marsz  do  miejsca  przeprawy  był  cudowny. Piękna  pogoda  i  nie  za  gorąco . Ale  pod  drodze  złapał  nas  tak  ulewny deszcz , że  przemokliśmy  do  suchej  nitki. … Kiedy  przyszliśmy  nad  rzekę , kazano  nam  się  rozebrać, związać  ubrania , sprzęt  i  broń  w  jeden  wielki  węzeł  i  tak  przechodzić . Moja  kompania  poszła  na  pierwszy  ogień. Zaczęliśmy  się  śmiać  i  ruszyliśmy  na  drugi  brzeg, nie  zdejmując  ubrań  ani  butów.

… Potem  pozwolono  nam  się  wykąpać . Pluskaliśmy  się  w  kryształowo  czystej  wodzie  Bugu  dość  długo , by  odwlec  operację  wciągania  na  siebie  mokrej  bielizny , drelichów  i  butów. Ale  żywy , kilkunastokilometrowy  marsz  wysuszył  na  nas  ubranie  całkowicie.

… Rzecz  zrozumiała , że  i  tutaj  zajmowałem  się  teatrem. Zmusili  mnie  do  tego  koledzy , którzy  pamiętali  mnie  z  korpusu  od  tej  strony. A  więc  i  tu  zorganizowaliśmy  wielką  rewię . W  wytwornym  fraku  prowadziłem  konferansjerkę , tańczyłem  a  nawet  śpiewałem . Nie  arie operowe , tylko  przeboje  rewiowe. Na  program  składały  się  jak  zwykle :skecze , monologi  i  przygadywanie  widzom. Ale  za  Bociańskiego  było  to  w  zwyczaju  i  nikt  się  za  nic  nie  obrażał … Zawadzki  zorganizował  chór . To  już  nie  była  moja  domena , ale  należałem  do  niego , bo  dawało  to  okazję  do  występów , a  zatem  do  wyjazdów. Parę  razy  występowaliśmy  z  wielkim  i  znanym  chórem  Lachmana. Trzy  razy  więc  śpiewałem  na  wielkiej  scenie  operowej . Pan  Lachman  dyrygował  wtedy  swoim  chórem  i  dwustu  podchorążymi . Brzmiało  to  potężnie  i  wyglądało  imponująco . Chór  Lachmana  we  frakach , a  my  w  szaserach. Bociański  życzył  sobie , żeby  nasze  przedstawienia  były  pokazywane  także  w  Różanie .

… Dwa  razy  w  tygodniu  wyświetlano  w  kinie  jakiś  film . Szkoła  sprowadzała  je  po  wygraniu  ich  w  Warszawie . Były  między  nimi  i  bardzo  frywolne , nigdy  nie  zdarzały  się  dokumentalne.

… Nie  lubiłem  strzelania . Potwornie  się  zawsze  nudziłem , a  samo  strzelanie  mnie  nie  pociągało . W  Ostrowi  strzelnica  do  strzelań  szkolnych  była  pod  nosem , ale  na  strzelania  bojowe  szło  się  12  km  na  Grądy.

Wykłady  skończyły  się  i  cała  szkoła  pomaszerowała  na  strzelanie  do  Czerwonego  Boru .Był  to  wielki  poligon , cały  w  lasach , niedaleko  Zambrowa. W  Czerwonym  Borze  mieliśmy  odbyć  strzelanie  pojedynczym  cekaemem  i  pełną  baterią , zbiorowe  strzelanie  z  broni  ręcznej  i  artyleryjskie.

… Zajęcia  dzienne  ograniczały  się  tylko  do  strzelań . Nie  było  wykładów  ani  egzaminów. Całe  popołudnia  mieliśmy  wolne . Spędzaliśmy  czas  na  gadkach  i  śpiewaniu . Nudziło  się . Wreszcie  przemarsz  do  koszar  w  Ostrowi  i  ogłoszenie  wyników.

Bractwo  odnosiło  mundury  do  krawców , żeby  zmienić  naszywki  na  sierżanckie. Ale  nie  wszyscy . Część  została  plutonowymi  do  przyszłego  roku.

… Teraz  na  nasz  rocznik  spadły  wszystkie  obowiązki  społeczne. Redakcja  pisma , teatr  itd. Rzecz  prosta  byłem  w  tym  zaangażowany.

A  nauki  w tym  roku  było  sporo. Mieliśmy  już  za  kilka  miesięcy  stać  się  pełnoprawnymi  oficerami. Tyle , że  stosunek  wychowawców  do  nas  nieco  się  zmienił. Otrzymaliśmy  więcej  swobody …..

… W  listopadzie  szkoła  podchorążych  piechoty  obejmowała  wartę  w  Belwederze . W  rocznicę  powstania  listopadowego . Uroczystość  zaczynała  się  przy  Grobie  Nieznanego  Żołnierza , po  czym  maszerowaliśmy  do  dawnych  koszar  w  Łazienkach.

… Zaczęły  się  powoli  przygotowania  do  promocji . Kazano  sobie  zamawiać  długość  szabel , które  mieliśmy  otrzymać . Potem  przyjechali  krawcy . Z  najlepszych  warszawskich  firm  Ewigkeit  i  Bracia  Senator . Obmierzli  nas  na  wszystkie  strony.

… Szykowano  nam  ślubną  wyprawę .Walizy  ze  świńskiej  skóry , kilka  zmian  bielizny , skarpetki , woda  kolońska , lakiery  balowe  z pół  ostrogami , długie  buty , bryczesy , długie  zielone  spodnie i  wszystko  co  potrzebne  do  służby, a  więc  mapnik , lornetkę  i  pistolet. Trzeba  było  spruć  wszystko  z  mundurów  podchorążackich , przyszyć  gwiazdki , zmienić  patki  na  oficerskie  i  byliśmy  gotowi .

Teraz  jeszcze  egzaminy  pozdawać  i  po  kłopocie . Największa  loteria  była  z  ostatnią  lokatą . Ryzyko  polegało  na  tym , że  można  było  dostać  ostatnią  lokatę  albo  wybyć  ze  szkoły  nie  kończąc  jej. Ostatnia  lokata  dostawała  od  kolegów  prezent , na  który  składali  się  wszyscy, na  przykład  patefon  i  60  płyt.

Pierwsza  lokata  dostawała  od  prezydenta  złotą  szablę  z  odpowiednim  napisem. Prócz  tego  były  jeszcze  pierwsze  lokaty  kompanijne  i  w  plutonach.

… Nie  zastanawiałem  się  dotychczas , dokąd  pójdę . Myślałem  po  prostu  o  służbie  w  jakimkolwiek  pułku  i  snułem  ambitne  plany  o  Wyższej  Szkole  Wojennej. Chciałem  się  uczyć .

… A  co  z  wojskową  karierą ? Gdyby  nie  wojna  skończyłbym  Wyższą  Szkołę  Wojenną  i  awansowałbym  grubo  przed  czterdziestką  co  najmniej  na podpułkownika .

… Wojna  sprawiła , że  jestem  niczym , cywilem .

 

Dodatek .

Sławomir  Lindner ( 1913 – 1982 ) urodził  się  w  Nagórnej  Wsi  pod  Kołem  w  rodzinie  szlachecko– inteligenckiej . Ojciec  Zygmunt  Lindner  był  inżynierem  architektem. Matka  Helena  pochodziła  zamożnej  rodziny  szlacheckiej  Rokossowskich  herbu  Glaubicz .

Rodzice  zamieszkali  w  Koninie.

Ukończył  Korpus  Kadetów  w  Rawiczu . W  latach  1930 – 1933  był  słuchaczem  Szkoły  Podchorążych  Piechoty  w  Komorowie  koło Ostrowi  Mazowieckiej.

Podane  wyżej  teksty  są  jego  wspomnieniami  z  tego  okresu.

Zawodową  służbę  żołnierską  rozpoczął  w  55  Poznańskim  Pułku  Piechoty  w  Lesznie.

Po  kilku  latach  służby  w  tym  pułku  już  jako  porucznik  był  przeniesiony  ,, za  wesołkowatość " do 16 Batalionu  Korpusu  Ochrony  Pogranicza  w  Sienkiewiczach  niedaleko  Dawidgródka .

Na  wiosnę  1939 r.  przybył  do  Batalionu  KOP ,, Hel ".

Po  kapitulacji , okres  niewoli  spędził  w  obozie  jenieckim  dla  oficerów  w  Woldenbergu . Ten  trudny  okres  w  życiu  swoim  i  kolegów  spędzał  czynnie  organizując  przedstawienia  teatralne  i  rzeźbiąc. Po  wojnie  był  aktorem  cenionym  przez  publiczność  i  kolegów  za  walory  towarzyskie.

Wykładał  w  warszawskiej Państwowej  Wyższej  Szkole  Teatralnej .

Rzeźbił  i  z  powodzeniem  zajmował  się  pisarstwem.

 

 

 

 

 

Zofia   Kucówna

 

Zatrzymać  czas

 

P.P. Dom  Książki , Warszawa  1995, str. 283 i 284

 

 

Pamiętam  doskonale  Żydów  z  małego  miasteczka ,  Ostrowi  Mazowieckiej , a  ściślej , ni  to  wioski , ni  osady  garnizonowej – Komorowa. Tu  znajdowała  się  Szkoła  Podchorążych  Piechoty  o  pięknych  tradycjach  Podchorążówki  z  czasów  Królestwa  Kongresowego, której  elewem  był  Piotr  Wysocki . Szkoła  ta  była  do  1926  roku  w  Warszawie , dopiero  po  przewrocie  majowym  Piłsudski  zesłał  ją  do  małego  grajdoła , ponieważ  lojalnie  stanęła  w  obronie  prezydenta  Wojciechowskiego.

Wokół  koszar  i  domów  wojskowych  rodzin , rozłożyli  swoje  domostwa  i  handlowe  interesy  Żydzi.

Byłam  ,, chałupiarą ", jak  nazywano  mnie  w  domu. Lubiłam  wałęsać  się  po  cudzych  domach , mądrzyć  się  i  gościć .

Zapuszczałam  się  nawet  na  ulicę  Kolejową  i  dalej .Zaglądałam  też  do  domów  żydowskich. Pociągała  mnie  egzotyka  tych  domów , tak  bardzo  inna  od  naszych.

Pamiętam  doskonale  Żydów  w  chałatach , z  grajcarkami  ( pejsy  WS )przy   uszach ,w  jarmułkach  na  głowie . Kobiety  żydowskie  w  rudych  perukach . Dzieci  o  cudownych  , jak  zbyt  mocno  palone  migdały  oczach. Ich  świat  inaczej  pachniał . Ich  domy  miały  inne  dusze. Ich  Bóg  przemawiał  innym  głosem. Nawet  miłość  rodziców  była  inna  niż  naszych. Wydawała  mi  się  zbyt  słodka , lepsza  , natrętna . Pociągał  mnie  ten  świat  przez  to , że  choć  krzykliwy  i  hałaśliwy , był  bardzo  tajemniczy  i  działał  na  wyobraźnię .

W  pamięci  mojej  został  jako  kolor . Rembrantowski  monochromatyzm . Brązowa  czerń  z  blaskiem  świec.

W  1939  roku , kiedy  świat  żydowski  pękał  i  walił  się  Matka  od  wysiedlonych  Żydów  kupiła  kozę . Szaroburą  kozę , która  została  oddana  pod  opiekę  memu  bratu . Co  on  biedny  z  nią  przeżył ! Nie  była  posłuszna , buntowała  się , bodła , tęskniła  za  światem  z  którego  została  zabrana , nie  rozumiała  naszego  języka. Dzieci , mimo  protestów  dorosłych , nazwały  ją ,,Żydówką " To  była  jedyna  żywa  istota  w  naszym  Komorowie , która  mogła  bez  strachu  nosić  tę  nazwę  i  ocaleć. ,, Żydówka  żyła  z  nami  pod  jednym  dachem , dawała  dziwnie  słodkie , pachnące  ziołami  mleko  i  powoli  stała  się  nierozerwalną  wartością  naszego  domu.

Dramat  narodu  żydowskiego  na  razie  nie  docierał  do  mnie , tak  jak  nie  docierał  dramat  okupowanej  sterroryzowanej  Polski.

Moją  Ojczyzną  był  dom , Matka , Ojciec , Babka , Rodzina . To  była  bezpieczna  i  wolna  Kraina.

Świadomość  zagrożenia  przyszła  w  Krakowie. Ulica  dostarczała  nieustannych  napięć.

 

Dodatek

Ojciec  autorki  był  w  okresie  międzywojennym  zawodowym  żołnierzem . Jako  sierżant  a  potem  podchorąży  pełnił  funkcję  szefa  kompanii  w  Szkole  Podchorążych  Piechoty  w  Komorowie  k/ Ostrowi  Mazowieckiej. W  tymże  Komorowie  w  domu  dziadków ( ze  strony  matki ) mieszkała  Zofia  do  ok. 1942 , kiedy  rodzina  przeniosła  się  do  Krakowa.

Zofia  Kucówna  urodzona  w  1933  r  w  Warszawie . Aktorka  występująca  w  sztukach  dramatycznych , komediowych  i  monodramach . Znana  z  ról  filmowych  i  telewizyjnych .

Napisała  wspomnienia : Zatrzymać  czas  1990  i  Zdarzenia  potoczne  1993 .

[ z ] Uniw. Encykl. Powsz. PWN .

 

 

 

 

 

Stanisław  Truszkowski

 

Mój  wrzesień

Wspomnienia  z  kampanii  1939 r.

 

Wyd. LSW, Wyd.  IV , Warszawa  1971, str.  44 – 51

 

 

… Około  południa  stanęliśmy  w  Małkini. Stacja  przyjmowała  wiele  transportów  i  musieliśmy  czekać  na  wolną  rampę .

Chodząc  wzdłuż  wagonów  przeglądałem  baterię. Wszystko  było  raczej  w  porządku .Polowa  kuchnia  wydawała  obiad , jezdni  nosili  koniom  wodę  w  płóciennych  wiadrach.

Wtem  trębacz  podał  nakazany  przez  pułkownika  sygnał : ,, Dowódcy  do  mnie ". Skierowałem  się  więc  w  stronę  wagonu  osobowego , znajdującego  się  w  środku  transportu. Szedłem  właśnie  wzdłuż  wagonów  gdy  usłyszałem  warkot  silników.

Podniosłem  głowę : trzy  dwumotorowe  szare  samoloty  wolno  nadciągnęły  wzdłuż  toru . lecąc  na  wysokości  500 – 600  metrów.

Gdzieś  pod  lasem  zaterkotały  serie  karabinów  maszynowych , z  torów  huknęło  parę  pojedynczych  strzałów. Jednocześnie  rozległy  się  pomieszane  krzyki : ,,Nie  strzelać , to  nasze  łosie " ..,, Strzelać  to  Niemcy ". Zapanowała  konsternacja . Podbiegłem  do  platformy , na  której  stały  dwa  moje  cekaemy  z  1915 r. Karabiny  były  załadowane, obsługa  stała  przy  nich  bezradnie , patrząc  w  niebo . Nikt  nie  znał  sylwetki  dornierów  i  nie  umiał  ich  odróżnić  od  łosi. Ja  również. Dorniery  napływały  od  tyłu , głucho  dudniąc . Wkrótce  były  tuż  nad  nami.  Huki  naszych  czterdziestek  z  baterii  artylerii  przeciwlotniczej  zlikwidowały  wszelkie  wątpliwości.

– Tak !  Tak !  Tak ! – szereg  czerwono  rudawych  obłoczków  wykwitł  tuż  przy  samolotach .

– Strzelać ! – krzyknąłem  do  obsługi ,  która  zagapiona  w  niebo , jak  urzeczona  oglądała  nieznany  fenomen .

Mój  rozkaz  nie  odniósł  jednak  skutku . Kapral  podobnie  jak  i  strzelcy , pełnym  zdumienia  wzrokiem  wodził  to  po  mnie , to  po  niebie , na  którym  działy  się  tak  niezwykłe  rzeczy .

– Strzelać – krzyknąłem  po  raz  drugi , podbiegając  do  karabinu  ustawionego  na  przeciwlotniczej  podstawie  z  wycelowaną  w  niebo  lufą. W  tym   momencie  jeden  z  dornierów  wykonał  dziwne  wahnięcie  na  skrzydło  i  gwałtownie  skręcił  w  prawo , zniżając  lot  i  przechylając  się  na  prawy  bok. Dwa  pozostałe  rozpoczęły  prawie  pionowe  wdrapywanie  się  do  góry . Teraz  ze  wszystkich  stron  rozległy  się  serie  z  karabinów  maszynowych. Zaczęły  strzelać  i  moje  elkaemy. Trafiony  dornier , opadając  na  skrzydło  spływał  na  linię  horyzontu. Trzeba  było  uciszać  rozszczekane  karabiny  maszynowe , które  jak  niesforne  psy  po  przejściu  dziada  przez  opłotki  ciągle  jeszcze  ujadały.

– Przerwij  ogień  ! – krzyczeli  znowu  wszyscy .

Dorniery  wracały  prawdopodobnie  z  bombardowania  Warszawy  i  schodząc  na  mały  pułap  miały  ochotę  ostrzelać  nasz  transport  z  broni  pokładowej. Odpędzone  jednak  ogniem  naszych  dział  przeciwlotniczych , umknęły  nie  odważając  się  nas  atakować.

Moja  bateria  wyładowała  się  bez  dalszych  przygód .

… Pod  wieczór  wymaszerowaliśmy  z  Małkini  brnąc  przez  głębokie  piaski . W  ciszy  zupełnej  wlekliśmy  się  jak  kondukt , noga  za  nogą . Sypki  piasek  tłumił  każdy  odgłos . Tonęliśmy  w  obłokach  gęstego  kurzu , przez  który  z  trudem  przedzierało  się  wątłe  światło  księżyca . Marsz  trwał  całą  długą  wrześniową  noc. Dopiero  rano  stanęliśmy  w  Długosiodle, działa  i  tabory  ukrywając  w  lesie  podchodzącym  tuż  pod  zabudowania  wiejskie . Biwakowaliśmy  pod  osłoną  sosen , we  wsi  poiliśmy  tylko  konie . Rano  zaczęło  się  czyszczenie  armat  pokrytych  grubą  powłoką  kurzu , uprzęży , broni  i  całego  sprzętu. Kuchnia  pojechała do  Długosiodła , gdzie  zadymiła  w  jakimś  obejściu , gotując  kawę. Na  naszym  biwaku  nie  wolno  było  palić  ogni  ani  poruszać  się  po  drogach. Otrzymaliśmy  też  surowy  zakaz  strzelania  do  niemieckich  samolotów , zakaz  rozmawiania  przez  radio , podawania  sygnałów  trąbką , śpiewania .

Nasz  pobyt  w  lasach  nad  Narwią  miał  być  utrzymany  w  zupełnej  tajemnicy .

Drugi  i  trzeci  września  upłynęły  podobnie . Bierna  obrona  przeciwlotnicza ,  zakaz  ruchu  w  dzień. W  nocy  kompletny  spokój .Z  daleka  dochodziły  głuche  pomruki  nadciągającej  z  północy  burzy . Odgłosy  gwałtownej  kanonady  pod  Mławą .

3  września  po  południu  zostałem  zawołany  do  radiostacji  naszego  dywizjonu . Stała  ona  bezczynnie . Radiostacjom  dywizji , stojącym  w  rezerwie , nie  wolno  było  się  ujawniać . Nic  nie  stało  na  przeszkodzie  w  odbieraniu  audycji  polskiego  radia , czy  też  stacji  zagranicznych. Radiostację  otaczała  grupka  rozgorączkowanych  żołnierzy , gestykulujących  i  prowadzących  urywane  rozmowy . Jeden  z  oficerów  rezerwy  słuchał  audycji  niemieckiej  z  Wrocławia  i  co  parę  chwil  tłumaczył  majorowi  Pietrzakowi  nadawane  wiadomości. Podszedłem  bliżej , major  Pietrzak  odprowadził  mnie  na  bok  i  powiedział , że  Wrocław  przy  grzmocie  fanfar  i  wiwatach  nadał  wiadomość  o  zajęciu  przez  Niemców  Krakowa  i  Częstochowy  i  o  klęsce  naszej  armii  w  Borach  Tucholskich.  Warszawskie  radio  podało  fakt  wypowiedzenia  wojny  Niemcom  przez  Anglię  i  Francję.

… Wciąż  jeszcze  nadchodziły  transporty  oddziałów  naszej  dywizji , które  opuściły  Wilno  2  i  3  września. Były  one  bombardowane  kolejno  w  Grodnie , Białymstoku , Łapach , Czyżewie , Małkini  i  Ostrowi . Mimo  zniszczeń  na  torach  i  w  budynkach  stacyjnych  strat  w  transportach  właściwie  nie  było.

…..Tymczasem  co  dzień , od  samego  rana , liczne  eskadry  bombowców  ciągnęły  z  Prus  Wschodnich , gdzieś  na  południe . Ciężko warczały  motory  obładowanych  samolotów , idących  na  wysokości  800 – 1000  metrów.

Trzeciego  września  ustał  zakaz  strzelania  do  samolotów . Z  wielu  stron  trzeszczały  teraz   długie  serie  karabinów  maszynowych  piechoty . Nie  stwierdziłem  żadnej  reakcji  ze  strony  tak  napastowanego  lotnictwa  niemieckiego . Przeciwnie , obserwowałem  całkowitą  nieskuteczność  gęstych  zapór  ogniowych . Niemieckie  eskadry  powracały  w  południe , lecąc  nieco  wyżej , ich  motory  pracowały  lżej  i  ciszej. Po  południu  zaczynał  się  drugi  rejs  ciężko  obładowanych  bombowców. Wracały  między  godziną  17  a  18.

Wszystko  szło  jak  w  zegarze . Szło , niestety  przeciwko  nam .

Tak  staliśmy   wzdłuż  Narwi  i  Bugu , jako  chwilowo  bezczynny  odwód  Naczelnego  Wodza . Na  dalekim  przedpolu  nasze  wojska , rozwinięte  wzdłuż  długiej  linii  frontu  północnego , przyjmowały  już  pierwsze  ciężkie  uderzenia  wroga.

Obrona  frontu  północnego  powierzona  była  trzem  grupom  wojsk .

Na  wschodzie , wzdłuż  Narwi  i  jej  dopływu  Biebrzy , stała  uszykowana  obronnie  Samodzielna  Grupa  Operacyjna ,, Narew ". W  skład  tej  grupy  wchodziły : Suwalska  Brygada  Kawalerii , 18  Dywizja  Piechoty , Podlaska  Brygada  Kawalerii  i  33  Rezerwowa  Dywizja  Piechoty . Dowodził  generał  Młot – Fijałkowski .

Zachodni  odcinek  obrony , wzdłuż  rzeki  Mławki , obsadziły  oddziały  20  Dywizji  Piechoty . W  lewo  aż  po  Brodnicę , rozciągała  się  przesłona  Nowogródzkiej  Brygady  Kawalerii .W  prawo , pod  Chorzelami , stała  Mazowiecka  Brygada  Kawalerii . 8  Dywizja  Piechoty  stała  za  dwudziestą . Dowodził  generał  Przedżymierski .

Na  styku  obu  tych  armii, pod  Różanem  i  Wyszkowem , stała  grupa  operacyjna ,, Wyszków ", do  której  należała  1 Dywizja  Piechoty  Legionów  oraz  41  Rezerwowa  Dywizja  Piechoty . Obie  pod  dowództwem  generała  Kowalskiego .

1  września  o  świcie  na  polskie  północne  skrzydło  ruszyła  3  armia  niemiecka .

Lotnictwo  nieprzyjacielskie  od  pierwszego dnia  wojny  panowało  niepodzielnie  w  powietrzu. Polskie  oddziały , bezbronne  wobec  lotnictwa  ponosiły  poważne  straty . Przewagę  na  lądzie  miały  tu  niemieckie  wojska  pancerne -Dywizja  Pancerna   "Kempf".

Od  3  września  rozpoczął  się  ruch  odwrotowy  polskich  oddziałów.

 

str. 106  –  112

 

Nad  wieczorem  przyszedł  rozkaz  zwijania  stanowisk  i  marszu  na  Wyszków , gdzie  mieliśmy  przekroczyć  most  i  bronić  Bugu .

…Weszliśmy  w  obszar  dużych  lasów  państwowych , maszerując  początkowo  jakąś  drożyną , a  później  według  kompasu  skierowaliśmy  się  na  wschód  przez  dukty  leśne .

…..O  zmroku  wyszliśmy  z lasów  na  pola , za  którymi  już  widać  było  miasto . To  Wyszków . W  niewielkim  promieniu  widać  było  gęste , ciemnobrązowe  chmury , leniwie  rozciągające  się  po  polach .

Paliły  się jakieś  składy . Może  nafta  lub  smoła .

Dopiero  teraz  zauważyliśmy , że  wszystkie  biegnące  do  miasta  drogi  zajęte  są  przez  rzekę  ludzi , koni  i  wozów .

Wszystko  to szło  bez  przerwy , nie  zatrzymując  się  i  nie  zachowując  odstępów. Wozy  jechały  po  dwa , jeden  obok  drugiego .

….W  to  wszystko  powtykane  jakieś  kompanie  piechoty , tabory  wojskowe . Polami  ciągnęły  wychodzące  z  lasów  szwadrony  kawalerii.

…Do  Wyszkowa  wjechaliśmy  mając  drogę  oświetloną  pożarami  budynków. ….Na  ulicach  miasta  ludzki  potok , który  widzieliśmy po  drodze , zmienił  się  w  rwącą i  burzliwą , pełną  zatorów  powódź .

Było  jasne , że  nasze  czoło  złożone  z  jeźdźców  zostanie  rozbite  przez  wynurzające  się  z  bocznych  uliczek  wozy , a  kolumna  porwie  się  i  pogubi. Kazałem  działonowym  jechać  z  tyłu  za  baterią , kasując  zupełnie  odstępy. Za  nami  posuwały  się  jeden  za  drugim  zaprzęgi  z  jaszczami  i  armatami .

..Wołaliśmy  bez  przerwy – Prawa  wolna  , prawa  wolna !

Tak  wparliśmy  się  w  nurt  uchodźców  i  rozbitków , ciągnąc  do  mostu .

Nagle  przed  nami  przeszkoda. Stoi  kolumna  sanitarna  Mazowieckiej  Brygady  Kawalerii , wioząca  rannych  spod  Mławy  i  Przasnysza . Stoi , nie  mogąc  przepchać  się  przez  zator , który  powstał  na  skrzyżowaniu  ulic. Podjechałem  do  oficera  z  ręką  na  temblaku. Jak  umiałem  najoględniej  wytłumaczyłem  mu , że  uzyskamy  jedyną  szansę  wyciągnięcia  ich  z  kolumny , jeżeli  ja  utoruję  drogę , a  oni  ruszą  tuż  za  moimi  armatami .

Kawalerzysta  poruszył  spieczonymi  wargami  mówiąc  wolno :

– Wy  idziecie  w bój , macie  przed  nami  pierwszeństwo. My  już  zrobiliśmy  swoje !

Traf  mi  dopomógł . Oto  zamajaczły  przed  nami  czołgi , które  również  dążyły  do  przeprawy .

Krzyknąłem  szybko  komendę : Stępa , marsz !

Ruszyliśmy  tuż  za  ostatnim  czołgiem .

… Minęliśmy  tak  kolumnę  sanitarną , salutując  naszych  rannych  kolegów. Z  żalem  patrzyliśmy  z  Hullejem  na  ten  obraz . Wozy  z  poboru , rzadko  dwukonne , wymoszczone  słomą. W  tym  barłogu  leżą  lub  siedzą  ranni , trzęsąc  się  na  bruku  lub  wybojach . Parę  dni  temu  nałożono  im  opatrunki , dziś  brudne , z  zaciekami  zakrzepłej  krwi . Od  kilku  dni  nie  myci , spragnieni , w  widocznej  gorączce . Jadą  do  polowego  szpitala . Wielkie  nieba , gdzie  oni  znajdą  ten  szpital ?

Tak  minęliśmy  Wyszków .

…Bateria  nasza  zajęła  stanowiska  ogniowe  na  skraju  lasu , mając  w  pobliżu  baterie  pierwszą  i  drugą .

Po  południu  objąłem  punkt  obserwacyjny  na  południowym  brzegu  Bugu .

Most  na  Bugu  został  wysadzony .

Nieprzyjacielskie  patrole  wkroczyły  do  miasteczka …

 

Dodatek

Autor  wspomnień  kapitan  Stanisław  Truszkowski  był  zawodowym  oficerem , dowódcą  3 Dywizjonu  Artylerii  w  1  Dywizji  Piechoty  Legionów .

 

 

 

 

 

 

Wojciech   Żukrowski

 

Dni  klęski

 

Wydawnictwo  MON, Warszawa  1979, Wydanie  XII , str.160 – 174.

 

(Wydarzenia  dzieją  się  około  10  września  1939 r. Żołnierze  polscy  opuścili  linie  obrony  Narwi  i  cofają  się  dla  wykonania  rozkazu  zorganizowania  obrony  na  Bugu)

 

Most kolejowy na Bugu już wysadzono.

Wierzchołki zatopionych przęseł wyglądały ze zmarszczonej fali. Kanonierzy gromadą posiadali nad brzegiem. Nowosad zsunął ciężki hełm, powiew wstający od rzeki stroszył mu włosy zlepione od potu. Tabory powoli nadciągały.

– No i co teraz poczniemy? – zafrasował się Tomik. – Chyba poszukam łódki... – Saperzy gdzieś bród wytyczyli – powiedział krzywiąc się Górnicki. –– Prom nie nastarczy na przeprawę, ale się trudno dopytać.

– Tylko spokojnie, chłopaki. – Podchorąży westchnął. – Przecież oprócz naszej głowy jeszcze ktoś tam myśli, tam – pokazał na topole po drugiej stronie – szykuje się obrona, wojska będzie ćma, wszystko zamaskowane, tak im łatwo nie pójdzie.

– Dałby Bóg, panie podchorąży, bo już człowieka gniewa taka wojna.

Siedzieli porozwalani na jałowym, gęsim pastwisku. Wypoczywali po uciążliwym marszu. Za nami były przedmieścia Małkini Niebieskawa woda płynęła szparko, pobrużdżona żyłami nurtu. Suche kłaczki pian bielały gęsto.

– Kto umie pływać?

– Tak prawdę mówiąc – Górnicki zaśmiał się –

to człowiek nie kaczka... A i kaczce nie każą zasuwać z karabinem i granatami.

– Jakby człowiek wiedział, że gdzieś tam w środku będzie się mógł nogą podeprzeć, to można ryzyk--fizyk... Ale zawsze lepiej broń i ubrania przeholować w jakiejś balijce.

– Nawet nie próbujcie tutaj przejścia – powiedział ułan prowadząc konie do pojenia. – Na moich oczach sześciu się utopiło, łódka poszła pod fale, a ich, bo się jeden drugiego czepiał, zniosło w tamto żelastwo, wessało do dna. …

– Nic tu nie wydumamy – mruknął Tomik – trzeba się ruszyć... Poszukamy przeprawy albo rozejrzymy się za noclegiem.

Wstawali niechętnie. Między opuszczonymi domkami kręcili się taboryci. …

Było ciepłe, jesienne popołudnie. Antoni poprowadził gromadkę wzdłuż torów, ku rumowiskom strzaskanej stacji. W klarownym powietrzu, w tej chwili nie skażonym żadnym szumem, sterczały opalone kominy, jak przewrócony namiot walał się pogięty blaszany dach; Poczuli gorzki swąd pogorzeli, woń, która ich będzie prześladować. Świeżo wydeptaną ścieżką przez zagon lebiody, zwarzonej od upału, gęsiego mijali głębokie leje. Tor, dźwignięty do góry wybuchem, jak drabina prowadził ku obłokom.

Gromady żołnierzy przesuwały się między domami, przepadały w sadach . …

Skręcił w najbliższą furtkę. Między krzewami stał parterowy domek. Mimo dnia czerwone okiennice na głucho były zamknięte. Minął studnię z kołowrotem, z przewróconego wiadra piły wróble.

– Tu nocujemy? – zapytał gruby kanonier z hełmem przytroczonym do pasa. – O cholera! Już tu ktoś przed nami gospodarzył!

Weszli na werandę oplecioną dzikim winem. Na parapetach dojrzewały ciężkie od słońca pomidory. Drzwi w głąb domu stały otworem, w pokojach panował nieład. …

– Wolę już spać pod gołym niebem – powiedział Górnicki. – Wyrywajmy na ogród.

Za szopą rozciągał się spokojny sad, pociemniałe drzewa, a górą pierwsza różowość obłoków. Utrudzeni żołnierze szli ciężko za podchorążym. Powyciągali z domu materace i ułożyli się pod werandą. Napychali się łapczywie pomidorami. Pozdejmowali hełmy. Zapiszczała korba, porozbierani do pasa zlewali sobie karki, parskali w chłodnych bryzgach. Mały kapral usiadł na schodach, oparł głowę o słup, szkarłatny język dzikiego wina ściekał mu aż na ramię. W milczeniu palili papierosy. Gdzieś za domem spływały gromady uchodzących, turkotały wozy, grzmiała po bruku kłusująca bateria. Przechodziły obce formacje, nieufnie wymieniano kryptonimy, trudno się było dopytać o cel i kierunek marszu. Nieznani oficerowie zaglądali na podwórze, ale przekonawszy się, że wśród wypoczywających nie ma ich żołnierzy, wymykali się szybko, zbywali zatroskanych kanonierów wzruszaniem ramion.

– Wszyscy mówią – żalił się gruby kanonier – że aby na drugą stronę się dostać, a zaraz nas na odpoczynek poślą. Za Narwią jest siła, całe dywizje stoją... Myśmy już swoje zrobili. …

– Coś trzeba postanowić, nie można tak czekać. –

Wstaje. – Posiedźcie tutaj, chłopcy-– uspokaja kanonierów – pójdziemy z kapralem Tomikiem zasięgnąć języka. Tylko się nie rozłaźcie, żebyśmy się nie pogubili.

Długo błąkali się po ulicach między gromadami nadciągających żołnierzy, wozami uchodźców. Na próżno czekali rozkazów, jakiejś rozsądnej wskazówki. Dokąd iść? Co ze sobą począć? ...

 

Dodatek

Pisarz  Wojciech  Żukrowski  ( 1916 – 2000)  był  w  kampanii  wrześniowej  podchorążym  artylerii. Przetworzone  literacko  przeżycia  z  tego  okresu  opisał  w  wydanej  w  1952 r  książce  ,,Dni  klęski ". Przedstawił  bohaterstwo  i  tragizm  prostego  żołnierza  broniącego  swej  ziemi . Książka  ta  wzbudziła  zainteresowanie  wielkich  rzesz  czytelników . O  tematyce  wojenno – okupacyjnej  są  też  jego  opowiadania ,, Z  kraju  milczenia " i  powieść  ,, Skąpani  w  ogniu '.

Pisał  również powieści  psychologiczno – obyczajowe  ( Kamienne  tablice , Plaża  nad Styksem , Zapach  psiej  sierści ) reportaże  i  opowieści  z  Wietnamu  i  Laosu , scenariusze  filmowe  i  utwory  dla  dzieci.

 

 

 

 

 

Felicjan  Majorkiewicz

 

Dane  nam  było  przeżyć

 

Wyd. PAX , Warszawa  1972, str. 40 – 67

 

 

Około  godz. 15  ( 8  września 1939 ) brygada  gen. Kmicic – Skrzyńskiego  ruszyła  na  Ostrów  Mazowiecką.

Szwadron  kolarzy , posuwający  się , w  straży  przedniej , o  zmroku  zajął  zabudowania  przy  stacji  kolejowej  Ostrów M. Wkrótce  jednak  pod  naporem  Niemców , musiał  się  wycofać.

Siły  główne  brygady  spóźniły  się , minął  moment  zaskoczenia . Dowódca  brygady  nie  zaryzykował  nocnej  walki  w  celu  opanowania  Ostrowi M.

W  związku  z  tym  Podlaska  Brygada Kawalerii  przeszła  na  nocny  postój  do  rejonu  na  wschód  od  Ostrowi .

Wczesnym  rankiem  następnego  dnia  gen. Kmicic – Skrzyński  zamierzał  wykonać  całością  brygady  koncentryczne  uderzenie  na  miasto .

W  tym  czasie  gdy  Podlaska  Brygada  Kawalerii  przechodziła  na  postój , czołowe  elementy  niemieckiej  1  Brygady  Kawalerii  osiągnęły  Brok ,  nie  napotykając  żadnego  oporu  na  lewym  brzegu  Narwi .

Niemcy  wykorzystali  dzień  8  września  do  przeprowadzenia szerokiej  akcji  w  luce  różańskiej . Rano  oddziały  12  Dywizji  Piechoty  zajęły  Ostrów  Mazowiecką , a  w  ciągu  dnia  Dywizja  Pancerna  "Kemp" została  skierowana  z  rejonu  Różana  również  na  Ostrów M.

… Około  godziny  7,30  w  dniu  9 września  mjr  Wróblewski  przywiózł  do  miejsca  postoju  dowódcy Samodzielnej  Grupy  Operacyjnej  ,,Narew " w  folwarku  Michałki  rozkaz  ze  sztabu  Naczelnego  Wodza …

Rozkaz  ten  na  wstępie  podawał  położenie  41 i  33  Dywizji Piechoty  pomiędzy  Wyszkowem  i  Małkinią  na  linii  Bugu  oraz  1 Dywizji  Piechoty  i  Mazowieckiej  Brygady  Kawalerii – dalej  na  zachód . Jednostki  te  miały  tworzyć  organizacyjnie  grupę  pod  dowództwem  gen. Kowalskiego , z  zadaniem  utrzymania  linii  Bugu ,  a  jeżeli  to  okazałoby  się  nie  możliwe – opóźniania  w  kierunku  na  Sokołów – Siedlce. …

Około  godziny  10  dowódca  SGO ,,Narew "  powziął  decyzję  przeprowadzenia  odwrotu  i  osiągnięcia  jak  najszybciej  rejonu  Biała  Podlaska – Brześć. …

18  Dywizja  Piechoty  miała  rozpocząć  odskok  o  zmroku , natomiast  zgrupowanie  kawalerii  miało  osłaniać  południowe  skrzydło  dywizji .

W  tym  czasie  gen. Młot – Fijałkowski  posiadał  już  wiadomości  o  zajęciu  przez  nieprzyjaciela  Ostrołęki , opuszczonej  przez  42  Pułk  Piechoty  i  Ostrowi  M.

Równocześnie  z  rozpracowaniem  decyzji  dowódcy SGO ,, Narew , zredagowany  został  rozkaz  do  gen. Kowalskiego , który  awizował  włączenie  jego  grupy  do  składu  SGO ,, Narew "i  nakazywał  wycofać  się  do  rejonu  Bielska  Białej.

…..O  zmroku  9  września  Suwalska  Brygada  Kawalerii  rozpoczęła  marsz  do  rejonu  Koskowo – Rząśnik (  na  północny  zachód  od  Ostrowi M. ), który  osiągnęła  przed  świtem . Prawie  jednocześnie  z  akcją  71  Pułku  Piechoty , uderzyła  w  kierunku  na  Piski , wychodząc  na  tyły  i  stanowiska  Dywizji  Pancernej ,, Kempf . Walka  trwała  do  południa ( 10  września ). Natarcie  polskie  osiągnęło  pełny  sukces , zmuszając  Niemców  do  ucieczki  przez  Sokołowo  za  Orzyc . Na  polu  walki  nieprzyjaciel  pozostawił  dużo  sprzętu  bojowego .

….Dnia  10  września  około  godz. 3  oddział  wydzielony  pod  dowództwem  gen . Aleksandra  Hertela  w  składzie 1/71 pp  z  kompanią  z III / 71 pp  i baterią  artylerii , uderzył  z  rejonu  Szabły  Stare  na  grupę  bojową  DP ,, Kempf ", którą  zaskoczono  w  momencie  wymarszu  ze  wsi  Jakać  na  południe . Walka  trwała  około  trzech  godzin .Zdobyto  Jakać , wyrzucając  Niemców  za  rzekę  Ruż . Wzięto  jeńców  i  wiele  sprzętu  wojennego.

…Cechą  charakterystyczną  polskiego  działania  w  rejonie  Jakaci  było  to , że  natarcie 71 Pułku  Piechoty  i  Suwalskiej  Brygady  Kawalerii  były  akcjami  samodzielnymi , bez  wspólnego  dowodzenia. Obie  te  jednostki  nawiązały  ze  sobą  łączność  dopiero  po  zwycięskim  boju.

… W  tym  czasie   gdy  nieniecka  12 Dywizja  Piechoty  wkraczała  do  Ostrowi M. , w  którym  to  rejonie  znajdowało  się  już  gros Dywizji  Pancernej ,,Kempf "  i  1  Brygady  Kawalerii , rozpoczęła  się  już  walka  z  częścią  polskiej  33 Dywizji  Piechoty  na  lewym  brzegu  Bugu. Podlaska  Brygada  Kawalerii  stała  w  lesie  na  wschód  od  Ostrowi  ( w  rejonie  Kalinowa ) bez  styczności  z  nieprzyjacielem . Łączności  przewodowej  z SGO ,,Narew "  nie  było. Utrzymywano  ją  jedynie  dorywczo  przez  oficerów  łącznikowych.

Dowódca Podlaskiej BK  zamierzał  początkowo  rano  9  września  uderzyć  kawalerią  i  zaimprowizowanym  oddziałem  piechoty  majora  Strubla  z  5  Pułku  Ułanów na  Ostrów M.

Jednak  na  wiadomość  uzyskaną  od  ludności , że  Niemcy  przeprawiają  się  pod  Brokiem , zmienił  decyzję  i  postanowił  uderzyć  na  tę  miejscowość  i  zniszczyć  most.

Około  godziny  12  brygada  wyruszyła  w  dwóch  kolumnach  z  zadaniem  zdobycia  Broku  przez  działanie  od  wschodu  i  północy .

Dziewiąty  Pułk  Strzelców  konnych  z  baterią  zabezpieczał  tyły  brygady w  lasach  na  południowy  wschód  od  rejonu  Bieli  i  od  strony  Ostrowi.

O  zmierzchu  rozpoczęła  się  walka  o  Brok.

Po  opanowaniu  wschodniej  części  miasteczka  natarcie  brygady  utknęło.  Nacierał  właściwie  10  Pułk  Ułanów  z  baterią  14  dak  zamiast  całości  brygady. Gros  sił  ubezpieczało  to  działanie . Dowódca  dowiedział  się  od  ludności , że  most  został  zniszczony .  Niemcy  przeprawiają  się  na  pontonach .

W  tej  sytuacji  około  godziny  22  gen. Kmicic – Skarzyński  powziął

decyzję  zaprzestania  walki  i  odwrotu  w  kierunku  wschodnim .

Po  marszu  nocnym  rano  10  września  Podlaska  Brygada  Kawalerii , bez  styczności  z  nieprzyjacielem , przeszła  na  postój  w  rejonie  Złotoria – Zaręby  Kościelne.

… Dnia  10  września  o  godzinie  15  gen. Młot – Fijałkowski  przybył  do  Radogoszczy – miejsca  postoju  18  Dywizji  Piechoty . Jednocześnie  wpłynął  do  dowództwa  meldunek  o  zajęciu  Zambrowa  przez  oddział  pancerny  nieprzyjaciela .

Wiadomość  ta  wskazywała , że  wojska  niemieckie  wchodzą  na  tyły  SGO ,, Narew " i  odcinają  jej  drogi  odwrotu.

Gen. Młot – Fijałkowski  zdecydował  wykonanie  odwrotu  przez  trzy  wielkie  jednostki  i  wydał  następujące  wytyczne :

W  nocy  zwinąć  obronę  Nowogród – rzeka  Ruż  i  przejść :

– 18  Dywizja  Piechoty  do  lasów  Czerwony  Bór , z  tym , że  71  Pułk  Piechoty  jako  odwodowy , przeprowadzi  rozpoznanie  na  Zambrów .

– Suwalska  Brygada  Kawalerii  przyjmie  ugrupowanie  do  natarcia  na  Zambrów  od  południa.

– Podlaska  Brygada  Kawalerii  zapewni  osłonę  akcji  na  Zambów  od  południa.

Była  to  próba  otwarcia  drogi  w  kierunku  południowo  wschodnim.

…..Odwrót  wojsk , przemęczonych  walką  i  marszami , pozbawionych  normalnego  zaopatrzenia , rozpoczął  się  w  warunkach  krytycznych , prawie  beznadziejnych .

… W  rezultacie  wydanych  rozkazów  powstały  dwa  rejony  walki  : jeden  pod  Zambrowem , drugi  na  szosie  z  Zambrowa  do  Czyżewa .

… Reakcja  Niemców  w  dniu  11  września  na  wysiłki  18  Dywizji  Piechoty  przebicia  się  spod  Zambrowa  na  południe  była  bardzo  szybka ,dążyli  oni  do  otoczenia  i  zniszczenia  dywizji .

… Dowódca  18 DP  ze  sztabem  przybył  rano  do  Łętownicy .

Dysponował  tylko  częścią  oddziałów  dywizji , znajdującymi  się  w  bezpośrednim  zasięgu  jego  dowodzenia : resztkami  trzech  pułków  piechoty , częścią  artylerii ( 18 dział ). Z  pozostałymi  oddziałami  dywizji  nie  było  łączności .

… Rozpoznanie  stwierdziło , że  Andrzejewo  jest  bronione  przez  Niemców. Rozpoczął  się  ostatni  bój  dywizji , który  z  przerwami  trwał  do  świtu  13  września .

Oddziały  polskie  wciąż  nacierały  oraz  odpierały  kolejne  przeciwnatarcia  Niemców. Po  zapadnięciu  zmroku  płk.  Hertel  zaimprowizował  ostatnie , koncentryczne  natarcie  na  Andrzejewo  i  osobiście  je  poprowadził . Nie  był  w  stanie  przedrzeć  się  przez  potężny  ogień  artylerii  i  broni  maszynowej . Na  pole  walki  przybywały  wciąż  nowe  oddziały  niemieckie , zarówno  od  strony  Ostrowi , jak  i  Czyżewa . Natężenie  walki  trwało  do  godziny  22 . Oddziały  polskie  zostały  zepchnięte  do  płonącej  Łętownicy . W  oddziałach  18  DP  brakowało  już  zupełnie  amunicji .

Płk. Hertel  poległ , walcząc  na  czele  resztek  dywizji . Wyczerpanie  żołnierzy  trwającymi  bez  przerwy  siedmiodniowymi  walkami  było  ogromne.Dnia  13  września  około  godziny  5  dowódca  18  Pułku  Artylerii  Lekkiej  ppłk. Witold  Sztark  , ocenił , że  zostało  zrobione  wszystko , czego  wymagał  obowiązek  i  honor  żołnierza  polskiego .

Wobec  tego ,już  w  zupełnie  beznadziejnej  sytuacji  wysłał  parlamentariuszy .

 

Dodatek

Felicjan Majorkiewicz ps. "Iron" ( 1904– 1975 ) –  podpułkownik dyplomowany.

Uczestniczył w kampanii wrześniowej.  W czasie okupacji niemieckiej w Armii Krajowej , uczestnik  powstania  warszawskiego .

Wybrane publikacje: Narwik, 1957, Dane nam było przeżyć, 1972, Lata chmurne – lata dumne, 1983 [ z ] Wikipedii  http//pl.

 

 

 

 

 

 

Heinz   Guderian

 

Wspomnienia   żołnierza

 

Wydawnictwo  Bellona  , Wydanie  II , Warszawa  1991 .

 

 

Dowództwo grupy armii miało początkowo zamiar podporządkować mój korpus 3 armii generała Von Kuechlera i w ścisłej łączności z jej lewym skrzydłem skierować go z rejonu Orzysza przez Łomżę do natarcia na wschodni front warszawski. Uważałem, że ścisłe związanie mego korpusu z armią składającą się z piechoty jest sprzeczne z charakterem mego rodzaju wojsk. Przewidywałem, że uniemożliwi mi to wyzyskanie szybkości mych zmotoryzowanych dywizji i że wskutek naszego wolnego tempa posuwania się siły polskie zgromadzone wokół Warszawy uzyskają możność wycofania się na wschód i przegrupowania się na wschodnim brzegu Bugu do dalszego oporu. Zaproponowałem więc szefowi sztabu grupy armii, generałowi  von Salmuthowi, aby korpus pancerny pozostawić pod bezpośrednimi rozkazami grupy armii i wprowadzić go do walki na lewo od armii von Kuechlera, przez Wiznę na wschód od Bugu w kierunku Brześcia, Dzięki temu wszystkie próby Polaków zorganizowania raz jeszcze trwałej obrony w rejonie Warszawy zostałyby zduszone w zarodku. Salmuth, a potem także generał pułkownik von Bock, wyrazili zgodę na moją propozycję. Otrzymałem odpowiedni rozkaz i udałem się do obozu ćwiczebnego Orzysz, zawezwawszy tam uprzednio oficerów łącznikowych dywizji dla odebrania rozkazów. Z mych dotychczasowych dywizji zatrzymałem na razie 3 dywizję pancerną i 20 zmotoryzowaną dywizję piechoty. 2 zmotoryzowana dywizja piechoty pozostała tymczasem odwodem grupy armii. Dwie jednostki, toczące już walki nad Narwią i na północ od Wizny, mianowicie 10 dywizja pancerna podporządkowana dotychczas armii von Kuechlera i świeżo sformowana ze starszych roczników forteczna brygada piechoty „Loetzen", przeszły ponownie pod rozkazy XIX korpusu".

9 września między godziną 2 i 4.30 rano wydałem w Orzyszu rozkazy dowódcom obydwu dywizji należących dotychczas do mego korpusu, po czym udałem się do miejscowości Korzeniste, 19 kilometrów na północ od Łomży, do mego nowego prawego sąsiada, generała von Falkenhorsta, dowódcy XXI korpusu piechoty, aby zorientować się w jego sytuacji i zapoznać się ze świeżo podporządkowanymi mi jednostkami. Przybyłem tam między godziną 5 i 6 rano, obudziłem kolegów i wysłuchałem sprawozdania z dotychczasowego przebiegu toczonych walk. Dowiedziałem się, że próba zdobycia Łomży we wstępnym boju rozbiła się o mężną obronę Polaków, a także z powodu niedostatecznego doświadczenia bojowego naszych żołnierzy!

 XXI korpus utknął na północnym brzegu Narwi.

O godzinie 8 rano przybyłem do Wizny, gdzie zastałem sztab 10 dywizji pancernej, której dowództwo, wskutek nieszczęśliwego wypadku dowódcy dywizji generała Schaala, przejął generał Stumpff. Poinformował mnie on, że jego piechota, po sforsowaniu rzeki, zameldowała mu, iż zdobyła broniące tego odcinka betonowe schrony bojowe Polaków i toczy nadal pomyślne walki. Uspokojony co do sytuacji na tym odcinku, udałem się do brygady „Loetzen", która początkowo miała stanowić garnizon tej twierdzy lecz którą potem użyto w działaniach polowych, wprowadzając ją do walki podczas natarcia na umocnioną linię Narwi. Brygada i jej dowódca, pułkownik Gall, zrobili na mnie doskonałe wrażenie. Sforsowanie rzeki odbyło się pomyślnie i brygada przeszła do energicznie rozwijającego się ataku. Po zaaprobowaniu zarządzeń wydanych przez dowódcę brygady udałem się z powrotem do 10 dywizji pancernej.

Przybywszy do Wizny, stwierdziłem ku memu rozczarowaniu, że złożone mi rano meldunki o sukcesach piechoty 10 dywizji pancernej polegały na jakimś nieporozumieniu. Piechota wprawdzie przeprawiła się przez rzekę, lecz nie doszła do betonowych schronów bojowych nadbrzeżnej linii umocnień Polaków. W danej chwili nic się na tym odcinku nie działo. Przeprawiłem się tedy przez rzekę w poszukiwaniu dowódcy tego pułku piechoty. Nie udało mi się jednak odnaleźć jego stanowiska dowodzenia; również stanowiska dowodzenia batalionów były aż nazbyt dobrze zamaskowane. Znalazłem się na pierwszej linii. O czołgach dywizji ani słychu, ani dychu: znajdowały się one jeszcze na północnym brzegu Narwi. Wysłałem więc towarzyszącego mi oficera, aby je podciągnął. W pierwszej linii rozgrywała się jakaś niepojęta scena. Na moje pytanie, co się tu właściwie dzieje, odpowiedziano mi, że odbywa się luzowanie kompanii stojących na przednim skraju. Przypominało to raczej zmianę warty w czasach pokoju. O rozkazie do natarcia nikt tu nic nie wiedział. Obserwator dywizjonu ciężkiej artylerii kręcił się wśród piechurów, nie mając żadnego zadania. Nikt nie orientował się, gdzie znajduje się nieprzyjaciel; przed frontem nie prowadzono żadnego rozpoznania. Przede wszystkim kazałem więc przerwać to dziwaczne widowisko „luzowania" kompanii. Kazałem sprowadzić dowódcę pułku i dowódcę batalionu. Dywizjon ciężkiej artylerii otrzymał rozkaz rozpoczęcia ostrzału polskich schronów bojowych. Gdy zaś po jakimś czasie przybył dowódca pułku, udałem się wraz z nim na rozpoznanie przedniego skraju nieprzyjacielskiej obrony, przy czym wysunęliśmy się tak daleko do przodu, że znaleźliśmy się pod ogniem Polaków. Leżeliśmy tuż przed ich betonowymi schronami bojowy mi. Zastaliśmy tu dzielną obsługę niemieckiej armaty przeciwpancernej, która pod rozkazami swego dowódcy sama jedna atakowała przeciwnika. Z tego też miejsca rozpoczęliśmy nasze natarcie. Nie mogę zataić, że byłem bardzo oburzony wszystkim tym, co tutaj widziałem.

Powróciwszy nad Narew stwierdziłem, że pułk czołgów wciąż jeszcze znajduje się na północnym brzegu rzeki. Poleciłem więc dowódcy pułku jak najprędzej przeprawić się na brzeg południowy. Ponieważ most nie był jeszcze gotowy, czołgi musiały przeprawiać się na promach. Była już godzina 18, gdy natarcie nabrało należytego rozmachu i z nieznacznymi tylko stratami dało wyniki, które przy energicznym i celowym działaniu można było osiągnąć już przed południem.

Zanim udałem się do przeniesionego do Wizny stanowiska dowodzenia korpusu, wydałem kierującemu budową mostu na Narwi oficerowi saperów ustny i pisemny rozkaz zakończenia jej w przyspieszonym tempie, zaznaczając, że most jest pilnie potrzebny do przeprawy 10 dywizji pancernej, a w ślad za nią 3 dywizji pancernej.

Po przybyciu na stanowisko dowodzenia poleciłem przygotować rozkaz na dzień następny. W myśl tego rozkazu 20 zmotoryzowana dywizja piechoty miała przeprawić się przez Narew na prawo od 10 dywizji, a 3 dywizja pancerna – za 10 dywizją. Nocowaliśmy w Wiźnie, w nowo wybudowanej plebanii; dom nie był jeszcze wykończony i mieszkanie w nim było bardzo niewygodne, ale inne domy były jeszcze gorsze.

10 września o godzinie 5 rano pierwszym moim stwierdzeniem było, że most na Narwi, którego budowę ukończono o północy, został na rozkaz dowódcy 20 zmotoryzowanej dywizji piechoty znowu rozebrany. Zbudowano natomiast dla niej nowy most w miejscu położonym dalej w dół rzeki. Dla przeprawy dywizji pancernych pozostały więc tylko promy. Byłem zrozpaczony. Dowódca dywizji, którego oficer saperów nie poinformował o moim rozkazie, działał w najlepszej wierze. Teraz trzeba było czekać aż do wieczora, zanim zbudowano nowy most dla czołgów.

20 zmotoryzowana dywizja piechoty pod dowództwem generała Wiktorina toczyła tego dnia zacięte walki koło Zambrowa. Silne oddziały tej dywizji maszerowały na Bug w kierunku miejscowości Nur; na tę przeprawę przez Bug wysłałem przed nią szkolny batalion rozpoznawczy, który dotarł tam bez walk. 10 dywizja pancerna doszła do Brańska, stoczywszy po drodze wiele walk. Pod wieczór podążyłem za nią i nocowałem w płonącym Wysokiem Mazowieckiem. Sztab mego korpusu, który w godzinach wieczornych przeprawiał się przez Narew i podążał za mną, znalazł się po nastaniu ciemności w płonącej wsi na północ od Wysokiego Mazowieckiego, skąd nie mógł już dotrzeć do mego miejsca postoju, tak że noc musieliśmy spędzić osobno – dla wydawania rozkazów okoliczność wysoce niepożądana. Za bardzo się pośpieszyłem z przeniesieniem stanowiska dowodzenia, lepiej byłoby, gdybym tego wieczora pozostał jeszcze w Wiźnie.

Przedpołudnie 11 września zeszło mi na niecierpliwym oczekiwaniu przybycia sztabu korpusu Na południe od Zambrowa siły polskie zamierzające wycofać się z Łomży na południowy wschód ciągnęły ku szosie, którą marszem czołowym posuwała się 20 zmotoryzowana dywizja piechoty; była zatem w ciężkiej sytuacji. Dowódca dywizji postanowił zawrócić oddziały, które wysunęły się już do przodu w kierunku Bugu, i okrążyć oraz zniszczyć przeciwnika. Zwróciłem przeciw niemu także oddziały 10 dywizji pancernej. Tymczasem wśród 3 dywizji pancernej, posuwającej się na lewo od 10 dywizji, rozeszła się pogłoska, że mnie pod Wysokiem Mazowieckiem grozi okrążenie przez Polaków. 3 batalion motocyklistów zawrócił więc do Wysokiego, aby przyjść mi z odsieczą. Żołnierze i oficerowie bardzo się ucieszyli, gdy zobaczyli mnie w tej miejscowości stojącego przy szosie. Ten przejaw tak szczerze okazanego uczucia żołnierskiego koleżeństwa miał w sobie coś krzepiącego.

Jeszcze tej nocy sztab pozostał w Wysokiem Mazowieckiem.

12 września 20 zmotoryzowanej dywizji piechoty oraz przybyłym jej dla wsparcia oddziałom 10 dywizji pancernej udało się okrążyć Polaków koło Andrzejewa. 10 dywizja pancerna doszła do Wysokiego, 3 dywizja pancerna – do Bielska. Ja sam pojechałem z pierwszymi patrolami batalionów rozpoznawczych do Bielska, gdzie z pierwszej ręki otrzymałem od nich wiadomości o przeciwniku. Po południu widziałem się z mym synem Kurtem.

Sztab korpusu został przeniesiony do Bielska. 2 zmotoryzowaną dywizję piechoty, pozostającą dotąd w odwodzie grupy armii, znowu podporządkowano memu korpusowi. Otrzymała ona rozkaz połączenia, się z nim, maszerując przez Łomżę i Bielsk. Rozkaz zawierał zdanie: „Dowódca maszeruje na przodzie swej dywizji". Gdy jednak rano 13 września generał Bader, stosując się do tego rozkazu, wyjechał do przodu, mając ze sobą tylko stację radiową, natknął się między Brańskiem i Bielskiem na wojska polskie, którym udało się wydostać z okrążenia pod Andrzejewem, i musiał spędzić kilka przykrych godzin pod ogniem nieprzyjaciela. Dopiero gdy dzięki roztropności jego radiotelegrafisty zostaliśmy o tym powiadomieni, wybawiliśmy go z tej niebezpiecznej sytuacji. Również i ten epizod zawierał w sobie pewną naukę dla prowadzenia wojny „szybkimi wojskami".

Tego samego dnia Polacy otoczeni pod Andrzejewem poddali się. Dowódca polskiej 18 dywizji dostał się do niewoli. 3 dywizja pancerna doszła do Kamieńca. Prowadzono rozpoznanie w kierunku na Brześć. Wydany został rozkaz natarcia na tę twierdzę. Przez noc zostaliśmy w Bielsku.

Otrzymaliśmy wiadomości, że oddziały polskie doszły do słynnej Puszczy Białowieskiej. Pragnąłem jednak uniknąć walk leśnych, gdyż odciągnęłyby nas one od naszego głównego zadania – dotarcia do Brześcia – i związałyby znaczne siły. Poprzestałem więc na tym, że poleciłem zorganizować obserwację tego masywu leśnego.

14 września pododdziały 10 dywizji pancernej – z batalionu rozpoznawczego i 8 pułku czołgów – wtargnęły w strefę fortów twierdzy brzeskiej. Rozpocząłem z całym korpusem szybki marsz na Brześć, aby wyzyskać moment zaskoczenia. Noc spędziliśmy w Wysokiem Litewskiem.

15 września pierścień wokół Brześcia został zamknięty na wschodnim brzegu Bugu.

 

Dodatek .

Heinz  Guderian ( 1888 – 1954 ) urodził  się  w  Chełmnie  nad  Wisłą  w  rodzinie  oficera  Fredricha . Wspólnie  z  bratem  wstąpili  do  szkoły  kadetów. W  1914 r.  uzyskał  stopień  porucznika , w  1915  kapitana , w  1938  generała  majora .  Był  teoretykiem  i  organizatorem  wojsk  pancernych . Należał  do  czołowych  dowódców  Wehrmachtu.

W  dniach  agresji  na  Polskę  dowodził  XIX  Korpusem  Pancernym atakującym  z  terenu  Prus. 27  października  1939  r.  otrzymał  Krzyż  Rycerski . W  wojnie  z  Francją  a  potem  z  ZSRR  dowodził  grupą  pancerną . Po  niepowodzeniach  pod  Moskwą  był  zdjęty  przez  Hitlera  ze  stanowiska .Funkcję  generalnego  inspektora  wojsk  pancernych  pełnił  w  1943 r. do  lata  1944 , kiedy  został  szefem  sztabu  generalnego. 28  marca  1945 r. zdymisjonowany.  Przebywał  w  niewoli . Pierwsze  wydanie  jego  ,, Wspomnień żołnierza " ukazało  się  w  Niemczech  w  1951 a  w  Polsce  w  1958 . Pisał  dla  pokrzepienia  serc  Niemców , starał  się  oczyścić  Wehrmacht  z  zarzucanych  mu  zbrodni. Książka  objaśnia  wiele  zagadnień  z  okresu  II  wojny  światowej .

 

 

 

 

 

 

 

Jerzy   Jabłonka

 

Chcieliśmy  walczyć

 

[ z ] Wspomnienia  chłopów  z  lat  1939 – 1948 .Tom p.t. Gotuj  broń , Książka  i  Wiedza  , Warszawa  1969 , str. 125 – 134 .

 

 

… Pierwszego  września  1939 r  rano  słuchałem  radia .Nagle  po  zakończeniu  jakiejś  melodii  spiker  objaśnił , że  dziś  o  świcie  wojska  niemieckie  rozpoczęły  działania  wojenne  przeciw  Polce.

Nie  przebrzmiały  jeszcze  ostatnie  słowa  komunikatu , gdy  powietrzem  targnęły  oddalone  wybuchy . Rzuciłem  słuchawki  i  wybiegłem  z  mieszkania  w  pole. .

Nad  odległą  o  parę  kilometrów  Małkinią  zauważyłem  kilka  samolotów .Powietrze  drżało  od  huku  a  nad  ziemią  snuły  się  kłęby  czarnego  dymu .Niemieckie  lotnictwo  niszczyło  stację  i  urządzenia  kolejowe.

… Z  każdym  dniem  pogarszały  się  wiadomości  o  sytuacji  na  frontach. Na  drogach  pojawiły  się  tłumy  uchodźców . Spotykało  się  młodych  mężczyzn  w  nie  dopasowanych  cywilnych  ubraniach .

Byli  to  żołnierze  polscy  z  rozbitych  formacji , zdani  na  własne  siły .

Zamieniali  oni  swe  mundury  na  przypadkowe  ubrania  cywilne , chcąc  w  ten  sposób  uniknąć  niewoli  niemieckiej .

… W  tym  okresie  w  naszej  okolicy  nie  było  stałej  linii  frontowej . Za  dnia  był  już  we  wsi  wróg  a  nocą  przechodziły  grupy  artylerii  czy  kawalerii  polskiej  w  pełnym  uzbrojeniu. Jeżeli  oddziały  polskie  zatrzymywały  się  na  krótki  odpoczynek , ludność  częstowała  żołnierzy  chlebem  i  mlekiem. Bywało , że  wycofując  się  nie  zabierali  ze  sobą  całego  ekwipunku , a  często  i  broni . Miejscowa  ludność  skrzętnie  wszystko  uprzątała  i  chowała  w  różnych  zakamarkach .

… Dnia  1  października  1939 r. do  mojej  wioski ( Nieskórza )  wkroczył  pierwszy  oddział  wojsk  radzieckich. Po  ustaleniu  granicy  znaleźliśmy  się  na  terenie  Zachodniej  Białorusi .Od  hitlerowskiej  okupacji  dzielił  nas  tylko  jeden  kilometr  pogranicza.

… Mieszkańcy  miejscowości  przygranicznych  mieli  obowiązek  pełnić  kolejno  nocną  wartę. W  nocy  z  dnia  21  na  22  czerwca  1941 r. obowiązek  ten  przypadł  mnie  i  mojemu  sąsiadowi .

… Gdy  robiło  się  coraz  widniej , udaliśmy  się  do  swoich  domów , żeby  się  zdrzemnąć . Wokoło  panowała  cisza  i  zdawało  się , że  nic  nie  zakłóci  tego  budzącego  się dnia .

W  chwili , gdy  przyłożyłem  głowę  do  poduszki , rozłegły  się  pierwsze  wystrzały  i  wybuchy  pocisków . Zerwaliśmy  się  wszyscy  wśród  tej  piekielnej  muzyki  i  zaczęliśmy  przenosić  rzeczy  z  domu  do  kamiennej  piwnicy.  Kanonada  artyleryjska  trwała  stosunkowo  krótko . Jej  bilans  to  trzech  zabitych  mieszkańców  naszej  wioski  i  kilka  uszkodzonych  budynków.

Zaraz  pojawił  się  niemiecki  samolot  obserwacyjny. Z  sąsiedniej  wsi  Smolechy , odległej  dwa  kilometry , dobiegał  terkot  karabinów  maszynowych. Znajdował  się  tam  posterunek  straży  granicznej  oraz  złożony  z  około  trzystu  osób  wojskowy  oddział  roboczy.

Żołnierze  radzieccy  zostali  zaskoczeni  jak  i  my. Niemcy  dobrze  zamaskowali  swoje  przygotowania  i  zaatakowali  zupełnie  niespodzianie.

W  pół  godziny  po   pierwszym  wystrzale  od  granicy  ruszyły  ku  nam , na  przełaj  przez  nie  zżęte  zboża , tyraliery  niemieckiej  piechoty . Wszyscy  głośno  rozmawiali , śmiali  się  i  sprawiali  wrażenie  ludzi  idących  nie  na  wojnę , lecz  na  bal. Wyglądali  na  podchmielonych . Podczas  gdy  w  naszej wsi  byli  już  Niemcy , w  Smolechach  jeszcze  przez  dłuższy  czas  toczyła  się  bitwa.

… Po  przejściu  pierwszych  oddziałów  piechoty , nadciągnęły  do  wioski  furgony  i   samochody  zaopatrzeniowe. Pod  wieczór  jedne  oddziały  odeszły  dalej  na  wschód , a  na  ich  miejsce  nadciągały  nowe . W  końcu  wszystko  się  przewaliło  i  w  naszej  okolicy  zapanowała  względna  cisza. Na  drogach  panował  ożywiony  ruch.

Po  upływie  kilku  tygodni  powstała  na  zdobytych  terenach  niemiecka  administracja . Zaczynały  się  ciężkie  dni  okupacji.

Już  w  lipcu  1941  r. wstąpiłem  w  szeregi  Armii  Krajowej.

W  początkowym  okresie  zajęliśmy  się  gromadzeniem  broni  i  amunicji , kolportowaniem  tajnych  pisemek  i  innymi  pracami  przygotowującymi  do  walki  z  hitlerowcami. Pierwsze  sztuki  broni  pochodziły  z  wojny  1939 r.

… Wielu  z  młodych  członków  organizacji  nie  miało  pojęcia  o  konstrukcji  broni ,ani  o  sposobach  obchodzenia się  z  nią . Zorganizowaliśmy  specjalne  kursy , na  których  starsi  koledzy , byli  żołnierze  armii  polskiej , przekazywali  nam  wiadomości .

… Płynęły  dni  i  miesiące . Wojna  trwała  i  trudno  było  przewidzieć , kiedy  nastąpi  koniec. Codziennie  wzmagał  się  terror  wroga , ale  jednocześnie  narastał  opór  w  okupowanym  kraju. Mnożyły  się  partyzanckie  oddziały , akcje  sabotażowe.

W  końcu  maja  1943 r. przez  naszą  wioskę  przeszedł  oddział  podchorążych  AK , składający  się  z  około  dziesięciu  ludzi . Zatrzymał  się  w  Rabędach. Wiadomość  o  oddziale  dotarła  do  Niemców. Wokoło  Rabęd  zaczęła  gromadzić  się  żandarmeria  z  okolicznych  posterunków . Wywiązała  się  walka , dwaj  partyzanci  zostali  zabici . Reszta  wycofała  się  przez  Nieskórz  do  najbliższego  lasu  zwanego  Dębniakiem.

… Po  upływie  kilku  dni  żandarmeria  zaaresztowała  całą  rodzinę  w  której  zatrzymali  się  partyzanci . Wszelki  ślad  po  nich  zaginął .

… Na  sztucznej  granicy  panował  ożywiony  ruch  przemytniczy . Różnica  cen  na  artykuły  żywnościowe  i  przemysłowe  po  obu  stronach  stwarzała  sprzyjające  warunki . Jedni  przemycali  zmuszeni  koniecznością  zaspokojenia  swoich  doraźnych  potrzeb , inni  trudnili  się  tym  zawodowo .Najbardziej  rozwinięty  był  handel  zbożem .

Szły  przez  granicę  na  wschód  podziemne  pisemka  takie  jak : Biuletyn  Informacyjny ,Polska  Zbrojna , Rzeczpospolita  i  inne. Jednym  z  kolporterów  tych  pism  był  przedwojenny  podoficer  zwany ,,Małym ".Dniami  i  nocami  przemierzał  niezmordowanie  trasę  od  Broku  do  Czyżewa  z  nielegalną  bibułą .Przenosił  także  informacje  i  instrukcje  dla  okolicznych  placówek  AK.

Czasem  przemyt  się  udawał , czasem  nie. Ryzykowano  nieraz  ostatnim  groszem ,  zdrowiem  a  nawet  życiem .

… Latem  1944 r. zaczęły  płynąć  od  wschodu  wojska  niemieckie .

Ludność  pędzono  do  kopania  szańców . Niewiele  to  pomogło  i "niezwyciężone" armie  cofały  się  pod  ciosami  Armii  Radzieckiej  i  Ludowego  Wojska  Polskiego  coraz dalej  na  zachód.

W  ostatnich  dniach  okupacji , jako  członek  AK , spodziewałem  się, że  zgodnie  z  tym  co  nam  wcześniej obiecywano , zostaniemy  wprowadzeni  do  akcji  przeciw  ustępującym  hitlerowcom . Niestety , tak  się  nie  stało.

W  drugiej  połowie  sierpnia  1944 r. z  mojej  rodzinnej  wsi  i  okolicznych  miejscowości  wojska  radzieckie  wypędziły  okupantów.

Daleka  jeszcze  była  droga  do  całkowitego  zwycięstwa  i  długa  lista  ofiar  którymi  trzeba  było  je  okupić.

 

Dodatek

Jerzy  Jabłonka  ( 1923 – 2000 ) urodził  się  i  mieszkał  w  Nieskórzu . Pracował  stale  jako  introligator. Pisał  wiersze  i  fraszki.

 

 

 

 

 

Ryszard   Czarkowski

 

Zakola  wojennej  pamięci

 

Wyd. MON, Warszawa  1981.

Rozdział  = Nadbużańskie  opłotki =, str. 17 -33.

 

… W  atmosferze  pośpiechu  i  podniecenia , o  wiele  wcześniej  niż  zwykle  rozjechaliśmy  się  z  wakacji  ( w  Glinie )  do  domów .  Były ostatnie  dni  sierpnia , zbliżał  się  początek  roku  szkolnego .

W  naszym  miasteczku  Bielsku  Podlaskim ,  panował  dziwny  nastrój . Trwająca  na  dobre  mobilizacja  objęła  również  naszego  ojca . Zmieniał  się  ustabilizowany  światek , w  którym  niewiele  się  dotychczas  działo .

Szesnastoletni  chłopiec ,  wychowany  w  spokojnej  urzędniczej  rodzinie , nie  mogłem  pojąć  konsekwencji  rozwoju  wydarzeń .

Ojciec  pracował , matka  prowadziła  dom . Bardziej  niż  ojciec  zajmowała  się  wychowaniem  dzieci .Chodziła  na  wywiadówki , działała  w  komitecie  rodzicielskim. Było  nas  troje : ja , o  półtora  roku  młodszy  brat  Zdzisław  i  najmłodsza Wiesia , wyróżniana  przez  ojca  jedynaczka .To  właśnie  mama wpajała  nam  poczucie  patriotyzmu .

… Było  jeszcze  bardzo  rano , kiedy  mama  wbiegła  do  naszego  pokoju  i  z  płaczem  powiedziała – Dzieci , wojna !.

Niedługo  potem  miasteczko  wstrząśnięte  zostało  wybuchami  bomb  lotniczych , które  spadły  obok  stacji  kolejowej. Powodowani  chłopięcą  ciekawością  pobiegliśmy  z  kolegami  za  stację  i  na  łące  w  pobliżu  mostu  kolejowego  na  Białce  podziwialiśmy  rozległe  leje  po  bombach. Takie  było  moje  pierwsze  zetknięcie  się  z  wojną  1939 r.

Następne  dni  potęgowały  ogólny  rozgardiasz  w  miasteczku. Od  strony  Białegostoku  ciągnęły  przez  Bielsk  Podlaski  oddziały  wojskowe  z  taborami  oraz  tłumy  uchodźców , na  wozach , rowerami  i  pieszo  udających  się  w  stronę  Hajnówki  i  Siemiatycz.

Chyba  14  września  do  Bielska  Podlaskiego  wkroczyli  Niemcy.

Posterunki  i  godzina  policyjna  zmieniły  obraz  spokojnego  i  nieco  sielskiego  dotąd  miasteczka . Sklepy  zostały  zamknięte . W  magazynie  przy  stacji  kolejowej  można  było  kupić  sporo  soli . Jak  się  później  okazało  towaru  wielce  poszukiwanego  i  łatwo  wymienialnego.

Kiedy  skromne  zapasy  domowe  żywności  były  już  na  wyczerpaniu , wybraliśmy  się  ze  Zdzichem  do  pobliskich  wsi  Augustowa  i  Łubinu  Kościelnego. Zabraliśmy  ze  sobą  sztućce  w  etui , biały  obrus  i  pięć  kilo  soli.  Handel  zamienny  się  opłacił . Powróciliśmy  z  zapasem  mąki  i  słoniny  na  kilkanaście  dni.

Ten  handlowy  sukces  nie  zapewniał  na  dłuższą  metę  egzystencji  czworga  osób. Mama  zdecydowała , że  będzie  lepiej  jeżeli  wyjedziemy  na  wieś  do  jej  braci , którzy  prowadzili  parohektarowe  gospodarstwo  rolne . Zanim   jednak  do  nich  dotarliśmy , prawie  trzy  miesiące  spędziliśmy  we  wsi  Chmielewo  pod  Zambrowem  u  brata  matki  mego  ojca.

Zima  zapanowała  już  na  dobre , gdy  wybraliśmy  się  w  dalszą  wędrówkę.  Gdy  wyszliśmy  na  drogę  we  wsi  Daniłowo , nagle  zamajaczyły  przed  nami  na  śnieżnej  bieli  jakieś  postacie . Doleciały  nas  obce , niemieckie  słowa . Zamarliśmy  w  bezruchu . Niemiecki  patrol  służby  granicznej  widocznie  coś  zauważył , bo  wystrzelona  rakieta  oświetliła  pole. Trwaliśmy  nieruchomo  w  zapadlinach  śniegu, wyczekując  odejścia  patrolu. Niemcom  nie  chciało  się  gorliwie  szukać  i  po  chwili  odeszli. Przebiegliśmy  z  grubsza  odśnieżoną  drogę  Daniłowo – Żachy  i  dotarliśmy  wreszcie  do  szosy  Małkinia – Ostrów. Do  Gliny , wioski  moich  dziadków , mieliśmy  jeszcze  pięć  kilometrów. Osiągnęliśmy  ją  ostatkiem  sił , nad  ranem.

Nie  przypuszczałem  wtedy , że  stanie  się  ona  moim  domem  na  cztery  długie  okupacyjne  lata.

Do  wojny  znałem  wieś  tylko  z  letnich  wakacji . Kojarzyła  mi  się  wtedy  z  zapachem  siana , wonią  leśnego  igliwia  i  żywicy . Leniwym  wylegiwaniem  się  w  słońcu  na  piaszczystej  łasze  nad  rzeką . Z  łódką  ,, pychówką " z  jakiej  łowiło  się  ryby  na  Bugu . Jazdą  na  koniu , którego  wuj  prowadził  za  uzdę  z  pastwiska . Miałem  w  oczach  sielski  i  nieprawdziwy  obraz  wiejskiego  życia . Teraz  mogłem  poznać  z  bliska  i  dokładnie  jego  dzień  powszedni .

Zagrody  Gliny  nie  różniły  się  zbytnio  od  siebie . Dwu , trzyizbowe  chaty  słomą  kryte ,rozkraczone  ze  starości  stodoły , studzienne  żurawie . Bliźniacze  niemal  obejścia , rozrzucone  nie  opodal  drogi . Monotonny  pejzaż  płaskich  pól  i  poletek  poznaczonych  miedzami . Zamknięty  ścianami  lasu  i  krechą  leniwie  płynącej  rzeki. Urozmaicały  go  głębokie  nadbużańskie  wąwozy  i  rzeczne  rozlewiska , które  podsychały  jedynie  w  środu  upalnego  lata.

Życie  w  wiejskich  chatach  zwyczajowo  ograniczało  się  do  izby  kuchennej , niekiedy  obszernej , z  zapieckiem .

… U  wuja  Pawła  zastaliśmy  naszego  ojca  z  opuchniętymi  nogami . Do  Gliny  dotarł  po  cywilnemu , unikając  niewoli .

… Wuj  Paweł  dał  nam  do  zamieszkania  jedną  izbę. Ten  nader  skromny  przydział  nie  był  powodowany  skąpstwem , lecz  ciasnotą  domu  naszych  kuzynów.

W  Glinie  nigdy  się  gospodarzom  nie  przelewało . Ziemia  kiepska , poletka kuse . Podczas  okupacji  wioska  zbiedniała  i  pełny  brzuch  był  miarą  bogactwa. Reszta  dóbr  doczesnych  uchodziła  za  zbytek  i  zgoła  pańskie  fanaberie .

Początkowo  Niemców  widywaliśmy  sporadycznie . W  przymusowej  asyście  naszego  sołtysa  Szymona  niemieccy  wozacy  zabierali  we  wsi  siano  i  słomę  dla  koni. Później  zaczęli  pobierać  duże  kontyngenty  i  wówczas  towarzyszyli  im  żandarmi.

W  miarę  spiętrzania  się  wynikających  z  okupacyjnego  ucisku  trudności , coraz  mniej  chętnym  okiem  spoglądali  borykający  się  z  biedą  gospodarze  na  przygarnięte  rodziny . ,,Miastowi ", którzy  przychodzili  na  garnuszek  nie  wiadomo  na  jak  długo , stawali się  ciężarem . Zarysowało  się  więc  nowe  rozwarstwienie , zagrażające  nie  tylko  zniszczeniem  więzi  rodzinnych , ale  i  poczucia  solidarności  w  szerszym  rozumieniu.

Chłopska  zapobiegliwość  nakazywała  rezerwę  wobec  przybyłych . Zamiana  ról  w  układzie : miastowi – wsiowi  nieco  imponowała  tym  ostatnim. Byli  górą  i  niejednokrotnie  dawali  to  odczuć.

… Niemcy  każą  sołtysowi  Szymonowi  wybrać  we  wsi  ludzi  do  roboty  na  kolei  i  przy  mostach .Kto  ma  to  robić ? Wiadomo – miastowi  i  biedaki  wsiowe. Argument  mojej  matki , że  synowie  prosto  ze  szkoły , że  bardzo  młodzi , nie  przemówił  do  wyobraźni  sołtysa .

Tak  zaczęło  się  dla  mnie  całkiem  nowe , okrutne  i  twarde  życie. Codziennie  rano – jeszcze  przed  świtem – mama  gotowała  mnie  i  Zdzichowi  po  pół  litra  zbożowej  kawy  i  dawała  w  węzełku  po  kromce  razowego  chleba . Przed  piątą  pukał  w  okno  któryś  z  Przywoźniaków .Potem  szliśmy  przez  las  pięć  kilometrów  do  mostu  warszawskiego  czy  siedleckiego. Odbudowywała  je  niemiecka  firma  z  Królewca ,,Windschild  und  Langelott ". Kierowano  nas też  do  robót  prowadzonych  przez  warszawską  firmę  budowlaną  ,,Oppman, Kozłowski  i  Rudzki" na  torach  w  Małkini .

Tyrało  się  tam  za  blaszankę  cienkiej  polewki  i  pajdę  czarnego  chleba. Byłem  niewyrośnięty , chudy , kanciasty  i  zawsze  chodziłem  głodny. Dozorca  z  warszawskiej  firmy  nie  patrzył  łaskawym  okiem  na  ,, inteligenciaków  z  miasta " . Nigdy  nie  był  z  nas  zadowolony . Szykanował  nas  dla  zasady .

… Majster  Jakub  chodził  zawsze  ze  szpicrutą  i  często  walił  nią, gdzie  popadło  swoich  podwładnych. .Sam  oberwałem  nieraz  po  plecach , za  co  nienawidziłem  szwaba  serdecznie .

… W  końcu  kwietnia (1941 r) , wracając  z  pracy  leśnym  duktem , obserwowaliśmy , jak  Niemcy  zwożą  masy  materiałów  budowlanych  i  stawiają  obszerne  baraki . Dowiedzieliśmy  się , że  podobne  stawiają  w  lesie  na  linii  Małkinia – Ostrów. Ludzie  mówili , że  to  jakieś  wojskowe  przygotowania , bo  obok  baraków  kopano  szerokie  doły , mogące  pomieścić  czołgi  lub  samochody . Kierunek  działań  wojennych  mógł  być  tylko  jeden – wschód.

… W  maju  zaroiło  się  od  niemieckiego  wojska . Na  początku  czerwca  trudno  było  pokazać  się  w  lesie , bo  zewsząd  przepędzały  posterunki  Wehrmachtu.

Dopiero  18  czy  19  czerwca  majster  Jakub  nakazał  nam  pozostanie  w  domu  aż  do  odwołania.

W  kilka  dni  później  jeszcze  dobrze  się  nie  rozwidniło , gdy  rozległ  się  przeraźliwy  huk  dział. Ludzie  w  panice  zaczęli  wynosić  z  domów  węzełki  z  najpotrzebniejszymi  rzeczami . Całe  rodziny  kryły  się  w  opróżnionych  o  tej  porze  roku  kopcach  po  kartoflach.

Mniej  więcej  po  godzinie  działa  umilkły . Koło  południa  przez  wieś  przechodzili  niemieccy  piechurzy  chwaląc  się , że  ,,Russland  Kaput ". Te  złowieszcze  słowa  zdawały  się  być prawdziwe . Już  następnego  dnia  widzieliśmy  w  Małkini  radzieckich  jeńców. Wszystko  wskazywało  na  to , że  radziecki  front  załamał  się  na  skutek  całkowitego  zaskoczenia .

Już  po  trzech  dniach  sołtys  nakazał  nam  powrót  do  pracy  przy  moście. Po  drodze  spotykaliśmy  konwojowanych  przez  Wehrmacht  jeńców.

W  Małkini  utworzono  przejściowy  obóz  jeniecki . Mieścił  się  między  ulicą  Brokowską  a  szosą  do  Ostrowi.

… Po  pewnym  czasie  hitlerowcy  użyli  jeńców  z  obozu  w  Małkini  do  pracy  na  torach  , plantowaniu  skarp  przy  linii  kolejowej  i  przy  mostach.  Wtedy  znacznie  łatwiej  było  kontaktować  się  z  nimi. W  kieszeniach  ich  ,, gimnastiorek " i  ,,szyneli " znikały  pozostawione  przez  nas  zawiniątka  z  chlebem  i  machorką .

… O  słynnym  z  okrucieństw  obozie  jenieckim  w  Grądach  k/ Ostrowi  początkowo  wiedzieliśmy  niewiele. Później , po  pierwszych  przymrozkach, śpiący  na  gołej  ziemi  i  zdesperowani  nieludzkim  traktowaniem  jeńcy  decydowali  się  na  ucieczki  całymi  grupami .

W  zaroślach  nad  Bugiem  spotykaliśmy  wycieńczonych  zbiegów.

Byliśmy  świadkami  pościgów  za  zbiegłymi  jeńcami . 

… Większość  gospodarzy  była  przychylnie  nastawiona  do  zbiegów  i  przychodziła  im  z  pomocą  karmiąc  i  ukrywając  przed  pościgiem.

 

[ Autor  tych  wspomnień  był  przez  kilka  miesięcy  do  29  lipca  1942 r  więziony  w  obozie  pracy  Treblinka I . Z  grupą  więźniów  pracował  przy  mostach  w  Małkini . Po  zwolnieniu  wrócił  do  poprzedniej  pracy . Po  aresztowaniu  grudniu  1942 r  wuja  Benedykta (zamordowany  w  Majdanku) uzyskał  zwolnienie  z  pracy  w  firmie  niemieckiej  do  zajęcia  się  jego  gospodarstwem ]

…..Gdy  wuja  aresztowano , stało  się  jasne , że  sami  musimy  prowadzić  gospodarstwo  i  zaopiekować  się  jego  kilkuletnią  córką  Wiesią.

Antoni  Jaźwiński , przyjaciel  wuja , uczył  mnie  posługiwać  się  pługiem , robić  podorywkę , redlić  ziemniaki , kosić , siać  z  płachty . Robić  to  wszystko  co  składa  się  na  pracę  rolnika.

… Jeździłem  kasztanką  do  wywózki  drzewa  z  lasu , które  transportowałem  do  tartaku  w  Ostrowi . Praca  wykonywana  z  nakazu  sołtysa , była  egzekwowana  na  równi  z  kontyngentem .

Na  kilka  dni  przed  ucieczką  Niemców  ukryłem  kasztankę  w  gęstwinie  nadbrzeżnej  olszyny . Niestety , ostatni  uchodzący  przez  Glinę  hitlerowcy  zabrali  mi  ją. Brak  ulubionej  klaczy  zmącił  nieco  ogromną  radość  z  ucieczki  Niemców.

… Dwudziestego  szóstego  sierpnia (1944 r )rano , gdy  już  dobrze  słychać  było  głuchy  łomot  frontu , Niemcy  podpalili  stojące  samotnie , z  dala  od  zabudowań  wiatraki .

… Raniutko  dnia  następnego , zjawili  się , obchodząc  pola  minowe  nad  Bugiem , radzieccy  zwiadowcy  z  pepeszami . Po  południu  do  wsi  zajechały  ciężarówki  ciągnące  działa . Przestano  się  obawiać , że  Niemcy  mogą  jeszcze  wrócić.

… Na  początku  września  przyjechali  wozem  żołnierze  w  polskich  mundurach  i  rogatywkach  z  orzełkami  bez  korony. Porozklejali  na  stodołach  Manifest  PKWN . Na  jednym  z  podwórzy  wyświetlili  film  o  polskiej  armii  powstałej  w  ZSRR . Część  mieszkańców  wsi  odnosiła  się  do  nich  z  nieufnością .

… Oblegani  przez  młodych  żołnierze  wyjaśniali ,że  każdy  może  być  przyjęty  do  Wojska  Polskiego .

Nie  czekając  na  improwizowaną  dopiero  mobilizację , zgłosiłem  się  i  ja  na  ochotnika  do  tego  nowego  wojska .

Pragnienie  odwetu  za  zbrodnie , upokorzenia  i  ogromne  krzywdy  było  wtedy  najnaturalniejszym  odruchem …

 

Dodatek

Dalsze  losy  autora . Dowodząc  plutonem pod  Budziszynem  zostaje  ciężko  ranny. Po  wyleczeniu , rozstaje  się  z  wojskiem . Przez  dalsze  lata  pracy  zawodowej  był  prawnikiem .Mieszkał  w  Warszawie  i  Ostrowi M. Aktywnie  działał  w ZBoWiD . Żył  w  latach  1923 – 2007 .

 

 

 

 

 

 

 

Apolinary  Kropiwnicki

 

Szczęście  w  nieszczęściu .

Fragmenty  wydarzeń  z  mego  życia  w  okresie  II  wojny  światowej  1939 – 1945 .

 

Nakładem  autora. Ostrów  Mazowiecka  2000.

 

… Po  kilkunastu  ofiarach  represji  okupanta , na  terenie  Ostrowi  w  pierwszych  dniach  września  1939 r , przez  kilka  tygodni  panował  w  mieście  względny  spokój .

Okupant  organizował  administrację  miasta  i  powiatu . Wydano  i  rozklejono  różne  nakazy  i  zakazy . Każdy  taki  ,, Bekantmachung "  kończył  się  zawsze  ostrzeżeniem , że  kto  nie  posłucha  zarządzenia  zostanie  aresztowany , uwięziony  albo  skazany  na  karę  śmierci .Życie  mieszkańców  miasta  toczyło  się  monotonnie  ale  pod  ciągłym  strachem , co  przyniesie  dzień  jutrzejszy.

Na  granicy  niemiecko – rosyjskiej , na  szosie  zambrowskiej , kilometr  za  miastem , było  ustawione  oficjalne  przejście  graniczne . Rosjanie  przepuszczali  chętnych  do  przekroczenia  granicy  z  Generalnej  Gubernii  na  teren  Republiki  Białoruskiej. Byli  to  przeważnie  Żydzi.

… Tymczasem  rankiem  9  listopada  1939  w  mieście , przy  ul. 3  Maja  w  piętrowym  żydowskim  domu , naprzeciw  ratusza , wybuchł  pożar.  Początkowo  nikt  nie  wiedział  jaka  była  przyczyna  pożaru. Dopiero  kiedy  wojsko  nie  pozwoliło  gasić  pożaru  Ochotniczej  Straży  Pożarnej  i  mieszkańcom , którzy  zgłosili  się  do  pomocy , zaczęło  to  być podejrzane. … Tego  dnia  okupanci  obwieśćili  publicznie , że  pożar  spowodowali  Żydzi.

Przez  cały  dzień  trwały  aresztowania  Żydów , którzy  nie  zdążyli  uciec  czy  ukryć  się .

… W  dniu  11 listopada  Gestapo  utworzyło  kolumnę  z  aresztowanych  Żydów , którą  pod  konwojem  odprowadzono  do  lasu  nad wykopane  doły.

… Kiedy  doprowadzono  ich  na  miejsce  kaźni , rozpoczęto  egzekucję , w  której  zginęło , jak  się  przypuszcza  około  600  osób. Była  to  pierwsza  masowa  egzekucja  na  terenie  naszego  miasta .

… W  pierwszych  dniach  listopada  władze  okupacyjne  zarządziły  rejestrację  oficerów , którzy  powrócili  z  frontu . Pod  tym  pretekstem  aresztowano  wielu  z  nich  i  wywieziono  do  Działdowa , Norymbergi  i  innych  oflagów.

… W  ostatnich  dniach  kwietnia ( 1940 r. ) otrzymałem  z  Arbeitsamtu  ( Urząd  Pracy ) kartę  na  roboty  przymusowe  do  Rzeszy. Wyjazd  pierwszym  transportem  z  naszego  miasta  8  maja. Po  kilkakrotnej , burzliwej  rozmowie  z  rodzicami , postanowiłem  nie  jechać . Należało  się  jednak  gdzieś  ukryć , przynajmniej  na  pewien  czas , dopóki  nie  minie  pamięć  o  mojej  rejteradzie. Dwa  dni  przed  terminem  transportu , mój  Tata  pojechał  rowerem  do  Broku  i  poprosił  Mamy  siostrę , ciocię Kazię  Giźińską  i  jej  męża  Leona  o  azyl  dla  mnie. Chętnie  się  zgodzili .

… W  domu  okazało  się , że  moja  Mama  przeprowadziła  rozmowę  z  pracownikami  Urzędu  Pracy. Moja  karta  osobowa , z  adnotacją  o  wysłaniu  do  Prus , znikła  z  ewidencji . Założono  mi  nową  kartę  z  jednoczesnym  poleceniem  jak  najszybszego  znalezienia  pracy  i  zgłoszenia  do  Urzędu . Wtedy  Tata  nawiązał  kontakt  z  przedsiębiorcą  budowlanym  p. W. Lipińskim , który  wygrał  przetarg  na  budowę  strażnic  dla  niemieckiej  straży  granicznej . Zostałem  pomocnikiem  ciesielskim  zarejestrowanym  w  Urzędzie  Pracy  i  na razie  nic  mi  nie  groziło .

… Przez  zimę  przesiedziałem  w  domu  a  na  wiosnę  powinienem  z  powrotem  pójść  do  pracy  u p. Lipińskiego .

… W  pierwszych  dniach  marca ( 1941 r.) przyszedł  do  mnie  kolega  Genek  Groblewski , który  pracował  w  Zarządzie  Miejskim , mówiąc  że  są  jeszcze  wolne  miejsca . Zachęcał  mnie  do  złożenia  podania . Tak  zrobiłem  i  zostałem  przyjęty. Załatwiłem  w  Urzędzie  Pracy  przerejestrowanie  i  rozpocząłem  pracę  w  Dziale  Administracyjno – Gospodarczym .

…..Za  kilka  dni , po  rozpoczęciu  pracy  w  nowym  miejscu , Stacho  Piątek  poprosił  mnie , żebym  po  obiedzie  przyszedł  do  niego , bo  chce  ze  mną  porozmawiać . Na  pytanie  o  co  chodzi  odpowiedział ,że  to  dłuższa  sprawa  i  nie  nadaje  się  teraz  do  omawiania . Kiedy  znalazłem  się  u  niego , porozmawialiśmy  chwilę , jak  to  się  mówi , o  wszystkim  i  o  niczym . Nie  chcąc  prowadzić  dalszej  rozmowy  przy  domownikach  wyprowadził  mnie  przed  dom , na  ławeczkę. Zaczął  kluczyć  trochę  o  historii , o  odwiecznych  wrogach  Krzyżakach , o  obecnej  napaści  na  Polskę , o  represjach , wreszcie  o  konieczności  walki  z  wrogiem. Nie  tylko  na  froncie  w  regularnej  walce , ale  każdego  dnia , w  każdym  miejscu. Zdziwił  mnie  ten , ciut  przydługi  wykład  ale  cierpliwie  i  z  zaciekawieniem  czekałem  co  będzie  dalej . Wreszcie  mój ,,wykładowca " wyznał  z  przejęciem , że  jest  członkiem  konspiracyjnej  organizacji , noszącej  nazwę  Związek  Walki  Zbrojnej  i  proponuje  mi  wstąpienie  do  tego  Związku . Dowiedziałem  się  również , że  należą  już  do  niego  wszyscy  koledzy  z  naszego  Działu . Tego  dnia  nic  więcej  nie  powiedział . Przy  pożegnaniu  polecił  mi  utrzymanie  naszej  rozmowy  w  tajemnicy. Zapytał  także  czy  się  zgadzam  na  jego  propozycję  wstąpienia  do  organizacji . Kiedy  to  potwierdziłem , powiedział , że  w  niedługim  czasie  zostanę  wezwany  do  złożenia  przysięgi.

… W  tym  czasie  działalność  różnych  organizacji  konspiracyjnych  integrowała  się  i  zwiększała  swoje  szeregi.

… W  pierwszych  miesiącach  1942 r  na  skutek  dekonspiracji , nastąpiły  aresztowania  w  Ośrodkach  Obwodu  ,, Opocznik " w  Czerwinie , Goworowie , Wąsewie  i  Długosiodle . Z  aresztowanych  ponad  60  osób , ok. 40 nie  powróciło  z  obozów  koncentracyjnych .      W  końcowych  dniach  maja  i  pierwszych  czerwca  fala  aresztowań  nie  ominęła  i  miasta  Ostrowi. W  nocy  z  26  na  27  maja  hitlerowcy  dokonali  jednego  z  największych  aresztowań  w  mieście .

… Mimo  ciągłych  represji  i  aresztowań , ruch  oporu  stale  powiększał  swoje  szeregi . Z  niektórych  rodzin  członkami  było  po  kilka  osób. I  tak  na  przykład  z  Ostrowi : Bejnowie – ojciec  i dwaj  synowie , Golankowie – ojciec  i dwaj  synowie , Jaskowie – ojciec i  dwaj  synowie , Krypowie – ojciec  i  trzech  synów , Płońscy – trzech  braci , Radwańscy – czterech  braci.

…..W  moich  wspomnieniach  zachowała  się  pamięć  o  jednym  z  więźniów  obozu  Treblinka I , skazanym  za  niedopełnienie  obowiązku  służbowego . Był  to  R.  Słowikowski , wysiedlony  z  poznańskiego  inżynier  rolnik , przedwojenny  oficer  Wojska  Polskiego . Władał  biegle  językiem  niemieckim . Był  kierownikiem  gospodarstwa  rolnego  tzw. Liegenschaftu  w  Trynosach  i  członkiem  konspiracji . Na  jesieni  1942 r.  wynajął  do  kopania  kartofli za  mało  kobiet.  Na  początku  października  wyskoczył  mróz  i  trzy  hektary  ziemniaków  zmarzło  w  gruncie . Takiego  niedbalstwa  Niemcy  nie  tolerowali . Za  trzy  hektary  ziemniaków , 3  miesiące  Treblinki , w  najtrudniejszym  do  przeżycia  okresie . Trzeba  było  konspiracyjnemu  koledze  pomóc  przeżyć  ten  trudny  dla  niego  czas. 

Na  początku  listopada  ,, Tatar " wiedząc ,że  mam  rower , spytał  kto  jeszcze  z  kolegów z  konspiracji  posiada  taki  wehikuł.  Odpowiedziałem , że  Stach  Zawadzki .Polecił  nam  następnego  dnia  cieplej  się  ubrać  i  pojechać  do p.  Brzęczek , pracującej  w  Oddziale  Rady  Głównej  Opiekuńczej . Otrzymaliśmy  plecaki  z  paczkami  żywności  dla  Słowikowskiego . Okazało  się , że  w  betoniarni , oprócz  więźniów  pracowało  wielu  robotników  z  okolicznych  miejscowości . Jednym  z  nich  był  S. Jakubik  brygadzista  ze  wsi  Wólka  Okrąglik  leżącej  naprzeciw  obozu  Treblinka I . Był  on  członkiem  konspiracji  na  terenie  obwodu  węgrowskiego . Mając  stałą  przepustkę  do  przekraczania  bramy  mógł  dostarczać  paczki  na  teren  obozu. Te  podróże  z  paczkami , zawsze  obaj  obywaliśmy  ośmiokrotnie .

… Niemiec  Reinchold  Ekiert  był  w  latach  1941-42  Starostą  Powiatowym  w  Hrubieszowie  w  Dystrykcie  Lubelskim  G.G. . Dał  się  poznać  jako  zajadły  wróg  Polaków .

….Sąd  Okręgowy  AK  wydał  wyrok  śmierci  na  tego  kata  ziemi  lubelskiej . Dwukrotnie  próbowano  wykonać  wyrok , lecz  udało  mu  się  wyjść cało  z  opresji . Wystraszyło  go  to  jednak  do  tego  stopnia , że  złożył  raport  z  prośbą  o  przeniesienie  do  innego  dystryktu .

Prośba  została  przyjęta  i  tak  trafił  do  Ostrowi  Maz. Pracował  niedługo  jako  starosta  i  nie  można  powiedzieć , żeby  źle  się  zachowywał .

….. Jednak  wywiad  AK  doniósł  do  Komendy  Obwodu  ,, Opocznik ", że  uciekinier  z  Hrubieszowa , mający  na  sumieniu  śmierć  wielu  Polaków  urzęduje  w  Ostrowi . Wykonanie , aktualnego  w  dalszym  ciągu  wyroku , zostało  zlecone obwodowemu  plutonowi  sabotażu  i  dywersji .

…. Nastąpiło  to  25  maja  1943  r.  o  godz. 8  rano  na  głównej  ulicy  3  maja – róg  Miodowej .

…Powóz  z  rannym  starostą  dojechał  co  koń  wyskoczy  do  starostwa , skąd  sanitarka  wojskowa  przewiozła  go  do  szpitala  wojskowego  w  Komorowie .Próby  uratowania  mu  życia  okazały  się  daremne .

…Od  tego  dnia  rozpoczęły  się  w  mieście  i  okolicy  represje . Aresztowano  kilkadziesiąt  osób  i  rozstrzelono  w  lesie  koło  wsi  Guty  Bujno .

….. W  czasie  zimy  1941-42  zimno  i  głód  powodowały  olbrzymią  śmiertelność  wśród  jeńców  radzieckich  w  obozie  w  Grądach  a  później  w  Komorowie .

….Zaczęły  się  częste  i  masowe  ucieczki , które  w  tych  twardych  zimowych  warunkach , łatwiej  dało  się  przeprowadzić . Strażnicy , którym  również  mróz  i  wiatr  dawały  się  we  znaki , byli  mniej  czujni. Uciekinierzy  rozchodzili  się  po  okolicznych  wsiach . Ludność  karmiła  ich , dawała  cywilne  ubrania  i  przeprowadzała  dalej  za  granicę  Generalnej  Guberni , na  stronę  okupowaną  przez  Białoruską  Republikę  Rad.

Niemcy  tropili  uciekinierów  i  Polaków  udzielający  im  pomocy . Co  pewien  czas  przeprowadzali  aresztowania  mieszkańców  wsi  na  terenie  Puszczy  Białej. W  styczniu  i  lutym  1942 r ze  wsi  Fidury , Dybki , Udrzyn , Turzyn , Niemiry  aresztowano  i  zesłano  do  obozów  kilkadziesiąt  osób .

…..Na  przełomie  1943 -44 r powstał  oddział  partyzancki  pod   dowództwem  por. Alfreda  Wieczorka ,, Tatara ". Wobec  ciągle  narastających  represji  okupanta  , z  każdym  tygodniem  oddział  powiększał  swoje  szeregi . W  połowie  1944 r .  liczył  do  150  żołnierzy.

Dalszą  działalność ,, Tatara "  jako  dowódcy  8  komp. III bat.  13 pp AK  opisuję  w  następnych  rozdziałach  tego  opracowania .

 

Dodatek

Apolinary  Kropiwnicki  ps. Samson, urodził  się  i  mieszkał  w  Ostrowi  Mazowieckej  w  latach  1924 – 2002 .

W  połowie  1943 r  przeniósł  się  z  Magistratu  do  pracy  w  biurze  Spółdzielni  Rolniczo – Handlowej. Od  stycznia  do  czerwca  1944 r  uczył  się  w  Szkole  Spółdzielczości  Rolniczej  w  Pszczelinie .  Wrócił  do  Ostrowi  i  zgłosił  się  do  oddziału  partyzanckiego  13  pp AK  zlokalizowanego  w  lasach  koło  Długosiodła . Uczestniczył  w  bitwach  tego  zgrupowania  stoczonych  z  Niemcami  pod  Jarząbką  i  Pecynką . Po  wkroczeniu  wojsk  radzieckich  został  wraz  z  kolegami  wcielony  do  II  Armii  LWP. Przez  kilkadziesiąt  lat  pracował  w  biurze  Powiatowego  Związku  Gminnych  Spółdzielni  ,, Samopomoc  Chłopska . W  latach  poprzedzających  przejście  na  emeryturę  był  etatowym  sekretarzem  Wojewódzkiego  Związku  Ochotniczych  Straży  Pożarnych  w  Ostrołęce.

Należał  do  najaktywniejszych  działaczy  ZBoW i D  w  Ostrowi  Maz.

 

 

 

 

 

 

Jerzy   Bauer

 

My  z  Ósmej  Kompanii

 

 Wydawnictwo  autora  . Ełk  1995

 

 

Ujawnienie  i  rejestracja, str .193 -197

 

 

Żołnierze  naszej  Ósmej  Kompanii , którzy  wyszli  cało z  walk  partyzanckich ( pod  Jarząbką  i  Pecynką ,WS ) , utrzymują  ze  sobą  stałe  kontakty .Serdeczne  więzi  stale  się  zacieśniają. O  wszystkim  co  nas  dotyczy  i  co  może  nam  zagrażać , informujemy  się  nawzajem  błyskawicznie. Ta  łączność  sprawia , że  wiemy  wszystko  o  ,, Tatarze ". Mamy  możliwość  śledzenia  losów  osób  wcześniej  internowanych. Wiemy  już ,że  zatrzymywani  są  ujawnieni  członkowie  ruchu  oporu  spoza  naszego  oddziału.

Dowiadujemy  się , że  w  Lublinie  znajduje  się  dowództwo I  Armii Wojska  Polskiego , której  związki  weszły  do  walki  z  Niemcami  już  na  terenach  Polski , że  tworzą  się  zalążki  II  Armii  WP.

Dziś  spotykamy  ,, Tatara " jadącego  wojskowym  łazikiem  w  towarzystwie  oficerów  radzieckich .Jest  przy  pistolecie . Na  ręce  świeży , staranie  założony  opatrunek . To  nas  nieco  uspokaja . Mijając  nas  dyskretnie  się  uśmiecha , nie  zdradzając  się  żadnym  gestem .

Już  wie  , że  ocalała  reszta  jego  kompanii  jest  w  Ostrowi .

Samochód  wolno  przejeżdża  ulicami  miasta . Wygląda  to  na  jakąś  demonstrację . Jakby  chciano  uspokoić  nasze  obawy  o  los  porucznika .

Późnym  popołudniem  spotykamy  się , jakby  umówieni , przed  domem  państwa  Płońskich .Podniecona  dyskusja  toczy  się  wyłącznie  wokół  naszej , nadal  nie  wyjaśnionej  sytuacji.

Na  drugi  dzień  po  powrocie  ( z  lasu  pod  Pecynką ) , wychodzę  aby  spotkać  się  z  kolegami , uzyskać  dalsze  informacje .W  mieście  niewielki  ruch .Gdzie  niegdzie  cywil , częściej  żołnierze  radzieccy. Od  czasu  do  czasu  przeciągają  kolumny  samochodowe  i  pojedyncze  pojazdy.

… Jeszcze  dziś  po  południu  dowiemy  się  od  kolegów , że  Radziecka  Komenda  Miasta  zażądała  od  ,,Tatara " – ujawnienia  się  i  rejestracji  całej  ocalałej  reszty  batalionu , a  także  nie   walczących  z  bronią  w  ręku  członków  Armii  Krajowej.

Jak  donosi  ,, poczta  pantoflowa ", dowódca  kompanii , uzgodnił , że  odbędzie  się  to  z ,, wolnej  stopy ". Przed  dalszymi  decyzjami  korzystać  będziemy  z  urlopu  na  zregenerowanie  podniszczonych  organizmów.

W  związku  z  tym  rozkazał  stawić  się  wszystkim  ocalałym  żołnierzom  batalionu  w  dniu  następnym  o  godzinie  siódmej  przed  siedzibą  Wojskowej  Komendy  Miasta , znajdującej  się  na  przeciw  spalonego  browaru.

Rozkaz  dociera  do  wszystkich . Ocalała  reszta  kompanii , w  wyznaczonym  czasie  i  miejscu  stawia  się  na  zbiórkę . Teraz  dopiero  możemy  się  policzyć. Z  ostatniego  stanu  przed  bitwą  121  żołnierzy , w  bitwie  pod  Pecynką  poległo  63 .

Ppor. ,, Tatar " zarządza  zbiórkę  w  dwuszeregu . Pada  komenda – Baczność ! Na  prawo  patrz ! . ,, Tatar " składa  raport  Wojennemu  Komendantowi  Miasta . Ten  wita  nas  ciepło , chwali sprawność  i  potwierdza  wcześniej  dokonane  ustalenia .

Do  rejestracji  zgłaszamy  się  kolejno . Odbiera  ją  oficer  radziecki , przed którym  rozłożone  są  częściowo  wypełnione  wykazy .

Po  podaniu  personaliów  pada  ,, grzecznościowe "  pytanie  – ,, co  mam  zamiar  dalej  robić ? ".

Znamy  już  wcześniej  cel  spotkania  i  sens  pytań . Wszyscy  zgodnie  odpowiadamy , że  chcemy  nadal  walczyć  z  Niemcami . To  wyraźnie  jest  po  myśli  rejestrującego . Uśmiecha  się  i  mówi , że  oni  nam  to  umożliwią .Zupełnie  przypadkowo  spotykamy  w  Komendzie  znanego  nam  ,, Wacka " ( Wasyla  Frołowa ) wchodzącego  w  skład  plutonu  radzieckiego  w  naszym  oddziale. Zdumiewa  nas , że  nie  podchodzi  i  wyraźnie  nas  unika.

Po dokonaniu  czynności  rejestracyjnych  ponownie  zebranie  kompanii .Przedstawiciel  Komendy  oświadcza , że  mamy  urlop  do  9  września  1944 r. W  tym  dniu  o  godz. 5  mamy  się  stawić  na  placu  przed  ratuszem , skąd  wymaszerujemy  do  tworzącego  się  Wojska  Polskiego  w  Lublinie .W  żywność  zaopatrywani  będziemy  po  drodze . Nie  należy  zabierać  żadnych  bagaży  osobistych , poza  środkami  higieny  osobistej .

Udzielony  urlop  przekreślił  nadzieję  na  dłuższy  odpoczynek. Jesteśmy  zawiedzeni  i  co  gorsze – nadal  nie  pewni  losu  jaki  nas  czeka .Tym  decyzjom  towarzyszą  najrozmaitsze  plotki  jak np. o  ewentualnym  wywiezieniu  ,,na  białe  niedźwiedzie ".

W  mieście  pojawiają  się  plakaty  z  Manifestem  PKWN , w  którego  treść  nie  wszyscy  wierzą.

Przez  kolejne  dwa  dni  odwiedzamy  swoich  najbliższych  i  znajomych .

Wszyscy  współczują , co  nas  wprowadza  w  jeszcze  większe  zafrasowanie.

Miasto  niezależnie  od  zniszczenia  przez  Niemców , sprawia  niemiłe  wrażenie .Wczesnym  popołudniem  ulice  wyludniają  się  – trwa  nastrój  przygnębienia. Brak  jasności  co  do  przyszłości  znękanego  wojną  i  okupacją  społeczeństwa .

Opuszczamy  miasto , pozostawiając  rodziny , niekiedy  w  skrajnie  trudnych  warunkach  materialnych. …

 

Dodatek

Jerzy  Bauer, ps. Tobruk,  urodził  się  w  1925 r. Ostrowi . Po  szczęśliwym powrocie  z  wojny  ukończył  studia  ekonomiczne. Przez  dalsze  lata  mieszka  w  Ełku . Do  przejścia  na  emeryturę  pracował  w  wyuczonym  zawodzie. Jako  aktywny  członek  Światowego Związku  Żołnierzy  Armii  Krajowej   uczestniczy  w  corocznych  obchodach  rocznic  bitwy  pod  Pecynką.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Paweł    Batow

 

W  marszu  i  w  boju

 

Wyd. MON , Warszawa  1978, str. 476 – 479

 

 

Przyczółek   nad  Narwią.

 

…..Czytelnik  pamięta , że  nasze  natarcie  rozpoczęło  się  27  sierpnia  po  przegrupowaniu  dwóch  korpusów  piechoty  i  Dońskiego  Korpusu  Pancernego  na  skrzydle  48  armii.

Wyobraźcie  sobie : armia  maszeruje  z  Broku  wzdłuż  Bugu ; z  prawej  strony  18  korpus , w  środku 105 , a  na  prawym  skrzydle  46  korpus. Czołgiści  M .Panowa  tworzyli  grupę  szybką . Nie  można  było  ich  wprowadzić  natychmiast  po  przełamaniu  obrony  nieprzyjaciela. Niemal  połowę  stukilometrowej  przestrzeni  dzielącej  nas  od  Narwi  zajmuje  leśny  masyw. Dopóki  nie  przejdziemy  przez  te  lasy , nie  ma  mowy  o  osiągnięciu  tempa .

Wyłonił  się  problem – w  jaki  sposób  przerzucić  odwody  szybkie  na  obszar  operacyjny.

Na  prawym  skrzydle  u  Iwanowa , mało  jest  dróg  i  trudno  przerzucić  tam  czołgi .Przed  korpusem  Erastowa  wycofują  się  główne  siły  niemieckie , osłaniane  przez  artylerię  przeciwpancerną , zaminowują  dopływy  Bugu. Dywizje  105  korpusu  natrafiają  również  na  silny  opór , ale  przed  ich  frontem  istnieją  lepsze  warunki  dla  czołgów. Tam  gdzie  kończą  się  lasy , prowadzi  szosa  do  Wyszkowa . Piechota  pomoże  i  czołgi  się  przedrą .

W  zorganizowaniu  współdziałania  rodzajów  wojsk  główną  rolę  odgrywa  dowódca  ogólnowojskowy. Do  niego   należy  zespolenie  wysiłków  przydzielonych  mu  oddziałów  i   związków  taktycznych  oraz  wsparcia , pokierowanie  nimi  dla  osiągnięcia  jednego  celu.

Generał  Aleksiejew  był  właśnie  tego  rodzaju  dowódcą .

… Zamierzony  manewr  przewidywał  następujące  działania ; oddziały  fizylierów  na  transporterach  opancerzonych  wzmocnione  lekkimi  działami  i  moździerzami , miały  obejść  ze  skrzydeł  i  od  tyłu  niemieckie  ariegardy , zniszczyć  ich  środki  przeciwpancerne  i  w  ten  sposób  otworzyć  drogę  kolumnom  Korpusu  Dońskiego.

Czołgiści , działając  wraz  z  piechotą , ogniem  i  gąsienicami  dobijają  nieprzyjaciela  na  szosie  i  kolumnami  przedzierają  się  do  rejonu  Powsinek  –  Ostrów. Na  tej  rubieży  korpus  rozwija  się  i  nie  czekając  na  dywizje  piechoty  rusza  szybko  nad  Narew  i  zdobywa  przyczółek. Piechota  walczy  nadal  z  pozostałymi  na  tyłach  oddziałami  nieprzyjaciela  i  w  marę  ich  likwidowania  nadciąga  na  pomoc  czołgistom.

…Nasze  rachuby  nie  zawiodły . Śmiały  manewr  korpusu  pancernego  pokrzyżował  plany  niemieckiego  dowództwa . Uniemożliwił  mu  ściągnięcie  głównych  sił  wycofujących  się  dywizji  z  międzyrzecza  i  zorganizowanie  obrony  na  ,, wale  narewskim".

5  września  o  świcie  gen. Panow  zameldował : ,, Sforsowaliśmy  Narew . Pododdziały  piechoty  zmotoryzowanej  walczą  po  drugiej  stronie  rzeki ".

Korpus  Doński  przedostał  się  na  rubież  wodną  w  dwóch  rejonach : 17  brygada  pod  Pułtuskiem , 15  i  16  o  dziesięć  kilometrów  bardziej  na  południe  pod  Karniewkiem.

Panow  powierzył  im  zadanie  uchwycenia  niemieckich  przepraw , ale  nieprzyjaciel  wykazał  dostateczną  czujność  i – podkreślam – okrucieństwo  wobec  własnych  żołnierzy . Nie  przypuszczałem ,że  hitlerowscy  generałowie  zdecydują  się  na  taki  radykalny  krok  i  zniszczą  przeprawy , gdy  na  naszym  brzegu  pozostała  jeszcze  masa  ich  wojsk .

Pod  Pułtuskiem  czołowy  T – 34  był  już  na  moście , gdy  nagle  rozległ  się  wybuch  i  czołg  wraz  z  bryłami  żelazobetonu  runął  do  wody . Na  wschodnim  brzegu , pod  Karniewkiem , dopadliśmy  wycofujące się  oddziały  niemieckie . Na  moście  pełno  było  nieprzyjacielskich  żołnierzy , dział , samochodów , furmanek , Czołgi , z  desantami  fizylierów  ruszyły  do  ataku . Ale  zaledwie  pierwszy  czołg  dotarł  do  przeprawy , hitlerowskie  dowództwo  wysadziło  most , nie  szczędząc  swoich  żołnierzy. Razem  z  setkami  Niemców  zginęło  16  naszych  fizylierów.

Nie  udało  nam  się  przerzucić  czołgów  z  marszu  przez  rubież  wodną . Formalnie  rzecz  biorąc , dowódca  korpusu  miał  prawo  zatrzymać  swoje  oddziały  do  nadejścia  wojsk  inżynieryjnych  i  piechoty.

Gen. Panow  zdecydował  się  jednak  na  uchwycenie  przyczółka  siłami  piechoty  zmotoryzowanej. Dowódcy  batalionów  major  Kobiakow  i  major  Iwanow  otrzymali  zadanie : sforsować  rzekę  pod  osłoną  ognia  czołgów.

Pierwsi  rzucili  się  wpław  przez  rzekę  komuniści . Za  nimi – wszyscy , którzy  umieli  pływać . Tymczasem  inne  grupy  żołnierzy  rozbijały  zdobyte  pojazdy  i  naprędce  kleciły  tratwy . Za  pierwszą  grupą  fizylierów  przeprawiły  się  obsługi  karabinów  maszynowych  i  kilka  batalionowych  moździerzy.

W  chwili  forsowania  na  zachodnim  brzegu  broniły  się  pododdziały  batalionów  ochronnych  nieprzyjaciela .Niemcy   zaczęli  spiesznie  podrzucać   odwody . Zanim  te  odwody  nadeszły , gwardziści  zdążyli  posunąć  się  pół  kilometra  od  rzeki .Szerokość  przyczółka  wynosiła  800 metrów. Rozpoczęły  się  kontrataki . Zmotoryzowana  piechota  przez  pięć  godzin  toczyła  nierówną  walkę. (  do  nadejścia  posiłków ).

 

Dodatek .

Paweł  Batow  ( urodz.  w  1897 r. ) generał  radziecki  w  czasie  II  wojny  światowej . Dowodził  65  armią w  bitwach  pod  Stalingradem , Kurskiem , na  Białorusi , wschodnich  i  północnych  ziemiach  polskich . W  latach  1962 -1965  był  Szefem  Sztabu  Zjednoczonych  Sił  Zbrojnych  Układu  Warszawskiego . Wydanie  polskie  jego  książki = W  marszu  i  w  boju = ukazało  się  w  1963 r. [ z ] Enc. Powsz. PWN , Warszawa  1973 .

 

 

 

 

 

 

Ficowski Jerzy

 

Wspominki... starowarszawskie

 

Czytelnik , Warszawa, 1959 .

 

Wikcia

 

Wikcia  nie  jest  jedyna.  Ale  wraz  z  podobnymi  sobie  –  ostatnia.  Fach  Wikciowy  skończył  się:  zabrakło  nauczycieli  tej  „profesji":  nędzy,  głodu,  upokorzenia,  krzywdy.  Jaka  to  profesja?  Ano  zwyczajna  do  niedawna:  zawód  wyrobnicy  wiejskiej,  służki  we  dworze,  popychadła  do  wszystkiego,  harującej  Wikty.  Tak:  Wikta.  I  nieważne,  jak  jeszcze,  Wikta  i  już.  Dwie  sylaby  wykrzykiwane  przez  „państwo"  długie  lata,  imię  brzmiące  jak  wyzwisko.  W  dzieciństwie,  zupełnie  już  zamierzchłym,  była  jeszcze  Wiktusią  u  matki,  a  potem  stała  się  Wiktą,  by  na  starość  być  Wikcią.  To  brzmi  nieco  cieplej,  ale  i  co  z  tego?  Młodość  daleko.  Starzy  znajomi  wiedzą,  że  Wikcia,  ale  mało  kto  wie,  jak  się  pisze  po  ojcu.  Wikcia  też  sądzi,  że  to  wystarczy,  bo  drugiej  Wikci  nie  ma  ani  w  samych  Zarębach  Kościelnych,  ani  w  okolicznych  wsiach,  jak:  Brewki,  Nienałty,  Dadźbogi,  Skłody,  Kosuty  i  Zawisty,  Kępiste  czy  Jasienica.  Wikcia.  A  gdzie  się  rodziła?  –  Tam  gdzie  pies  gnata  nie  doniesie  –  odpowiadała.  Na  tym  kończą  się  jej  zwięzłe  dane  personalne  i  biograficzne.

Kiedy  spotkałem  Wikcię  ostatnio  w  Zarębach  u  moich  dziadków,  opowiedziała  mi  więcej  o  sobie.  Smutne  to  zwierzenia  o  zawiedzionych  nadziejach,  o  tragicznej  rezygnacji  i  pogodzeniu  się  z  losem,  o  tym,  że  pozbawiono  ją  nawet  uczucia  buntu,  sprawiono,  że  nie  potrafi  już  nawet  sarkać  na  ciężkie  jarzmo,  które  dźwigała  całe  życie.  Ano  –  Wikcia  jest  już  stara  i  schorowana,  może  więc  lepiej  dziś,  że  jakoś  tam  jest  szczęśliwa  i  pewna,  iż  zaskarbiła  sobie  mnóstwo  pośmiertnych  łask.  ...Ale  poza  nią,  w  przeszłości  wlecze  się  i  żyje  w  pamięci  calutkie  ciężkie  życie.

Urodziła  się  Wikcia  niedaleko,  we  wsi  Wiśniewo,  parafia  Piski,  na  kresach  Kurpiowszczyzny.  Do  dziewiętnastego  roku  życia  była  przy  ojcach,  pasała  rozmaite  bydlątka  ludziom.  Miała  pięcioro  rodzeństwa.  Ale  tylko  jedna  siostra  się  trochę  uczyła.:.

–  Ja  byłam  zdolna  do  nauki  –  wspomina  Wikcia.  –  Szkoda,  że  rodzice  byli  tacy  biedniejsi.  To  tak  dopadkami  się  uczyłam.  Nauczyciel  chodził  od  wsi  do  wsi.  Niewiele  załapałam  przy  nim,  bo  urodziło  się  matce  najmłodsze  i  musiałam  je  piastować.  No,  ale  jak  je  ukołysałam  do  snu,  tom  próbowała  czytać,  a  jak  jakiej  litery  nie  poznałam,  biegłam  do  matki,  co  się  znała  na  piśmie  i  wytłumaczyła.  Pisać  nie  umiałam  i  nie  umiem,  tyle,  że  litery  do  czytania  poznałam.  Brałam  książkę  i  składałam  sobie:  był  elementarz,  za  dziesięć  groszy  książeczka:  tyle  mojej  nauki  było.  Tak  się  poduczyłam  od  jesieni  do  postu.  Ale  do  pasienia  nie  było  mi  to  potrzebne.  Pasałam  dwa  lata  cudze  krowy  i  owce  wsiowe,  chyba  ze  trzysta  było  tych  owiec.  A  potem  już  do  ludzi  na  wyrobek,  jak  miałam  czternaście  lat:  przy  dziecku,  przy  kuchni,  iść  w  pole  zielsko  świniom  rwać  –  do  wszystkiego.  Rok  minął,  poszłam  do  innych  robić...

Ciągnie  się  Wikcina  opowieść  od  wyrobku  do  wyrobku,  od  służby  do  służby.  Obarczyli  małą  Wikcię  pracą  ponad  siły,  odwiedziła  ją  matka  i  zobaczyła  córkę  przy  wielkim  praniu,  w  obłokach  pary  i  mydlin,  zmęczoną  do  cna,  z  mdlejącymi  rękami.  Żal  się  matce  zrobiło  i  zabrała  Wikcie  stamtąd.  Udało  się  znaleźć  robotę  w  mleczarni  i  rok  tam  popracować.  Aż  przyjechała  raz  do  księdza  siostra  jego,  dziedziczka  z  Nieskórza,  i  wzięła  Wikcię  do  dworu.  Było  tam  siedem  pokoi  do  sprzątania  dla  Wikty,  parę  krów  do  dojenia  na  kuchnię,  ze  sto  kur  i  z  piętnaście  świń  do  obrządzania.  A  jeszcze  gęsi,  kaczki...  Wszystkiemu  musiała  podołać  sama.  Rano  wstawać  o  czwartej,  przed  słońcem,  kłaść  się  o  dwunastej  w  nocy.  Jak  żyć?

Ano  spałam  chodzący.  Piłam  mleko,  to  mi  kubek  z  rąk  na  ziemię  leciał,  a  talerz  spadał  z  kolan.  Cały  dzień  trzeba  się  było  ze  snem  zmagać.  A  przecież  jeszcze  nie  miałam  najgorzej.  Inni,  co  byli  od  krów,  a  było  tych  krów  ze  trzydzieści,  musieli  o  trzeciej  rano  wstawać...  I  tak  było  przez  półtora  roku,  w  jesieni  wojna  wybuchła,  a  ja  pojechałam  z  państwem  do  Rosji.

…  A  w  Polsce  państwo  kupili  sobie  Gąsiorowo,  a  Wikcia  poszła  swoją  drogą.  Jedyna  jej  pociecha,  jedyne,  co  robiła  sobie,  nie  dzieciom  –  to  śpiewki.  To  się  mózgiem  przy  tym  pracuje  –  objaśnia  Wikcia  laika.  –  Nie  tak  łatwo  śpiewkę  złapać.

…  Już  w  kraju  po  różnych  chodziła  służbach,  słaba  jeszcze  bardzo  po  chorobie  i  harówce.  Przecie  zaraz  po  wyjściu  ze  szpitala  ruskiego  musiała  robić  na  pani  rozkazania,  a  że  sił  nie  było,  więc  i  ustać  nie  mogła  i  zmywała  na  „klęcąckę".  A  teraz  się  jej  różni  chlebodawcy  i  chlebowydziercy  zdarzali.  Pracowała  trzy  lata  u  brata  księdza  w  Zarębach,  potem  w  Warszawie  służyła  dwa  miesiące  i  znów  do  Zarąb,  później  do  innej  wsi  –  po  dwa  lata  i  tu,  i  tam.  To  znowu  do  Pętkowa  na  służbę  do  córki  tej  dziedziczki  sprzed  wojny  i  z  Rosji.  I  tak  szło.  Biedna,  zaganiana,  ślubowała  panieństwo,  więc  i  dzieci  się  nie  dochowała,  została  samiuteńka  jak  palec.  Rodzeństwo  jej  szybko  odchodziło  ze  świata  –  bieda  dzieci  nie  pieści  i  przy  życiu  siłą'  nie  trzyma.  Umierały.  Dwoje  dożyło  roku,  jedno  –  półtora,  jeszcze  jedno  –  ośmiu  lat.  A  z  żyjącą  siostrą  rozstała  się  Wikcia,  kiedy  ta  miała  czternaście  lat.  I  dopiero  w  tysiąc  dziewięćset  dwudziestym  pierwszym  roku  znalazła  mnie  –  opowiada  Wikcia.  –  Przyjechała  z  dwojgiem  swoich  dzieci.  Nie  poznałam  jej,  no  bo  i  jak?  Tyle  lat!  Przyszła,  kiedy  właśnie  chleb  w  piec  wsadzałam.  „Pani  zamyka  drzwi,  bo  mi  chleb  popęka!"  –  wołam  do  niej.  A  ona:  „Nie  poznajesz?  Ja  twoja  siostra!"  Powiedziała,  że  weźmie  mnie  do  siebie  i  pojechała  do  chorego  męża  do  Łowicza,  potem  miała  się  przenieść  na  mieszkanie  do  Łodzi.  Dostałam  list  od  niej.  Pisała,  że  mąż  umarł.  Odpisałam,  był  grudzień,  posłałam  list  z  opłatkiem.  I  koniec  –  nie  odpisała  już  nigdy  i  od  tamtej  pory  nic  o  niej  ani  o  jej  dzieciach  nie  wiem.  Nie  mam  nikogo  bliskiego  od  trzydziestu  z  górą  lat,  od  tego  ostatniego  listu.  Może  by  ją  pan  znalazł?  Michalina  Palmowska  się  nazywała  po  tamtym  mężu,  a  z  domu  jak  ja  –  Szymczyk.  To  była  fachowa  kobieta,  krawcowa,  modystka.  Nie  tak  jak  ja  –  taka  ciapu-groch,  ciapu-kapusta...

Chciałoby  się  odnaleźć  siostrę  Wikci,  towarzyszkę  jej  ciężkiego  dzieciństwa,  o  którym  taką  Wikcia  nuci  śpiewkę  przez  siebie  złożoną:

 

…  Około  tysiąc  dziewięćset  trzydziestego  roku  Wikcia  pojechała  do  siostry  księdza  do  Warszawy  na  służbę.  Pobyła  dziewięć  miesięcy  i  wróciła  do  Zarąb,  gdzie  przebywa  już  z  małymi  przerwami  od  trzydziestu  lat.  Warszawskie,  miejskie  powietrze  jej  nie  służy.  I  znów  po  różnych  gospodarzach  pracowała,  i  ciągle  jeszcze  chodzi  na  lżejsze  posługi.  A  to  z  targu  coś  przynieść,  a  to  wodę,  a  to  kurę  oskubać  czy  kartofle  obrać.  No  i  stałe  zajęcie  –  „kalikowanie"  na  kościelnych  organach.  Tak  już  od  siedmiu  lat.  Nie  jest  to  łatwe  ani  lekkie,  zwłaszcza  kiedy  się  jest  po  sześćdziesiątce  i  artretyzm  kości  wyłamuje.  Po  niedzielnym  kalikowaniu  cały  człowiek  boli.  Głowa  mokra  od  potu,  a  w  plecy  zimno,  chłodem  wieje.  Ale  płacą  mi  pięćdziesiąt  złotych  miesięcznie?–  dodaje  Wikcia  z  dumą,  nie  wspominając  skromnie  ani  słowem  o  niebiańskiej  nagrodzie,  która  ją  za  to  żmudne  kalikowanie  czeka.

…  Wikcia  rozgląda  się  wokół  siebie  i  widzi  dobrze,  że  z  młodych  wyrastają  dziś  fachowi  ludzie,  że  nauka  dzieci  na  wsiach  nie  ogranicza  się  do  dwu-groszowych  książeczek,  że  dzisiejsze  Wiktusie  stokroć  piękniejszą  i  łatwiejszą  mają  drogę,  że  już  nie  marnuje  się  człowiek  zdolny  do  nauki.  O,  skończyło  się  ciapu-groch,  ciapu-kapusta!  Wikcia  widzi  to,  troszkę  zazdrości,  ale  cieszy  się  i  daje  temu  wyraz  najśliczniej,  jak  tylko  umie.

 

…  P.S.  Któregoś  dnia  przyszedł  list  z  Koszalina  od  siostry  Wikci,  która  po  trzydziestu  czterech  latach  wyczytała  w  powyższej  „Karcie",  że  Wikcia  żyje.  A  Wikcia  uradowana,  śpiewająca  ze  szczęścia,  że  oto  jednak  nie  jest  na  świecie  sama  jak  palec,  zaczęła  szykować  się  do  drogi,  korzystając  z  zaproszenia  cudem  odnalezionej  siostry.  Docinki  zarębskich  kumoszek  przestały  ją  dotykać,  napomknienia  plebanii  o  podwyżce  za  „kalikowanie"  ani  ją  grzały,  ani  ziębiły.  Pojechała.  I  wkrótce  nadszedł  list  pisany  przez  jej  siostrzenicę:

„Bardzo  przepraszamy,  że  nie  napisałyśmy,  jak  tylko  ciocia  przyjechała.  Tyle  radości  było,  że  –  przyznam  się  szczerze  –  nie  miałyśmy  czasu  do  myślenia,  żeby  napisać  i  podziękować  Państwu  (to  znaczy  moim  dziadkom  –  przyp.  J.  F.)  za  roztoczoną  opiekę  nad  naszą  do  tej  pory  sierotą,  kochaną  Ciocią  Wiktusią.  Dojechała  szczęśliwie,  Bogu  dzięki,  i  zdrowa...  Czekałyśmy  z  matusią  na  stacji,  w  poniedziałek  rano  o  godz.  9,15  przyjechała.  Ile  radości  –  nie  da  się  opisać.  Całą  radość  zawdzięczamy  panu  Ficowskiemu  Jerzemu,  który  zajął  się  odnalezieniem  nas.  On  sam  na  pewno  zadowolony,  że  praca  jego  dała  owoc.  Ciotunia  z  matusią  przed  1  października  (1955  r.)  pojadą  do  Zarąb  celem  załatwienia  formalności  w  związku  z  przeniesieniem

 

 

Biskup

 

Dziwna  to  wieś  –  Skłody.  –  Dzieli  się  na  Skłody-Stachy,  Skłody-Średnie  i  Skłody-Piotrowice.  Było  sobie  niegdyś  zapewne  trzech  braci  Skłodowskich  i  podzielili  się  tak  wioską  swego  ojca  po  równo.  Dawno  to  być  musiało,  bo  dziś  Skłodowskich  we  wsi  pełno,  nie  mówiąc  już  o  tych,  co  się  po  świecie  nieraz  daleko  rozeszli,  jak  na  przykład  Maria  Skłodowska-Curie,  co  odjechała  aż  do  dalekiej  Francji.

Cóż,  tak  się  zdarza,  że  kolebka  rodu  nie  wie  nic  o  wielkościach,  które  z  niej  wyrosły.

…  Dziwna  to  wieś  –  Skłody.  Tutejsi  domorośli  etymolodzy  wywodzą  jej  nazwę  z  połączenia  dwóch  słów:  „z  kłody",  że  niby  było  tu  kiedyś,  kiedyś  grodzisko  słowiańskie  z  drewnianych  kłód  zbudowane.  Może  dlatego  –  Skłody,  a  może  i  nie.  Ale  od  lat  jeden  z  gospodarzy  na  skraju  Skłodów  wyorywuje  na  swym  dziwnie  wybrzuszonym  poletku  kawały  zwęglonych  belek.  Nie  wszędzie  pług  na  nie  natrafia,  tylko  w  pasie  obiegającym  pólko  amfiteatralnie  jest  ich  przy  każdej  orce  pełno.  Chyba  to  wiarogodniejsze  od  amatorskich  wywodów  językoznawczych,  a  przecież  potwierdzające  je.  W  pobliżu  jest  wzniesienie,  porośnięte  kępą  drzew;  gdzie  nigdy  nic  się  nie  uprawiało,  gdzie  czasem  pasą  się  krowy  wsiowe;  pagórek  ten  zowią  –  żal  albo  żale.  Było  tu  zapewne  pradawne  cmentarzysko  pogańskie,  a  jego  piękne  nazwanie  przetrwało  do  dziś  używane  w  nieświadomości  jego  pochodzenia  i  pierwotnego  sensu.  Jest  tutaj  też  miejsce  gajem  zwane,  choć  gaju  żadnego  nie  ma;  jest  okolica  Za  Stawem  choć  stawu  –  ani  śladu;  jest  miejsce  o  dziwacznej  nazwie:  Rękal...  Tak  oto  w  Skłodach  długowieczne  przezwiska,  miana,  nazwy  i  imiona  żyją,  świadcząc  o  bardzo  odległej  przeszłości,  która  je  zrodziła:  żywotne  imiona  umarłych  spraw  i  rzeczy.  Nikt  z  tutejszych  nie  próbuje  odgadnąć,  dlaczego  „dołek"  na  rzece  Broczysko  nazywa  się  Pikoś,  skrawek  nadrzecznej  ziemi  –  Redunie,  pusta  łąka  –  Zagajec,  a  pastwisko  –  Okrąglica.  Tak  było,  tak  jest  –  i  już.

Skłodowskich  w  Skłodach  i  okolicy  jest  dziś  co  niemiara.  Więc  trzeba  jakoś  odróżniać  tych  od  tamtych,  a  tamtych  od  owych.  Toteż  każdy  ród  nosi,  prócz  nazwiska  brzmiącego  u  wszystkich  jednakowo,  przydomki,  przezwania.  Nie  figurują  one  w  papierach,  ale  w  życiu  równie  są  ważne  jak  oficjalne  nazwiska,  równie  potrzebne.  I  tak  są  Skłodowscy-Sędziki,  są  Schabiki,  Nisiajki,  Kabaty,  Mojżesze,  Wieprzczyki,  Rochy,  Paluchy,  Biskupy...  Ci  ostatni  upierali  się  nawet,  że  Maria  Curie-Skłodowska  z  ich  rodu  się  wywodzi.  Niech  im  będzie,  że  tak.  Nie  myślimy  się  spierać.

Przy  pasionce  z  krowami  i  kilkorgiem  owiec  siedzi  pod  pniem  starej  lipy  jeden  z  Biskupów  –  Hipolit  Skłodowski,  zwany  Hip.  Ma  już  swoje  siedemdziesiąt  sześć  lat,  ma  w  domu  brata  Antoniego  i  sparaliżowaną  siostrę  Adolfinę,  która  znikąd  nie  doświadczyła  pomocy  w  swym  ciężkim  położeniu.  Trudne  jest  życie  trojga  starych,  zwłaszcza  gdy  się  zważy,  że  wszyscy  trwają  uparcie  w  wolnym  stanie:  bracia  są  bezżenni,  a  biedna  Adolfina  dochowała  panieństwa.  Więc  też  ani  pomocy  żoninej  czy  mężowej,  ani  dzieci,  z  których  jest  wyręka,  nie  mają.

Siedzi  stary  Biskup  na  „zieni  przy  kanieniu",  nikt  go  nigdy  czytać  ani  pisać  nie  uczył,  ale  o  swoim  „ślachectwie"  pamięta.  Bo  mieszkańcy  Skłodów  to  chodaczkowa,  schłopiała  szlachta,  co  jeszcze  nie  tak  dawno  córki  za  chłopa  nie  wydała,  musiał  być  „ślachecki  syn?',  śmieszne  to,  ale  przecież  już  mówiłem,  że  tytuły,  imiona  żyją  w  Skłodach  długo,  często  po  śmierci  zjawisk,  których  były  nazwaniem.  Tak  też  i  z  tym  „ślachectwem",  co  to  gada  po  kurpiowsku,  za  bydełkiem  gania,  ale  się  szczyci  „dobrym  urodzeniem".

Kiedy  Hip-Biskup  powrócił  do  Skłodów  przed  laty  po  rosyjsko-japońskiej  wojnie,  którą  przebył  w  dalekiej  Mandżurii,  począł  olśniewać  swojaków  opowieściami  o  „Kitajcach".  Słuchali  go  ludzie  chętnie,  bo  pamięć  miał  dobrą,  a  gadanie  tęgie.

 

Zaczął  Biskup  swoją  służbę  w  ruskim  wojsku  jako  niespełna  dwudziestodwuletni  młodzieniec  w  tysiąc  dziewięćset  pierwszym  roku.  Najpierw  stacjonował  w  Finlandii  w  Helsingforsie.  Ślicznie  spolszczył  nazwę  stolicy  Finlandii  i  do  dziś  –  opowiadając  o  służbie  w  Gęsim  Forcie  –  pewien  jest,  że  się  tak  właśnie  nazywa  po  polsku  owo  fińskie  miasto.  Dwa  lata  przeżył  w  „Gęsim  Forcie",  opowiada  o  tamtejszych  zasiewach  w  sierpniu  i  zbiorach  w  październiku,  o  czystości  Finów  i  o  dobrym,  tłustym  jedzeniu.  A  lata  owe  tak  pamięta,  jak  by  były  tuż-tuż,  jak  by  dopiero  co  minęły.  I  morze,  co  wchodziło  głęboko  w  ląd,  i  zimne  białe  noce  widzi  jeszcze  dokładnie.  Ale  Finlandia  to  tylko  wstęp  do  jego  odysei  wojennej,  to  prehistoria  Kitajców,  wyłącznego  niemal  tematu  jego  gawędy,  która  się  nigdy  nie  kończy.

No,  posłuchałoby  się  jeszcze,  a  tu  już  czas  odejść,  żegnam  się  z  Biskupem,  ale  to  nic.  Przyszedł  jakiś  sąsiad,  są  uszy  do  słuchania,  opowieść  o  Kitajcach  będzie  się  toczyć  dalej.  Po  tamtych  odległych  czasach  szły  lata  mniej  odległe:  wojna  światowa,  niemiecka  niewola  i  znowu  powrót  do  Skłodów,  tym  razem  na  stałe.  Więc  mimo  fenomenalnej  pamięci  plączą  się  czasem  kitajskie  wspominki  z  niemieckimi.  Nie  dziw:  przecież  i  tam,  i  tam  –  obczyzna.  A  najlepiej  jest  u  siebie,  w  Skłodach.  Już  po  żniwach.  Na  rżyskach  –  „przepiórka":  słomiane  warkocze,  pokładzione  na  ścierni  starodawnym  żniwiarskim  zwyczajem  i  kawałki  chleba  dla  przepiórek,  na  szczęście,  na  pomyślność  przyszłych  plonów.  To  są  żniwa  prawdziwe:  W  porę,  ludziom  dogadzające  i  ptakom.

Hipolit  Skłodowski  uważa,  że  tu  –  najlepiej,  nie  tak  dziwacznie  jak  tam,  gdzie  chanzię  piją  zamiast  gorzałki,  czy  tam,  gdzie  sieją  w  sierpniu,  a  zbierają  w  październiku  –  gdzieś  pod  Gęsim  Fortem.

 

Dodatek

Jerzy  Ficowski  (  1924  –  2006  )  urodził  się  i  mieszkał  w  Warszawie  .  Chętnie  przebywał  w  swojej  ,,  cyganówce  "  przy  stacji  kolejowej  w  Zarębach  Kościelnych.

Poeta,  prozaik,  eseista,  tłumacz;  badacz  historii  i  folkloru  Cyganów  .  Zbiory  wierszy  własnych  ;  przekłady  poezji  cygańskiej,  rumuńskiej  i  żydowskiej.  Szkice:  historyczno-obyczajowe  (Cyganie  na  polskich  drogach  ),  wspomnieniowe  (Demony  cudzego  strachu),  literackie  ;  teksty  piosenek  (np.  Wozy  kolorowe),  wiersze  i  baśnie  dla  dzieci.  Otrzymał  nagrodę  polskiego  Pen  Clubu.

[  z  ]  Uniwersalna  encyklopedia  PWN  ©  Wydawnictwo  Naukowe  PWN  SA

 

 

 

 

 

 

Henryk   Gosiewski

 

Lasy – zielone  płuca  miasta .

 

Głos  Ostrowi . Towarzystwo  Miłośników  Ziemi  Ostrowskiej . Ostrów  Mazowiecka  1979 , str. 17-21.

 

Ostrów  Mazowiecka  położona  jest  w  wieńcu  pokaźnych  kompleksów  leśnych  Puszczy  Białej , których  trzonem  są  lasy  Nadleśnictwa  Ostrów.

… Dzisiaj  ,,Las  Zambrowski " to  duży  kompleks  lasów  państwowych  z  przyległymi  laskami  wsi  Grudzie , Prosienica , Guty  i  Kalinowo . Zdrowe  i  piękne  bory  sosnowe , z  pozostałością  nielicznych  już  drzewostanów  150  letnich , podszytych  gęstwą  leszczyn . Wyniosłe  drągowiny  i  zwarte  soczystą  zielenią  młodniki  stanowią  prawdziwy  urok  dla  tych , którzy  w  obcowaniu  z  przyrodą  szukają  piękna  i  odpoczynku .

Nic  tedy  dziwnego , że  las  od  dawna  jest  chętnie  odwiedzany  przez  mieszkańców  Ostrowi , zwłaszcza  okresach  zbierania  czarnej  jagody  i  grzybobrania . Któż  bowiem  z  ostrowiaków  nie  zapędzał  się  w  poszukiwaniu  za  aksamitnym  borowikiem  w  laski  gutowskie  lub  nie  wyłuskiwał  tam  spośród  chrobotków  i  piaszczystej  gleby  – zielonek , zwanych  u  nas  prośniankami ? .

W  wędrówkach  po  uroczyskach  tych  lasów  nierzadko  spotkać  można  śmigłe  sarny , a  gdy  się  poszczęści  jelenia  z  rozłożystym  wieńcem  na  głowie  lub  czujną  łanię  prowadzącą  młodego  jelonka .  Strachu  napędzi  łomot  pędzącej  watachy  dzików  w  zagajniku , którym  człowiek  przerwał  niebacznie  błogi  odpoczynek  w  legowisku . Chytry  mykita  przemknie  przez  dróżkę  leśną , w  ciągłym  myszkowaniu  za  zdobyczą  i  w  pogoni  za  szarakiem , który  drzemie  pod  jałowcem .

Gdy  w  pełni  wiosennej  krasy  Las  Zambrowski  rozbrzmiewa  śpiewem  ptaków , odurza  wonią  kwitnącej  sosny , balsamem  żywicy  i  nie  żałuje  ani  słońca , ani  przytulnego  cienia – nie  sposób  go  nie  podziwiać , lubić  i  szanować. Tym  bardziej  jest  on  nam  drogi , że  dotychczas  jest  jeszcze  tylko  nasz – ostrowski . Jeszcze  nie  docierają  tu  wycieczkowicze  z  innych  stron , jak  ma  to  miejsce  w  innych  lasach  ostrowskich.

Idąc  dalej  wokół  miasta  napotkamy  lasy : ,, Małkiński " , ,,Brokowski " i  ,,Warszawski ".Tu  piękne  bory  sosnowe  częściej  poprzecinane  są  smugami  szmaragdowej  zieleni  olszyn , docierających  do  rzek  Broku  i  Bugu .

Spotkać  tu  można  niezwykłe  okazy  przyrody .

W  ,, Lesie  Małkińskim "  na  wysepce  torfowiska  wysokiego  usadowiła  się  karłowata  sosna . Na  poduszkach  bagiennego  mchu , w  szronie  jesiennych  przymrozków , błyszczą  koralowe  jagody  żurawiny .

W  głębi  ,, Lasu  Brokowskiego " , na  wysokich  starych  sosnach , sadowią  się  kolonie  czapli  siwej .Uroczysko  to  od  dawna  zwane  ,,czaplińcem ", w  okresie  gniazdowania  czapli  rozbrzmiewa  donośnymi  dźwiękami . Nie  tak  dawno , bo  w  latach  pięćdziesiątych , spotkać  tu  można  było  czarnego  bociana , rzadkość  naszej  fauny. Na  skutek  wzmagającej  się  penetracji  ostępów  leśnych  przez  człowieka , przeniósł  się  w  ustronia  bardziej  spokojne.

W  lesie  ,, Warszawskim " , niedaleko  od  szosy , strzelają  w  niebo  wiekowe  modrzewie  o  imponującej  grubości  i  wysokości . W  półcieniu , pod  nawisami  potężnych  gałęzi , panuje  nastrój  ciszy  i  powagi . …

Kompleksy  te  tworzą  obszerną  połać  puszczy  o  bardziej  zróżnicowanych  drzewostanach , podszyciu  i  runie  leśnym . Bliskość  cieków  wodnych  podnosi  warunki  bytowania  zwierzyny. Tu  są  najlepsze  leśne  obwody  łowieckie  ostrowskich  lasów . Koła  łowieckie  zabiegają  i  troszczą  się  nie  tylko  o  utrzymanie  obecnego  stanu  zwierzyny  łownej , ale  i  o  doprowadzenie  jej  pogłowia  do  ilości  odpowiadającej  naturalnym  warunkom  pojemności  łowisk.

Są  to  obszary  leśne  o  bogatym  runie  jagodowym  i  raj  dla  grzybiarzy . Licznie  już  są  odwiedzane  przez  mieszkańców  stolicy  i  wczasowiczów  przebywających  w  Broku . …

Lasy  ostrowskie  jak  gdyby  świadome  swej  roli , same  zbliżają  się  do  człowieka . W  ciągu  ostatnich  kilku  dziesiątków  lat  prawie  weszły  do  miasta . Kępami  swego  młodego  pokolenia  pokryły  nieużytki  leżące  na  obrzeżach  Ostrowi . Wśród  pól  pod  Ugniewem , Lubiejewem  i  Komorowem  na  gruntach  nie  nadających  się  pod  uprawę  rolną , rozsiadły  się  remizy  leśnej  zieleni , dając  osłonę  i  schronienie  ptactwu  i  drobnej zwierzynie  polnej.

Od  wieków  lasy  nasze  ślą  ku  miastu  tchnienie  zdrowia  i  świeżości . Łamią  siłę  wiatrów , łagodzą  klimat .Od  dawna  są  z  nim  związane  wspólnym  godłem – bartną  ostrową , która  zdobi  herbową  tarczę  miasta . Są  związane  dziejami  wojen , powstań , walk  partyzanckich .

Nasze  bory  ostrowskie , uroczyska , knieje  i  ostępy  ślą  miastu  i jego  mieszkańcom  staropolskie ,, Darz  Bór ".

 

 

Dodatek

Inż. Henryk  Gosiewski  ( 1906 – 1992) urodził  się  i  mieszkał  w  Ostrowi . Okres  okupacji  hitlerowskiej  spędził  w  obozie  dla  oficerów  armii  polskiej . Pracował  jako  nadleśniczy  Nadleśnictw  w  Grabownicy  i  Ostrowi  Mazowieckiej. Pasjonat  i  współinicjator  założonego  w  1947 r.  w  Ostrowi  Koła  Łowieckiego  ,, Mykita ". Posiadał  uzdolnienia  plastyczne . Niezastąpiony  gawędziarz  i  ,, dusza "  każdego  towarzystwa .

 

 

 

 

 

 

Spis treści

 

 

1. H. Sienkiewicz, Potop t. II, rozdz. IX................................................................................. 3

2. I. Prądzyński, Pamiętnik.................................................................................................... 7

3. Z. Chądzyński, Wspomnienia powstańca z lat 1861 -1863.......................................... 10

4. S. Strumph – Wojtkiewicz, Ziemia i gwiazdy................................................................... 15

5. A. Dygasiński, Wilk, psy i ludzie....................................................................................... 18

6. Pamiętnik chłopa............................................................................................................... 23

7. R. Rubinkowski, Pamiętnik nauczyciela.......................................................................... 28

8. B. Ostrzycki, Ostrów Łomżyński....................................................................................... 30

9. T. Jabłoński, Młodość mojego pokolenia........................................................................ 33

10. J. Kaden-Bandrowski, Przymierze serc........................................................................ 36

11. M. Harusewicz, Za carskich czasów i po wyzwoleniu.................................................. 42

12. M. Dąbrowska, Przygody człowieka myślącego.......................................................... 46

13. H. Syska, Kęs rodzinnego zaścianka............................................................................ 49

14. S. Sienicki, Pamiętnik.Gospodarz średniorolny........................................................... 59

15. Pamiętnik gospodarza z pow. ostrowskiego................................................................ 65

16. S. Lindner, Ale serce boli................................................................................................ 68

17. Z. Kucówna, Zatrzymać czas.......................................................................................... 75

18. S. Truszkowski, Mój wrzesień......................................................................................... 77

19. W. Żukrowski, Dni klęski................................................................................................. 82

20. F. Majorkiewicz, Dane było nam przeżyć....................................................................... 85

21. H. Guderian, Wspomnienia żołnierza............................................................................ 89

22. J. Jabłonka, Chcieliśmy walczyć.................................................................................... 94

23. R. Czarkowski, Zakola wojennej pamięci..................................................................... 97

24. A. Kropiwnicki, Szczęście w nieszczęściu.................................................................... 102

25. J. Bauer, My z Ósmej Kompanii..................................................................................... 107

26. P. Batow, W marszu i w boju........................................................................................... 110

27. J. Ficowski, Wspominki starowarszawskie.................................................................. 113

28. H. Gosiewski, Lasy – zielone płuca miasta.................................................................. 120